Czas
Pracowaliśmy
na trzy zmiany, produkcja trwała od 6 do
23, nocna zmiana sprzątała. Nigdy nie chodziłam na noce, pracownik przydzielony
do konkretnej grupy pracował zawsze z tymi samymi ludźmi. Pierwsza zmiana trwała tydzień i obejmowała również
sobotę i niedzielę, w poniedziałek szło się na drugą zmianę i dopiero w
następną sobotę i niedzielę było wolne, czyli co dwa tygodnie dwa dni wolnego.
Zaczynałyśmy
od szóstej. Po podpisaniu listy schodziłyśmy na dół sprzątać chłodnie i skręcać
maszyny, rozebrane nocą przez ekipę myjącą. Lubiłam to – tylko rano stal lśniła
czystością, czuć było ostrą woń sody kaustycznej i podchlorynu, podesty były
suche, w czystej wodzie moczyły się uszczelki do nalewaków.
Gorzej
było w chłodni – tam całą noc trwało wydawanie wyrobów, nad ranem posadzka pełna
była szkła i rozlanego mleka. Należało najpierw dokładnie wszystko zamieść
brzozowymi miotłami a potem wymyć wodą z węża. Nie wiem, dlaczego nie robili
tego wózkarze, wszak to było ich miejsce pracy.
Za
halą produkcyjną stały blaszane beczki na stłuczkę, co rano toczyłyśmy je i
ustawiałyśmy koło taśmy. Do południa zapełniały się szkłem.
Od
wiaty do chłodni.
Na
wiacie stały przywiezione przez wózkarza palety z butelkami. Na jednej zmianie
było około stu palet. Na palecie stało w słupkach trzydzieści skrzynek. Wrzucało się te skrzynki na taśmociąg prowadzący na halę. Gdyby nie przenikliwe zimno,
byłaby to całkiem niezła praca, przynajmniej było sucho. Czasem przytłukłam
sobie stopę paletą, które należało składać w stos.
Taśma
prowadziła do maszyny wyciągającej butelki ze skrzynek. Na dole pracowała myjka czyszcząca skrzynki, na górze butelki sunęły do
myjni, gdzie stały dwie dziewczyny i szybkimi ruchami nakładały je na myjące
elementy. Należało brać jednocześnie cztery butelki, włożyć je do rowków, poprawić, jeśli było
trzeba, i nadążyć, pilnując jednocześnie, czy te wychodzące z bębna są czyste.
Nigdy się tego nie nauczyłam i było to jedyne stanowisko na całej produkcji,
gdzie mnie nie posyłano, ponieważ bezustannie
zatrzymywałam produkcję uważając, że butelki są niedomyte lub popękane.
Nalewakiem
zajmował się operator, jego praca polegała między innymi na założeniu
aluminiowej taśmy, z której wycinane były kapsle – białe do mleka chudego i
żółte do tłustego. Operator zmieniał datowniki, uzupełniał folię i pilnował,
aby mleko było nalane do pełna. Od czasu do czasu brał butelkę z taśmy, upijał
trochę mleka i podstawiał ją z powrotem do zamknięcia. Kiedy mu powiedziałam,
że to jest wstrętne, odrzekł, że ja również jestem wstrętna bo się do
wszystkiego dopierdalam. Wreszcie obciął sobie gilotyną do kapsli dwa palce i
jego miejsce zajęła sympatyczna dziewczyna spod Krzeszowic. Lubiłam z nią
pracować.
Szybko,
bez patrzenia w dół układałam butelki w skrzynkach, naciskałam pedał blokujący taśmę
i pojemniki toczyły się do chłodni, gdzie były odbierane przeważnie przez
jakiegoś mężczyznę, ale nie zawsze. Zdarzało mi się i to robić, choć kiedy w
chłodni była dziewczyna, zmieniałyśmy się solidarnie co pół godziny. Pojemnik z
mlekiem ważył koło piętnastu kilogramów. Trzeba je było układać na paletach.
Pamiętacie, na wiacie było około stu palet więc w chłodni było niewiele mniej.
Całą taśmę, od początku do końca, obsługiwało 10 osób.
Miałyśmy
jedną przerwę śniadaniową, przeważnie o dziesiątej. Mleczarnia miała całkiem
przyzwoity pokój śniadań, gdzie pani obsługująca to miejsce gotowała mleko i
robiła herbatę. Na początku można było znieść sobie na dół na produkcję kubek z
kawą czy z herbatą, potem tego zabroniono. Mogłyśmy bez ograniczeń pić mleko i
jogurty i jeść serki.
Kiedy
kończyła się zmiana, mleko chlupało w gumowcach, kufajki były przesiąknięte,
spodnie czarne od opierania się o taśmę, bluza poplamiona krwią. Prawie zawsze
bowiem zdarzyło się jakieś skaleczenie, nic szczególnego, ale na białym to było
widać. Ranę chwilę trzymało się przyciśniętą do fartucha, jeśli nie przestawała
krwawić, wołało się na majstra o plaster lub bandaż.
Wchodziłam
do szatni, zrzucałam z siebie te śmierdzące rzeczy i stawałam pod gorącym
natryskiem. Nie widziałam uciekających karaluchów, nie przejmowałam się, że
znów mi zginął ręcznik. Wycierałam się czystym, bawełnianym fartuchem. Druga zmiana czasem nie miała się w co ubrać ale mnie to nie obchodziło.
Jechałam
dwa przystanki i tam miałam przesiadkę. Kiedy już byłam w „naszym” autobusie,
natychmiast zasypiałam, na szczęście jechałam do samego końca i czasem budził
mnie kierowca.
ciężka praca, ja pracuję nawet po 12 godzin ale w siedząc za biurkiem. Praca męcząca ale psychicznie, i kręgosłup boli mimo młodego wieku.
OdpowiedzUsuńOj Klarko!
OdpowiedzUsuńDla mnie to zupełnie inny świat - bez Twojego pisania nawet nie umiałabym sobie tego wyobrazić!!
W tamtych czasach przecież pracy nie brakowało, praktycznie każdy mógł dostać "lekką" ..w biurze,ale podejrzewam , że fizyczna była dużo bardziej opłacalna.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
W tamtych czasach wcale nie było tak różowo z pracą. Lekkiej "każdy" dostać nie mógł, dobrze opłacana nie była prawie żadna.
UsuńZ drobnymi wyjątkami służb mundurowych ( stopniach oficerskich myślę) i dynitarzy partyjnych o odpwiednim stołku.
UsuńZe spaniem w autobusie zawsze mialam problem.... Ostatnio jeden z pacjentow na onkologi wspominal czasy kiedy za kilka dni pracy otrzymywal miesieczne wynagrodzenie...
OdpowiedzUsuńJ.
w 1989 roku była hiperinflacja, w październiku miałam 728 zł na godzinę a w styczniu 1990 już 2050. Można się domyślać, jaka była siła nabywcza tych pieniędzy.
UsuńMatko - aż trudno uwierzyć,że tak było. Dla dzisiejszych dzieciaków to czasy króla Ćwieczka.
UsuńPowtórzę: o losie... :-(
OdpowiedzUsuńNikt nie może równać się z Klarką w opisywaniu.
OdpowiedzUsuńA ja otwieram gębę ! Ze zdumienia i w podziwie!
OdpowiedzUsuńZe zdumienia, bo jakoś nigdy nie zastanawiałam sie jak to kiedyś taka lpraca mogła wyglądać. No i w podziwie dla ciebie! Jak długo dałaś radę tak pracować ?
jeszcze będzie kilka odcinków, dlatego nie napisałam, jak długo tam pracowałam
Usuńja tylko kiedyś słyszałam od swojej ciotki pracującej (bardzo krótko) w mleczarni, ze jogurtu więcej nie tnie, i mimo upływu lat słowa dotrzymuje, a Ty nie masz wstrętu do produktów mlecznych?
OdpowiedzUsuńnie, uważam, że tamte jogurty były lepsze jakościowo niż dziś, miały zaledwie dwa dni trwałości, były robione na bazie bakterii jogurtowych, nie miały żadnych konserwantów. Potem zaczęli je paprać dżemem i cukrem.
Usuńa co prawda to prawda, teraz więcej w nich chemii niż mleka, ja tam wolałam dla własnego spokoju ciotki nie dopytywać o powody, bo jogurty lubiłam;)
Usuńakurat serków i jogurtów nie dało się niczym spaprać, bo gotowy produkt nie stykał się z ludzkimi rękami, jak został wpuszczony do rury to wychodził na taśmę zapakowany w pojemniki. Maszyna i rury były bardzo dokładnie myte i czyszczone parą pod ciśnieniem, więc legendy o szczurach w dozownikach są tylko legendami.
UsuńMiałam w liceum praktyki w mleczarni, długo białego sera nie mogłam jeść..........te kadzie z mlekiem i ten zapach.......Klarko to bardzo ciężka praca. Przez miesiąc pracowałam w wakacje w przetwórni owocowo-warzywnej w NRD i siedzenie przez 8 godzin przy taśmie i przebieranie zgniłych czereśni było okropne. To już wolałam do magazynu iść wypakowywać z palet słoiki cieplutkich jeszcze po pasteryzowaniu ogórków. Do pracy szło się na 6, wstać trzeba było o 5, bo nas dowozili, druga zmiana była do 22. Ale chciałam sobie zarobić w wakacje to pracowałam, drugi miesiąc wakacji spędzałam pracując jako kelnerka w zakładowych ośrodkach wypoczynkowych nad morzem. Tu już było przyjemniej bo w przerwach między posiłkami czas był wolny, za to praca była od rana do wieczora, bo trzeba było wydać 3 posiłki. Nauczyłam się wtedy na jeden raz zabierać 6 talerzy z drugim daniem, bo zupę podawało się w wazie. I nigdy nie zbiłam żadnego talerza. Raz tylko rypneła mi taca pełna kubków kawy z mlekiem na śniadanie..........
OdpowiedzUsuńja też jeździłam w zawodówce pracować do ośrodków wczasowych, były to i wakacje, i pieniądze się zarobiło, bardzo przyjemnie wspominam.
UsuńOj wróciły wspomnienia. Miałam praktyki w mleczarni. Spostrzeżenia o pracy podobne.Niezła szkoła życia przez 2lata dla młodych wtedy ludzi.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Hania
ja jeszcze teraz czasem rozpakowywuję palety .Z ksiazkami.
OdpowiedzUsuńZdarzyło mi się raz,podczas śnieżnej zimy robić to na dworze.
paletka 800 kg, karton jedne ogromy,śnieg pada w środku ksiazki...
Kurier sobie zrzucił PRZED bramą i pojechał.A ja sama...
No płakałam to robiąc;/.
Palety same w sobie też cięzkie a trzeba je ukladać...
A ty drobna kobietka jesteś.
Cóż.
każdy chcial mieć jakąś pracę...
