Dlaczego nie przerażają mnie świąteczne porządki? Bo sprzątam codziennie. I na tym mogłabym zakończyć tę notkę ale mam przygotowane gotowanie a u mnie to się wiąże z ciężkim atakiem grafomańskim.
O czyszczeniu grzejników od środka już było, o najskuteczniejszym pucowaniu skorup zza szyby też już było to teraz będzie o praniu.
Parę lat temu, żałuję że nie wcześniej, szczęśliwie przeszłam metamorfozę i z perfekcyjnej pani domu stałam się perwersyjnym obibokiem. Na czym to polega? Zamiast szorować, pucować, wycierać, polerować i układać a przy tym wrzeszczeć na domowników cieszę się, że tego nie robię.
Miało być o praniu, czyli do brzegu daleko.
Kiedy kupiliśmy dom, nie było w nim żadnych podłączeń, był tylko prąd. I tak miałam dobrze, bo na naszym podwórzu była czynna studnia, co prawda pompowanie wymagało sporo siły, ale woda była.
Wstawałam raniutko, wybierałam popiół spod kuchni i szłam po drewno i węgiel. Rozpalałam pod kuchnią i kiedy już miałam pewność, że ogień nie "zdechnie", szłam po wodę. Tam i z powrotem, na kuchni mieściło się trzy spore garnki, to wystarczało na początek.
Czasem pranie moczyło się w wanience całą noc. Teraz wykręcałam je i wkładałam po kilka sztuk do pralki. Pralka była prostym urządzeniem. Walcowaty pojemnik z silnikiem na spodzie, silnik obracał tarczą, która powodowała kręcenie się zawartości pralki. Na dole była dziura, do dziury przymocowany był wąż, którym spuszczało się brudną wodę. Czystą wlewało się wiadrem z góry.
Najpierw jasne i delikatne, na kilka minut. Pralka prała a ja w tym czasie dokładałam pod blachę i grzałam wodę. Potem wyciągałam z pralki pojedyncze sztuki i wkładałam następne. Pranie można było odciskać wyżymaczką ale ja wyżymaczkę wymontowałam bo wolałam wykręcanie w rękach, jakoś mi to szło szybciej. Najtrudniej było z dżinsami, kurtkami i pościelą.
Wszystko płukałam ręcznie, między jednym a drugim czy trzecim płukaniem trzeba było wylać z pralki brudną wodę, wynieść ją za szopę na koniec ogrodu, przynieść czystej, dolać gorącej, dosypać proszku. Tak w kółko aż do ostatniej sztuki. Potem to mokre pranie wieszałam na ganku aby obciekło. Zimą zamarzało na blachę. W kuchni od ściany do ściany wisiały sznury i na nich to wszystko się suszyło.
Latem było dużo lżej. Ustawiałam sobie pralkę koło studni, do pralki wlewałam gar wrzątku a resztę wody prosto ze studni i prało się błyskawicznie, nie trzeba było biegać z wiadrami tam i z powrotem a suszyło się na sznurach rozpiętych między drzewami w sadzie.
Miałam potem wirówkę - takie małe, złośliwe urządzenie, które skakało po kuchni czyniąc straszny hałas.
Nie przerażajcie się, nie gromadziłam olbrzymich ilości brudnej odzieży. Było tego dokładnie tyle samo, co teraz. Dziś na przykład piorę dwa razy - czyli jedna pralka jasnych rzeczy, tak z cztery kilogramy i druga z ciemnymi, z sześć kg.
Piorę i piszę. Jak się skończy prać to mnie pralka zawoła, wyciągnę wszystko prawie suche i już.
Miało być o praniu, czyli do brzegu daleko.
Kiedy kupiliśmy dom, nie było w nim żadnych podłączeń, był tylko prąd. I tak miałam dobrze, bo na naszym podwórzu była czynna studnia, co prawda pompowanie wymagało sporo siły, ale woda była.
Wstawałam raniutko, wybierałam popiół spod kuchni i szłam po drewno i węgiel. Rozpalałam pod kuchnią i kiedy już miałam pewność, że ogień nie "zdechnie", szłam po wodę. Tam i z powrotem, na kuchni mieściło się trzy spore garnki, to wystarczało na początek.
Czasem pranie moczyło się w wanience całą noc. Teraz wykręcałam je i wkładałam po kilka sztuk do pralki. Pralka była prostym urządzeniem. Walcowaty pojemnik z silnikiem na spodzie, silnik obracał tarczą, która powodowała kręcenie się zawartości pralki. Na dole była dziura, do dziury przymocowany był wąż, którym spuszczało się brudną wodę. Czystą wlewało się wiadrem z góry.
Najpierw jasne i delikatne, na kilka minut. Pralka prała a ja w tym czasie dokładałam pod blachę i grzałam wodę. Potem wyciągałam z pralki pojedyncze sztuki i wkładałam następne. Pranie można było odciskać wyżymaczką ale ja wyżymaczkę wymontowałam bo wolałam wykręcanie w rękach, jakoś mi to szło szybciej. Najtrudniej było z dżinsami, kurtkami i pościelą.
Wszystko płukałam ręcznie, między jednym a drugim czy trzecim płukaniem trzeba było wylać z pralki brudną wodę, wynieść ją za szopę na koniec ogrodu, przynieść czystej, dolać gorącej, dosypać proszku. Tak w kółko aż do ostatniej sztuki. Potem to mokre pranie wieszałam na ganku aby obciekło. Zimą zamarzało na blachę. W kuchni od ściany do ściany wisiały sznury i na nich to wszystko się suszyło.
Latem było dużo lżej. Ustawiałam sobie pralkę koło studni, do pralki wlewałam gar wrzątku a resztę wody prosto ze studni i prało się błyskawicznie, nie trzeba było biegać z wiadrami tam i z powrotem a suszyło się na sznurach rozpiętych między drzewami w sadzie.
Miałam potem wirówkę - takie małe, złośliwe urządzenie, które skakało po kuchni czyniąc straszny hałas.
Nie przerażajcie się, nie gromadziłam olbrzymich ilości brudnej odzieży. Było tego dokładnie tyle samo, co teraz. Dziś na przykład piorę dwa razy - czyli jedna pralka jasnych rzeczy, tak z cztery kilogramy i druga z ciemnymi, z sześć kg.
Piorę i piszę. Jak się skończy prać to mnie pralka zawoła, wyciągnę wszystko prawie suche i już.
Pamiętam,że jak mama miała w planach pranie,to się z bratem ewakuowaliśmy na dwór,żeby zejść mamie z oczu i jej dodatkowo nie denerwować :) Tylko,że ja nie pamiętam czasów "frani",ale tak zwany0 "półautomat" już mieliśmy :) Produkcji oczywiście naszego "wschodniego brata" :)
OdpowiedzUsuńu nas była kiepska instalacja elektryczna i wszelkie grzałki by wywalało:(
UsuńTeż mieliśmy Franię, utrapienie z tym praniem było, cały dom w sznurkach i matka wiecznie wrzeszcząca. Ja też zaczynałam życie dorosłe z Franią i pamiętam te pieluchy w ilościach ogromnych, które gotowały się na piecu, brrr...
OdpowiedzUsuńPierwszy ważny zakup na nowej drodze życia to była pralka automatyczna - prawie płakaliśmy ze szczęścia gapiąc się w okrągłe okienko.
Co by mnie dzisiaj mogło tak nieprawdopodobnie uszczęśliwić?
nie mogłam mieć długo pralki automatycznej bo nie było wo domu wody ani kanalizacji, potem pierwszy zakup to pralka, i masz rację - to była ulga ogromna, potem następna taka wyręka to zmywarka. Teraz by mnie uszczęśliwiło prawdziwe jakuzzi;) a najlepiej to po prostu zmiana klimatu
UsuńA właśnie! Zmywarka do naczyń dałaby mi takie szczęście, no dobra - zbliżone do tamtego. Ja to mam marzenia, hehehe!
UsuńSocjo, ja tez marze o zmywarce...
UsuńW tej kwestii cywilizacja i postep techniczny nas rozpiescily. Pamietam franie i pranie w niej. My mielismy juz wode w kranie, nawet ciepla, wiec odpadalo nam noszenie jej wiadrami. Pamietam tez, jeszcze wczesniej, pranie reczne na tarze, pisalam o tym w jednym z postow.
OdpowiedzUsuńJak my mamy teraz dobrze! Nigdy bym sie nie zamienila z moja babcia.
ja też, chyba, żebym była bogatą arystokratką to może na chwilę;)
UsuńKlatka u nas w domu mama miała już kran i zlew w kuchni ale także w piecu się paliło z węglem i drewnem podobnie, a jeszcze pamiętam czasy tarła na pranie, i babcia nie chciała prać w zakupionej przeze mnie frani bo uważała że takie kręcenie się prania to czysto nie dopierze. Bardzo długo trwało by się do tej,,nowości" przekonała. Potem tez miałam tą ,,nowość" od naszych ruskich przyjaciół; pralka i obok wirówka . Malutka i pod stołem w kuchni się mieściła. Prałam nią długo bo jeszcze w latach kiedy urodził się mój drugi syn. Zanim rano do biura wychodziłam wyprałam pranie . wstawałam o 3 rano.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam najmocniej lapsus Klarko oczywiśćie
Usuńno co Ty, nie ma za co, to tylko literówka:)
UsuńTo i tak miałaś spokój, bo obok suszącego się prania nie było pasącej się na łące krowy. U nas była. Uwielbiała zjadać białe koszule należące do dziadka.
OdpowiedzUsuńpsy mi ściągały pranie - wracam raz z tyrki, patrzę, a pies mój cudny leży uszczęśliwiony na kupie ręczników, które rano pracowicie wywiesiłam na sznurze
UsuńJak mojej matce pies ściągnął pranie, zaraz dostali go sąsiedzi :D
UsuńMieliśmy i gotowanie wody na piecu i franię i kuchnię "podwórkową" z cegieł do letniego prania i półautomat i automat, ale tę skaczącą wirówkę widziałam tylko u koleżanki - jak się przeraziłam kiedyś, wyprysnęłam im z łazienki, że hej :)
Jak ja cię kocham ze ten wpis:)))Miałam niemal identycznie....uśmiałam się do łez do tych wspomnień:)Basia.
OdpowiedzUsuńJa pamietam naszą starą 'Franie'. To były czasy...
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu kilku postów utwierdzam się w przekonaniu: jaka ta Klarka jest mądra i normalna. Ja też posiadam - z racji wieku i doświadczeń życiowych- podobne mądrości, ale nie potrafiłabym ich tak zręcznie opisać. Dlatego czytam tak chętnie wszystko o czym piszesz, bo z wieloma sprawami się identyfikuję. Bardzo ostrożnie, najpierw "podglądając" czytam posty o zwierzętach, bo - niestety słowo "zwierzę kojarzy mi się z okrucieństwem. Jest jeszcze jeden powód przyjemności czytania, ale o tym dziś nie napiszę-zbyt intymny i wręcz niewiarygodny. Pozdrawiam Ewa
OdpowiedzUsuńNo masz, i teraz nie wiem, co napisać.
UsuńTo o kotach - jedynym okrucieństwem, jakiego dopuszczam się wobec zwierząt, jest czyszczenie im futer i uszu, gdy mają pasożyty.
Miłego!
Nie chodzi mi o Twoje ukochane koty, tylko tak globalnie i centralnie, boję się trafić na jakąś informację na ten temat, dlatego "podglądam", czy nic tam nie znajdę i mogę spokojnie czytać. M:) Ewa
Usuńna drugim blogu jest taki kawałek, opublikowany chyba w maju 2010, to gdybyś tam zawędrowała to omiń maj
UsuńMoja mama też prała we Frani i też wymontowała wyżymaczkę :)
OdpowiedzUsuńJako kilkuletnie dziecko zawsze czatowałam kiedy mama będzie robiła pranie i nigdy nie mogłam się doczekać kiedy będzie spuszczana brudna woda. A ile walki było z młodszą siostrą, która z nas będzie trzymała węża :D Oczywiście nie trzeba go było trzymać, ale jak to małe dziewczynki zawsze chcą pomagać mamie :))
Pozdrawiam i dziękuję za przywołanie wspomnień :)
fidelia
Frania... hi hi... ta cholera darła pieluszki :)))
OdpowiedzUsuńOj tak... nawet nie wiemy jakie mamy teraz luksusy z ciepła bieżącą wodą i pralkami, że o kuchenkach nie wspomnę:)
OdpowiedzUsuńps. Mnie też przedświąteczne porządki nie przerażają. Chociaż chcę wyczyścić wszystko od piwnicy po strych. A na strychu to sprzątam nader rzadko.:)
na strych zimą nie wchodzę a poza tym sprzątanie strychu i piwnicy napawa mnie przerażeniem, nigdy nie wiadomo, co znajdę.
Usuńha! ja jestem w miarę młoda ale pamiętam taką pralkę, w sumie nie w domu, ale u babci. Kto sprząta na bieżąco to nie musi na święta czyścić wszystkiego z warstwy kurzu. A ja mam taką zmyślną pralkę, która ma program mix i nie muszę oddzielać ciemnych od jasnych, no chyba, że są nowe czarne czy ciemne dżinsy lub inne ciuchy, które mogą farbować, jak do tej pory żadna jasna rzecz nie została upstrzona wzorkiem z ciemnego ubrania,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
jeanette
o widzisz, to ja też mam ten program, tzn jest napisane na pralce mix, to o to chodzi że można łączyć co popadnie? Ja wszystko piorę na 40 stopniach albo na tym krótkim 15 min. Muszę jednak poczytać instrukcję:x.
Usuńno tak twierdzi narzeczony (zakładam że instrukcję przeczytał :) tak piorę i nic się nigdy nie farbnęło nie muszę robic 2 osobnych prań, choć gdy się więcej uzbiera to sobie dzielę kolorystycznie :)
Usuńjeanette
ja też nie mam szaleństwa w sprzątaniu i nie rozumiem tego całego lamentu z tym związanego... Uważam, że jak się sprząta systematycznie to nie ma co sprzątać. A poza tym specjalnie na Boże Narodzenie sprzątać i zapieprzać do upadłego? Po co? Nie można normalnie, wytrzeć kurzy, odkurzyć dywanów i podłogi na mokro umyć? Ja jeszcze mam 6 okien do umycia i finał... A taką pralkę, o której wspomniałaś w poście też miałam :) Nie tyle ja co rodzice ale doskonale ją znam. U nas na szczęście woda była z kranu ciepła i zimna. Ale u babci na wsi nie było więc Cię Klarko rozumiem...
OdpowiedzUsuńZ grzaniem wody o praniem takim,jak piszesz wiąże się rodzinna tragedia..Aż się popłakałam na to wspomnienie,więc nie będą Wam smęcić na świąteczny czas...
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że nie trzeba nosić i grzać wody!
Klaro, Klaro ... ja nie mam nic do powiedzenia, bo mi wstyd
OdpowiedzUsuńja tak jak koleżanka wyżej, fstyt... zajrzyj do mnie Klarko :)
UsuńTez pamietam franie. najzabawniejsze to, ze stala sobie w lazience jeszcze kilka lat po zakupieniu automatycznej, tak "na wszelki wypadek". Ja wlasnie we frani uwielbialam jako dzieciak wyzymaczke - zawsze chcialam moc nia pokrecic jak sie robilo pranie :-)
OdpowiedzUsuńZ tym sprzątaniem na święta to nie chodzi chyba o to, że akurat na święta mamy szorować wszystko, ale jest to jakiś pretekst, żeby posprzątać coś więcej albo porządek w jakiejś szafce zrobić, coś jak wiosenne porządki.
OdpowiedzUsuńMnie tam bardziej przeraża gotowanie, ale to tylko z braku czasu, bo inaczej to bym uwielbiała!
To się nabiegałaś przy tej starej pralce .....
OdpowiedzUsuńJa na święta mam posprzątane ,
ale robią to stale i systematycznie.
Nie lubię robić tego w ostatniej chwili...
Słyszałam że przed świętami ważne są życzenia....nie sprzątanie. Ja o tym na równoległym blogu, tego samego autorstwa?
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=G6yos2F_gAU
PS Zróbmy to.
A piorę moje ulubione rzeczy ręcznie, bo ...delikatne....Hainz mi zaopatrzył mieszkanie w taką ekonomiczną praleczkę- i to naprawdę się sprawdzało w kwestii dbałości o barwę- a szczęście lubi kolory;)
Hainz to policjant z pewnej miedzynarodowej um. o bezpieczeńswie i ...wyprowadzaniu pieniążków z kasy pańtw. tudzież wtłaczaniu bardzo nielegalnych pien.
Udanego prania;)
jr
Aha- prąd zżera też monitoring.
UsuńZa każdym razem proszę sie szeroko uśmiechnąć.
Mieszkam w górach,więc wodę nosiliśmy z potoka ,spory kawałek-ze studni od sąsiada TYLKO do posiłków.Pralka frania była pózniej,ale wcześniej tara i nad nią moja biedna Mama,a pościel była krochmalona z białej"dymki" i pucowane było wszystko do białości,szczególnie drewniane podłogi -kartaczem na kolanach,a przecież wszystko było PIĘKNE-radosne,nikt nie jęczał,że dużo roboty,że niesprawiedliwie.maria I
OdpowiedzUsuńtak byłam nauczona - szczotką ryżową do białości i już tu w tym domu takie podłogi miałam a sąsiedzi się dziwili czemu nie kupię sobie linoleum.
UsuńTak samo miałam:) Frania mój przyjaciel:) I czeska wirówka. A pieluchy w kotle gotowane nie inaczej, coby bieluchne były. Pościel krochmalona, krochmal gotowany z mąki ziemniaczanej i pościel prasowana na blachę:) Cudne czasy..... fuj;( wolę siebie teraz też ewidentnie zleniwiałam:)
OdpowiedzUsuńNie śmiejcie się z praleczek wirnikowych typu "Frania", bo ja już się śmiałam i ostatniego lata musiałam ją przeprosić! Zepsuł mi się automat, nie miałam kasy na naprawę, a pranie nie poczeka aż się zarobi. Ze strychu wywlokłam starą "Franię" i jazda! Trzy tygodnie tak sobie musiałam radzić. Dałam radę, ale kiedy pan mechanik wymienił zepsutą część w automacie i znów usłyszałam, że bęben się obraca, kamień wielkości Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie spadł mi z serca. A "Frania" zyskała sobie emeryturę na moim strychu. Nie wyrzucę jej nigdy, choćby ktoś błagał mnie na kolanach. Jest niezawodna.
OdpowiedzUsuńno tak, one są nie do zdarcia, Ostatnio odrzucili mi tekst, w którym napisałam, że sprzęt AGD należy wybierać starannie bo musi służyć długie lata. Gwarancja jest na dwa lata a potem się nie opłaca naprawiać, więc błąd merytoryczny!
Usuńno patrz! Czyli moja 10 letnia pralka miała PRAWO się zepsuć??
UsuńMiśka, te starsze typy pralki, lodówki i pieca naprawdę psują się na amen najpóźniej po 10 latach, tak właśnie wymieniłam niedawno pralkę, kuchenkę a piec pracuje na słowo honoru.
UsuńW nowych typach sprzedawcy oferują przedłużenie gwarancji do 5 lat ale za to trzeba zapłacić, generalnie Unia zaleca gwarancję na 2 lata
A ja jestem pracowita inaczej i sprzątać nie cierpię.Piorę teraz w automacie a kiedyś w starej ,,Frani".Płukanie w potoku też znam bo moi rodzice mieli dom na wsi w górach.
OdpowiedzUsuńA ja piorę tak jak ty prałaś tyle że wodę mam (zimna) w kranie. I tez mi wirowka skacze ale trzymam bestie...
OdpowiedzUsuńprzy malutkim dziecku - to Ci współczuję, takie pranie zabiera dużo czasu
UsuńDajemy radę :) Byle Mili współpracowała :)
UsuńPamiętam oczy moich córek,gdy moja mama opowiadała im jak mieszkałyśmy gdy byłam mała przed erą zamieszkania w bloku.Bez pieca gazowego,bez pralki,bez wanny.A jaką radością było gdy zrobili sobie łazienkę!!! Nasze dzieci otoczone techniką,nowoczesnymi sprzętami czasami nie wierzą jak żyliśmy jeszcze jakiś czas temu.Moja babcia swoją Franię trzymała w pokoju,przykrytą serwetą:)))Niezapomniany widok!!!:)
OdpowiedzUsuńpralka służyła 20 lat albo dłużej a teraz - dwa lata gwarancji i po pralce:D
UsuńZ gotowania prania w kotle mam pamiątkę - miałam 3 latka jak na mnie z takiego kotła wykipiało, na szczęście obok była wanna z zimną wodą - mam tylko bliznę na ramieniu.
OdpowiedzUsuńWirówkę skaczącą po łazience uwielbiałam trzymać i przy tym śpiewać "aaaaa" - fajnie wibrowało ;) We Frani prałam pieluchy - ciężko mi je było potem rozsupłać... a pamiętacie Polary, które z uporem maniaka prały wszystko na "bio"? ;))
Pozdrawiam
Olena
Polar to był mój pierwszy automat :). Mój prał wszystko w 90 stopniach, niezależnie od włączonego programu. Pan mechanik był chyba 5 razy i okazywało się, że wszystko jest ok, żadnych usterek. :)
UsuńKlarko a w jakim klimacie chcialabys mieszkac?
OdpowiedzUsuń(oczywiscie w towarzystwie zmywarki i pralki)
pozdrawiam malgosia
a w podzwrotnikowym:)
Usuńbravo !:)
OdpowiedzUsuńTakie pranie robiliśmy w wakacje u Babci na wsi. To było wydarzenie. Pamiętam, ze z Bratem, mieliśmy za zadanie płukanie ciuchów i rozwieszanie. Eh wspomnienia. Właśnie mam przed oczami jak się chlapiemy wodą z wanienki, a Babcia zaśmiewa się do łez, później karci, że dość już tej zabawy, bo następna porcja czeka na płukanie i wieszanie.
OdpowiedzUsuńJest mi wtyd, bo uprane wywirowane i pachnace czeka az sie zlituje i wywiesze....
OdpowiedzUsuńA ja Cie jeszcze namawiam na suszarke. Nie jakies nieporozumienie w stylu pralko-suszarki, oddzielne urzadzenie. Mozna kupic w Polsce, bo sama takie kupe lat temu kupilam. Rewelacja w zimie i w deszczowe dni. Ja nie znosze prania zmarznietego ani takiego zawilgoconego na strychu. Smierdzi mi nie pachnie.
OdpowiedzUsuńLato to inna sprawa.
Polecam!
Witaj
OdpowiedzUsuńPamiętam i ja tamte czasy. Wcale nikt nie pomstował, nie krzywdował sobie.
Dziś świat pełen techniki, udogodnień wszelakich, a ludzie gnuśnieją i są zdołowani drobnostkami.
Pozdrawiam refleksyjnie dziś :)
Zauważam, że jak ktoś kiedyś miał ciężej, to teraz chyba bardziej wszystko docenia (co wydaje się logiczne).
OdpowiedzUsuńA z pierwszymi zdaniami się zgodzę kompletnie - też nie boję się świątecznych porządków, bo sprzątam na bieżąco!
i ja prałam franią...pieluchy najgorsze. i to gotowanie w wielkim garze...
OdpowiedzUsuńteraz sprzątam dość systematycznie i nie ma paniki na "szczególne okazje". okien zimą nie myję, bo nie!
usciski:)
A ja daaaaaaawno temu będąc posiadaczką narzut ze sztucznego misia (nie wiem czy u Was też były modne? ja z racji tego,że pracowałam przy szyciu takich- oczywiście miałam ,,ofutrowane,, w domu wszystko co się dało), tak więc kiedyś przyszedł czas, że trzeba było to draństwo uprać. Wepchałam zatem do Frani, pstryknęłam włącznikiem i poszłam sobie. Ale daleko nie uszłam bo dźwięk jaki wydawała z siebie poczciwa pralka wydał mi się jakiś nie taki.Moje modne futrzaki po nasiąknięciu wodą były tak ciężkie,że nawet jednego obrotu Frania nie dała rady wykonać. Stałam wiec jak głupia i do spółki z wirnikiem kręciłam praniem. Woda chlustała na około,że jakiegoś spięcia nie spowodowałam to chyba tylko cud od Boga... Jednak najgorsze było jak przyszło mi to dziadostwo wyciągnąć z pralki. Ciężkie, to mało powiedziane! Na trzy- najpierw troszkę,żeby woda ściekła, potem znowu troszkę, jednym końcem jak się dało do miski, no i potem resztę buch! Oczywiście cała woda z pralki była na podłodze. Szybciutko wyleczyłam się z misiowych narzut. Frania na szczęście przeżyła.
OdpowiedzUsuńDopiero w Stanach zrozumialam, ze od pralki duzo wazniejsza jest suszarka:) Rzeczy wysuszone w suszarce sa miekkie i nie wymagaja prasowania, pod warunkiem oczywiscie, ze sie je natychmiast posklada.
OdpowiedzUsuńA ze ja len patentowany, to wywoze pranie do pralni i dostaje z powrotem czyste, pachnace i ladnie poskladane. Juz nie pamietam ile lat nie uzywalam zelazka;)
Do bodajże 14-go czy 15-go roku życia też nie mieliśmy w domu bieżącej wody, tylko studnię. Nie było też łazienki.
OdpowiedzUsuńByła tylko kuchnia węglowa lub drzewna, w zależności co się dorzuciło. Ale mama jej nie lubiła, więc tata na mówił ją do takiej gazowej z butlą.
Wodę nosiło się sprzed domu ze studni. Jak był w domu tata, to nanosił, ale często go nie było.
Mama prała w takiej dużej blaszanej balii w domu, a płukała koło studni, już zawsze w zimnej, bo łatwiej się wynosiło wylać w kąt ogrodu.
Toaleta, czyli wychodek były w drugim kącie podwórza.
Pranie płukałam razem z mamą, było jej raźniej a rozwieszone na mrozie zamarzało.
Teraz to dopiero mamy wygody! :))
Sprzątanie też robię regularnie, dlatego nie narzekam na świąteczne porządki. A jeśli nie umyję okien czy coś takiego, nie biadolę, po prostu czasem lepiej poczekać na wiosnę zamiast wywietrzyć ogrzewanie z całego domu podczas tego mycia okien. :)
Perfekcyjna pani domu nie dorasta Ci do pięt:D
OdpowiedzUsuńCzytam, czytam i wytrzeszczu oczu dostaję, że zwykłe pranie kiedyś było tak czasochłonne i skomplikowane :))
OdpowiedzUsuń