Kiedy koniec przerwy obwieści przeraźliwy dźwięk dzwonka, dzieci w oczekiwaniu na nauczyciela gromadzą się pod drzwiami klasy. Tak samo jak przed prawie pięćdziesięcioma laty jeden z uczniów pierwszy dostrzega zbliżającą się postać i ostrzega wszystkich okrzykiem - pani idzie! Uśmiecham się. Nic się nie zmieniło.
A na biologii - Ciałka białe i czerwone można zobaczyć na plaży, my mówimy o krwinkach!
I jeszcze - komórki grzyba, nie grzybowe, grzybowa to może być zupa!
W mojej poprzedniej pracy nie było dzwonków. Były tylko dwie przerwy i uczniowie nie wychodzili z zajęć o różnej porze, tam wszyscy kończyli o 15;30. Tu na przerwach jest przeraźliwie gwarno i tłoczno, dzieciaki kłębią się na korytarzach i w holu, są jacyś tacy niespokojni, zaczepiają się, nie zachowują osobistej strefy, nie wiem czy się bawią czy biją. Przeniosłam z tamtej pracy zaufanie do dzieci a już na pewno jestem z nimi po tej samej stronie. Nie wiedzą, że nie jestem ich wrogiem. Atakują, walczą jakby wokół mieli wyłącznie przeciwników. Są też dzieci, które mam ochotę przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tacy wzruszająco rozważni i poważni. Ale nie robię tego oczywiście, tu również daje znać o sobie trening z poprzedniej szkoły. Dystans. Ręce za sobą.
Nie jestem nauczycielem ani psychologiem. Ja tu tylko sprzątam. Pierwszy raz widzę trafność tego stwierdzenia. Nie wchodźmy sobie w kompetencje.
Co się zmieniło w szkole na lepsze a co na gorsze? Och, mam nadzieję, że Wy o tym napiszecie. Ja już muszę się zbierać. Wasze komentarze są ważną częścią tego bloga - czytam je i za każdym razem czuję radość, że udało mi się stworzyć takie miejsce - piszecie, zwierzacie się, opowiadacie o tym, co u Was, dyskutujecie między sobą. Cudnie.
Dziś też Cię kocham.
u nas w tym roku dużo się zmieniło;-)
OdpowiedzUsuńJedno co się nie zmieniło od czasów kiedy ja chodziłam do szkoły i teraz: Pani Woźna (nawet ta groźna) zawsze była uznawana przez nas za naszego "sprzymierzeńca", właśnie tak jak piszesz, że jest po tej samej stronie, nie jest nauczycielem, więc nie jest z "nimi" i teraz też to widzę u nas: Pani Małgosia jest nasza i choć na starsze dzieci czasem krzyczy (jazda mi stąd, zadepczecie te maluchy jak będziecie tak biegać!) to i tak nikt się jej przecież nie boi (co innego pani od matmy!).
I jeszcze ten straszny dźwięk dzwonka! No straszny jest i tyle, kiedyś się zastanawiałam czemu nie może być jakiś bardziej przyjemny dla ucha- teraz już wiem, przecież w tym hałasie nikt by nie zwrócił na niego uwagi.
Tu w wielu szkołach są tzw. "bloki lekcyjne", czyli nie 45 minut w ławce ale 90 i niekoniecznie w ławce Np. w podstawówce klasy I -III są łączone na wielu zajęciach. A gdy tylko jest pogoda dzieci są na podwórku lub na własnym placu zabaw.W ten sposób mój starszy wnuczek będąc uczniem klasy I chodził na matematykę i język francuski do trzecioklasistów.
OdpowiedzUsuńTu w ogóle jest spora dowolność w organizacji szkoły, ale to tylko w Berlinie.Widzę tu sporą różnicę w zachowaniu np. gimnazjalistów (często czekam pod szkołą w samochodzie na starszego)- Nigdy nie wylatują z wrzaskiem, nie kopią się, nie popychają, co było normalnym widokiem w okolicach szkoły w Warszawie. No i oczywiście- wszystkie dziewczyny natychmiast sięgają po swe smartfony i idą z nosem w nim utkwionym.Wiele dzieciaków jezdzi do i ze szkoły rowerami, obowiązkowo w kaskach.
W naszej małej szkole, gdzie są tylko dzieci do klasy trzeciej, nie ma dzwonków, żeby dzieci nie stresować, że z czymś nie zdążyły. I jak są zmęczeni, to mają przerwę.
OdpowiedzUsuńI jest tam sprzątaczka, która dodatkowo odprowadza dzieci do drzwi autobusu szkolnego, wydaje rodzicom itd. I ona pociesza i przytula, zagada, fajna babka, strasznie lubię z nią rozmawiać, oczywiście w biegu, bo zawsze ma milion zajęć.
z tym przytulaniem to jest tak - personel nie powinien mieć kontaktu fizycznego aby nie być posądzonym/podejrzanym o nadużycie, tak było w angielskiej szkole
UsuńGrancie są zawsze płynne, ale jej nikt na razie afery nie zrobił, bo widać, że się przejmuje, jak dzieci płaczą, a niestety płaczą
UsuńA ja to sobie przypomniałam taki fakt: znajoma dziewczyna pracowała w żłobku/przedszkolu prywatnym w dużym mieście i oni od każdego rodzica musieli mieć deklarację, czy jest zgoda na przytulenie/dotknięcie płaczącego dziecka, czy też nie. Dla mnie osobiście przy małych dzieciach to trochę chore, bo co pomyśli płaczące dziecko, które nie ma zgody na przytulenie, jak widzi inne płaczące dziecko, które pani wolno przytulić? Ja bym pomyślała, że jestem gorsza i że nikt mnie nie lubi...
UsuńGronko
U nas są dzwonki i są okropnie głośne. Dzieci tez głośne, szaleją na całego. Współczuję i dzieciom i nauczycielom trochę, bo przecież jak skupić myśli w takim hałasie?
OdpowiedzUsuńW mojej szkole gorzej, duuuużo gorzej.Mała szkoła, bardzo dużo dzieci, straszny tłok. Lekcje dla starszych uczniów kończą się bardzo późno. Pierwszy raz klasy nie zaczynają zajęć o ósmej. W świetlicy tyle dzieci, że nie ma miejsca, żeby mogły usiąść. Horror przy tym- to przysłowiowy Pikuś.Aż się boję jak przetrwamy ten rok.
OdpowiedzUsuńMy zaczynamy o 7.25, żeby druga zmiana nią wychodziła późno. I faktycznie, po 16 jest koniec lekcji. Byle bo nowej szkoły
Usuńtak mówię widząc ten niezwykły tłok - nie sztuka zaprosić gości na wesele
UsuńTak dawno nie byłam w żadnej szkole. Twoje stwierdzenie kojarzy mi się z moim podejściem do pracy na niektórych zleceniach. "Ja tu tylko tłumaczę" - jest bardzo wygodne, bo nie wymusza rozwiązywania problemów klienta.
OdpowiedzUsuńChociaż w nowej pracy już nie mam takiej wymówki, bo to ja załatwiam sprawy firmy. :)
W podstawowce pamietam, ze wozne byly "wrogiem". Po lekcjach ustawialo sie pod szatniami, a wozne po kolei otwieraly je dla kazdej klasy. Teraz to zupelnie rozumiem, ale wtedy wszyscy marudzili pod nosem (na glos nikt sie nie osmielil), ze te panie specjalnie tak wolno ida. ;)
OdpowiedzUsuńW liceum pani wozna to byl za to sprzymierzeniec. Panowal zakaz wychodzenia z budynku w czasie lekcji, ale jak sie ladnie pania wozna uprosilo, to wypuscila do pobliskiego sklepiku lub (co niektorych) na dymka. ;)
Co sie zmienilo to nie wiem. Napisze jak Potworki zacznal polska szkole.
A wiesz, ze w amerykanskich (przynajmniej w tych moich Potworkow, czyli juz trzeciej) woznymi sa zawsze panowie?! Serio, nigdy nie uswiadczylam kobiety! Moze uwazaja, ze to dla pan za ciezka praca?
Jakby się tak przyjrzeć choćby filmom czy serialom made in the USA, to faktycznie zawsze są to mężczyźni. Ale oni, oprócz sprzątania, wykonują chyba też prace naprawcze/konserwatorskie, znaczy - mają jednego faceta od wszystkiego, zamiast kobiety do sprzątania, a mężczyzny do naprawiania :)
UsuńNo i może w amerykańskich szkołach jest bardziej niebezpiecznie, niż w polskich? Nie wiem, takie tylko podejrzenie...
Dobrze, że nie mam teraz dzieci w polskiej szkole
OdpowiedzUsuńWłąśnie widziałam fragment podręcznika do polskiego, ktory wygląda jak podręcznik do religii...
Z podstawówki pamiętam, że niektóre woźne to były takie ciocie/babcie - do przytulania, do zagadania, czasem cośtam można było wyprosić, np. wcześniejsze otwarcie szatni czy coś... wszystkie wspominam miło.
OdpowiedzUsuńNatomiast w liceum trzeba było przestrzegać pewnych reguł (co tydzień w każdej z klas był "dyżurny", który pobierał klucz z szatni, aby ją otworzyć swojej klasie, koniecznie trzeba było zostawić legitymację u pań woźnych, które wkładały ją do odpowiedniej przegródki, no i dyżurny musiał przychodzić, jako pierwszy i wychodzić, jako ostatni z klasy. Ale była to jakaś taka nobilitacja, przynajmniej dla większości uczniów i zawsze można było poznać dzięki temu kogoś ze starszych klas, a to chyba zawsze był prestiż ;) ), ale i tak panie woźne były zawsze miłe, jakoś nigdy nie trafiłam na żadne wstręciuchy ;)
W liceum miałam też w klasie kolegę, z którym siedziałam w ławce, a który nosił podobne okulary do moich i panie woźne myślały, że jesteśmy rodzeństwem :) Dla nas było to zabawne, czasem specjalnie mówiliśmy o sobie brat i siostra ;)
Na dużej przerwie było gorące mleko i bułki, jak kto głodny był to sobie podjadł i do domowego jadła dociągnął.
OdpowiedzUsuńA mój Ojciec, którego Mama była nauczycielką matematyki osobiście (podpuszczony przez kumpli) przytrzymywał klamkę, żeby nauczycielka nie weszła... Spuszczam tu zasłonę miłosierdzia na to, co było potem, chociaż Ojciec zawsze wsponmia, że nie było tak źle... :D
UsuńU nas wszystkie szkoly i wszyscy uczniowie zaczynaja lekcje o 9 rano i koncza okolo 3.30 po poludniu.Roznice sa minutowe.Przerwy sa krotkie,jedna godzinna na zjedzenie lunchu.Wszystkie przerwy dzieci spedzaja na dworze.Kazda szkola ma duzy teren wokolo, boiska, place zabaw.Mieszkalam kilka lat naprzeciwko szkoly podstawowej i ja tych dzieci prawie nie slyszalam.Biegaly, bawily sie ale nie wrzeszczaly.Nigdy nie wychodza poza teren szkoly.
OdpowiedzUsuńZ czasow mojej podstawowki pamietam doskonale woznych.To bylo starsze malzenstwo.Kochali dzieci i odplacalismy im tym samym.Byli jak babcia i dziadek--utulali, pomagali,tlumaczyli ale jak trzeba bylo to skarcili i pogonili lobuza.
A ja przypomniałam sobie rozmowę z nauczycielką klas małych. Zapytała psycholog szkolną, czy to jest możliwe, by dzieci przejmowały cechy osobowości nauczyciela...psycholog wykręciła się. I powiem ci Klarko, to jest niepokojące. Bo wielu, znanych mi nauczycieli, nie powinno w ogóle mieć kontaktu z dziećmi. A mają.
OdpowiedzUsuńHm, w starszych klasach nikt raczej nie ostrzega, ze idzie pani, bo kazdy nauczyciel ma jakąś 'ksywkę', bywa przyjazną, bywa nie;) Ja miałam od nazwiska, powiedzmy, oczywistą:)
OdpowiedzUsuńDawno temu: szkoła od 1-do 11 klasy. Chodziło się w parach po korytarzu - spacerniak. Maluchy w tanecznym kręgu i ze śpiewem. Od wczesnej wiosny obowiązkowo na placu. Bardzo dużo sportu, kółek zainteresowań. Był dryl, nie pamiętam wrzasków ani jakichś szalonych gonitw. Ale też i szacunek do belfrów. Nikt się nie roztkliwiał, psychologów na pewno nie było. Zdaje mi się dziś, że oni byli z powołania. Ot taka różnica.
OdpowiedzUsuń