Z
powodu kozy znów mi się odsunęła jakaś szufladka ze wspomnieniami. Koza bardzo
by się przydała, kiedy widzę ulatujące z pieca gazowego pieniądze, robi mi się
słabo a to dopiero początek grzania.
Chyba
nikt nie pomyślał, że chodzi o żywe, meczące zwierzątko? Dość to kuszące –
chodzi sobie Klarka po ogrodzie, pod porzeczką wyleguje się kot, koło jabłonki
pasie się kosmata kózka, słońce dogrzewa, żółcą się w trawie mlecze, na kwitnących
czereśniach nawołują się szpaki..
Niestety,
chodzi o piecyk, w którym można rozpalić ogień i grzać się. To nie jest taka
prosta sprawa, sam piecyk można kupić ale instalacja, montaż, podłączenie do
komina, zabezpieczenie podłogi i ścian – to jest najtrudniejsze. Dlatego tej
zimy kozy nie będzie.
Jestem
jedną z niewielu blogerek pamiętających czasy, gdy żyło się bez prądu, co wcale nie znaczy że jestem staruszką
urodzoną przed pierwszą wojną światową. W takim miejscu się urodziłam – daleko
od słupów elektrycznych.
Pamiętam
więc doskonale wiszące na ścianie lampy naftowe. W zimowe długie wieczory stół
kuchenny wysuwano na środek kuchni a lampę stawiano na stole. Przy jej świetle
grałyśmy z dziadkiem Fabianem w karty. Dorośli chodzili do stajni z naftową
latarnią. Taka latarnia zbudowana była ze zbiornika na naftę, pyska z knotem i
szkła. Jak łatwo można było się potknąć i spowodować pożar! Stajnia była
drewniana, zwierzęta miały pościeloną słomę.
Ale
i tak to wszystko jest niczym w porównaniu z choinką u stryka (nie poprawiać).
U stryka oprócz siedmiu kotów wielkich jak smoki była najpiękniejsza choinka. Nie
chodzi o to, że było to jakieś szczególne drzewko bo iść do lasu i uciąć świerczka
to każdy potrafi. U stryka choinka sięgała do sufitu, ubrana w bibułkowe
ozdoby, obwieszona cukierkami, bombkami i łańcuchami, przykryta anielskim
włosem, cudowna! Na gałęziach miała przyczepione drucianymi klamerkami
prawdziwe świeczki – macie pojęcie? W drewnianym domu. I jakoś się chałupa nie
spaliła. Choć mogła, bo przypominam sobie, że jeden z kotów miał na imię
Kretyn, ale to już całkiem inna historia.
ech te piece... teraz człowiek sobie życia nie wyobraża bez c.o., ale sam czasami tęsknię do pieców kaflowych z mojego dzieciństwa. ! I tak szybko można było suszyć wszelkie ciuchy...
OdpowiedzUsuńNie oczadziałem!!
przytulałeś się do pieca?
UsuńMy mamy na działce kuchnię kaflową z lepką, na której można grzać zmarznięty tyłek i suszyć ubrania. Ja na niej grzeję piżamy dla dzieciów. Na kuchni gotuję i nie marnuję gazu, a jedzenie ugotowane na ogniu smakuje zupełnie inaczej. W sypialni koza stoi dumna, na niej można postawić kubek z herbatą, żeby nie wystygła i ogień tak przyjemnie buzuje. Jeździmy tam okrągły rok, a jesienią i zimą ma swój niepowtarzalny urok.
OdpowiedzUsuńna blasze można upiec plastry ziemniaków grubo posypane solą, ach:)
Usuńjak tylko wróciłem przemarznięty z wariactw na śniegu to od razu do pieca :)
UsuńAlbo upiec takie placuszki z ciasta na makaron, pychota, jadłam w dzieciństwie u babci :-)
UsuńPlacki od makaronu, pycha. I chleb opiekany na blasze...
UsuńPlacki z ciasta makaronowego piekę, bo pamiętam z dzieciństwa i chce żeby moje dzieci też ich spróbowały. Pieczemy też bułki z tartym serem zawinięte w folię aluminiową, pyszne zapiekanki wychodzą (zwłaszcza, że nie mam piekarnika). A następnym razem spróbuje ziemniaków Klarki.
Usuńpomyślałam właśnie o prawdziwej, żywej kozie, jakoś tak mi sie koty skojarzyły...
OdpowiedzUsuńMieszkam w Poznaniu i do dziś nie mam kanalizacji, więc zupełnie rozumiem kwestię późnego przyłączenia do prądu. W domu moich dziadków, gdzie spędziłam wczesne dzieciństwo, nie było bieżącej wody i gazu. Po wodę dziadek szedł z wiadrem do pompy, która stała na podwórku, a obiady babcia gotowała na kuchence gazowej na butlę. Kuchenka miała tylko dwa palniki, a rodzina bardzo duża. Na podwórku stał budyneczek zwany "pralnią", bo tam robiło się pranie, ale z pralnią niewiele miał wspólnego poza stojącą tam pralką wirnikową. Wody bieżącej też tam nie było i nosiło się do pralki w wiadrach. W zasadzie nie do pralki tylko do kotła, który stał na kuchni kaflowej tam stojącej. Gotowało się wodę na ogniu i dopiero ciepłą lało do pralki.
OdpowiedzUsuńKlepsydro, a w której części Poznania to było? Bo ja też poznanianka jestem, choć od wielu lat już na wsi mieszkam...
UsuńTu nie ma kanalizacji i gazu, a prąd i wodę nader często wyłączają, więc wciąż pozostaję w klimacie. Bo wychowałam się na Dębcu, w domu z prądem, wodą i kanalizą, ale bez gazu - mama też gotowała na 2-palnikowej kuchence na gaz butlowy...
taką choinkę mieliśmy i my.DOKLADNIE tak było ;))) właśnie świeczki na takie klamerkowe lichtarzyki.
OdpowiedzUsuńBOMBA ! skoro pamietam to znaczy magia była;)
Myśmy jeszcze mieli bombki.Jakieś nieliczne przetrwały do dziś .Były ciemnozielone lub granatowe - z wizerunkiem chatki pod śniegiem i choineczek.I gwiazdek.uwielbialam siedzieć pod /koło choinki i wpatrywać sięwieczorami w bombki...
a kozę mamy w piwnicznym biurze.Stoi normalnie na kafelkach ,ściana nie jest zabezpieczona ?z tym że jej nie dotyka i tam biegnie komin i tam kiedyś stął piec CO na wągiel i koks;)
OdpowiedzUsuńcuuuuudownie...jak była kiedyśawaria ogrzewania -mamy miejskie - to zasiadłam w tym biurze przy kozie, radyjko grało,ogień buzował a jabłkowe chipsy na blasze siewędzily;)))
Bardzo chętnie poczytam historię kota Kretyna :) Lichtarzyki do świeczek choinkowych pamiętam, aczkolwiek ich na choince już nie, chyba nie były w moim dzieciństwie używane. Piece uwielbiam , najbardziej takie rozłożyste kuchenne jak z Podlasia i bardzo żałuję, że nie mogę takiego sobie zainstalować w kuchni.
OdpowiedzUsuńJa w tym roku też zażądałam dużej choinki.
OdpowiedzUsuńPrawdziwej, która wprowadzi do naszego mieszanka zapach lasu. :) Będzie ozdobiona ususzonymi plastrami pomarańczy, w które wepnę goździki, laskami cynamonu i wanilii, papryczkami chilli pepperoni, pierniczkami, cukierkami - tak nietypowo i smakowicie. :)
Wszystkiego dopełnią czerwone światełka, a jeśli czasu starczy, to własnoręcznie wykonany łańcuch. :)
Co na to moje kocury ? Strach pomyśleć. ;)
W zeszłym roku była ich dwójka, w tym roku jest ich piątka... ;)
Ale jako zagorzała kociara z chęcią historię Kretyna poznam. ;)
Jeden z moich kocurów nazywa się Katolf Kitler, dlatego wiem, że w nazewnictwie nic nie dzieje się bez przyczyny. :P
o tak, nasz Menel uwielbiał reklamówki
Usuńmy mamy kozę i to jest doskonałe rozwiązanie! wcale nie trzeba jakoś specjalnie zabezpieczać ścian czy podłogi - u nas stoi na drewnianej podłodze na takiej blasze (z budowlanego za jakieś 30zł), w poprzednim lokum ścianę też mieliśmy zabezpieczoną blachą (są w różnych kolorach, można coś dobrać do wnętrza). największy wydatek to była rura odprowadzająca spaliny do komina bo u nas dość długa była potrzebna. pomyśl jeszcze bo koza jest ekonomiczna i baardzo klimatyczna, na prawdę warto, wrzucasz 3 polanka i zaraz w pokoju robi się 22 stC.
OdpowiedzUsuńa swoją drogą to też pomyślałam o żywej kozie :-)
Ja od 30 lat mieszkam na osiedlu z kaloryferami, ale doskonale pamiętam piec kaflowy, który mieliśmy kiedyś w starej kamienicy. Teraz, gdy jest dość ponuro i szybko robi się ciemno, jak tylko przychodzę po pracy od razu zapalam świeczki i latarenki ustawione w pokoju. Od razu robi się klimatycznie i przyjemnie. Jednak żywy ogień daje jakąś magię i ciepło :)
OdpowiedzUsuńI wcale nie liczę ile już złotówek "puściłam z dymem".
Pozdrawiam, Małgosia
No i dziś też Cię kocham Klarko :) Ale dziś i ja potrafię wyciągnąć z pamięci wspomnienie takiej właśnie choinki. Choć stała ona u mojej Babiśki w mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, przy oknie obok kaloryfera. Kozy babcia nie miała :) Na choince było wszytko to co napisałaś i jeszcze orzechy i pierniczki. No i oczywiście te najprawdziwsze malutkie świeczuszki wsunięte w otworki z takimi chwytaczami jak do bielizny. Cudnie migotały, i dawały takie piękne migocące cienie na suficie. Moja choinka z kolorowymi lampkami przywiezionymi przez Tatę z NRD nie robiła takich widoków na ścianach. Buziak :) Psiara zw.
OdpowiedzUsuńGdy byłam dzieckiem na naszej choince też były najzwyczajniejsze świeczki i były zapalane. Ale u mnie choinka stała na stoliku- miał z 80 cm wysokości . Sięgała do sufitu, bo pokój miał 3,5m wysokości. Piecyk typu koza też pamiętam -dośc długo funkcjonował nim naprawili w kamienicy lokalne centralne ogrzewanie. W łazience też długo był piec, taki z pionowym zbiornikiem na wodę- bo z czasem kaloryfery już działały ale ciepłej wody nie było. I pamiętam lampy
OdpowiedzUsuńkarbidowe - strasznie śmierdziały. Z perspektywy czasu zdałam sobie sprawę, że jak na to morze ruin, którym była Warszawa, to stosunkowo szybko podjęła pracę elektrownia. Gazownie znacznie pózniej.
Bombki na choince były tylko dodatkiem do zabawek, które co roku robiłam z Dziadkiem- było ich mnóstwo, bo co roku przybywały nowe.
Miłego, ;)
Miło się zrobiło i tak już świątecznie.Ja mam w domu kominek i nie wyobrażam sobie długich zimowych wieczorów bez niego.A latem wieczorów przy ognisku w ogrodzie.Magia ognia:)))
OdpowiedzUsuńUwielbiam kominek na działce jest, tam nie było komina trzeba było dorobić, Pod kozę :) położyliśmy blachę by co wypadnie wrzucić z powrotem a podłoga się nie zapaliła i cudownie mruczy napasiony ogień. A pasę go nie tylko drewnem ale i liśćmi i chwastami co wysuszone trzymam w tunelu. Piękne chwile. Pamiętam takie wielkie choinki i ... żywy ogień na nich ale co to było? A, świeczki prawda świeczki, łatwo było wtedy o spalenie całego domu. A zapachu nafty nie znosiłam u dziadków pamiętam, do dziś słabo robi mi się gdy pali się gdzieś naftowa lampka, nie wiem dlaczego ale tak mam. Ach i jeszcze te straszne dawne autobusy, chyba na ropę jaki tam był okropny smród dobrze że mama odkryła awiomarin. Takie jakieś uczulenie mam dziwne.
OdpowiedzUsuń- Mamo, choinka się pali! - wola Jasio z pokoju do matki zajętej w kuchni.
OdpowiedzUsuń- Choinka się świeci, a nie pali - poprawia matka.
Za chwile chłopiec krzyczy:
- Mamo, mamo, firanki się świecą!
A zimne ognie na choince pamietacie ? Umnie wolno je bylo rozpalac tylko w obecnosci taty
OdpowiedzUsuńMieliśmy taka choinkę do czasu, aż ..troszkę się nie spaliła;) -przeze mnie:)
OdpowiedzUsuńTeż jak patrzę na gaz to mi się słabo robi...
OdpowiedzUsuńDlatego palę drzewem...
Ech te satre dobre czasy, też pamiętam lampę naftowa ;-)
Pierwsze Święta w Gdyni, na nowym mieszkaniu - rok 1961. Podczas wieczerzy obserwowaliśmy w dwóch wieżowcach naprzeciwko 3 pożary choinek! Nasza jakoś sobie ze świeczkami poradziła...
OdpowiedzUsuńU moich dziadków koza była. Ale jak cholernie rano było zimno. I z pod pierzyny wyjść, aby znowu rozpalić i czekać, aż zrobi się ciepło. Brrrr. Nie dla mnie opcja.
OdpowiedzUsuńCo prawda blogerką nie jestem, ale czasy bez prądu pamiętam. Pamiętam i lampy naftowe, takie z lusterkiem i latarnie do obejścia, a nawet i do sąsiadów można było z taka pójść, w ciemną noc. Prawdziwe świeczki na prawdziwej choince były i jabłka, i cukierki, i orzechy w pozłotkach!Tylko kozy nie było, za to był gliniany piec ogrzewany przez kuchnię kaflową, a przy piecu "murek", na którym można było siąść i grzać się, albo buty ustawić mokre, żeby wyschły. Na tym murku sypiał Bryś, olbrzymi kot, który był zabójcą szczurów i on całymi dniami nic nie robił, tylko spał, a w nocy szedł na łowy! A zanim prąd podłączyli to już czekała "Frania" i żelazko elektryczne, a zaraz potem lodówka. A ja teraz wyciągam stare receptury, z czasów przedlodówkowych i one są dobre! Powiadam Wam, nowe jest wrogiem starego, ale wcale nie musi być lepsze! :)
OdpowiedzUsuńPiotr O pisał, że jesteś guru kulinarnym więc to jest to samo ;)
UsuńU moich rodziców do dziś funkcjonuje gliniany piec ogrzewany przez kuchnię, za tym piecem tata suszył grzyby, jabłka i gruszki a potem dawał kochanej córci :D
Piotr O przesadza, a ja bym jeszcze potrzebował czegoś więcej niż brody, żeby zostać blogerką - nie wystarczy się golić! :P :P :P
UsuńKneziu - wyciągaj, wyciągaj stare receptury bo to może dac nieoczekiwane rezultaty.
UsuńPo wielu miesiącach moge sie przyznac. Na ostatnim Watrowisku byłem bardzo zniesmaczony żę Kneź zmusił mnie po kilkudziesięciu latach zrobienia wodzionki. Od tego czasu przyznaję że zjadam z dużą przyjemnością wodzionkę nawet raz w tygodniu a czasami wręcz poluję suchy chleb. Czasami takie s skutki powrotu do źródeł.
Pozdrawiam
Ja jadąc na to Watrowisko nawet przez chwilę nie zakładałem, że wodzionki nie będzie! :D
UsuńKoza przywiązana do czereśni? Kuszący widok, taki swojski, wiejski, sielankowy. I to mleko kozie, ach! Jakoś tak mogę sobie wyobrazić Klarkę dojącą kozę pod czereśnią:-)
OdpowiedzUsuńNie mamy w domu kozy, zastępuje zą kominek na drewno z płaszczem wodnym dla oszczędności. Ten kominek jest podłączony do domowego systemu centralnego ogrzewania, który pierwotnie był na gaz (propan, z duuużej butli na zewnątrz budynku).
Teraz ogrzewanie stało się znacznie tańsze, choć inwestycja do tanich nie należała... Jesteśmy bardzo zadowoleni z takiego rozwiązania, warto zainwestować!
Nasz domowy kot (bo są i niedomowe, czyli nadworne, czyli podwórkowe, odwiedzające kanapę okazjonalnie) z braku przypiecka wyleguje się przed telewizorem (plazma porządnie grzeje) albo na łazienkowej podłodze, w której ukryte jest ogrzewanie podłogowe (z tego kominka z płaszczem wodnym właśnie).
To co Klarko, kupujemy kozy? Z tego to i dobra kosiarka jest, i mleczko...
jedna będzie smutna i samotna, od razu trzeba dwie, a dwie na siedmiu arach nie wyżyją, dlatego trzeba z hektar łąki i to nie pod Krakowem ale w czyściejszym ekologicznie rejonie, jak już będę mieć chałupę z kozami to aby nie czuć się samotną będę robić to, co i tak robię - zapraszać blogerów na wypoczynek
UsuńZa ostatnie zdanie jak Piotr - dziś też Cię kocham :)
OdpowiedzUsuńkozę jeszcze rozpalałam, nagrzewala się czasem do czerwoności. stała na betonowej płycie, z długą rurą do komina, ale wokół boazeria na ścianach :) przegrala z piecem kaflowym zamontowanym później pół na pół w kuchni i pokoju. a świeczki stały/wisiały na podstawkach na ścianach (tych z boazerią :D ) wokół choinki :)
Tak......mam kozę,ale w piwnicy i od czasu do czasu spalam niepotrzebne dokumenty.Przy tej okazji piekę sobie-talarki-uwielbiam-to jest smak z dzieciństwa :-))) Choinkę mam sztuczną,ale po nią kładę dużo świerku no i pachnie!!
OdpowiedzUsuńImię kota przecudne !!!
OdpowiedzUsuńŻeleźniok to po śląsku koza. Mieszkając w mieście w kamienicy czynszowej nie spotkałem tego typu pieca ale na wsi tak. Mielismy jednak cos podobnego czego jednak nazwać nie potrafię.
OdpowiedzUsuńDo pieca kuchennego, do jego czoła Dziadek przykręcał cos w rodzaju żeliwnej bomby o średnicy ok. 30cm także drzwiczkami i w górnej części kręgami żeliwnymi. Zjadało to bardzo mało węgla ale było tylko na jeden garnek i to była nasza oszczędnościowa koza.
Całe piecyki typu koza poznałem doskonale jeżdżąc eszelonami na poligony.
Pozdrawiam przedświątecznie
Po przeczytaniu tytulu, pomyslalam wlasnie, ze bedzie o zwierzakach. :)
OdpowiedzUsuńNam tez marzyla sie taka "koza" w piwnicy, ale jak nam w kilku miejscach zaspiewali ceny za instalacje, to podziekowalismy... :/
U mnie stoi taka odmiana czyli kominek zewnętrzny, lub belgijski jak kto woli.
OdpowiedzUsuńWspomagamy się nim codziennie
Pozdrawiam
cute! :)
OdpowiedzUsuń