Patrzę na to zdjęcie i mam ochotę zapytać – tatuś, a czemuś mnie nie wziął wtedy na ręce? Mama wysoko w ciąży to trudno, żeby dźwigała, ale tata mógł!
Najstarsza z nas miała wtedy dziewięć lat, to ta w marynarskim ubranku. Ja byłam „pod ochroną” i byłam za mała, by cokolwiek pamiętać, tyle, co z opowiadań innych. Odpowiadam więc sama sobie i Wam na to pytanie z pierwszego akapitu. Zrobienie zdjęcia było wówczas ogromnym przeżyciem i się wszyscy ustawiali i usztywniali. Ktoś ważny pewnie przyjechał do nas z aparatem bo zdjęcie zrobione jest koło domu i podpisane – na tym zdjęciu jest K…z żoną swą i dziećmi swymi na Garlicówce w 1967 roku.
Dzieci są wystrojone jak do kościoła. Lubiłam ten poranny ruch w niedzielę. Dziadek się golił i pod koniec golenia tata golił mu kark, potem dziadek czyścił kościelne buty i oglądał kapelusz, nie wiem po co, czy czysty? Miał rację, czyjeś łapki ukradkiem brały dziadkowy kapelusz i usypiały w nim małego kotka. A nie wolno było tknąć! Małych kotków oczywiście, bo stworzenie to nie zabawka.
Mama była na mszy porannej bo przecież ktoś musiał gotować obiad. Na kuchni już stały garnki, na tych gorących garnkach prasowałyśmy wstążki do włosów i do strojów. Ja nie, bo miałam zbyt cienkie włosy i żadna gumka się na nich nie utrzymała, raz mi siostra chciała przymocować kokardę klejem ale to nie był dobry pomysł. Stroju krakowskiego też nie lubiłam, kochałam za to białe i różowe sukienki i sypanie kwiatków na procesjach.
Dzieci stały w kościele osobno, przed samym ołtarzem, po lewej stronie dziewczynki a po prawej chłopcy. Kawałek dalej zaczynały się ławki i w pierwszej ławce siedziały stare dewotki i jak tylko które dziecko zaczęło się kręcić albo szeptać to stara dewotka wyłaziła z ławki i takie dziecko „uzgromniała”. Największym wstydem dla dziecka było wyprowadzenie go za ucho przez zakrystię. Potem jeszcze za to można było dostać w domu lanie, więc dyplomatycznie napiszę – nie pamiętam, abym dostała lanie za złe zachowanie w kościele. Ale niewiele brakowało bo miałyśmy z koleżanką dość ryzykowną zabawę. Polegała ona na parafrazowaniu pieśni. Myślałyśmy, że w tym ogólnym jęku nikt niczego nie słyszy i układałyśmy własne teksty. Potem ksiądz nie mógł zrozumieć, dlaczego się spowiadam " śpiewałam brzydko na mszy".
Aż któregoś dnia koleżanka myśląc, że będzie jeszcze jedna linijka zaśpiewała solo w absolutnej ciszy
Kiełbaso jeszcze nieusmażona a już ogryziona, módl się za nami, amen!
Do domu wracało się prosto, nie tak, jak ze szkoły, bo miałyśmy na tyle rozumu, aby nie łazić w sandałkach i kokardach po paryjach.
Dlatego na zdjęciu są wszyscy tacy sztywni.
Klaruś, nic a nic się nie zmieniłaś :-)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
zwłaszcza z tym brzydkim śpiewaniem;)
UsuńHe, he. U tej najmniejszej jakoś nie widać, żeby była sztywna :)
OdpowiedzUsuńCudowne wspomnienia:) a śpiew rozbrajający;-)
OdpowiedzUsuńTeż miałam taki krakowski strój na procesję pięknie wyszywany koralikami i cekinami przez mamę. W kościele też dzieci przed ołtarzem ustawione czwórkami:)
wspaniale opisane..lubie takie zdjecia, niby "na sztywno" a ile w tym uroku:-)))
OdpowiedzUsuńAle w tym stroju to ja jestem, nie Klarcia:)Przydałby mi się dla wnusi...
OdpowiedzUsuńAsia.
fajnie, że ktoś jeszcze dba o historię rodzinne... zazwyczaj wszyscy pędzą do przodu nie oglądając się za siebie.. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńjuz ogryziona!cudne♥
OdpowiedzUsuńMnie sie najbardziej podobają te kokardy! Szkoda, że dziewczynki już takich nie noszą...
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Twoje wspomnienia rodzinne tak samo mocno jak te o kotach. Uśmiałam się też z "koscielnej przyspiewki" :) Pozdarwiam
OdpowiedzUsuńi już na tym zdjęciu widać to łobuzerskie spojrzenie ;)
OdpowiedzUsuńhahaha cóż za piosnka cudna. a czy ta koleżanka została wyprowadzona przez zakrystię, czy po prostu wszyscy byli w ciężkim szoku?
OdpowiedzUsuńjeanette
Chodziłyśmy z koleżanką 4km do kościoła codzienne na "majówki" po to,żeby z chóru pstrykać z draży do ludzi,stających na dole-teraz jestem w wieku "starych dewotek" i nie zdarzyło mi się upomnieć dziecka ani w młodzieży w kościele-dobrze ,że przychodzą.Może ich obecność jest milsza P.Bogu:))-maria I
OdpowiedzUsuńuwielbiam takie opowieści! :))
OdpowiedzUsuńZ nostalgią wspominam to niedzielnie, a właściwie sobotnie, prasowanie sukienek "do kościoła". Wstążek na czajniku i owszem, też. To były czasy...
OdpowiedzUsuńTo wielka sztuka, snuć takie piękne i proste opowieści z dzieciństwa. Nie popadając w patos i nie siląc się na dowcipasy dla ubarwienia akcji. Tu nic nie wymaga ubarwiania, to prawdziwe perełki dla konesera. A jaki cenny dokument dla "potomnych"...
OdpowiedzUsuń