sobota, 12 stycznia 2013

zimą


Nie wolno nam było lepić bałwanów. To był jeden z najgłupszych przesądów, jakie w życiu słyszałam, ale zakaz był tak mocno utrwalony, że nie lepiliśmy bałwanów nawet koło szkoły, więc być może to nie był wymysł moich rodziców tyko miał szerszy zasięg.
Nie wolno było lepić bałwanów bo latem w to miejsce, gdzie stał bałwan, będą strzelały pioruny! A burze w górach są gwałtowne i groźne, więc nikt się nie odważył budować ze śniegu czegokolwiek.

Kiedy spadł śnieg, zabierałam do szkoły sanki, jeśli oczywiście nie zabrała ich wcześniej starsza siostra. Największą atrakcją była droga prowadząca od szkoły do głównej szosy, długa, szeroka, wyślizgana. Nie jeździły nią samochody, w tamtych czasach samochód miał chyba tylko dyrektor szkoły (malucha) i ksiądz proboszcz (syrenkę). Nie wiem, jak oni podjeżdżali tą ślizgawką, bo dzieciarnia jadąca ze szkoły na sankach lub na butach czyniła z niej bezustannie lodowisko. W jeździe na butach byłam mistrzynią bo przeważnie miałam buty po siostrze a więc spody wyślizgane na gładko. Mało kto jeździł na teczce bo w tamtych czasach dostawało się za to lanie!

Zimowe zajęcia z wuefu często odbywały się na tej właśnie drodze, szkoła posiadała stertę sanek i to dopiero była uciecha. Jeszcze większą uciechą był harcerski kulig.

Po takiej drodze ze szkoły zazwyczaj wracałam cała „uflajdana”,  czyli przemoczona od stóp do głów, natychmiast buty na piec, spodnie na piec a ja koło pieca z gorącą herbatą.  Spodnie były czasem sztywne od śniegu i mrozu.

Zmierz zapadał szybko, przemoczone rzeczy schły a wieczorem przychodził kuzyn i mówił - już się da wierzchować.  Wierzchować, czyli skorupa lodu na śniegu utrzymała ciężar i można było po niej chodzić. Albo ja szłam do niego bo on miał narty. Ponieważ narty były jedne a nas dwoje, jeździliśmy na zmianę. Po ciemku? E tam, jak jest śnieg to nie jest tak ciemno, stoki znaliśmy na pamięć i tylko latem należało pamiętać, aby nie zostawiać krowich kołków (paliki, do których wiąże się krowę) bo na takim kołku można było się zabić. A kiedy był mróz i świecił księżyc, to już było prawie widno jak w dzień.

Skrzyła się zamarznięta skorupa śniegu i była tak twarda, że jechało się jak po lodzie.  Po dwóch godzinach byliśmy śmiertelnie zmęczeni. Kto dałby radę jeździć bez wyciągu i umie podchodzić "w jodełkę"?

Między domem a stodołą był stromy brzeg i ten brzeg chłopcy z okolicy traktowali jak skocznię. Muszę tu przyznać, że byli niesamowicie odważni bo kilkadziesiąt metrów dalej był las i jeśli ktoś nie umiał się zatrzymać, lądował na drzewie.
Nam, dziewczynkom, nie wolno było skakać i tego się trzymałyśmy. Ale chłopcy skakali naprawdę daleko. Aż któregoś razu jeden z nich przeskoczył tuż koło mamy niosącej pełne wiadra wody i się mama wkurzyła. Bardzo. I tak się skończyła skocznia koło Fabiana. 

47 komentarzy:

  1. Fajnie to opisujesz, ale podobne perypetie miał chyba każdy z nas będąc dzieckiem, nie słyszałam tylko o zakazie lepienia bałwanów [u nas tak rozpoczynamy zimę] jak oczywiście lepił się śnieg. Tato z przebieraniem nas [mam bliżniaczkę] miał sporo roboty, ale to była frajda nie komputer gry , ale zabawa na podwórku miło powspominać prawda- dzięki za pomysł pozdrawiam Dusia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, kiedy to było...mam podobne wspomnienia zim z dzieciństwa. Na górce pod lasem zawsze było pełno dzieciarni. Teraz żywego ducha nie ujrzysz... My mieliśmy narty zrobione przez mojego tatę (tak, tak- sam zrobił)ale oprócz nart albo sanek zjeżdżaliśmy na workach. Znacie? Grube foliowe worki po nawozach sztucznych wypchane sianem. To dopiero był sport ekstremalny!Że się nie pozbijaliśmy to cud chyba tylko, ba - nawet nie pamiętam żeby ktoś coś sobie złamał. Ale swoim dzieciom w życiu nie pozwoliłabym na taką zabawę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja mojemu dziecku pozwalałam i również uważam za cud, że się wówczas nie pozabijali. Na workach, na jabłuszkach i na czym chcieli.

