W przedświąteczne dni na
placu ruch był spory, choć gdybyście zapytali pracujących tam kupców to
powiedzą, że ruchu nie ma i czas zwijać interes. Wiecie, jak wygląda ktoś
pracujący na wolnym powietrzu zimą? Jak bezdomny. Bo tylko wiele warstw ubrań
pozwala przetrwać dziesięć i więcej godzin stania na mrozie.
Wygląd nie świadczy o
człowieku ale nie wszyscy o tym wiedzą, z przykrością muszę tu napisać, że
wśród klientów znajdują się i takie osoby, które przychodzą na plac leczyć
kompleksy.
Pan Wiesiek ma własne
gospodarstwo, od wielu lat uprawia warzywa w gruncie i pod szkłem i z tego
żyje. Towar ma wyłącznie swój, zna się chłop i na rolnictwie, i na handlu. Ma
do klientów cierpliwość choć z niewiadomego powodu pana Wieśka najczęściej
dopadają pindy. To określenie moje i wyłącznie na użytek bloga, nikt tak
brzydko o klientkach na placu nie mówi, żeby nie było.
Przyszła więc przed świętami
pinda robić zakupy. Dwie marchewki, albo trzy, jedną pietruszkę, trzy małe buraczki,
albo cztery, jedną cebulę nie taką, inną, dwa ziemniaki, nie takie duże, mniejsze bo ja
ziemniaków nie jem ale są mi potrzebne do sałatki i co zrobię jak zostanie.
Zważone, spakowane i nagle pada pytanie – a czy te warzywa są ekologiczne?
Zważone, spakowane i nagle pada pytanie – a czy te warzywa są ekologiczne?
Pan Wiesiek podliczył i nie czeka bezczynnie na należność tylko
obsługuje następną klientkę, jednocześnie odpowiadając spokojnie - nie są
ekologiczne, uprawiam warzywa metodą konwencjonalną.
Obsługuje kolejną klientkę, która jak większość w tym dniu na koniec uśmiecha się
i życzy dobrego handlu i wesołych świąt.
- Czyli sypie pan herbicydy
i sztuczne nawozy, czyli truje pan ludzi! – pinda dalej zaczepia pana Wieśka,
jednocześnie grzebiąc w portmonetce i licząc drobne.
Trzy kilo kiszonej kapusty,
dwa kilo małych buraczków i kilo marchwi, więcej nie uniosę, do której pan
stoi? – następna osoba została obsłużona i odeszła, na szczęście nie przejmując
się wieśkowymi herbicydami.
- Jak chce pani ekologiczną
żywność to trzeba iść do marketu, oni tam mają specjalne stoisko – informuje pan
Wiesiek a stojący obok klient wtrąca się – i jest cztery razy drożej niż tu!
- A czy ma pan certyfikat,
że te warzywa nie są modyfikowane genetycznie? – pada kolejne pytanie. Drobne z
portmonetki dalej nie zmieniły właściciela. Pan Wiesiek patrzy nieco
nieprzytomny, potem schyla się, wyciąga jakiś papier w koszulce i podaje
klientce. Ta patrzy, patrzy, wreszcie oddaje papier, liczy jeszcze raz drobne,
wręcza Wieśkowi i pośpiesznie odchodzi.
- Wiesiek, coś ty jej
pokazał?
- A żółte papiery!
A jak tam naprawdę było to
nie wiadomo.
Niestety pindy zdarzają sie wszędzie:(
OdpowiedzUsuńZjawisko pod nazwa pinda wystepuje na calym swiecie i, jak mi sie wydaje, przybiera na sile. Zjawisko jest z natury niedowartosciowane, wiec, jak piszesz, dowartosciowuje sie przez czynienie innym zycia upierdliwym. W domu zjawisko chodzi z uszami polozonymi po sobie i entuzjastycznie przytakuje wszystkiemu, co rodzi frustracje, a te trzeba gdzies upuscic.
OdpowiedzUsuńNo i mamy!
Musiała mu się taka histeryczka trafić nie po raz pierwszy. I dlatego miał przygotowany jakiś tam papier z pieczątką i podpisem. A co było na papierze? Pewnie coś po łacinie.
OdpowiedzUsuń:-)))
OdpowiedzUsuńZ jednej strony śmiesznie
a z drugiej to pindy wszędzie się trafiają:-)
Gdyby to były żółte papiery to zwróciłaby Mu te cholerne dwie marchewki i całą resztę,bo bałaby się ,że sie zarazi:))
OdpowiedzUsuńA na serio ,fakt,pindy są wszędzie,szczególnie w okresie wakacji i ferii zimowych.Pryzjeżdżają na wieś w celach rekreacyjnych i dawaj po sklepach,wiadomo,że nic nie kupią,bo grosze wyliczone,elentualnie przeznaczone na najtańszą kiełbasę i piwo,ale jak się zaczyna wybrzydzanie albo tekst:u nas w W....to ble,ble,ble ,a potem pyta czy może w domu prywatnym skorzystać z toalety-PINDA.maria I
Cóż, zdarzają się tacy klienci nagminnie, mi się zdarzają podobni petenci i również trzeba umieć sobie z nimi jakoś poradzić:-)
OdpowiedzUsuńNa pewno pokazał zezwolenie na odstrzał pind;)))
OdpowiedzUsuńhehehe no to skutecznie się jej pozbył:))
UsuńMiśka jak zwykle górą:))maria I
UsuńI dlatego nie mogłabym pracować w handlu - przecież udusiłabym babsztyla!. Przez kilka lat pracowałam w komórce, która miała niestety bezpośredni kontakt z interesantami.Jedyne o czym marzyłam to o pracy w jakimś maleńkim, zamykanym od wewnątrz na klucz pomieszczeniu, pozbawionym telefonu.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Zjawisko pindologii jest szeroko znane i występuje u płci obojga;)
OdpowiedzUsuńNiestety PINDY są wszędzie.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu Twojego tekstu,przypomniała mi się scena z filmu "Dobry Rok" gdy dwójka turystów z Ameryki wybrzydza we francuskiej knajpce. Pindy tak należy traktować:)
Monika
Najgorsze jest to, że PINDY najmniej się znają na ekologi i na rolnictwie. Pójdzie do sklepu i kupi najtańsze chemicznie przyprawiane i to jest smaczne. Na etykietę co je nawet nie spojrzy. Dlatego wyżywają się na bazarach.
OdpowiedzUsuńZa nic w handlu bym pracować nie mogła...
OdpowiedzUsuń"Pinodlizm" panoszy się wszędzie, jest rodzaju żeńskiego i męskiego, w całkiem młodym wieku, tym średnim i w podeszłym....ehhh szkoda gadać. Czasem też chciałabym być taką pindą, a nie ciągle dziękuję, przepraszam, kto to doceni?
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie to były żółte papiery tejże pindy :D
OdpowiedzUsuńlife..
OdpowiedzUsuńPinda najwyraźniej się nudziła, ale chciałabym wiedzieć, co jej pokazał.
OdpowiedzUsuńDzięki za dobre myśli :)
Zawsze mnie cieszy, że mam pracę gdzie mogę ludzi opier..., bo pind bym chyba nie zniesła. Brawo dla Pana Wieśka i jego żółtych papierów ;-)
OdpowiedzUsuńBo to ludzie sobie nie zdają sprawy...Coś gdzieś usłyszą, obejrzą i pytlują... Jak była afera ogórkowa - stojąc w kolejce w zwykłym sklepie od pięciu osób słyszałam pytanie do sprzedawczyni - a skąd one pochodzą? i tak przez parę tygodni pewnie słuchała i nie ona jedna...
OdpowiedzUsuńSwietne określenie na pindy! doskonałe! kiedys handlowałam bizuterią i też trafiały mi się takie jak dla Pana Wieska, te od marchewki i dwóch ziemniaków. Pinda, to taki ktoś, kto chce najlepiej, najwięcej, najładniej - za darmo, a jak się nie da, to ideologię odpowiednią dorobi i czlowiekowi dziurę w brzuchu wierci! Pozdrawiam serdecznie, noworocznie!
OdpowiedzUsuńSuper metoda na Pindy--dokument pisany po lacinie .Nie przeczyta,uda ,ze przeczytala , zrozumiala i zmyje sie.
OdpowiedzUsuńAle głupia pinda.. wkurzają mnie tacy ludzie, wielmożna pani przyszła kupic marchew i jeszcze wybrzydza ;D
OdpowiedzUsuńAle facet ma anielską cierpliwość. Ja bym na kopach wyniosła z targu.
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńTikach ludzi jest sporo, co nie mają pojęcia o pracy w ogrodzie, sadzie. Najlepiej, gdyby dostali towar za darmo i mieli samą "zdrową" żywność. Ale, co to słowo właściwie oznacza?
Dziękuję Klarko kochana za wsparcie i bardzo proszę podziękuj tym swoim znajomym, którzy na moje pierniczki głosowali ;)
W realu czekam na spotkanie w Nowym Roku koniecznie :)
Wszystkiego dobrego :)
Pozdrawiam najcieplej ;)
jestem pinda)))))))))
OdpowiedzUsuń'Pinda' to rowniez czyjes nazwisko. Najwiecej 'Pind' zamieszkuje podobno w Kielcach (62), Przemyslu (50), Czestochowie (34), w Szydlowcu (31), Jaroslawiu (29). W Krakowie mieszka (statystycznie) od 1 do 5 'Pind', wiec chodzi zapewne o jakis zjazd rodzinny na Kleparzu :D. Cale szczescie, ze Kleparz nie znajduje sie w Kielcach, ech!
OdpowiedzUsuńCzy 'pinda' w krakowskim rozumiana jest tak jak gdzie indziej czy tylko tak jak opisalas? :DDDD
To słowo nie ma specjalnego, krakowskiego znaczenia - chyba takie, jak wszędzie:-)
UsuńO to dziwne, dawniej 'pindy' okupowaly hotel Cracovia. Czasy sie widac zmieniaja nawet w grodzie Kraka i nie wiadomo kto 'pinda' a kto przekupka ekologicznie uswiadomiona :D
Usuńtakie pindy trafiają się wszędzie :)))) co innego, jeśli nie ma kolejki i można sobie pogadać, ale jeśli czas goni....
OdpowiedzUsuńA może napiszcie plakat przy wejściu:
OdpowiedzUsuńPindy - spindalać!!!