Parę chwil temu,plewiąc grządki rozmawiałam z sąsiadką,Wróciły wspomnienia o naszej młodości,dzieciach.Wstawałam po piątej,doiłam ręcznie 4-5 krów,cedziłam mleko do konwi,które mąż woził rowerem do pobliskiej zlewni.Ja w tym czasie karmiłam świnie ,drób i szybko do domu bo już dzieci się budziły.Śniadanie/zupa mleczna,jajka,swoje warzywa a zimą przetwory,swoje wędliny,często swoje pieczywo/wszystko robiłam sama.Po śniadaniu i wyprawieniu starszych dzieci do szkoły młodsze pakowałam do wózka i w pole.Do dziś czuję bolące plecy,ręce od pielenia hektarów czy składania siana itp.W południe szybki do domu,rozpalanie w piecu /gazu jeszcze nie było/gotowanie obiadu,pranie,znowu karmienie ,dojenie,przygotowanie dzieci na następny dzień,wieczorami robienie przetworów,pieczenie,łatanie,robienie na drutach.Jak to wszystko opowiadam swoim wnukom to nie chcą wierzyć.Dzieci pamiętają i często teraz mi nie pozwalają nic robić.Każą mi odpoczywać a ja nie potrafię bezczynnie siedzieć i dalej wyszukuję sobie jakiś zajęć.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię. Zawsze szanowałam pracowników fizycznych - tego nauczyli mnie rodzice i dziadkowie, pamiętam jak mama /pracownik biurowy w mleczarni/ z sympatią mówiła o koleżankach z produkcji, czasem opowiadała jaka to ciężka praca, więc to, co piszesz jest mi też jakoś bliskie, chociaż jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy, że było aż tak ciężko. Poza tym rodzice po tzw normalnej pracy jeszcze pracowali oczywiście w polu.
OdpowiedzUsuńA z Twojego poprzedniego wpisu po prostu zmroził mnie ten fragment o ciąży...Pozdrawiam refleksyjnie, wspomnieniowo... - M.
Ciężką miałaś pracę.Tak wspomina się mleko w butelkach,a nie miałam pojęcia jak to wyglądało naprawdę.
OdpowiedzUsuńPamiętam masło w tamtych czasów i wcześniejszych.Tata odwoził mleko w konwiach do zlewni i czasami w tych kanach przywoził kilka kostek masła.Było pachnące,świeżutkie,pyszne.Nie to coś co teraz.
Z nostalgią wspominam to mleko w butelkach dostępne po wydłubaniu kapsla. Wtedy z zazdrością patrzyliśmy na zachodnie kartony.
OdpowiedzUsuńMleko kupowane od mleczarza z samego rana lub dostarczane pod drzwi bladym świtem. Oczywiście jak mleczarz nie zapił. Mało kto myślał że nad tym mlekiem napracowała sie nie tylko krowa.
Ale jak to było w filmie "co mi zrobisz jak mnie złapiesz"- Mleko miało u nas priorytet. Pozdrawiam
Wtedy niektóre Społdzielnie Mleczarskie to były całkiem nowoczesne zakłady,czesto z zachodnimi liniami produkcyjnymi ,tak jak np.słynne Mońki:) Wiem,że ludzie chwalili je sobie jako miejsce pracy,moja koleżanka(inżynier) przepracowala w mleczarni ćwierć wieku.
OdpowiedzUsuńCiekawie opowiadasz,pozdrawiam
Beta
Jak się przejdzie taką szkołę życia, to potem nic już nie jest straszne.
OdpowiedzUsuńtak,to prawda że jak się przejdzie taką szkołę to wszędzie sobie damy radę.Moi chłopcy kiedyś buntowali się/pracowali razem z nami/ale teraz są zadowoleni"żadnej pracy się nie boją".Młodym jest teraz ciężko bo często z nadopiekuńczych skrzydeł rodziców/mam/wpadają do ciężkiej pracy i nie dają sobie rady.
Usuńdzielna TY Moja :) I nie masz awersji do serów i mleka!? podziwiam
OdpowiedzUsuńRafał
jejku, dla mnie to jak bajka o żelaznym wilku. nigdy fizycznie nie pracowałam (no, może w wakacje trochę) i tym bardziej cenie ludzi, którzy tak ciężko pracowali, aby inni mieli lżej. zupełnie jakbym żyła na innym świecie. dzielna jesteś, klarko.
OdpowiedzUsuńoj Klarko, Klarko... lekko nie było...
OdpowiedzUsuńchyba mi wcięło gdzies koment do poprzedniego posta, ale pisałam, że wspomnienia to wazna rzecz... wkońcu dzieki temu co było, jesteśmy jacy jestesmy....