Najporządniejszym działem
była twarożkarnia. Mieściła się w oddzielnym budynku po drugiej stronie
podwórza. Na twarożkarni panował reżim higieniczny, ludzie z butelkowni byli
tam wysyłani do pomocy dość rzadko, ponieważ mieli pokaleczone dłonie a tam prawie
wszystko robione było ręcznie.
Mleko na twaróg ogrzewane było
w dużych, metalowych wannach, potem przelewane do pras wyłożonych płóciennymi chustami,
prasy zamykało się przy pomocy siłowników. Kiedy już serwatka obciekła, ser
krojony był dużym nożem w spore kostki i
zawijany w pergamin a następnie wywożony do chłodni. Był bardzo smaczny, ta
krajanka była smaczniejsza niż twaróg formowany maszynowo. Sernik upieczony z
tej krajanki był znakomity.
Wszystkie urządzenia były
bezustannie szorowane ryżowymi szczotkami – wanny, prasy, blachy, wózki z
chłodni, stoły i posadzka były myte i dezynfekowane natychmiast po skończeniu
produkcji.
Na twarożkarni było ciepło i
cicho. Nie huczały maszyny, stałyśmy we trzy lub cztery przy metalowym stole
zawijając ser i gadałyśmy o wszystkim. Jak to dziewczyny. Od czasu do czasu przychodzili złodzieje, ale zachowywali się dyskretnie i szybko zmykali, chowając zdobycze pod fartuchem.
Najpaskudniej było z
konwiami.
zdjęcie z internetu
Metalowy, mieszczący trzydzieści litrów, ważący siedem kilo pojemnik
zamykany na dekiel. Kiedy niosłam jednocześnie dwie, obijały mi się o nogi i
miałam wiecznie posiniaczone łydki.
Maszyna do ich mycia stała w
kącie mleczarni tuż przy rampie, w ścianie była dziura i przez nią ktoś wpychał
konwie. Należało ściągnąć pokrywkę, wrzucić ją do drucianego wózka a bańkę
założyć na stojak. Każda myjnia działa tak, jak zmywarka, nie ma wielkiej
różnicy, są myjące dysze i pojemniki na proszek, tu był jeszcze łańcuch ze stojakami, działało to jak karuzela, z jednej strony
wkładało się bańki brudne, z drugiej wyciągało czyste. Raz byłam świadkiem
wypadku – chłopak chciał sprawdzić, co blokuje łańcuch, nie wyłączył
urządzenia, otworzył kontrolne drzwiczki i wtedy prosto w twarz siknęła mu
struga gorącego roztworu sody. Nie wiem, co się z nim potem stało, pracował drugi
czy trzeci dzień, potem już go więcej nie widziałam.
Pokrywki myło się ręcznie i
dezynfekowało roztworem podchlorynu. Do dziś nie wiem, w jakich proporcjach
należało używać tych wszystkich środków, sody kaustycznej, podchlorynu,
proszków. Przynosiło się je z magazynu w przypadkowym, plastikowym pojemniku,
sodę w workach. Wsypywało się do myjek zawsze na oko. Z początku pytałam, ale
odpowiadano mi – a tak z pół pół worka albo ze dwie łopaty, w sumie przecież to nie ma znaczenia,
i tak na koniec wszystko jest płukane czystą wodą i wyparzane.
Te konwie były zniszczone, poobijane, często
zardzewiałe, nie każdy pracownik zaglądał do środka, czy maszyna umyła je
dobrze. Często na ściankach lub na dnie przylepione były różne obrzydliwe resztki.
Nad wszystkim czuwał kierownik, zawsze też przychodziła pani z laboratorium i
brała próbki. Ale ja wiedziałam, że to mleko jest przeznaczone do przedszkoli,
do żłobków, do szpitali i stołówek szkolnych. Samo nalewanie też było
niehigieniczne – wkładało się pompę do konwi, naciskało i kiedy było pełno,
wyciągało się pompę a bańkę zamykało deklem. Był kontakt z powietrzem a to, co mogło być na dnie lub
ściance, mogło się też dostać się do
kolejnej bańki. Co? Na przykład jakieś larwy, bakterie, pleśń.
cdn.
Brrr..!
OdpowiedzUsuńCzasami chyba lepiej żyć w błogiej nieświadomości;>
Brrrr właśnie te wanny były najobrzydliwsze z tym serem jak........rzygi dosłownie. I zapach eeeeeeee:(((
OdpowiedzUsuńZa to w piwnicy, gdzie dojrzewały sery żółte było fajnie, woda chyba po kostki, chodziło się w kaloszach, na półkach leżały wielkie bochny sera, dojrzewał. W różnych był stadiach. Do dziś w całej Polsce ( o może i exportują?) jemy te sery i są bardzo, bardzo dobry, Szczególnie ten z zieloną (albo niebieską) pleśnią. Na szczęście to była tylko taka wycieczka na produkcję, resztę praktyk odbywałam w biurze, stemplując rozliczne kwitki i sprzątając archiwum......zbyt wiele to tam się nie nauczyłam prac biurowych.......
tak, te strzępy tak wyglądały, wystarczyła chwila i przegrzany ser był ohydny
Usuńtak lepiej w nieświadomości...
OdpowiedzUsuńjeanette
Ależ uczta dla ucha. Czytam na głos, bo właśnie odwiedziła mnie córka. Jest zachwycona, a jednocześnie przerażona warunkami tej pracy. Niech się młodzież orientuje, jak dawniej bywało:-).
OdpowiedzUsuńJa czytałam na głos mężowi :)
UsuńTak,to powinna być lektura obowiązkowa.
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od ludzi :-)
OdpowiedzUsuńLarwy powiadasz? To już wtedy mleko i jogurty wzbogacano proteiną?
OdpowiedzUsuńKlarko, czy tam naprawde nie bylo ani JEDNEGO przyzwoitego faceta? ;)
OdpowiedzUsuńZ mojego doswiadczenia zawodowego wynika, ze mezczyzni sa w porzatku, a wszystkie baby to zlosliwe, zawistne plotkary. ;)
opowiem o tym w osobnym rozdziale
UsuńWlasnie zauwazylam, ze strasznego byka strzelilam. Mialo byc oczywiscie "w porzaDku". :)
Usuńczyli twarozkarnia to byla wrecz elita :)
OdpowiedzUsuńprzeczytałam hurtem:)
OdpowiedzUsuńTata pracował w mleczarni, w masłowni; byłam tam i pamiętam te warunki, może dlatego odszedł zbyt wcześnie:(
a dziś to prężna Mlekovita...
Napiszę teraz coś, co mnie najbardziej wnerwia na moim blogu. JA CHCĘ JESZCZE! KIEDY NASTĘPNY ODCINEK? Zamieniam się w trolla, ale doczekać się nie mogę.
OdpowiedzUsuńTO dobrze, że ja nie mam bloga. Bo też chcę dalej, jeszcze i natychmiast!
OdpowiedzUsuńCzytam z zapartym tchem!:)
OdpowiedzUsuńJeszcze!proszę;)
Czytam z zapartym tchem. Nie mialam pojecia o tak ciezkiej pracy, a przeciez jestem starsza od Ciebie, mialam widocznie szczescie. A w 1984 juz wyjechalam, wiec wszystko co piszesz to dla mnie absolutna nowosc.
OdpowiedzUsuńDzieki Klarko:)
No, przeczytałam dzisiaj jednym tchem całość, jestem dumna, ale cóż, to w końcu moja Klarka przecież. Dobrze, niech będzie nasza :-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, kochana, prosimy o jeszcze. Ostatnio mogę rzadziej zaglądać ale uczciwie czytam wszystko.
Też ciężko i fizycznie w akordzie pracowałam na tokarce jako prawie jeszcze,16 letnie dziecko.Za to jako 18 letnia juz awansowałam do brygadzistki i nastawiacza automatów rewolwerowych(tokarka półautomat). Było naprawdę ciężko. Dlatego czytam tu Ciebie z zapartym tchem. Wielki szacunek mam dla ciebie Klarko
OdpowiedzUsuńmiałam odpowiadać dopiero, gdy napiszę całość, ale zmieniłam zdanie. Bo nie wiem jak Ty, ale ja przyjmowałam tę pracę jakoś zwyczajnie, nie czułam się skrzywdzona, po prostu szłam do pracy wraz z innymi, robiłam swoje, wracałam do domu i już. W dalszym ciągu nie uważam, by było to coś szczególnego, dlatego opowiadam o tym bez emocji, praca jak praca. Dziewczyny po zawodówce nie szły do biur, jak tu ktoś ładnie napisał. Te bardziej rozgarnięte wyrywały się do jakiejkolwiek pracy, aby tylko mieć swoje pieniądze i nie siedzieć na łasce rodziców i czekać na męża. To była odwaga - wyjechać z domu, zamieszkać na kwaterze i harować. Ja miałam dom, męża i dziecko, one były całkiem zdane na siebie a na wieś nie tak łatwo było wrócić.
Usuńaż przykro czytać. całe życie człowiek nieuświadomiony był....
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie części dopiero dzisiaj, aż serce się zaciska. Dziękuję, ze nie musiałam nigdy tak pracować. Jedyny plus to to, ze sobie pomagałyście. Dzisiaj niestety tego nie uświadczysz. Wiem od osób pracujących przy taśmie - każdy sobie, byle dla siebie :-/
OdpowiedzUsuńooo widzę że wspomnialaś o tej pracy jak o czymś normalnym.Czymś co przynosilo pieniadze a dziewczynom z głuchej wsi niejaką wolność i swobodę.
OdpowiedzUsuńBo tak było.
Chcialam dorobić i szłam.
Ciężko było na nockach. Jak pracowałam w FSO ,dowozili nas autobusami godzina drogi.Wieczorkiem to przyjemnośc,rankiem niekoniecznie.
I zapachy.
i często hałas ogromny...
pamiętam jak to znów gdzie indziej - taśmociagi a raczej jakieś ich części czyścili tri...jej jak się od tego kręciło w glowie...teraz zabronione,bo mial właściwości narkotyczne...
Wiesz, jakie to jest ciekawe, prawda? Inaczej byś pewno nie pisała. Nie mogę się doczekać kolejnej części. Naprawdę. Za treść, styl i formę - wielkie brawo! Choć to niby produkcyjniak, okazało się , że napisany przez panią Mrozek. to ho ho!
OdpowiedzUsuńNa pewno byłyi takie dziewczyny ze wsi,ale to tylko część prawdy.Znam sporo kobiet z tamtych czasów, pochodzących ze wsi, zawsze je ceniłam za pracowitość,upór i ambicje.Nie znam ani jednej ,ktora by" karierę naukową" skończyła na zawodówce:)) Większość ukończyła studia,są nauczycielkami,lekarkami,inżynierami.I bardzo często wróciły w swoje rodzinne strony.Chcę tylko powiedzieć,że te wsiowe nie były nigdy gorsze od miastowych,a często pod wieloma względami wręcz przeciwnie:) To już nie te czasy,że dziewczyna musiała "czekać na mężą":))),najczęściej była o wiele bardziej zaradna życiowo niż ewentualny mąż:))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Z.Z.