      Usuń
    2. Lepsze były te nasze worki po nawozach niż dzisiejsze jabłka - tamte przynajmniej miękkie i łatwiej było się usadzić, sterować i nie obić :)

      Usuń
    3. A my zjeżdżaliśmy z mostu do momentu, gdy mój brat nie wyrobił zakrętu i zatrzymał się na drzewie - zbite płuca, czy coś w tym stylu( dwa tygodnie na Krysiewicza) i koniec zabawy;/
      Ale pamiętam jak jeszcze nad Maltą były dzikie urwiska i zjeżdżałam z tatą na sankach - gacie pełne ze strachu;) Ale ile radości! Zwłaszcza,że to niewiele miłych wspomnień z tatą!

      Usuń
    4. Potwierdzam, że worki wielekroć były bezpieczniejszemi, nie mówiąc i o tem, że sempiterna tak nie marzła:) Nam przychodziło zjeżdżać po drodze nader stromej, choć mało uczęszczanej, aliści tam groźne były bramy niektóre, co się na oścież na drogę otwierało... I takiemu zjeżdzającemu, w pędzie, nic już nie ostawało, jako widział, że mu na drogę się brama odmyka i wraz wóz będzie z koniem czy traktorem wyjeżdżał, jako się kłaść na boku, odzienie o kamulce spod śniegu i lodu sterczące drąc, aleć przynajmniej ten worek sianem zbrojny był mu natenczas tem zderzakiem, którem o bramę ową uderzał...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Ja...co to za zima bez bałwanów?!
    co się z wodą z tych wiader stało? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. matka się wywaliła, woda się wylała a skoczek dostał kolmosami przez plecy:x

      Usuń
    2. a, no to teraz już wsio jasne :D

      Usuń
  4. O masz , o piorunach i bałwanach nie słyszałam :-)
    My lepiliśmy bałwany bez problemu,
    ale co region to obyczaj :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wróciło dzieciństwo...bardzo odległe-jeżdziłam na tornistrze,który był zrobiony chyba z tektutry i powleczony jakimś tworzywem skóropodobnym,można było wszystko o nim powiedzieć,tylko nie to ,że był wytrzymały:))-byłam w tym mistrzynią,zjeżdżałam z całej "grapy" -nie obrywałam za to ,podobnie jak za 100różnych ,innych rzeczy:))
    Z sąsiadami zjeżdżaliśmy ze stromego stoku od lasu przez wszystkie pola i zatrzymywaliśmy sie nad przepaścią !,
    w korycie - /jak głębokiej łódce,która służyła po zabiciu świni do sparzenia w niej/.Było nas zawsze za dużo i jedna osoba musiała zostawać i czekać na swoją kolejkę-zawsze było "sprawiedliwie"najmłodsi czekali najczęściej:))Oczywiście,że spodnie same stały po zdjęciu w domu.Worki foliowe po nawozach sztucznych też były:)).pozdr.maria I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to takie coś ,co mi się napisało to "tektura":))m

      Usuń
  6. Astrid Lindgren "Dzieci z Bullerbyn". Tak mi się skojarzyło. Bardzo pozytywnie, bo to wciąż jedna z moich ulubionych książek. Od 30 lat.

    OdpowiedzUsuń
  7. no jak gdyby zima u mnie, tyle, że z bałwanami u nas było w porządku, znaczy się były;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. bałwany to był obowiązek. z górki jeździliśmy na sankach, bo...lepiej nie mówic!

    OdpowiedzUsuń
  9. Tym postem przypomniałaś mi prostą i dostępną od zaraz metodę na rozładowanie złych emocji:)Jak mi włosy po myciu wyschną pójdę odśnieżać taras... napadało to jest z czego:)

    mła:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja i dzieciarnia wokół bardzo cieszyliśmy się z zimy.Dzieiątki godzin na stoku, na sankach.Zima w górach jest piękna.Tęsknię za tymi czasami.Pozdrawiam.Ula z dawnodawnotemu.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. Wtedy jeszcze lubilam zime i z utesknieniem czekalam na pierwszy snieg, ktory na ogol spadal okolo wszystkich swietych i trzymal do marca. Czlowiek caly wolny czas spedzal na dworze i najwieksza kara byl zakaz wychodzenia. Zima krolowaly zabawy w sniezki, budowanie igloo, lepienie balwanow i sanki. Tato prowadzal mnie na odlegla gorke, stal tam i marzl, pilnujac mnie. Pozniej chodzilam juz sama.

    OdpowiedzUsuń
  12. fajnie tak wrócić myślami w zaśnieżone dzieciństwo:) dzięki - przywołałaś wspomnienia:)
    jazda z górki na czym popadło, sztywne od śniegu spodnie:)
    i wariacje na łyżwach!... to były czasy:))

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj
    Ja urodziłam się pewnej srogiej zimy, ponad 49 lat temu.
    Swoje dzieciństwo zimowe wspominam miło. Były sanki, przemoczone buty, lepienie olbrzymich bałwanów i straszna góra do zjeżdżania :) było super, hoc nie raz rozbity przypadkiem nos i krew na śniegu. Nie było płaczu, oj nie :)
    Serdeczności zostawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. A u nas na gorkach tez zawsze było pełno dzieciarni, ale zawsze tez był jakiś wspanialomyslny tatuś który wciągal wszystkich lina pod górę. Bo byśmy nie weszli, tak wyslizgane było :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Pierwsze słyszę o tych bałwanach. Ale mogę zapewnić, że tysiąc razy lepiłam bałwany na naszym podwórku i ani razu piorun nie trafił ani w to miejsce, ani w żadne inne, ani nawet w dom :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Fajna opowieść :). Bardzo ubolewam, że teraz dzieciaki prawie nosa z domu nie wychylają :( W mieście to bardzo często rodzice nie puszczają, a jak już jakiś rodzic puści to i tak dzieciak nie wychodzi bo towarzystwa na podwórku by nie miał. Pamiętam jeszcze jak chodziłam do szkoły podstawowej i całe dnie spędzaliśmy na dworze. Prosto po szkole robiliśmy w zimę długie bitwy na śnieżki, albo zjeżdżaliśmy na sankach przez pół dnia (nawet na okoliczne zamarznięte jeziorko). Na tym jeziorku całymi dniami dzieciaki jeździły na łyżwach czy też ślizgały się na butach. Było wspaniale. W sobotę rano lecieliśmy na jeziorko, odśnieżaliśmy je i jeździliśmy. Tam tylko wody do kolan, więc żaden z rodziców się nie przejmował - całe podwórko się tak bawiło. A teraz... dzieciaki prosto ze szkoły do domu przed komputer, smutne :( A na jeziorku od wielu lat nie widziałam ani jednego dziecka :(

    OdpowiedzUsuń
  17. Z tymi bałwanami to współczuję, nie wiem jak tak można dzieciom zabraniać takiej fajnej i bezpiecznej zabawy wmawiając zabobony ;)
    Podejrzewam, że jestem tu jedną z najmłodszych ale cieszę się, że mogę się zaliczyć do tych co dzieciństwo spędzili na podwórku ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. no ba)) płakałam po powrocie z górki, płakałam, ryczałam kiedy mi ręce odtajały kładzione na piecu, że o całej sztywnej reszcie nie wspomnę)))
    fajnie byłooo

    OdpowiedzUsuń
  19. A jak jechałam do babci na ferie to się chłopaki biły który mnie wciągnie na sankach na górkę;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Zaskoczyłaś mnie z tymi bałwanami, ciekawe, ciekawe. Ha, w jodełkę umiałam pochodzić, do szkoły też szliśmy ślizgiem, żeby buty były bardziej śliskie to smarowało się świecą :-)
    Fajnie było :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. I pomyśleć, że gdyby nie ta mama z wiadrami, to może mielibyśmy więcej Małyszów?

    Fajne miałaś zimy w dzieciństwie, nawet bez tych bałwanów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to samo pomyślałem! przez głupie wiadra z wodą zmarnowało się tyyyle talentów;) hipotetycznie oczywiście...

      Usuń
  22. Moje zimy z czasów dzieciństwa były także cudowne. i podobnie jeszcze późnym wieczorem na górce w pobliskim lesie razem z dziećmi z całej okolicy, na sankach i na takich prymitywnych nartach. I nie pamiętam żebym chorowała.

    OdpowiedzUsuń
  23. Lubię ten blog,lubię ogromniasto.Ale już za te wywoływanie wspomnień z dzieciństwa,dawno zapomnianych-kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi bardzo:) ja się zawsze nieco krępuję pisać wspomnień bo to wygląda, jakbym żyła przeszłością

      Usuń
    2. Nieee Klarko kochana:)))Pisz proszę i wspomnienia.Nie umię tak ładnie jak ty wyrazić dlaczego.To jest optymistyczne,ożywcze.To jacy jesteśmy,jak czujemy,myślimy,ma przecież korzenie w dzieciństwie,tak zapominanym:)
      Pozdrawiam cieplutko.Basia,z tego anonimu wyżej:)

      Usuń
  24. Nie znałam tego przesądu z bałwanami. Zimą też na drodze spędzaliśmy czas ciągnąc się na sankach, albo ślizgając na butach. Ruch nie był duży, autobus, pojedyncze samochody, ana tzw. "zapłociu" to już właściwie nic nie jeździło. Była jeszcze zamarznięta glinianka, gdzie chłopacy grali w hokeja na łyżwach, dziewczynki patrzyły, czasem pozwalali się przyłaczyć. Na łyżwach nigdy nie nauczyłam się jeździć,,,

    OdpowiedzUsuń
  25. Pierwsze słyszę o tych bałwanach. Ale całe życie człowiek się uczy i miło nawet na starość ;-) dowiedzieć się o zwyczajach i obyczajach w innych częściach kraju.

    Nas w dzieciństwie w zabawach na śniegu ograniczała jedynie ilość mokrych butów i spodni. Bo skoro wszystkie wisiały na piecu, to nie było w czym wyjść. Czapki i rękawiczki mało kiedy nie były mokre. :-)

    OdpowiedzUsuń
  26. Te balwany to dla mnie tez cos nowego. Ja jezdzilam na teczce, bo z jazda na butach jakos mi nie szlo, wywrotna bylam;)) Nie raz dostalam solidna reprymende za ta zjezdzona teczke, ale co tam, reprymenda zostala wysluchana a nastepnego dnia znow jazda;))

    OdpowiedzUsuń
  27. We Wrocławiu pada od dwóch dni, niedziela cała była pod znakiem śnieżnej zadymki i w efekcie mamy piękne, białe osiedle :) Niestety, rano to się skończy i na chodnikach pojawi się piaskowo-błotno-solna breja, ale wieczorem zaliczyłam prawdziwą śnieżkową wojnę (i podduszenie, bo mi się śnieg do gardła dostał, lawina to musi być straszna rzecz!) i jestem zadowolona :)

    Wróciłam do domu mokra i wyglądałam jak Śniegowy Potwór, w związku z czym mam teraz prawie 38 stopni gorączki i wypijam hektolitry herbaty, ale przeczuwam powtórkę po porannej mszy... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wpadłam raz czy dwa do potężnej zaspy i długo nie mogłam się z niej wydostać, okropne uczucie.
      Zdrowia życzę!

      Usuń
  28. czy dalszy ciąg tej historii to... skocznię przeniesiono do Wisły i tak narodził się Adam Małysz? :D

    OdpowiedzUsuń
  29. O jejku Klareczko ja też teraz szukam fajnych ciuszków na wyprzedażach i kupiłam sobie takie fajne czarne paltko i sweterek. Wyprzedaże są ekstra!!!

    OdpowiedzUsuń
  30. Zanim dotarło się ze szkoły do domu po to tylko by sanki zabrać ze sobą, zjeżdżało się ze wszystkich górek " po drodze"na tornistrach...

    OdpowiedzUsuń
  31. Hi hi, wspaniale wspomnienia! Mnie zima z dziecinstwa kojarzy sie z obitym tylkiem, bo zjezdzalismy na sankach w lesie, slalomem miedzy drzewami, podskakujac na wszystkich pienkach i korzeniach. :)
    Na nartach nauczylam sie jezdzic juz jako osoba dorosla i chociaz umiem podejsc pod gorke "na jodelke", to jestem na to zwyczajnie za leniwa, no i kondycja juz nie ta. :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Uskuteczniałam podobną zimową działalność, tylko, że koło mojego domu znajdował się staw, a stawy mają to do siebie, że zimą zamarzają... i po co komu łyżwy i lodowisko? ;)

    OdpowiedzUsuń
  33. Spójrz ile traci pokolenie inetrnetowe
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  34. Chodziliśmy zimą na zamarznięte bagienko, w którym latem były niebieskie żaby. Rodzice nie pozwalali nam tam chodzić, bo wiadomo, lód się załamie - nieszczęście gotowe. Nad bagienko chodziły wszystkie dzieciaki z osiedla od początku 1986 roku, kiedy owe osiedle powstało aż do 2005 roku, kiedy to bagienko zasypali, żeby zbudować tam kolejny blok. Przez 19 lat nikt się nie utopił, ani nawet nie poddtopił. A teraz podwórka puste, mimo że są nowoczesne place zabaw, takie o standardzie europejskim...

    OdpowiedzUsuń
  35. No niestety! Na Mazowszu brak jest górek- więc ciągnę wnusi sanki za sznurek! Ale jak mróz- wierzchem też można:) Korek115

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz