wtorek, 2 grudnia 2014

kozy nie będzie

Z powodu kozy znów mi się odsunęła jakaś szufladka ze wspomnieniami. Koza bardzo by się przydała, kiedy widzę ulatujące z pieca gazowego pieniądze, robi mi się słabo a to dopiero początek grzania.
Chyba nikt nie pomyślał, że chodzi o żywe, meczące zwierzątko? Dość to kuszące – chodzi sobie Klarka po ogrodzie, pod porzeczką wyleguje się kot, koło jabłonki pasie się kosmata kózka, słońce dogrzewa, żółcą się w trawie mlecze, na kwitnących czereśniach nawołują się szpaki..


Niestety, chodzi o piecyk, w którym można rozpalić ogień i grzać się. To nie jest taka prosta sprawa, sam piecyk można kupić ale instalacja, montaż, podłączenie do komina, zabezpieczenie podłogi i ścian – to jest najtrudniejsze. Dlatego tej zimy kozy nie będzie.

Jestem jedną z niewielu blogerek pamiętających czasy, gdy żyło się bez prądu,  co wcale nie znaczy że jestem staruszką urodzoną przed pierwszą wojną światową. W takim miejscu się urodziłam – daleko od słupów elektrycznych.
Pamiętam więc doskonale wiszące na ścianie lampy naftowe. W zimowe długie wieczory stół kuchenny wysuwano na środek kuchni a lampę stawiano na stole. Przy jej świetle grałyśmy z dziadkiem Fabianem w karty. Dorośli chodzili do stajni z naftową latarnią. Taka latarnia zbudowana była ze zbiornika na naftę, pyska z knotem i szkła. Jak łatwo można było się potknąć i spowodować pożar! Stajnia była drewniana, zwierzęta miały pościeloną słomę.

Ale i tak to wszystko jest niczym w porównaniu z choinką u stryka (nie poprawiać). U stryka oprócz siedmiu kotów wielkich jak smoki była najpiękniejsza choinka. Nie chodzi o to, że było to jakieś szczególne drzewko bo iść do lasu i uciąć świerczka to każdy potrafi. U stryka choinka sięgała do sufitu, ubrana w bibułkowe ozdoby, obwieszona cukierkami, bombkami i łańcuchami, przykryta anielskim włosem, cudowna! Na gałęziach miała przyczepione drucianymi klamerkami prawdziwe świeczki – macie pojęcie? W drewnianym domu. I jakoś się chałupa nie spaliła. Choć mogła, bo przypominam sobie, że jeden z kotów miał na imię Kretyn, ale to już całkiem  inna historia.

42 komentarze:

  1. ech te piece... teraz człowiek sobie życia nie wyobraża bez c.o., ale sam czasami tęsknię do pieców kaflowych z mojego dzieciństwa. ! I tak szybko można było suszyć wszelkie ciuchy...
    Nie oczadziałem!!

    OdpowiedzUsuń
  2. My mamy na działce kuchnię kaflową z lepką, na której można grzać zmarznięty tyłek i suszyć ubrania. Ja na niej grzeję piżamy dla dzieciów. Na kuchni gotuję i nie marnuję gazu, a jedzenie ugotowane na ogniu smakuje zupełnie inaczej. W sypialni koza stoi dumna, na niej można postawić kubek z herbatą, żeby nie wystygła i ogień tak przyjemnie buzuje. Jeździmy tam okrągły rok, a jesienią i zimą ma swój niepowtarzalny urok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na blasze można upiec plastry ziemniaków grubo posypane solą, ach:)

      Usuń
    2. jak tylko wróciłem przemarznięty z wariactw na śniegu to od razu do pieca :)

      Usuń
    3. Albo upiec takie placuszki z ciasta na makaron, pychota, jadłam w dzieciństwie u babci :-)

      Usuń
    4. Placki od makaronu, pycha. I chleb opiekany na blasze...

      Usuń
    5. Placki z ciasta makaronowego piekę, bo pamiętam z dzieciństwa i chce żeby moje dzieci też ich spróbowały. Pieczemy też bułki z tartym serem zawinięte w folię aluminiową, pyszne zapiekanki wychodzą (zwłaszcza, że nie mam piekarnika). A następnym razem spróbuje ziemniaków Klarki.

      Usuń
  3. pomyślałam właśnie o prawdziwej, żywej kozie, jakoś tak mi sie koty skojarzyły...

    OdpowiedzUsuń
  4. Mieszkam w Poznaniu i do dziś nie mam kanalizacji, więc zupełnie rozumiem kwestię późnego przyłączenia do prądu. W domu moich dziadków, gdzie spędziłam wczesne dzieciństwo, nie było bieżącej wody i gazu. Po wodę dziadek szedł z wiadrem do pompy, która stała na podwórku, a obiady babcia gotowała na kuchence gazowej na butlę. Kuchenka miała tylko dwa palniki, a rodzina bardzo duża. Na podwórku stał budyneczek zwany "pralnią", bo tam robiło się pranie, ale z pralnią niewiele miał wspólnego poza stojącą tam pralką wirnikową. Wody bieżącej też tam nie było i nosiło się do pralki w wiadrach. W zasadzie nie do pralki tylko do kotła, który stał na kuchni kaflowej tam stojącej. Gotowało się wodę na ogniu i dopiero ciepłą lało do pralki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klepsydro, a w której części Poznania to było? Bo ja też poznanianka jestem, choć od wielu lat już na wsi mieszkam...
      Tu nie ma kanalizacji i gazu, a prąd i wodę nader często wyłączają, więc wciąż pozostaję w klimacie. Bo wychowałam się na Dębcu, w domu z prądem, wodą i kanalizą, ale bez gazu - mama też gotowała na 2-palnikowej kuchence na gaz butlowy...

      Usuń
  5. taką choinkę mieliśmy i my.DOKLADNIE tak było ;))) właśnie świeczki na takie klamerkowe lichtarzyki.
    BOMBA ! skoro pamietam to znaczy magia była;)
    Myśmy jeszcze mieli bombki.Jakieś nieliczne przetrwały do dziś .Były ciemnozielone lub granatowe - z wizerunkiem chatki pod śniegiem i choineczek.I gwiazdek.uwielbialam siedzieć pod /koło choinki i wpatrywać sięwieczorami w bombki...

    OdpowiedzUsuń
  6. a kozę mamy w piwnicznym biurze.Stoi normalnie na kafelkach ,ściana nie jest zabezpieczona ?z tym że jej nie dotyka i tam biegnie komin i tam kiedyś stął piec CO na wągiel i koks;)
    cuuuuudownie...jak była kiedyśawaria ogrzewania -mamy miejskie - to zasiadłam w tym biurze przy kozie, radyjko grało,ogień buzował a jabłkowe chipsy na blasze siewędzily;)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo chętnie poczytam historię kota Kretyna :) Lichtarzyki do świeczek choinkowych pamiętam, aczkolwiek ich na choince już nie, chyba nie były w moim dzieciństwie używane. Piece uwielbiam , najbardziej takie rozłożyste kuchenne jak z Podlasia i bardzo żałuję, że nie mogę takiego sobie zainstalować w kuchni.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja w tym roku też zażądałam dużej choinki.
    Prawdziwej, która wprowadzi do naszego mieszanka zapach lasu. :) Będzie ozdobiona ususzonymi plastrami pomarańczy, w które wepnę goździki, laskami cynamonu i wanilii, papryczkami chilli pepperoni, pierniczkami, cukierkami - tak nietypowo i smakowicie. :)
    Wszystkiego dopełnią czerwone światełka, a jeśli czasu starczy, to własnoręcznie wykonany łańcuch. :)
    Co na to moje kocury ? Strach pomyśleć. ;)
    W zeszłym roku była ich dwójka, w tym roku jest ich piątka... ;)
    Ale jako zagorzała kociara z chęcią historię Kretyna poznam. ;)
    Jeden z moich kocurów nazywa się Katolf Kitler, dlatego wiem, że w nazewnictwie nic nie dzieje się bez przyczyny. :P

    OdpowiedzUsuń
  9. my mamy kozę i to jest doskonałe rozwiązanie! wcale nie trzeba jakoś specjalnie zabezpieczać ścian czy podłogi - u nas stoi na drewnianej podłodze na takiej blasze (z budowlanego za jakieś 30zł), w poprzednim lokum ścianę też mieliśmy zabezpieczoną blachą (są w różnych kolorach, można coś dobrać do wnętrza). największy wydatek to była rura odprowadzająca spaliny do komina bo u nas dość długa była potrzebna. pomyśl jeszcze bo koza jest ekonomiczna i baardzo klimatyczna, na prawdę warto, wrzucasz 3 polanka i zaraz w pokoju robi się 22 stC.
    a swoją drogą to też pomyślałam o żywej kozie :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja od 30 lat mieszkam na osiedlu z kaloryferami, ale doskonale pamiętam piec kaflowy, który mieliśmy kiedyś w starej kamienicy. Teraz, gdy jest dość ponuro i szybko robi się ciemno, jak tylko przychodzę po pracy od razu zapalam świeczki i latarenki ustawione w pokoju. Od razu robi się klimatycznie i przyjemnie. Jednak żywy ogień daje jakąś magię i ciepło :)
    I wcale nie liczę ile już złotówek "puściłam z dymem".
    Pozdrawiam, Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  11. No i dziś też Cię kocham Klarko :) Ale dziś i ja potrafię wyciągnąć z pamięci wspomnienie takiej właśnie choinki. Choć stała ona u mojej Babiśki w mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, przy oknie obok kaloryfera. Kozy babcia nie miała :) Na choince było wszytko to co napisałaś i jeszcze orzechy i pierniczki. No i oczywiście te najprawdziwsze malutkie świeczuszki wsunięte w otworki z takimi chwytaczami jak do bielizny. Cudnie migotały, i dawały takie piękne migocące cienie na suficie. Moja choinka z kolorowymi lampkami przywiezionymi przez Tatę z NRD nie robiła takich widoków na ścianach. Buziak :) Psiara zw.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy byłam dzieckiem na naszej choince też były najzwyczajniejsze świeczki i były zapalane. Ale u mnie choinka stała na stoliku- miał z 80 cm wysokości . Sięgała do sufitu, bo pokój miał 3,5m wysokości. Piecyk typu koza też pamiętam -dośc długo funkcjonował nim naprawili w kamienicy lokalne centralne ogrzewanie. W łazience też długo był piec, taki z pionowym zbiornikiem na wodę- bo z czasem kaloryfery już działały ale ciepłej wody nie było. I pamiętam lampy
    karbidowe - strasznie śmierdziały. Z perspektywy czasu zdałam sobie sprawę, że jak na to morze ruin, którym była Warszawa, to stosunkowo szybko podjęła pracę elektrownia. Gazownie znacznie pózniej.
    Bombki na choince były tylko dodatkiem do zabawek, które co roku robiłam z Dziadkiem- było ich mnóstwo, bo co roku przybywały nowe.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Miło się zrobiło i tak już świątecznie.Ja mam w domu kominek i nie wyobrażam sobie długich zimowych wieczorów bez niego.A latem wieczorów przy ognisku w ogrodzie.Magia ognia:)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Uwielbiam kominek na działce jest, tam nie było komina trzeba było dorobić, Pod kozę :) położyliśmy blachę by co wypadnie wrzucić z powrotem a podłoga się nie zapaliła i cudownie mruczy napasiony ogień. A pasę go nie tylko drewnem ale i liśćmi i chwastami co wysuszone trzymam w tunelu. Piękne chwile. Pamiętam takie wielkie choinki i ... żywy ogień na nich ale co to było? A, świeczki prawda świeczki, łatwo było wtedy o spalenie całego domu. A zapachu nafty nie znosiłam u dziadków pamiętam, do dziś słabo robi mi się gdy pali się gdzieś naftowa lampka, nie wiem dlaczego ale tak mam. Ach i jeszcze te straszne dawne autobusy, chyba na ropę jaki tam był okropny smród dobrze że mama odkryła awiomarin. Takie jakieś uczulenie mam dziwne.

    OdpowiedzUsuń
  15. - Mamo, choinka się pali! - wola Jasio z pokoju do matki zajętej w kuchni.
    - Choinka się świeci, a nie pali - poprawia matka.
    Za chwile chłopiec krzyczy:
    - Mamo, mamo, firanki się świecą!

    OdpowiedzUsuń
  16. A zimne ognie na choince pamietacie ? Umnie wolno je bylo rozpalac tylko w obecnosci taty

    OdpowiedzUsuń
  17. Mieliśmy taka choinkę do czasu, aż ..troszkę się nie spaliła;) -przeze mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Też jak patrzę na gaz to mi się słabo robi...
    Dlatego palę drzewem...
    Ech te satre dobre czasy, też pamiętam lampę naftowa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Pierwsze Święta w Gdyni, na nowym mieszkaniu - rok 1961. Podczas wieczerzy obserwowaliśmy w dwóch wieżowcach naprzeciwko 3 pożary choinek! Nasza jakoś sobie ze świeczkami poradziła...

    OdpowiedzUsuń
  20. U moich dziadków koza była. Ale jak cholernie rano było zimno. I z pod pierzyny wyjść, aby znowu rozpalić i czekać, aż zrobi się ciepło. Brrrr. Nie dla mnie opcja.

    OdpowiedzUsuń
  21. Co prawda blogerką nie jestem, ale czasy bez prądu pamiętam. Pamiętam i lampy naftowe, takie z lusterkiem i latarnie do obejścia, a nawet i do sąsiadów można było z taka pójść, w ciemną noc. Prawdziwe świeczki na prawdziwej choince były i jabłka, i cukierki, i orzechy w pozłotkach!Tylko kozy nie było, za to był gliniany piec ogrzewany przez kuchnię kaflową, a przy piecu "murek", na którym można było siąść i grzać się, albo buty ustawić mokre, żeby wyschły. Na tym murku sypiał Bryś, olbrzymi kot, który był zabójcą szczurów i on całymi dniami nic nie robił, tylko spał, a w nocy szedł na łowy! A zanim prąd podłączyli to już czekała "Frania" i żelazko elektryczne, a zaraz potem lodówka. A ja teraz wyciągam stare receptury, z czasów przedlodówkowych i one są dobre! Powiadam Wam, nowe jest wrogiem starego, ale wcale nie musi być lepsze! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotr O pisał, że jesteś guru kulinarnym więc to jest to samo ;)
      U moich rodziców do dziś funkcjonuje gliniany piec ogrzewany przez kuchnię, za tym piecem tata suszył grzyby, jabłka i gruszki a potem dawał kochanej córci :D

      Usuń
    2. Piotr O przesadza, a ja bym jeszcze potrzebował czegoś więcej niż brody, żeby zostać blogerką - nie wystarczy się golić! :P :P :P

      Usuń
    3. Kneziu - wyciągaj, wyciągaj stare receptury bo to może dac nieoczekiwane rezultaty.
      Po wielu miesiącach moge sie przyznac. Na ostatnim Watrowisku byłem bardzo zniesmaczony żę Kneź zmusił mnie po kilkudziesięciu latach zrobienia wodzionki. Od tego czasu przyznaję że zjadam z dużą przyjemnością wodzionkę nawet raz w tygodniu a czasami wręcz poluję suchy chleb. Czasami takie s skutki powrotu do źródeł.
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Ja jadąc na to Watrowisko nawet przez chwilę nie zakładałem, że wodzionki nie będzie! :D

      Usuń
  22. Koza przywiązana do czereśni? Kuszący widok, taki swojski, wiejski, sielankowy. I to mleko kozie, ach! Jakoś tak mogę sobie wyobrazić Klarkę dojącą kozę pod czereśnią:-)

    Nie mamy w domu kozy, zastępuje zą kominek na drewno z płaszczem wodnym dla oszczędności. Ten kominek jest podłączony do domowego systemu centralnego ogrzewania, który pierwotnie był na gaz (propan, z duuużej butli na zewnątrz budynku).
    Teraz ogrzewanie stało się znacznie tańsze, choć inwestycja do tanich nie należała... Jesteśmy bardzo zadowoleni z takiego rozwiązania, warto zainwestować!
    Nasz domowy kot (bo są i niedomowe, czyli nadworne, czyli podwórkowe, odwiedzające kanapę okazjonalnie) z braku przypiecka wyleguje się przed telewizorem (plazma porządnie grzeje) albo na łazienkowej podłodze, w której ukryte jest ogrzewanie podłogowe (z tego kominka z płaszczem wodnym właśnie).

    To co Klarko, kupujemy kozy? Z tego to i dobra kosiarka jest, i mleczko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jedna będzie smutna i samotna, od razu trzeba dwie, a dwie na siedmiu arach nie wyżyją, dlatego trzeba z hektar łąki i to nie pod Krakowem ale w czyściejszym ekologicznie rejonie, jak już będę mieć chałupę z kozami to aby nie czuć się samotną będę robić to, co i tak robię - zapraszać blogerów na wypoczynek

      Usuń
  23. Za ostatnie zdanie jak Piotr - dziś też Cię kocham :)

    kozę jeszcze rozpalałam, nagrzewala się czasem do czerwoności. stała na betonowej płycie, z długą rurą do komina, ale wokół boazeria na ścianach :) przegrala z piecem kaflowym zamontowanym później pół na pół w kuchni i pokoju. a świeczki stały/wisiały na podstawkach na ścianach (tych z boazerią :D ) wokół choinki :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak......mam kozę,ale w piwnicy i od czasu do czasu spalam niepotrzebne dokumenty.Przy tej okazji piekę sobie-talarki-uwielbiam-to jest smak z dzieciństwa :-))) Choinkę mam sztuczną,ale po nią kładę dużo świerku no i pachnie!!

    OdpowiedzUsuń
  25. Żeleźniok to po śląsku koza. Mieszkając w mieście w kamienicy czynszowej nie spotkałem tego typu pieca ale na wsi tak. Mielismy jednak cos podobnego czego jednak nazwać nie potrafię.
    Do pieca kuchennego, do jego czoła Dziadek przykręcał cos w rodzaju żeliwnej bomby o średnicy ok. 30cm także drzwiczkami i w górnej części kręgami żeliwnymi. Zjadało to bardzo mało węgla ale było tylko na jeden garnek i to była nasza oszczędnościowa koza.
    Całe piecyki typu koza poznałem doskonale jeżdżąc eszelonami na poligony.
    Pozdrawiam przedświątecznie

    OdpowiedzUsuń
  26. Po przeczytaniu tytulu, pomyslalam wlasnie, ze bedzie o zwierzakach. :)

    Nam tez marzyla sie taka "koza" w piwnicy, ale jak nam w kilku miejscach zaspiewali ceny za instalacje, to podziekowalismy... :/

    OdpowiedzUsuń
  27. U mnie stoi taka odmiana czyli kominek zewnętrzny, lub belgijski jak kto woli.
    Wspomagamy się nim codziennie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz