Julia przyjechała wraz z innymi Ukrainkami zaraz na początku
marca. Była sama. Zwróciłam na nią uwagę, bo wyglądała na chorą i ogromnie
nieszczęśliwą. Była wysoka i szczupła, chowała głowę w ramionach i obejmowała się rękami. Na głowie nosiła
zamotane w turban szale, zawijała się w swetry a na ramiona narzucała kurtkę,
choć aby przejść do jadalni nie trzeba wychodzić z budynku.
Takich samotnych, przerażonych osób było kilka, inne od
początku radziły sobie dobrze.
Ratowałam te najsmutniejsze kobiety swoim sposobem. Nie
chciałam płakać wraz z nimi więc na sobotę albo niedzielę piekłam ciasto i
rankiem pukałam do drzwi pokoju i wsuwałam talerzyk z kawałkami placka. Nic
wielkiego, biszkopt z krówkowym kremem albo sernik na serze z wiaderka. Trochę
cukru na pociechę.
Czas wtedy płynął inaczej, pokłady współczucia jeszcze nie
były na wyczerpaniu tak jak teraz i jeszcze wszyscy wszystkim wierzyli.
Julia pilnie uczyła się polskiego, nosiła na lekcje
dodatkowy zeszyt i wszystko zapisywała. Dostała od kogoś biblię i natychmiast
mi pokazała pytając, czy czytałam. Niemnoszka
– odparłam. Raczej mało – dodałam.
W kwietniu, tak jakoś w okolicy świąt, Julia przechodziła
metamorfozę. Przestała nosić na głowie szale. Pochwaliła się, że układa włosy
wodą z cukrem. Kupię ci lakier – zaproponowałam. Nie, nie trzeba, sama sobie
kupię – odparła uśmiechając się tajemniczo.
Okazało się, że znalazła pracę. Wiązała na szyi ukraińską
flagę i z tą flagą powiewającą na plecach roznosiła ulotki jakiejś fundacji.
Załatwiła też sama wszystkie swoje sprawy i całe dnie a
nawet wieczory spędzała na zwiedzaniu miasta. To już nie była ta sama kobieta,
ten kłębek nieszczęścia, który do nas przyjechał. Teraz śmiała się, nosiła
wysoko głowę, chodziła w butach na obcasach, wkładała bardzo kolorowe sukienki
i malowała na czerwono usta. Kiedyś się
pożaliła – nie przyjęli mnie do pracy bo mam złote zęby! Rzeczywiście miała brzydko
zrobione koronki i zęby dość zniszczone ale wtedy pierwszy raz pomyślałam sobie
– ej, Julia, chyba zmyślasz. A może nie, co mi do tego.
Pewnego dnia miałam bardzo dużo pracy związanej z pobytem
uchodźców i zaczepiłam Julię – pomóż mi, na pewno sobie poradzisz, to nic
trudnego. Poradziła sobie, chodziło o wydawanie czystej pościeli i przyjmowanie
brudnej, to był dodatkowy obowiązek który zabierał mi dużo czasu.
Tego dnia zrobiłam dwie kawy z mlekiem i zaprosiłam Julię,
aby zjadła ze mną śniadanie. Piętnaście minut to niewiele, ale można w tym
czasie opowiedzieć dużo.
Nie pracowałam na Ukrainie, miałam rentę – opowiadała Julia.
Kiedy byłam w szkole, złamałam nogę i długo dostawałam dużo leków, po których
byłam jak we mgle. Mama zawiozła mnie do
lekarza i on kazał mnie leczyć w pschychuszce.
Tam mnie mama zawoziła i dawała łapówkę żeby mi dali rentę.
Ja nie uciekłam przed wojną, ja uciekłam przed mamą, ja nie
chcę wracać bo zaraz mnie zamkną – wyznała. Teraz nie biorę żadnych leków i czuję
się wspaniale – dodała.
Któregoś ranka dowiedziałam się, że pokój Julii jest do
czyszczenia i przygotowania dla nowego gościa. Jak to, wyjechała bez
pożegnania? – nie mogłam uwierzyć. Ktoś jej załatwił wyjazd dalej na zachód, w
ciągu jednego popołudnia spakowała się i ruszyła w drogę.
Przykro,że się nie pożegnała. Widać nie odebrała dobrego wychowania
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć, że zaczyna życie od nowa, ucieka nadal...może kiedyś zaufa i zacieśni więzy.
OdpowiedzUsuńDokladnie. Taka historyjke uslyszalas od Julii, i taka nalezy przyjac, a jak jest w rzeczywistosci (?) nie wiadomo. Pelny obraz mozna sobie wyrobic slyszac o sprawie z kilku punktow widzenia. Dziwny jest ten jej wyjazd bez pozegnania i tak na predko.
OdpowiedzUsuńCałość wydaje mi się w pełni prawdopodobna przy założeniu, ze pani Julia choruje od dzieciństwa na chorobę afektywną dwubiegunową.
OdpowiedzUsuńRóżni ludzie przyjechali. Cały przekrój społeczeństwa, są więc i Julie, które uciekły od przemocy, od leczenia albo po prostu od poprzedniego życia. Jedne wracają do kraju, inne, zauroczone albo omamione perspektywa lepszego, innego życia , jadą dalej. Nie pożegnała się. Może po prostu nie chciała kłamać, a nie miała odwagi powiedzieć dokąd i po co jedzie?
OdpowiedzUsuńKolejny odcinek "dobrego pióra". I dobrego przekazu. "biszkopt z kremem krówkowym, sernik na serze z wiaderka", nawet niewielkich rozmiarów, to wielki kawał życzliwości i uczucia. Może pomóc rozwinąć mocarne skrzydła, które poniosą w przyszłość. Być może tak było i teraz? Twoje teksty, Klarko, czyta się po prostu świetnie! Dobrego piątku!
OdpowiedzUsuńNic tylko się podpisać!
UsuńJestem pełna obaw o jej los. Niestety, często takie wyrywające się spod skrzydeł dziewczyny ufają niewłaściwym osobom.... Niepokoi mnie zwłaszcza ten nagły wyjazd. Obym się myliła i dziewczyna trafiła na uczciwych ludzi, którzy pomogą jej w dalszym życiu poza Ukrainą.
OdpowiedzUsuńCóż... do widzenia - tyle mogła choć powiedzieć...
OdpowiedzUsuńNa pewno z własnej woli pojechała? Bo to jednak trochę dziwne, że nawet się nie pożegnała.
OdpowiedzUsuńJulia zrobiła to, co chciała — też wprawdzie nie ufałbym jej opowieści o niezasadnej psychuszce, ale w tym układzie nie było innego wyjścia, jak przyjąć ją za dobrą monetę. Okazałaś jej serce, a pomóc jej w żaden sposób nie mogłaś...
OdpowiedzUsuńJulia zrobiła to, co chciała. Jej opowieść o niezasadnej psychuszce nie wydaje mi się wiarygodna, ale w tej sytuacji trzeba ją było przyjąć za dobrą monetę. Okazałaś jej trochę serca; inaczej nie mogłaś jej pomóc...
OdpowiedzUsuń