Anielę znalazła
pielęgniarka. Na piętrze domu jest hol, z którego przechodzi się do salonu a po
drugiej stronie są sypialnie i łazienka. Aniela leżała w progu swojej sypialni
martwa. Na podłodze leżał też telefon a koło łóżka rozbity kubek. Dom był
dobrze ocieplony, okna zamknięte, więc charakterystyczny zapach czuć
było już na klatce. Pielęgniarka wezwała kogo trzeba i na tym się skończyła jej
rola.
Taka praca - nie
chciała się zgodzić na opiekę nad panią Anielą bo to ta sama wieś, wszyscy się
znają i czasem dochodzi do przykrych incydentów ale co miała zrobić.
Podjeżdżała więc co drugi dzień wykonując swoje obowiązki i za każdym razem się
w gotowała się w niej wściekłość.
- Pani Anielo, niech
pani idzie do domu opieki - powtarzała, a podopieczna tylko się krzywiła
szukając coraz to innych wymówek.
- Ja pójdę do domu opieki
to kto tu zostanie pilnować? – ten argument był ostatni.
- Niech sobie wynajmą
firmę do pilnowania!
-Firma nie upilnuje a
skąd na to brać pieniądze, są ważniejsze wydatki.
Tak przeważnie kończyła
się ich rozmowa - że są ważniejsze wydatki i ważniejsze rzeczy niż opieka nad
Anielą.
Miała matka trzech
synów - jak w bajce - dwóch było mądrych i szybko poszli w świat a trzeci był
głupi więc został przy matce. Nie był głupi tylko chory, bo dawno temu został
pobity tak mocno, że od tego bicia przewróciło mu się w głowie, ale wszyscy
mówili na niego - ten głupi - i tak zostało. Bał się wychodzić z domu, a
mieszkali jeszcze wówczas w malutkim domku, który miał tylko jeden pokoik,
kuchnię i sień.
Matka była dla niego
wszystkim. Tylko jej słuchał, jej polecenia wykonywał i wierzył we wszystko, co
mówiła. Jeździła z nim do lekarza, czasem musiał zostawać w szpitalu na kilka
tygodni ale wracał, czuł się wtedy lepiej i nawet matce pomagał koło domu i na
działce, byle była przy nim. Po kilku latach odważył chodzić do pobliskiego
sklepiku po chleb, cukier czy śmietanę. Jak to syn, co z tego, że miał już 40
lat, ale był głupi i nic innego nie mógł robić. Aniela nie chciała go oddać do
zakładu, czy małe, czy duże, czy mądre, czy głupie, to jest dziecko i koniec. Będzie tam sam jak palec.
Dwaj mądrzy bracia
pozakładali rodziny i matkę odwiedzali rzadko. Po co to jechać jak tam taka
ciasnota, w tej izdebce siedzieć czy w tej kuchni, latem to jeszcze można się
rozłożyć w ogrodzie jak jest pogoda, a tak to nie ma miejsca. Obydwie
synowe też jeździły niechętnie, bo się prawdę mówiąc trochę bały tego głupiego
szwagra, nie wiadomo co takiemu strzeli
do głowy, ani jak się przy takim zachowywać, a co dopiero pokazywać takiego
wujka dzieciom.
Czas płynął i mądrzy
bracia wpadli na pomysł - wyjadą za granicę, zarobią i za zarobione pieniądze
wybudują na matki działce dom.
Tak zrobili, harowali
kilka lat ale jak wrócili, dom stanął błyskawicznie. Nie musieli nawet
załatwiać tych wszystkich formalności bo wymyślili, że wybudują go bardzo
blisko starego a stary zburzą i wszystko będzie robione w ramach generalnego
remontu.
Matka już wtedy
niedomagała, chodziła z trudem, ale nikt jakoś na to nie zwrócił uwagi, tym
bardziej, że głupi syn znów zaczął wariować, rzucał się na majstra, chciał
rąbać szalunki siekierą, wył, trzeba go było zamknąć i to na dłużej. Matka go
odwiedzała a przy okazji nikomu nic nie mówiąc robiła sobie jakieś badania,
kupowała leki, ale i tak czuła się coraz gorzej. Nie żaliła się, przecież oni
mieli na głowie budowę. Choć pieniądze zarobione za granicą wystarczały na
wszystko to obydwaj angażowali się osobiście i niejeden tydzień spędzili na
rusztowaniu, na dachu, czy tam, gdzie akurat było trzeba.
Kiedyś ich
zapytała - a jak to będzie jak będziemy tu wszyscy razem? Widziała parter,
piętro, taras i balkon, ale ona chciała się dowiedzieć konkretnie, gdzie kto
będzie mieszkał.
-Jeden mądry syn na
górze, drugi na dole a mama - z kim zechce!
No a głupi syn? Głupi niech zostanie tam gdzie jest - zawyrokowała
jedna z synowych, jednocześnie planując obsadzenie wschodniej strony ogrodu
tujami. Bo tuje szybko urosną i zasłonią posesję od strony sąsiada. Matka
zaprotestowała i stanęło na tym, że dla głupiego urządzi się pokoik na
poddaszu.
A jak ja umrę to
będziecie się nim zajmować? - chciała wydobyć od nich obietnicę, ale tym razem
ją zbyli - mama nie umrze jeszcze długo, nie ma się co teraz zajmować takimi
rzeczami są pilniejsze sprawy!
Nie umarła, ale choroba
postępowała cały czas i wkrótce stało się jasne, że będzie wymagała opieki. W
tym czasie dom już został wykończony i można go było zasiedlić, ale synom nagle
przestało się śpieszyć. No bo wszyscy pracowali, a ktoś tym wielkim domem i
chorą matką powinien się zajmować dzień w dzień i w zasadzie nie wiadomo było,
kto to miał robić. Oni nie wiedzieli. Zdecydowali, że poczekają jeszcze jakiś
czas aż się im wyjaśni w firmach z pracą i dopiero podejmą decyzję, może któraś
synowa przejdzie na rentę, a na razie zostaną w swych mieszkaniach.
Matka jeszcze jako tako
łaziła, gdy ze szpitala wrócił głupi syn. Starego domu już nie było, w nowym
wszystko nieznane, wielkie, dziwne. Rzucał się, szukał, rozpaczał. Powiesił się
po dwóch czy trzech tygodniach. Cóż, nigdy nie miał dobrze w głowie.
Aniela musiała iść na
jakiś czas do szpitala i wtedy domem zajmowała się synowa korzystająca z
urlopu. Ogród piękniał w oczach, trawniczek był równo przystrzyżony a na
balkonie codziennie wietrzyła się pościel. Na tarasie ustawiono huśtawkę i co
wieczór rodzina spędzała tam miło czas.
Babcia wróciła ze szpitala bez nogi i
stało się jasne, że nie będzie mogła sama o siebie dbać. Załatwili więc pielęgniarkę, w końcu się należy, według
meldunku babcia mieszka samotnie a rodzina ma inne obowiązki i mieszka w innym
mieście. Pytali, czy da sobie sama radę - bo oni mają jeszcze tyle załatwiania,
ale za miesiąc-dwa już będą mogli się sprowadzić i wtedy będzie łatwiej.
Pielęgniarka
przyjeżdżała systematycznie. Widziała - dbali o babcię - miała naszykowane
jedzenie, picie, wózkiem przemieszczała się do ubikacji a gdyby nie dała rady
to miała koło łóżka basen, wystarczy sięgnąć. I powtarzała - dam radę, oni mi
przecież wszystko przywożą a w domu starców będę sama jak palec! To prawda, przywozili jej
jedzenie, zmieniali pościel, pomagali się myć - co kilka dni ktoś był. Tylko te
noce były coraz dłuższe, tylko ten telewizor nie zagłuszył ciszy i coraz
dotkliwszego bólu.
Pogrzeb był skromny a
już za kilka dni do domu sprowadzili się obydwaj mądrzy bracia, tak się po
prostu poukładało, akurat zgrali się z pracą, z likwidacją mieszkań, z
przeprowadzką. Siedząc wieczorami na tarasie podziwiają swoje dzieło - dom jest
naprawdę piękny a do tego otoczony ogrodem pełnym kwiatów. I wszystko poszło
tak szybko.
sierpień 2010.
Klarko -za drugim razem tak samo boli serce;(
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, gdzie tkwi błąd?:(
Uściski
oberwało mi się tak mocno po opublikowaniu tego opowiadania, że już potem nigdy tam nie zajrzałam. Miałam wrażenie, że czytający pragną obarczyć mnie wszystkimi swoimi nieszczęściami i obwinić mnie za wszystkie swoje niepowodzenia. Błąd tkwi, tak myślę - w ludzkiej słabości.
UsuńCzytam sukcesywnie, od góry. W tym trybie też odpowiadam. Masz rację, "wina" leży po stronie ludzkiej słabości.
UsuńNie wiem co napisać, nie po raz pierwszy odebrało mi mowę po tym co u Ciebie przeczytałam. Myślę i myślę, czytam to po raz kolejny, analizuję, patrze na moją rodzinę i cały czas się zastanawiam....
OdpowiedzUsuńwielu rodziców powierza cały swój majątek dzieciom tak, jak Aniela. Do końca kochała ich wszystkich - wywalczyła pokój dla głupiego syna ale dla siebie nie umiała się upomnieć o nic, matki takie są.
Usuńja się w takich sytuacjach zawsze zastanawiam, dlaczego nie ma więzi miedzy matką a synami?
OdpowiedzUsuńmiałam sąsiadkę, do której dzieci nie przychodziły nawet w święta
zasłużyła sobie , niestety
zawsze wzrusza nas historia samotnej matki na stare lata
ale jakże często to kontunuacja bardzo smutnej historii rodzinnej
Nie mogę oceniać wymyślonych przez siebie bohaterów. Wystarczy, że bywają jak drzazga pod paznokciem.
UsuńTak, to wymyśleni bohaterowie, jednak adekwatni do rzeczywistych. Zawsze "zasługujemy" sobie na to, co nas spotyka. Relacje, które pierwotnie zostały nawiązane, owocują po latach. Nie zawsze w przewidywalnym kierunku.
UsuńMyślę, że jednak nie zawsze "zasługujemy". Czasem to splot okoliczności, czasem ktoś bliski się zmienia, przestaje nas kochać i przestaje mu na nas zależeć. Nie zawsze zasłużenie... Znam taki przypadek - pewien pracowity pan został najpierw okradziony przez żonę i córkę z oszczędności (wybrały pieniądze z konta przy pomocy karty bankomatowej, a on niczego nie podejrzewał), a następnie skazany przez sąd za znęcanie się nad rodziną. Bez dowodów, wiarygodnych świadków, obdukcji. Taka teraz jest tendencja, żeby dla przykładu karać winnych przemocy domowej (ale - żeby nie było - prawdziwej przemocy jestem prawdziwym wrogiem!!!) Gwarantuję, że do żadnej przemocy nie byłby zdolny, to taki "dupa"-człowiek. Zapatrzony w swoją pracę nigdy by nie pomyślał, że ze strony najbliższych spotka go takie oskarżenie, a ze strony sądu - wyrok. Nawet nie zaangażował dobrego adwokata! Jego drugą naturą nie jest przebiegłość. Teraz żona wniosła pozew o rozwód. A jeszcze ze dwa lata temu rozmawiałam z obojgiem i nic nie wskazywało na rozpad tego związku... Czy on zasłużył? Wątpię, po prostu nie umie się bronić.
Usuńkocham moich synów, to dobrzy ludzie. nigdy w życiu jednak nie chciałabym z żadnym mieszkać na stałe. wystarczą te lata zanim wyszli z domu. wolałabym dom opieki. nawet samotnie.
OdpowiedzUsuńpo prostu widze to ich zabieganie i brak czasu na ....życie.
Określenie "dobrzy ludzie" niczego w gruncie rzeczy nie określa. A już na pewno niczego nie gwarantuje.
UsuńStarzy już tylko są zawadą dla młodych(-; Takie czasy Klarko. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńZgadza się Wynika to z czystej natury. W przypadku człowieka natura to jednak nie wszystko. Dopełnia ją kultura. Lecz trzeba pozwolić jej dojść do głosu.
UsuńTo prawda, ale zastanawiam się nad tym, jak zaopiekować się drugą osobą (dzieckiem albo staruszkiem, obojętnie), gdy pracuje się daleko od miejsca zamieszkania, przez wiele godzin, często w czasie z góry nieuregulowanym. Nie wiem, jak ja poradziłabym sobie w takiej sytuacji, więc dopuszczam do siebie możliwość zamieszkania w domu opieki. Nie chcę być zbyt dużym ciężarem dla mojego dziecka, bo rozumiem rozterki związane z opieką nad starzejącymi się, niedołężniejącymi rodzicami. Przecież ich kochamy, chcemy, żeby byli szczęśliwi i bezpieczni, ale nie zawsze możemy zapewnić takie warunki. Sama mam jeszcze w pełni sprawnych i niezależnych rodziców, więc ten problem na razie mnie nie dotyczy, ale może kiedyś będę musiała podjąć taką decyzję - kto wie?
Usuńwszyscy nasi rodzice już nie są młodzi,jeśli jeszcze są..czy wszyscy z nimi mieszkamy??...śmiem watpić.. takie jest życie
OdpowiedzUsuńtu akurat od samego początku podjęli decyzję o wspólnym zamieszkaniu, przecież zburzyli dom matki budując na jego miejscu dom dla całej rodziny
UsuńKiedy to czytam, to aż czuję jak bardzo brak teraz rodzicom poczucia bezpieczeństwa, które kiedyś ludzie starsi mogli mieć w większym stopniu. Teraz wiedzą, że będą przeszkadzać, że muszą sobie radzić sami...
OdpowiedzUsuńna razie nasze pokolenie wyjeżdża za granicę i pielęgnuje tam bogatych staruszków, zarabiając na lepszy start dzieci. Potem będzie..lepiej nie wiedzieć.Znam parę, która przez wiele lat pracowała za granicą - ojciec w Austrii a matka w Niemczech. Dzieci już mieli dorosłe a oni jeszcze nie byli najstarsi, więc mieli siłę, aby pomóc wybudować każdemu z dzieci dom, w sumie trzy. Absurdalne jest to, że nie zostawili dla siebie z zarobionych pieniędzy prawie nic. Mają najniższe renty. Wiesz, ja chyba będę się na tych blogach wydzierać - ludzie, myślcie trochę o sobie też!
UsuńDobrze prawisz. Zdrowy egoizm nikomu szkody nie wyrządził.
UsuńNie jestem natomiast pewna, czy dawne poczucie bezpieczeństwa mogłoby mieć przełożenie na czasy nowe. nie wszystko złoto, co się świeci. Poczucie honoru było kiedyś takie, że każdy prał brudy we własnym domu. Każdy znał swoje miejsce i swoje obowiązki. Jak tam naprawdę było, co ktoś myślał i czuł, nikt z nas nie wie.
takie rzeczy zdarzały się, zdarzają i będą zdarzać, podobnie jak znęcanie się rodziców nad dziećmi, maltretowanie ich fizyczne i psychicze... przeważnie są dwie strony medalu...
OdpowiedzUsuńmam znajomą z synem autystycznym... chłopak ma 14 lat , jest silny... była z nim kiedys u nas...mimo całej mojej sympatii i zrozumienia trudno mi było spokojne przejść nad faktem, że uderzył mojego 5-letniego syna, ot tak po prostu, że matka musiała się z nim szarpać, żeby nad nim zapanować.... że jego nieobliczalność robi się coraz bardziej niebezpieczna, bo on staje się fizycznie coraz silniejszy.... i co wtedy????
to a propos życia z osobą niepełnosprawną psychicznie....
No właśnie, a przecież mama kocha go całym sercem (tak myślę). Ale jak poradzi sobie z dorosłym, silnym mężczyzną? A gdyby była zmuszona oddać go do jakiejś odpowiedniej instytucji - wielu ludzi pomyślałoby o niej źle, być może i ona sama o sobie też... Dlaczego? Czy wolno nam oceniać działania i wybory innych ludzi? Jak postąpilibyśmy w tych okolicznościach?
UsuńNie widzę nic złego w postępowaniu tych synów.
OdpowiedzUsuńMatka ich kochała i chciała dla nich jak najlepiej. Jej synowie też o nią dbali tak, jak umieli najlepiej. Wybudowali nowy dom, zadbali, by niczego nie brakowało. A że była samotna na co dzień? Czyż nie wychowujemy dzieci dla świata?
O towarzystwo dla siebie dbam sama.
Ja też.
UsuńTylko ze inaczej dba o towarzystwo osoba dorosla, pelnospawna a inaczej starsza schorowana - to oczywiste, prawda?
UsuńDla mnie to jak z dzieckiem - czy zostawiloby sie dziecko samo, zalatwiajac pielegniarke dla spraw podstawowych? Podobienstwo sytuacji jest spore, dzieci jeszcze sobie nie radza, starsi rodzice juz nie radza sobie, pod wieloma aspektami. Tylko ze dzieci sa male (latwo fizycznie zdominowac), budza czesto uczucia opiekuncze, duzo im sie wybacza (generalizuje). A starzy rodzice sa uciazliwi, nie chca dac nam spokoju, ciagle cos chca, no i slodko nie wygladaja jak dzieci. Cierpliwosci na nich brakuje.
Czasami lepiej w domu starosci takiego rodzica umiescic...
A ja dostrzegam jeszcze inną różnicę w opiece nad dzieckiem i nad staruszkiem. Dziecko w większości wypadków gwarantuje postęp i rozwój w dość przewidywalnym, krótkim czasie, mamy więc pewność, że stopniowo uwolni się od naszej opieki. No i jest małe, łatwo je podnieść, wykąpać, przewinąć...
UsuńZe starcem jest inaczej. Opieka nad nim nie daje nadziei na stopniową poprawę, raczej gwarantowane jest pogorszenie i zwiększenie trudności. Nie wiadomo, jak długo osoba starsza będzie skazana na naszą opiekę, czasem jest to wiele lat, w czasie których osoba zobowiązana do opieki pozbawiona jest praw do własnego życia. Człowiek stary jest duży i ciężki, wstydzi się nagości, czasem broni się przed założeniem pieluchy, choć z naszego punktu widzenia jest to konieczne. Ale przecież nie możemy go związać, więc sobie tę pieluchę zdejmuje. I po jakimś czasie do wymiany jest cała pościel...
Żeby było jasne - gdyby była potrzebna taka opieka nad którymś z moich rodziców - prawdopodobnie bym się jej podjęła. Ale okoliczności i ograniczenia bywają różne, czasem opieka nad staruszkiwm jest tak bardzo uciążliwa, że aż trudna do podjęcia dla zwykłego, nieprzeszkolonego człowieka. Warto to wszystko rozważyć, zanim ocenimy kogoś negatywnie!
mój dziadek w domu chodzi o własnych siłach, a na dworze porusza się o lasce, wiadomo, przygarbiony, idzie wolno i drobnym krokiem, łatwo się przewrócić. Do kościoła nigdy nie zabiera laski i wtedy idzie czasam sam a czasami trzymając się któregoś z nas pod rękę. Pewnego dnia, gdy szłam ze swoim dziadkiem do kościoła, zobaczyliśmy, że jakiś pan w wieku moich rodziców prowadzi starszego pana tak samo trzymając go pod rękę. Dziadek spojrzał i powiedział do mnie: Magdalenko, jaki to piękny widok, gdy syn pmaga zniedołężniałym rodzicom.
OdpowiedzUsuńTak mi zapadły w pamięć te słowa. Tak, to wspaniałe, gdy dzieci pomagają starszym rodzicom, ale pamiętam też gdy w mediach rozegrała się burza, po tym jak córka po latach opieki nad chorą matką, ją zastrzeliła. Ludzie dyskutowali nad tym, jak strasznie postąpiła, a pewna siostra zakonna powiedziała wtedy coś w tym stylu: łatwo jest nad osądzać. Ale może gdyby ta pani otrzymała wcześniej wsparcie: finansowe, fizyczne, duchowe od ludzi dookoła, może wtedy nic takiego by się nie stało?
Wtedy w telewizji zakrzyczeli tę zakonnicę, ale wydaje mi się, że dotknęła ona sedna sprawy.
właśnie...
UsuńGeneralnie u nas brak rozwiązań systemowych. Nie każdego stać na indywidualną opiekę dla starego, zniedołężniałego rodzica. A niestety b. często stary człowiek wymaga opieki 24 godzinnej- czy ktoś z Was sobie to wyobraża w sytuacji gdy musi pracować,a do tego ma własną rodzinę o którą też musi zadbać? Istniejące u nas domy opieki państwowe są w niewystarczającej ilości , a te prywatne są piekielnie drogie. Nasi zachodni sąsiedzi rozwiązali ten problem lepiej - wiadomo, że każde dziecko ma obowiązek pomagania i opiekowania się swym rodzicem - jeśli nie może tego sam pełnić, musi oddać rodzica do domu opieki.Ośrodek taki analizuje wszystkie dochody, jakie mają dzieci i wyznacza ile muszą zapłacić.Gdy nie ma dzieci, szukają rodzeństwa lub innych krewnych, by z nich ściągnąć część opłat. A resztę dopłaca opieka społeczna.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
O, taki system bardzo mi się podoba. Wiadomo, że i w Polsce istnieje obowiązek alimentacyjny, ale nie wiem, jak wygląda jego egzekwowanie w przypadku osób starszych i chorych.
UsuńByła babcia, która teoretycznie miała sześcioro wnucząt: czworo dzieci córki i dwoje dzieci syna. Syn mieszkał daleko, bo go wojsko wezwało na drugi koniec kraju. Babcia podobno wszystkie dzieci kochała tak samo, ale o dzieciach córki mówiła "wnuki" a o dzieciach syna "tamci z wybrzeża".
OdpowiedzUsuńJak "tamta" przyjeżdżała, to wieś huczała, że sobie wypoczynek u babci robi, tylko nikt nie widział, że młoda robi zakupy, sprząta, czyli normalnie mieszka przez tydzień czasu, jak zwykły domownik, a nie wczasowicz. "Tamta" prawdopodobnie przejmie dom po babci i już przygotowana jest na gadanie, jaka z niej wyrodna wnuczka, całe lata się wczasowała, pewnie, żeby sobie udeptać grunt.
I w przypadku Twojej, Klarko, historii, bym się wcale nie zdziwiła, jakby ten "głupi" syn był synusiem cycusiem, a "tamci dwaj" byli właśnie "tamtymi", na zasadzie: bo oni sobie poradzą. I na koniec po prostu zadbali o matkę na tyle, na ile sami potrafili okazać jej uczucie, bo oprócz czucia, należy miłość także okazywać w sposób oczywisty, a nie "na swój własny sposób".
A może zwyczajnie taki był zbieg okoliczności, że akurat po śmierci matki wszystkie węzły się rozwiązały, bo i tak też bywa, chociaż wydaje się to bardzo nieprawdopodobne.
Pozdrówki :)
To ten trzeci syn był jak kot w nowym mieszkaniu, rzucał się, stroszył, przewracał, tylko że kot się dostosowuje a człowiek wiesza
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo smutna ta historia i mam wrażenie, że "mądrzy synowie" nie wysnuli z niej żadnych wniosków;(
OdpowiedzUsuń