poniedziałek, 14 grudnia 2020

trzynastego grudnia

 

Bałam się. Mój strach podsycali dorośli pamiętający pierwszą i drugą wojnę. Nie rozumiałam, pytając – ale z kim ta wojna, z kim? Nie wiedzieli ale mówili, że z Ruskami, a Ruski są gorsze od Niemców. Nie wiedzieli, stan wojenny jednoznacznie uznali za wojnę taką, jak już przeżyli.

Babcia martwiła się o rodzinę z Tarnowa. (W mieście zawsze gorzej, złapią ich i wywiozą). Sama uciekła z łapanki dwa razy.

Mama martwiła się o rodzinę na Zachodzie. Przecież tam Niemcy wrócą i ich wygonią.

Marzłam. Tamtego roku zima była mroźna i śnieżna. Nie miałam co czytać. Biblioteki i szkoły były zamknięte, bez przepustek nie można było wychodzić z domu. Nocą obowiązywała godzina milicyjna.

Kroiliśmy ziemniaki na cienkie plasterki i piekliśmy je na blasze. Tak samo brukiew. Jedliśmy kopytka ziemniaczane, kluski na parze, pierogi ze śliwkami. W sieni stała beczka z kiszoną kapustą. W sklepie nie było prawie nic do jedzenia, do miasteczka nie było czym jechać, autobus nie kursował. Mama z babcią zawsze coś gotowały, głodu nie było. Teraz nazwałabym tę dietę zdrową – mało mięsa, mało tłuszczu, dużo lokalnych warzyw.

Graliśmy w karty albo w „państwa – miasta”.  Często nie było prądu.  Martwiłam się. Za dużo było w szkole literatury wojennej, za dużo drastycznych opowieści w domu. I jeszcze czytana u stryka (nie poprawiać) seria z tygrysem.

Chłopak od sąsiada pracował w kopalni „Wujek”. Chłopak od drugiego sąsiada był zomowcem.

Tylu znanych mi chłopców było w wojsku. Chłopców – bo do wojska szedł chłopiec a wracał mężczyzna.

Może uda mi się opowiedzieć kiedyś o tym wszystkim Hani a może nie. Ponoć w Internecie nic nie ginie. Napiszcie, jeśli pamiętacie coś z tamtych dni.  

Dziś też Cię kocham. 

 

 

 

 

21 komentarzy:

  1. Pamiętam, byłam wtedy w liceum,u nas też zima była śnieżna i mroźna. Pamiętam też, że rodzice tonowali nastroje, nie było większych obaw, my jak to młodzież mieliśmy inne priorytety doskwierał nam brak kontaktu z rówieśnikami i zakaz przemieszczania się. Dużo wtedy czytałam, pomagałem Mamie w kuchni, nudziłam sie, a państwa miasta pamiętam często się w to grało i w statki też. Potem gdy wróciliśmy do szkoły okazało się że dwóch kolegów z klasy zamknięto w poprawczaku za kolportaż nielegalnych treści.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam. W 1981 chodziłam do liceum, a mój chłopak brał udział w straku studenckim. 13 grudnia to o niego martwiłam się najbardziej. Na szczęście nic złego nie zdarzyło się na naszą małą skalę. Ale ta większa trochę mnie przerażała! Nie było szkoły, często brakowało prądu, w sklepach pustki. Jak sobie to wszystko przypominam, to robi mi się trochę smutno...
    Choć z drugiej strony - jakie to były ciekawe czasy! W każdy poniedziałek łamałam reguły godziny milicyjnej, która dla licealistów obowiązywała (chyba) od 20:00. A ja śpiewałam w młodzieżowym chórze kościelnym. Większość chórzystów to byli studenci i tylko kilka licealistek, w tym ja i moja bliska koleżanka. Próby były w poniedziałki od 20 do 22 godziny. I koleżanka bała się sama wracać do domu, za to ja byłam odważna. I zawsze po próbie odprowadzałam ją do domu, choć sama mieszkałam tuż obok kościoła :D Milicjanci tylko raz nas wylegitymowali. Dali sobie wytłumaczyć powód tego "spaceru" po godzinie milicyjnej i wszystko rozeszło się po kościach.

    Pamiętam też bardzo dokładnie demonstrację pod pomnikiem Poznańskiego Czerwca (w Poznaniu upamiętnia wypadki z czerwca 1956 roku), która odbyła się 13 lutego 1982. Poszłam tam z koleżanką. Słyszałam skandowanie, widziałam gonitwy i pałowanie demonstrantów. I pamiętam, że przyjechali tam moi Rodzice, bojąc się o moje bezpieczeństwo. Nie wiem, jakim cudem odnaleźli mnie w tłumie. Razem bezpiecznie wróciliśmy do domu. Ech...

    Mam z tamtego czasu bardzo wiele ważnych wpomnień. Wszystkiego w komentarzu nie da się opowiedzieć. To był dla mnie trudny, ważny, ciekawy, ale i szczęśliwy czas - tamten chłopak ze strajku studenckiego po dziś dzień jest moim mężem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałąm 11 lat. Niewiele pamiętam, tym bardziej, że u nas w domu o polityce w ogóle się nie mówiło. Nigdy wtedy nie usłyszałam o "Solidarności", strajkach, Wałęsie...Nikt niczego nie wyjaśnił. Po prostu nagle nie ma TV, zimno, ciemno, śnieg prószy i w odbiorniku. I straszno na świecie. to się czuło. Strach.

    Dopiero w liceum mnie koledzy oświecili.
    A w między czasie - podobnie jak Hajduczek - łamałam godziny policyjne z koleżanką, wracając późnymi wieczorami ze szkoły muzycznej. Miałyśmy wpis w dzienniczku ze szkoły, że tak się kończą lekcje, więc pewnie i tak by nas przepuścili. Ale my bałyśmy się, więc wymyśliłyśmy sobie, że będziemy udawać mamę z dzieckiem - koleżanka była wysoka na swój wiek, a ja - malutka. Chyba chciałyśmy, żeby nas żołnierze złapali, te emocje... Ale nie złapali ani razu. A my nawet nie wpadłyśmy na myśl, że przecież kobiecie z malutkim dzieckiem też nie wolno było spacerować po godzinie policyjnej.
    Opowiedz Hani. Opowiedz innym. Napisz. Każda historia jest ważna, a Ty umiesz pięknie opowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Obudziły mnie rozmowy,że programu nie ma i telefon nie działa a Jaruzel ogłosił stan wojenny. Poszłam do kuchni zajrzeć na przeciwko do sąsiada ubeka. I jak zobaczyłam, że tam kawka, prasówka taki niedzielny rytuał i nic się nie dzieje to połozyłam się z książką do łózka. Po 10 przyjechał mój chłopak ze swoją siostrą i zagrzmieli z powagą że wojne mamy a ja książkę czytam. Zdecydowaliśmy, ze trzeba się ruszyć i zobaczyć co się dzieje na ulicach. Było mroźno słońce oślepiało odbijając się od śniegu. Na rogu Krakowskiego i Miodowej przy koksowniku grzało się czterech wyrostów w mundurach i o zgrozo z bronią. Wyglądało to dziwnie bo z bronią a takie chudzielce przemarznięte i sine. Na górkach przy wuzetce dzieciarnia zjezdzały na sankach.

    Właściwie powinnam opisać jak to było bo coraz więcej ludzie bzdur opowiadają. Przeżyłam. Udało mi się uciec z kilku łapanek. Kilka razy musiałam nocować u znajomych bo ulice poblokowane przez zomo i nie miałam możliwości powrotu do domu. Pomagaliśmy sobie, wspieraliśmy się, staraliśmy się żyć normalnie przeżywając pierwsze miłości, rozpoczynając zycie zawodowe. Łatwo nie było.

    OdpowiedzUsuń
  5. W sobotę 12 grudnia 1981 przeprowadzaliśmy się do nowego mieszkania.Rano w niedzielę włączyłam mojemu 2-letniemu synkowi telewizor (ma się rozumieć na Teleranek) i wtedy dotarło do nas co się stało.Pamiętam,że FSM Nr 2 (tam pracował mój mąż) jak większość zakładów przemysłowych był zmilitaryzowany.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czułam niepokój. Brat nie wracał do domu - pracował w Porcie i spał na styropianie. Pamiętam też maszerujące ZOMO po ulicach. Sąsiadki syn należał do nich. Wyszedł na nielegalną przepustkę. Wchodząc przez okno spadł i się zabił.
    Szkoda, że o to o co walczył mój brat zostało zaprzepaszczone.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja wyjechalam z Polski 3 miesiace przed stanem wojennym.13 grudnia ogladalam czolgi na ulicach Warszawy w austriackiej tv.W kazdym dzienniku widzielismy co sie w Polsce dzieje.I to musialo zastapic nam kontakt z rodzina, bo polaczenia telefonicznego nie bylo.Martwilismy sie o tych, ktorzy tam zyja , a jednoczesnie cieszylismy, ze nas juz tam nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mroźna zima. Szłyśmy z mamą do kościoła. Drogę zastąpił nam młody żołnierz: Dokumenty do kontroli! Mama spojrzała na niego łagodnie i zapytała: A śniadanie synku jadłeś? Uzbrojony żołnierz skulił się w sobie i cofnął o kilka kroków.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zima. Godzina milicyjna, częste braki prądu. Dojazd do szkoły przeładowanym autobusem, potem pociąg. I najbardziej utkwiły mi w pamięci opóźnione pociągi, czasem nawet 3 godziny, bo przejeżdżały platformy z czołgami i armatami. Trasa Oświęcim - Trzebinia.
    Dorota L.

    OdpowiedzUsuń
  10. 12 grudnia siedziałam długo w noc na imieninach Oli, sąsiadki z parteru. Słyszeliśmy jakieś dudnienie za oknem,coś jechało, ale w ciemnościach ...dopiero rano okazało się, że to kolumny czołgów ciągnęły A2 w kierunku Poznania. Dowiedzielismy sie stąd, że jeden się zepsuł i stał tam przez dwie doby- a wśrodku przemarznięci młodzi chłopcy bez jedzenie , bez picia , bez ciepłych ubrań , bo zerwano ich w nocy i nie zdązyli się ubrać! no, zaopiekowaliśmy się wszyscy,bo naprawdę można było zamarznąć w zimnym blaszanym pudle. Ci chłopcy byli równie przerażeni, jak my, ale gdyby im kazano strzelać, pewnie by wykonali rozkaz....ze strachu...A8 stycznia mieliśmy ślub, zaplanowany od dawna:) zakaz zgromadzeń, zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych-czyli restauracji0 ,godzina policyjna. Przyjęcie weselne w restauracji hotelowej -wszystkiedania podano do dwudziestej, cos tam wzięłismy i impreza przeniosła się do domu (jednorodzinny, daleko od innych-szczelne zasłony...i bawilismy się w okrojonym gronie ( większość nie dojechała, świadek internowany) trzy dni, bo na tyle goście dostali przepustki, bez wychodzenia z budynku...młodość:) Mama wspominała wojenny ślub, nasz tez był taki....

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaraz po niedzieli mama wysłała mnie i mojego tatę po pół świni na wieś...Dźwigaliśmy to niezywe zwierzę autobusem, pociągiem, tramwajem..
    Ale zagrożenie głodem we wojnę trochę zmalało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My ( to znaczy ja i rodzice) przewoziliśmy w bagażniku, na rogatkach miasta stało wojsko i każde auto zatrzymywali. Udało się przemyci świńską kontrabandę.

      Usuń
    2. To chyba jakaś ogólnopolska trauma powojenna. Albo po prostu zdrowy rozsądek. Ze stanem wojennym kojarzy mi się pół głowy świni łypiącej na mnie krwawym martwym okiem ze zlewozmywaka w kuchni. Zgroza. Długo potem mi wracało w snach.

      Usuń
    3. Mój tata też gdzieś skombinował świnie 😊pamiętam świński zad w bagazniku😃 w tamtym czasie nie było raczej nikomu do śmiechu, a wręcz przeciwnie..

      Usuń
    4. My się baliśmy jechać autem. Żeby nas nie wrócili czy coś

      Usuń
    5. Z martwą świnią nie mam doświaczeń, ale - już w stanie wojennym mój tato poszedł do sklepu po mleko, jak każdego dnia. Dodam może, że mieszkaliśmy na obrzeżach Poznania - to w sumie wielkie miasto.
      Tata chciał kupić dwie butelki pełnotłustego, jak zawsze. To był codzienny rytuał, bo wszyscy lubiliśmy mleko - zupy mleczne, płatki i kaszki na mleku, kawę z mlekiem, zsiadłe mleko i domowy twarożek - mama go robiła. A w sklepie tato usłyszał, że na jednego klienta "przysługuje" jedna butelka mleka. Skończyło się awanturą i ojciec wrócił do domu z jedną butelką mleka.
      Tego samego dnia pojechał gdzieś poza miasto i wrócił z dwiema krowami mlecznymi. Odtąd zawsze mieliśmy mleko, śmietanę, masło i od czasu do czasu cielęcinę. Sąsiedzi też byli zadowoleni - taaakie mleko to dziś tylko we wspomnieniach istnieje...

      Usuń
  12. Ja bylam mala, mialam tylko 10 lat. Pamietam ze czolgi jezdzily po ulicach (w Nysie w tamtym czasie byly 4 jednostki wojskowe w tym jedna pancerna) i ze spoznialam sie na roraty bo z domu bylo wolno wychodzic o szostej rano a roraty na szosta pietnascie, a do kosciola 2 kilometry. I proboszcz wyobrazcie sobie, tych rorat nigdy nie przeniosl! W sumie to teraz nie pamietam czy to bylo w 81 czy rok pozniej, ale nie podobalo mi sie to. I pamietam, jak mama mowila do mnie jako najstarszej siostry (druga miala 7 a mala zaledwie rok), ze jak sie zdarzy ze mama z tata nie wroca z pracy, to mam isc do cioci Wladzi i ona bedzie wiedziala co zrobic. Z tych pierwszych miesiecy niewiele pamietam. Ale kilka lat pozniej to juz doskonale, kolejki, kartki na zywnosc i kiszona kapusta jako krolowa sklepu. Nie, nie chce nawet sobie tego przypominac. Zal.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nigdy nie bałam się tak bardzo,jak teraz boję się koronawirusa.

    13.12.1981r. chodziłam do IV klasy Liceum Ogólnokształcącego. Mieszkałam na prowincji,w małym mieście, z dala od polityki. Dom stosunkowo zasobny, nie odczuwałam specjalnie jakichś braków. Moja kochana Babcia " po znajomości załatwiała " materiały i szyła dla mnie i mojej mamy piękne stroje - jako nastolatka lubiłam się ubrać, mama też. W pamiętną niedzielę podskoczyłam na wieść, że lekcje w szkołach odwołane. Moi rodzice stwarzali mi takie poczucie bezpieczeństwa, że nie do pomyślenia było, iż ktoś może wejść na nasz teren, na nasze podwórko .... no właśnie, po co? A jeśli już, to ojciec nie pozwoli zrobić nikomu krzywdy i nas wszystkich obroni - takie naiwne myślenie. Opowieści dziwnej treści o wojnie nie było - mimo, że żyło jeszcze wtedy pokolenie, które przeżyło wojnę. Na szczęście moja rodzina w całości przeżyła II WŚ, więc może dlatego uznano, że nie ma o czym mówić.
    Przez miasteczko może raz przejechały pojazdy wojskowe i to wszystko. Jak wspomniałam prowincja - bez żadnego znaczenia strategicznego. Nikt ze znajomych i rodziny nie był internowany, bo nie był zaangażowany w politykę.
    Do szkoły nie chodziłam, ale na randki z chłopcem, a moim obecnym od 34 lat mężem to owszem. Poza tym trzeba było zająć się obowiązkami domowymi, pomóc mamie w sprzątaniu, zmywaniu itd. Wstrząsu i traumy z powodu wprowadzenia stanu wojennego nie miałam.
    Co innego teraz, kiedy tak dużo ludzi choruje i umiera. Teraz mam traumę i boję się. O syna, męża, siebie. Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i oczywiście czytałam. W domu mieliśmy dość pokaźną biblioteczkę, ponadto wymieniałam się książkami ze znajomymi. Ewa

      Usuń
  14. Bardzo Wam dziękuję za te opowieści, pozwalają poczuć tamten czas.

    OdpowiedzUsuń
  15. Mamy w rodzinie kuzyna który urodził się 13/12/81 raniutko, w każdym razie do szpitala jeszcze pojechali taksówką ale wrócić już nie było jak.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz