pamiątka rodzinna |
Byłam nastolatką, trzy
dni w tygodniu dojeżdżałam do średniej szkoły do Tarnowa a w pozostałe trzy dni
miałam praktyki
w knajpie. Puste sklepy doprowadzały w domu do ciągłych kłótni. Mama czasem
płakała z bezsilności – w domu było pięć miesiączkujących kobiet, można było cudem zdobyć paczkę waty lub dwie paczki ligniny. Czasem dostawałam od
znajomej pracującej w szpitalu podkłady przeznaczone dla położnic.
Oprócz tego kłóciłyśmy
się o szampon (rumiankowy, w szklanej butelce) i o rajstopy. Egoistycznie nie
obchodziło nas, skąd mama bierze to wszystko skoro w sklepach nie było nic. Z
tamtych czasów pamiętam słowa – ostrożnie z cukrem! Bo cukier był na kartki.
Pamiętam straszną biedę.
Nie mieliśmy nikogo, kto załatwiłby coś po znajomości, dlatego mama często
spędzała całe dnie pod sklepem w oczekiwaniu, aż coś przywiozą. Czasem wracała
z pustą siatką, bo nie przywieźli nic, czasem przynosiła paczkę herbaty „Popularnej”,
jakieś ochłapy lub urąbany toporem kawał zmrożonych filetów z morszczuka. Do sklepu
dostarczano wielokilogramowe tafle ryb i sklepowe musiały sobie radzić z nimi
toporem lub odważnikami.
Mieliśmy swoje
ziemniaki, beczkę kapusty, kury i króliki ale nikt o zdrowych zmysłach nie zje
całego stada bo co potem? Kur się w zimie nie zabija. We wsi mieszkało kilku
ormowców i nikt nie zaryzykował nielegalnego uboju prosiaka czy cielęcia. Kóz nie
mieliśmy nigdy, mama z babcią twierdziły, że koza jest taka jak pies, czyli
mądra, zabawna i towarzyska, więc nie można kozy zjeść. Powinnam chyba wyjaśnić, kim byli ormowcy. Wyjątkowe
kanalie, skrót pochodzi od Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Donosili, brali
łapówki, zapisywali się dobrowolnie do milicji dla korzyści materialnej i z
chęci dominowania w społeczeństwie.
Nie wiem, jakim
padalcem trzeba być, by donieść na sąsiada, który hoduje prosiaka żeby dzieci
miały co jeść. Albo pędzi bimber na wesele córki. Wszyscy byliśmy przestępcami.
Znów się tłumaczę z tej
biedy ale w górach było zawsze trudniej niż gdzie indziej.
Trzynastego grudnia
tata rano wstał i oświadczył, że jest wojna. Zastanawiał się, czy zostanie
zmobilizowany. Mama martwiła się bardzo o siostrę, która mieszkała na stancji w
Tarnowie bo jasne było, że nie przyjedzie do domu, nie kursowały autobusy a
poza tym nie można było bez ważnego powodu opuszczać miejsca zamieszkania.
Babcia, rocznik 1910,
natychmiast zaczęła wspominać wszystkie wojenne zdarzenia i zastanawiać się,
jak to teraz będzie. Stryk (ten bez nogi) przyszedł i pocieszał ojca, że na
pewno go nie wezmą do wojska bo zanim nastąpi mobilizacja, to ruskie pierdolną
atomówkę i się wojna skończy. Oni się zawsze kłócili bo tata był śmiertelnie poważny
a stryk odwrotnie – w każdej sytuacji potrafił zachować poczucie humoru i mieć
ciętą ripostę.
Każdy miał jakieś plany
i nagle te plany stały się nieważne. Bo co mieliśmy zrobić? Najgorsza była
niepewność i brak informacji. Trzeba było czekać. Docierały do nas wiadomości o
czołgach stojących na ulicach miast, o znajomych, którzy zostali internowani,
ale to wszystko było daleko, nas bardziej obchodziło, czy będzie Pasterka i
kiedy pójdziemy do szkoły.
Wreszcie któregoś dnia
zaczęły kursować autobusy. Szkoła jeszcze była nieczynna ale ja, nie mogąc
wytrzymać w domu, wyrwałam się mówiąc, że muszę odebrać zegarek od
zegarmistrza. Rzeczywiście miałam stosowny kwitek ale jechałam głównie z
ciekawości, mając nadzieję, że spotkam się z koleżankami.
W Piotrkowicach w lesie
autobus zatrzymał się. Do pojazdu weszło kilku mężczyzn w mundurach, sprawdzali
wszystkich pasażerów, Jezus, jak się bałam! Miałam w pamięci te wszystkie
babcine opowieści wojenne, całą literaturę wojenną i obozową i słowa mamy – ja ci nie pozwalam jechać, a jak się co stanie to żebyś się potem nie
żaliła.
Rzeczywiście potraktowali
mnie dość ostro, spisali dane z legitymacji mówiąc, że zawiadomią szkołę i
rodziców i kwitek od zegarmistrza nie upoważnia mnie do opuszczania miejsca
zamieszkania. Kilka osób zostało wyprowadzonych z autobusu i pojechaliśmy dalej.
Zegarka nie odebrałam bo zakład był zamknięty na głucho.
Tego roku 10 grudnia
wyjechała do Stanów Zjednoczonych moja koleżanka z ławki, Celina. Od tamtej
pory nic o niej nie wiem. Wszyscy mówili, że miała szczęście.
Taty nie wzięli do
wojska choć chłopcy z służby zasadniczej siedzieli w wojsku prawie trzy lata. Nie
odwiedzali rodzin przez rok albo dłużej, Na listach widniały pieczątki „Ocenzurowane”.
Moje wspomnienia :
OdpowiedzUsuńMój brat słóżył WSW w Warszawie tym czasie ,dwudziestoletni chłopak wyszedł z wojska mocno przypruszony siwizną . Wesele drugiego brata ,z godziną policyjną -pomyłka milicyjna . Od godz.20 do 6 nikt nie mógł opuścić terenu ogródków działkowych ,gdzie odbywała się impreza .
Manifestacja uliczna i raca rzucona przez policjanta w kierunku naszego okna na tracim piętrze starej kamienicy ,tylko dlatego nie wybiła szyby w oknie że odbiła się od framugi .
Jesli chodzi o aprowizacje to nie było tak żle tylko dlatego że mama pracowała w kiosku Ruchu ,więc była wzajemna wymiana usłóg .
Pamięć na szczęście wypiera te czasy .
jutro rano włączymy blog Klarki, a tam ocenzurowano i tylko koty zostaną...
OdpowiedzUsuńlubię historię, przyjemnie czytało się Twój wpis, ja tych czasów nie pamiętam, nie umiałabym się w nich odnaleźć. teraz jesteśmy nastawieni na nadmierny konsumpcjonizm, wszystko mamy pod ręką, aż nadto się marnuje.
OdpowiedzUsuńSorry Żaneta ale co w tym tekście jest przyjemnego? Takiego upodlenia zwykłego człowieka nie było ani przedtem ani nigdy potem. A myśmy w tych czasach MUSIELI się odnajdywać i nie zwariować. Jan
UsuńNie szkodzi. Teraz to już poza nami, dlatego czytać można z przyjemnością. Zwłaszcza, że tak sugestywnie oddaje tamtą atmosferę.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNo i w jak ciekawych żyliśmy czasach! Mamy co wspominać, prawda?
UsuńOj, znów wsadzam kij w mrowisko, a przecież wiem, że wszystkim było niełatwo, a niektórym wręcz tragicznie ciężko. Niepewność, strach, internowania, braki w zaopatrzeniu we WSZYSTKO, godzina milicyjna trwająca miesiącami, brak komunikacji, w tym i telefonów. A jeśli już działały, to rozmowy były podsłuchiwane.
Fobie nabyte w tamtym czasie paraliżują mnie po dzień dzisiejszy. No, może "paraliżują" to za mocne słowo, ale do dziś uważam, że nie wszystko można powiedzieć przez telefon, gdy do bramy podjedzie obcy i niezapowiedziany samochód - denerwuję się, bo nie wiem, kto to. A to czasem jakiś akwizytor, czasem Świadkowie Jehowy, czasem nowy i obcy listonosz...
Myślę, że ten trudny czas stanu wojennego w wielu ludziach pozostawił niezatarty ślad. I choć wspominam te lata nie tylko źle (przecież byłam młoda, szczęśliwie zakochana, a wiele z tych trudności pachniało przygodą, np. 4-godzinne stanie w kolejce po chleb przed świętami - umawialiśmy się w tej kolejce ze znajomymi i staliśmy razem, przytupując z zimna, ale i zaśmiewając się z dowcipów) wiem, że był to trudny czas. I jednoznacznie zły.
Ale za to jakie wtedy były kabarety! Wszyscy szukali podtekstów, drugiego dna, czytali między wierszami. I jak to rozwijało naszą (i kabareciarzy) inteligencję! W stanie wojennym występować nie mogli, ale zbierali doświadczenia i błyszczeli później...
Więc może ten czas nie był tylko zły?
A ja mam z tamtych czasow fobie pustej lodowki. :)
Usuńświęta racja - ja też. do dzisiaj.
UsuńTeż nie pamiętam tych czasów, stan wojenny skończył się zanim się urodziłam, ale żywność na kartki jeszcze była. Oby te czasy nigdy nie wróciły - ani kartkowe, ani wojenne.
OdpowiedzUsuńTo był ponury, tragiczny dla tysięcy rodzin czas.Mnie bardziej utkwiło w pamięci zniewolenie ,straszne upokorzenie , a nie braki w aprowizacji;)choć oczywiscie doskonale pamiętam puste półki ,kartki , listy zapisów i 'komitety kolejkowe";)
OdpowiedzUsuńDowcip z tamtych czasów: ktos napisał na pocztówce do rodziny:
'Wojtuś już siedzi", cenzor przekreślił i poprawił na :"jest internowany".
Ech,smutny to był czas,choć ludzie byli ze sobą bardzo blisko, o wiele bardziej obchodził nas drugi człowiek niż dzisiaj.
pozdrawiam
Zuza
Ja także nie pamiętam, byłam dzieckiem. Pamiętam tylko misia z wystawy. Ale on był tylko po to by na wystawie siedzieć. Mamcia opowiadała, że gdy przyjeżdżała rodzina ormowiec stał za oknem i podsłuchiwał, o czym będą rozmawiać. Najbliższy sąsiad.
OdpowiedzUsuńSzczęśliwie nie pamiętam tych czasów.
OdpowiedzUsuńNatomiast jak czytam takie wpisy jak Twój Klarko, to nie mogę zrozumieć dlaczego całkiem znaczna część polskiego społeczeństwa tęskni za PRL, twierdząc że wtedy było lepiej i łatwiej...
Pozdrawiam, Natka
Chyba nie chodzi o te konkretne czasy a o czasy kiedy ci konkretni ludzie byli młodzi, tak myślę :-) dlatego tęsknią.
Usuńodpowiem ci Natko, bo pasożytnictwo czyli pozostawanie bez pracy było karalne, bo praca była dla wszystkich, a do lekarza specjalisty stawało się w kolejce o 5 rano, a wizyta była tego samego dnia. NFZ nie istniał, za to istnieli pasjonaci lekarze i nauczyciele.
UsuńPamiętam.Najbardziej to że ten czas strachu zaczytałam Trylogią którą wtedy byłam zafascynowana.I chyba ta ucieczka(w trudnych chwilach)"w coś"została,choc nie w Trylogię;)
OdpowiedzUsuńWrócę do tego poeta na spokojnie.
OdpowiedzUsuńWtedy mialam pól roku,pamiętać wiec nie mogę. Moi rodzice byli na chrzcinach ( mama "podawala") 250 km od domu,a ja z dziadkami. Nie mogli wrocic od razu. Tyle wiem z opowiesci. Wspomnienia późniejsze jak przez mgle: kolejki pod sklepem, kartki, puste polki.... I dowcipy polityczne i piosenki sluchane z magnetofonu po cichutku wieczorami.
17 stycznia 1981 r. brałam ślub, w tym samym roku urodziła się córka, oprócz kartek były jeszcze czołgi na ulicach. Aby dziecku kupić buty (na kartki) stałam w nocy na zmianę z koleżankami. Ciężkie czasy, nie wiem czemu całkiem sporo osób uważa je za czasy dobre!
OdpowiedzUsuńpamiętam, bardzo dobrze pamiętam tamten dzień, tamte czasy.
OdpowiedzUsuńdla wielu tysięcy ludzi na pewno, ale dla mnie to nie były najgorsze dni w moim życiu.
Wszystko to pamiętam... i warto przypominać młodym, żeby wiedzieli, co się działo. Pozdrawiam i przesyłam Jeden Uśmiech:)
OdpowiedzUsuńJezu, Klarka, mnie wychowywała Babcia, miałyśmy straszne warunki, wstrząsną mną ten post..ja jeszcze miałam "przyjemność" spotkać ruskich bo stacjonowali w moim mieście. Boję się o tym nawet myśleć..boję się, bo nie chce mi się wierzyć że to było naprawdę..
OdpowiedzUsuńKlarka, cholera jasna, czy Ty też musisz przypominać ten wredny czas? Ja niestety byłem wtedy w roli rodzica małych dzieci i pracownika wielkiego "strategicznego" zakładu pracy, w którym był strajk. Wpędziłaś mnie w podły nastrój. Nieładnie. Jan
OdpowiedzUsuńTo nie były dobre czasy. Lepiej żeby się nie powtórzyły.
OdpowiedzUsuńNie chcę wracać do tamtych dni:( Za dużo, zbyt bolesne i nie do ogarnięcia jeszcze dzisiaj. Nie i już!
OdpowiedzUsuńPamiętam,miałam czwartego,dwumiesięcznego synka,Nie spałam,o północy zniknął obraz w telewizorze ni z tego ni z owego.Pamiętam że był jakiś film o rybaku i właśnie siedział na w łódce na środku jeziora.Sądziłam że zepsuł się telewizor,zdenerwowałam się bardzo.Rano dalej biały obraz i nagle przemowa Jaruzelskiego.Rozpłakałam się i powiedziałam do synka słowa,których nigdy nie zapomnę-po coś ty się rodził na ten straszny czas.Po paru godzinach pod oknami zaczeły jechać wozy pancerne pełne żołnierzy.Gdy wyjrzałam przez okno pomachali do nas i krzyknęli abyśmy się nie bali.I jakoś im ,tym młodym chłopcom uwierzyłam.A o tym jak strasznie było mi ciężko to nawet nie chce mi się wspominać.Z tamtego okresu jedyny dobry pożytek to to że mąż przestał palić papierosy.Powiedziałam że będę stała za pieluchami,butami,jedzeniem ale za papierosami nie.Raz stanął i gdy przyszła jego kolejka zabrakło papierosów.Tak się wściekł i powiedział że nie będzie stał i nie będzie palił.Słowa do dzisiejszego dnia dotrzymał.Bardzo dobrze pamiętam zapach pomarańczy,teraz tak nie pachną.
OdpowiedzUsuńWeselnapiekarko, spłakałam się, czytając Twój komentarz. Choć to nie była prawdziwa wojna, jednak strach był prawdziwy...
UsuńZ wiadomych względów nie pamiętam, znam tylko z kart historii i opowieści starszych członków rodziny, a teraz to i kolegów z pracy. Brat mojej mamy miał przedłużoną służbę wojskową ze względu na stan wojenny, przenieśli go do Gdańska. Mam kilka jego zdjęć, książeczkę wojskową oraz cienki zeszyt, w którym spisałam trochę jego wspomnień z tego okresu.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem, kiedy ktoś wspomina ten czas, mam ciarki na plecach. Nie chciałabym tego doświadczyć.
Słyszałam określenie "tępy jak ormowiec". Rzeczywiście - chyba ludzie, którzy wstępowali do ORMO, do najbystrzejszych nie należeli :/
13.XII.1981, jak i sierpień roku poprzedniego , to są daty, które w moim życiu też wiele namieszały i zmieniły.
OdpowiedzUsuńGdybym miała dziś nastrój optymistyczny, to komentarz byłby z tekstami jak z kabaretu. Ale tamten czas nie był takim.
Obecną młodzież zadziwia tęsknota za "czasami PRL-u" .
Kiedy rozmawiam z moimi już dorosłymi dziećmi, to opowiadam, że to były lata, w których relacje wśród ludzi tworzyły niesamowitą atmosferę wzajemnej pomocy / Ormowcy byli też obserwowani :)
I ja pamiętam tamte czasy i tak tragicznie ich nie wspominam, bo pieniądze w domu były to i towary można było za nie załatwić. Co było dobre w tamtych czasach to była praca i każdy kto tylko chciał pracować pieniądze miał a za nie miał możliwość wiele rzeczy sobie załatwić. A teraz jak ktoś pracy nie ma to autentycznie głodny chodzi albo i na ulicy ląduje a trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszystkie osoby są przedsiębiorcze i nie w każdej pracy sobie radzą...Wtedy moi rodzice pracowali i na zakup domu w górach ich było stać. Teraz mam z mężem dwie renty, mąż pracuje i ledwie koniec z końcem wiążemy...
OdpowiedzUsuńJa miałam wtedy dopiero 10 lat, ale pamiętam wojsko na ulicach (w naszym małym mieście były 4 jednostki), mamę która tłumaczyła mi jako najstarszej, co mam zrobić gdyby przypadkiem kiedyś nie wrócili z pracy, pamiętam "Boże coś Polskę" śpiewane na wczesnej pasterce w kościele, bo o północy przecież nie można było. Pamiętam jak mama brała moją półroczną siostrę do sklepu, żeby kupić cokolwiek, w kolejce dla uprzywilejowanych bo jak tu zostawić małe dziecko samo w domu, a dostawała takie straszne opr... od wszystkich w kolejce... Wiadomo, każdy chciał, nie każdy miał małe dziecko. Mama miała 29 lat, ja nie wiem jak taka młoda kobieta sobie wtedy radziła, z trójką dzieci. Straszne czasy, ciężkie czasy. I pamiętam jak był Dzień Kobiet, wracałam z religii a w sklepie kosmetycznym "rzucono" szampon piwny. Kupiłam dwa za swoje kieszonkowe, stałam w kolejce dwa razy bo sprzedawali po jednym, w prezencie dla Mamy. Byłam dumna. I mama też.
OdpowiedzUsuńUrodziłam się w 91' roku, a więc nie pamiętam tamtych czasów. Znam je z opowiadań, a przemówienie Jaruzelskiego włączam sobie co roku na youtube. Nie wiem, naprawdę nie wiem co bym zrobiła, gdyby teraz właśnie odcięli mi internet i podali w telewizji/radiu informację o wprowadzeniu stanu wojennego. Prawdopodobnie zesrałabym się ze strachu, przepraszam za obrazowość, i większość czasu spędzałabym w domu, gapiąc się w niebo i czekając, kiedy jakiś inny kraj wyśle nad nasz samolot, który (cytując Klarkę): pierdolnie atomówkę.
UsuńPoryczałam się nad dziesięciolatką stojącą w kolejce po szampon piwny. Naprawdę się poryczałam. Nie wiem z jakiego konkretnie powodu, ale kilka by się znalazło.
Ja też się poryczałam, chyba już przestanę czytać te komentarze...
UsuńPrzeżywałam wtedy swoją wielką miłość, jeszcze nie mąż studiował na Śląsku, strajkował, spotykaliśmy się, uprzednio załatawiając zezwolenie w urzędzie na opuszczenie swoich miast; nie mogliśmy się rozstać, a tu trzeba, bo godzina policyjna; pracowałam w związku sportowym, chodziłam do cenzora w drukarni, żeby sprawdzał przygotowany do druku kalendarz imprez szkolnych, no jakżeby! a nuż treści wywrotowe mogą tam być; rudy był, i jakiś taki ...; wystałam w kolejce, zakręconej osiem razy, beżowe sandałki na szpilce, z paskiem dookoła kostki, za kilka dni nasz pies odgryzł te paski równiutko z podeszwą; ale było weselej, trwalsze więzy między ludźmi, a może dlatego, że człowiek był młodszy?
OdpowiedzUsuńSiodma klasa szkoly podstawowej I legitymacja w kieszeni, ciche rodzicow rozmowy I bardzo dlugie ferie zimowe.
OdpowiedzUsuńStan wojenny rzutowal raczej na zywot I losy mojego meza. Kumple I serdeczni przyjaciele okazali sie donosicielami I w efekcie kanaliami. Smutne;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAle jak ja zapamiętałam to najgorszy jeżeli chodzi o sklepy i zaopatrzenie to było drugie półrocze 1980 roku zanim wprowadzono kartki. Ja byłam wówczas w ciąży z moją córką w sklepach nic prócz octu. Kiedy wreszcie coś rzucili(wszystko jedno jaki towar) to był wypadek że zadeptali dzicko na śmierć bo kobiecie wytrącali z ramion w czasie ćiżby. Stan wojenny to było tylko mniejsze zło, i kartki potem jakoś uspokoiły to niesamowite bezsensowne chamstwo przed sklepami. Bo ludzie zamieniali się w bestie. Ja przed sklepem wówczas zemdlałam i nikogo to nie ruszyło. Dlatego tak bardzo sobie cenię te obecne zaopatrzenie i ten niesamowity nadmiar towarów który w tamtych czasach był od zawsze na zachodzie za tą żelazną kurtyną. Ratowały na wówczas dary które napływały z tamtych krajów które rozdawał w większości nasz kościół. Ale o tym juz prawie nikt nie pamięta.
OdpowiedzUsuńtego dnia miałam iść na Gawędę
OdpowiedzUsuńnie mogło do mnie dotrzeć, że taki koncert się nie odbędzie!!
Miałam 5 lat i panicznie bałam się jadących w nieskończoność transporterów opancerzonych jadących przez centrum Warszawy. Do dziś pamiętam to dudnienie. Bałam się, że dziadek nie przyjdzie - mieszkał oddzielnie. Płakałam, że mi bajki nie opowiada, bo musi iść przed godziną milicyjną do siebie. Mało pamiętam, ale to co pamiętam to źle wspominam...
OdpowiedzUsuńMam nieco dziwne wspomnienia z tego okresu.Mała miała wtedy 5 lat, zachorowała, wpierw zapalenie płuc, potem zapalenie jelit - nie bardzo było jak wzywać lekarza, telefony głuche, benzyny nie było, wzywałam lekarza z wojskowego radiotelefonu, co umożliwili mi żołnierze patrolujący ulicę.Z zaopatrzeniem w stolicy nie było tak tragicznie- nawet w sklepie obok bez trudu się zaopatrywałam. Mężowi zabroniłam wychodzenia z domu po powrocie z pracy, zakupy robiłam sama, jeśli wybierałam się gdzieś dalej. Po prostu żołnierze byli znacznie bardziej uprzejmi wobec kobiet, gdy wpadali na pomysł kontrolowania np. autobusu. Nie miałam ani cienia żalu do władz,że zrobili stan wojenny - tuż przed nim mąż był tydzień służbowo w Moskwie - i wszyscy znajomi Rosjanie mówili tylko o tym,że wojsko przemieszcza się w kierunku naszej granicy, bo za wesoło się zrobiło w polskim baraku. I bardzo nam współczuli.
OdpowiedzUsuńA propos darów kościelnych- raz byłam z koleżanką po mąkę - ona dużo piekła, więc umówiłyśmy się, że wezmiemy obie i ja oddam jej swoją porcję. Niestety mąka była z farszem- molami zbożowymi.
Strasznie dużo forsy mnie ten stan wojenny kosztował, bo dużo rzeczy kupowałam na ekskluzywnym bazarze. Tam było wszystko, nawet kartki żywnościowe. Ale i tak wolałam ten stan wojenny niż te wszystkie strajki i strach, że się krew poleje.
Miłego, ;)
Ja wtedy jeszcze studiowałam.W innym mieście.Wyjazd do domu na Świeta stał pod dużym znakiem zapytania,trrzeba było stanąć w kilkugodzinnej kolejce do urzędu,by zdobyć przepustkę.A nie wszystkim dawali..Wspaniale się zachowali rodzice miejscowych koleżanek i kolegów z roku - my, "akademikowi" dostaliśmy mnóstwo zaproszeń na Wigilię ,tudzież Święta.Ale udało mi się dotrzeć do rodziców:) To był wyjatkowo mroźny i śnieżny grudzień - koksiaki na ulicach i czołgi na rynku :) Taki zachowałam obraz stanu wojennego.
OdpowiedzUsuńŚwietny opis, ja właściwie już wyparłam tamte czasy ze swej pamięci. Trudno by mi było odtworzyć je w taki plastyczny sposób. Pamiętam jedynie pewne fakty, lecz chyba nie mam już do nich emocjonalnego stosunku. Trochę szkoda...
OdpowiedzUsuńJa już tak wyparłem tamte czasy z pamięci, że nawet nie skojarzyłem, że jutro 13! Czasy były koszmarne, absurdalne i podłe. Dobrze, że dla młodych takie opowieści brzmią dość abstrakcyjnie, nie ma co tego pielęgnować w pamięci i przekazywać kolejnym pokoleniom. Co z tego, że mnie te czasy aż tak bardzo "nie bolały" pod względem zaopatrzenia (najpierw ciotka w sklepie, potem teściowa), bolały za to całą masę innych ludzi (patrz choćby rodzina Klarki), bolały też w inny - duchowy - sposób. Never ever!!! Jedyne co mi się podobało, to rzeczywista solidarność ludzi i hasła np. WRONa skona!!! Zima wasza wiosna nasza!!!
OdpowiedzUsuńDzisiejsze czasy może nie są najłatwiejsze, najlżejsze, bo i ciężko o pracę, bo i kryzys, ale wolność jaką sobie wywalczyliśmy warta jest każdej ceny.
Pozdrawiam,
Bogusław
Skoro swit dzwonek do drzwi. A On przed drzwiami, w mundurze Marynarki Wojennej. Musze jechac... I tak dowiedzialam sie ja i moja rodzina, ze w Polsce stan wojenny...
OdpowiedzUsuńJ.
Nie wyobrażam sobie, że taki mój ON mógłby tak stanąć przede mną. I może to dobrze, że sobie nie wyobrażam. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy pamiętają, choć nie chcą pamiętać.
Usuń"Ani Ixi,ani Omo - nic nie pierze tak jak ZOMO":))))
OdpowiedzUsuńJa miałem 7 dni do ślubu cywilnego i 14 do kościelnego.
OdpowiedzUsuńDziało się
A kto pamieta ?:"rozmowa kontrolowana!rozmowa kontrolowana!
OdpowiedzUsuńA tak poza tym nieciakawe wspomnienia przytlaczajacej szarej codziennosci. Braki we wszyskim ....jedynie co mielismy dla siebie to nasza mlodosc- bylam wtedy w liceum i starsznnie sie wsciekalam na godzine policyjna. Bo studenci mieli szlaban o 22.00 a licealisci o 20.00.
A pod koniec grudnia 82 roku przyjechal do Polski moj przyszly maz. Jako odwazny mlody Francuz chcial zobaczyc te czolgi i tak dalej.:)
I zobaczyl mnie::))
Jak go po latach zapytalam o wspomnienia ze stanu wojennego to stwierdzil ze nigdy nie odczul tak dusznej atmosfery.Przytlaczajace byla dla niego ta szarosc , puste polki, cos wisialo w powietrzu. Ale - stwierdzil - najlepszym kontrastem na to co dzialo sie na zewnatrz byla przyjazna i zyczliwa atmosfera panujaca w polskich domach.
wpadłam sobie, poczytałam pośmiałam się i chętnie zostanę. uśmiałam się setie w ten pochmurny dzień. koty też mam, od niedawna i jest to ciekawe doświadczenie po wieloletnim życiu z psami. Z SW pamiętam najlepiej 4 godziny stania po jajka z dzieckiem na ręku, kiedy starsze panie typu włóczka ( moherek to był luksus, przypominam) zażądały przydziału dodatkowych 10 szt dla dziecka bo też czekało.atak ormo to nic wobec dalszego scenariusza. jaj 20 szt odebrałam. A wogóle to nie pamiętam tak intensywnego życia towarzystkiego jak wtedy. Sylwester w bloku na 10 pięter x 5 lokali x ileśtam ludków odbywający się na zamkniętej klatce schodowej ( bo godzina policyjna) w tym osobny bal dla dorastających w pralnio-suszarni w suterynie. A te przepisy - niedawno z czułością odkryłam w necie przepis na roladę serową - hit prywatek ( tak się to wtedy nazywało) w latach octu i herbaty. A może konkurs na 'zapomniane przepisy SW" ? czy nie wypada?
OdpowiedzUsuńps. wędruję czytać 'od początku'.
a z klimatów to najbardziej pamiętam powszechny strach czy wejdą ruscy czy nie wejdą. a że sąsiadów miałam wiekowych to i stalinizm przypomnieli i nieznane wtedy powszechnie zdarzenia wojny bolszewickiej te bardziej czerwone. ale to tym się dziś nie mówi, amnezja hitsoryczna panuje.
OdpowiedzUsuńTo znaczy, że każdy niby się bał, ale każdy czego innego :/.
UsuńFakt,że ludzie częściej się spotykali,wpadali do siebie bez zapowiadania się.Z prostej przyczyny - nie było telefonów.Siedziało się przy herbacie,czasem bimberku,kto lubił:)) Chyba nigdy dotąd rozmowy przy stole tak bardzo nie dzieliły ludzi - jedni uważali,że stan wojenny to najgorsza rzecz ,jaka mogła się Polsce zdarzyć,inni,że wręcz przeciwnie - gdyby nie stan wojenny - weszliby Ruscy:) Jak wiadomo,do dziś historycy nie są zgodni w ocenach.
OdpowiedzUsuńTo były ciężkie czasy i zupełnie inaczej odbierają je tacy ludzie jak ja, którzy byli wtedy kilkunastolatkami, a inaczej ci, którzy byli rodzicami i drżeli o los swoich dzieci. Nikt wtedy nie wiedział, jak się sprawy potoczą, a ludzie - przynajmniej w Gdańsku, jak wtedy obserwowałem - mieli jeszcze świeżo w pamięci grudzień sprzed 11 lat i strzały do ludzi na ulicach.
OdpowiedzUsuńTym razem czołgi nie stały gdzieś tam, pod jakąś stocznią, ale na wielu skrzyżowaniach w miastach i miasteczkach całego kraju. Pamiętam jak dyskutowaliśmy, czym się będziemy bronić, jak ruszą Ruskie, bo w to, że ZOMO może zacząć w każdej chwili strzelać do ludzi nikt nie wątpił. Był tu pewien dylemat, bo Ruska, który strzela do ludzi to niejeden by ubił, ale ubić zomowca jakoś nie wypadało, boć to w końcu Polak.
A ja myślałam, że to wojsko na rogatkach, czołgi na skrzyżowaniach stały po to aby bracia nie zaczęli się bić między sobą (?). A w czołgach też byli bracia, synowie, mężowie, ojce...
UsuńA ludzie odpowiedzialni za skierowanie woska przeciwko własnemu narodowi mają się dobrze, wysokie emerytury, odznaczenia, własne biznesy i funkcjonowanie w układach zamkniętych. Patrzac z perspektywy czasu, to żałuję, że SB-ecja nie rozprawiła się z opozycją krwawo i brutalnie. Gdyby ta kościółkowa solidarność padła martwa, do głosu doszłoby nasze pokolenie RSA, FMW, a my nie mieliśmy zamiaru pieprzyć się z komunistami przy żadnym okrągłym stole, my ich chcieliśmy wieszać. I byłby spokój.
OdpowiedzUsuńTakie czasy.
OdpowiedzUsuńIza R
Takie to były trudne czasy....
OdpowiedzUsuń