środa, 31 stycznia 2018

w ostatni dzień stycznia



Za dużo okrucieństw . Obejrzałam „Wołyń”, przeczytałam kilka książek, które nie niosą nadziei, dołożyłam sobie „Miasto ślepców” do kompletu i zaczęłam zapadać się w szarość. Z tej barwy można pójść albo w najczarniejszą pustkę albo wrócić do zieloności.

Buty dostałam. Piękne, lekkie, sportowe. Nie uwierają na dzień dobry. To ważne, moje stopy nie lubią prawie żadnych nowych butów, protestują, buntują się. Muszę oklejać pięty i palce plastrami aby nie dopuścić do bąbli i ran. Ze sportowymi jest to samo, choć przecież chodzę w nich tylko aby chodzić. Czyli dla ruchu, nie do celu. Wyjątkiem jest poczta. Trzy kilometry w jedną stronę.
Te są inne. Może pójdę w nich nową drogą. To takie symboliczne. A może po prostu będę miała wygodę na spacery z wnuczką. Mam też motywację, aby zrobić porządki w szafce. Kto to widział aby trzymać buty poprzecierane na piętach i  popękane na podeszwach.

Jeden z komentatorów wspomina o krakowskim żydowskim Kazimierzu. Wracam myślami do niedawnej pracy, firmy, która należała do Żydów, w której pracowali Żydzi. Między innymi. Mogę tylko tyle powiedzieć – nie wszyscy jesteśmy dobrzy i nie wszyscy jesteśmy źli. Ale ten czas wiele mnie nauczył. Więcej niż bym chciała.

Przeszłam na zieloną stronę czytając na dobranoc opowieść o jedenastoletnim chłopcu z blizną w kształcie błyskawicy.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

jutro będzie bliżej wiosny

Zachwyceni Krakowem znajomi dziwią się, że wolę inne miejsca i nie mam zwyczaju przesiadywać w kawiarnianych ogródkach ani spacerować po Plantach. Jak to? Wolisz siedzieć w domu? No tak to. Wolę siedzieć w domu, nie ciągnie mnie wielojęzyczny tłum i gwar, nie lubię krakowskich bruków niszczących każde buty i ciasnych ulic i chodników, gdzie trzeba się przeciskać pod ścianami. 
Mój Kraków wygląda całkiem inaczej niż miasto, do którego przyjeżdża się z wizytą.
 
Goście mają odświętnie, spokojnie, wtedy gromadzi się dobre emocje aby został ten zachwyt na dłużej, aby się chciało wracać. Goście - kluczowe słowo. Goście mają czas, gościom pokazuje się wszystko z najlepszej strony, gość może sobie siedzieć do północy w kawiarnianym ogródku a jeśli zmarznie, uczynna kelnerka przyniesie mu polarowy kocyk do otulenia pleców. Może spacerować, patrzeć na podświetlone kamienice, wystrojone konie ciągnące dorożki, pływać barką po Wiśle i robić milion zdjęć na pamiątkę. 
My tu żyjemy, pracujemy, robimy zakupy, wspinamy się po schodach starych kamienic (moja dentystka ma gabinet na 4 piętrze) i widzimy miasto trochę inaczej. Tu znów remont, tam nie ma gdzie stanąć, przenieśli biuro na inną ulicę, a bilet tramwajowy aż 3,80! 

Ale kiedy oglądam film lub zdjęcia z innych miejsc na świecie i wiem, że ktoś znajomy tam mieszka to dziwię się - a po cóż on przyjeżdża do Polski jak ma u siebie tak cudownie, ciepło, tyle słońca, i to błękitne morze jak z bajki, to po co przyjeżdża do chłodnego, szarego kraju. Jeśli w odwiedziny do rodziny to jeszcze rozumiem, ale turystycznie?
kawiarnia "dla emerytek"
Nazwa lokalu jest inna ale ja ją tak nazwałam i tam spotykam się z blogerami i czytelnikami, którzy odwiedzają Kraków a przy okazji mnie. 

Albo jeśli ktoś mieszka nad Bałtykiem i w lipcu przyjeżdża do naszego dusznego, dyszącego w skwarze i spalinach miasta, to już heroizm. 
Chyba że komuś się trafia takie miejsce do mieszkania jak nam. Ni to wieś, ni miasto, ciasna zabudowa i słychać przez ścianę domu jak sąsiad rąbie drewno. W weekend latem wycie kosiarek i powszechne grillowanie (sama też wyję i grilluję).  Jak to zabrzmiało. Nigdy mi się nie uda napisać  poważnego tekstu. 
To wtedy nie zapytam po co wyjeżdżasz choć na kilka dni gdziekolwiek. 

Narzekała z powodu przedwiośnia, błota, szarzyzny, deszczu i beznadziei Klarka Zrzęda. 

P.S. Gdzie tam do kwietnia. Tak. Dla mnie marzec jest najgorszym miesiącem w roku. 




czwartek, 25 stycznia 2018

znów o tym kocie


Ośmioletni zwierzak spędza zimę leżąc na stole i wyciągając ciepło z grzejników. Od czasu do czasu domaga się jedzenia. Nie idzie od razu do miski, skądże. Dobrze wie, że tam zawsze jest dwa rodzaje granulek to po co ma sprawdzać. Przychodzi do człowieka, siada naprzeciwko i patrząc z wyrzutem w oczy woła żałośnie - głodny jestem.
Tu muszę się pochwalić, że skutecznie odzwyczaiłam go od zmuszania nas do karmienia  nocą. Było tak, że wspinał się na łapach, drapał w materac i kiedy wstawałam, biegł do miski pokazując, że jedzenie jest niedobre/nieświeże/mało/dużo i trzeba nasypać/nałożyć nowego a to stare wyrzucić psom sąsiada.
Nakładałam jedzenie, kotek stwierdzał, że to jednak nie to i wobec tego on chce iść do ogrodu na spacerek.
Wypuść kotka, wpuść kotka, i tak się będziemy bawić do rana bo przecież wy idziecie z domu na cały dzień to ja się nudzę i śpię, a w nocy jesteście to bawmy się bawmy!
To się raz na zawsze skończyło kiedy przeprowadziłam się do pokoju z prawdziwymi drzwiami, których nie da się tak jak harmonijkowych otworzyć łapą. Kiedy tylko słyszałam skrobanie, wstawałam i delikatnie ale stanowczo pomagając sobie stopą kierowałam Kiciula do drzwi wejściowych,  i do widzenia, do jutra! Jęków z belki nie słyszę więc nie ma sensu jęczeć, nie ma też sensu nocna zabawa skoro kończy się wyrzuceniem z domu i spaniem w piwnicy.
Dlatego całą zimę wszyscy spokojnie śpimy aż do piątej trzydzieści.


wtorek, 23 stycznia 2018

przeczytałam, trudno

Od czasu do czasu dostaję zapytanie, czy zgodzę się przeczytać jakąś książkę a potem napisać o niej na blogu. Blogi są pełne takich recenzji bo to tania forma reklamy chyba że bloger oczekuje za to zapłaty. Ja oczekuję i dlatego nie macie tu zbyt wielu reklam. Poza tym staram się zawsze uczciwie poinformować czy notka jest sponsorowana czy też nie.  

Czytać lubię ale pisać wyłącznie pochlebnych opinii nie umiem, staram się być rzetelna a kiedy widzę, że musiałabym mocno skrytykować, milczę. I to nie jest dobre.

To nie jest dobre ponieważ blogi pełne są entuzjastycznych pochwał – cudowna, wciągająca książka, czyta się z zapartym tchem, warto kupić, warto podarować i tak w kółko. Nie widzę słów krytyki, choć często mam zupełnie inną opinię. Powieść może być przecież nudna, pełna nieścisłości, napisana niechlujnie, pełna błędów i literówek. Można to oczywiście zwalić na drakońskie warunki stawiane przez wydawnictwa, cóż biedny pisarz winien.  Ha ha. Napisz sama lepiej i się nie czepiaj.

Pisać może każdy ale nie każdy powinien. Dlatego pozostanę przy blogach.

Było sobie dziewczę cudne  i skromne ale zostało  uwiedzione przez obrzydliwie bogatego prawnika po to, by ten mógł zdobyć przez ożenek jeszcze więcej pieniędzy. Czyli motyw znany i od razu wiadomo co będzie dalej. Przewidywalność, to jest ważne w tych książkach.  Po co męczyć czytelnika.

Weź się Klarka opamiętaj i przestań pisać z taką  ironią. Jest książka, jest czytelnik, jeden pisze drugi kupuje i o to w tym chodzi, nie wszystkie jesteśmy Szymborskimi.  

Rzecz dzieje się w Krakowie ale mogłaby się dziać w każdym innym mieście, wystarczy tylko zmienić nazwę.  Szkoda, bo przecież  jeśli Kraków to niechby były choć gołębie srające na głowę,  albo niebieskie tramwaje, albo obwarzanki,  lisiecka czy krakowska kiełbasa. to nie, po co. 

Dziewczyna podstępnie oszukana ale zakochana do szaleństwa wyszła za mąż,  jest w ciąży i to zagrożonej, w związku z tym musi do rozwiązania leżeć w szpitalu. Rodzi zdrową córeczkę i wraca do miejsca zamieszkania, nie wiedzieć czemu nazwanego przez autorkę nie domem, nie mieszkaniem lecz apartamentem. Tam dochodzi do siebie i odkrywa uroki macierzyństwa. Karmi piersią swoje nieco wcześnie urodzone maleństwo (często to podkreśla – Marynia jest wcześniakiem i dlatego marznie) a wieczorem wraz z mężem popija wino. 

I tu się ucieszyłam myśląc, że wreszcie zacznie się coś dziać. Skoro ona bezmyślnie pije alkohol a on jest  taki prawnik kuty na cztery nogi to postara się aby pozbawić ją praw do dziecka, będzie dramatycznie i nie wiadomo jak to się skończy, może ona skoczy do Wisły z kładki Bernatka, to już byłoby nawiązanie do tradycji i brawa dla autorki się należą.

Nie doczekałam się i dlatego przestrzegam – nie czytajcie tej książki!

Bilet do szczęścia. Beata Majewska. 

sobota, 20 stycznia 2018

znów o miłości

Kiedyś dostawałam ze dwadzieścia maili dziennie a wszystkie wołające o pomoc, radę, pieniądze, pociechę, podziw, wsparcie, o nic nie wołające tylko oceniające mnie dobrze a częściej źle i bardzo źle i  dopiero kiedy całkiem osiwiałam od ludzkiego i swojego zmartwienia,  powiedziałam „dość” i przestałam się przejmować ludzkimi prawdziwymi i zmyślonymi historiami. Wiele z tych listów zaczynało się od słów „możesz o tym napisać na blogu” albo „nie pisz o tym na blogu”.

Przestałam nie tylko pisać o tym na blogu ale także odpisywać a do tego onet przestał wyrzucać blogi na pierwszą stronę i tak się skończyła przygoda z „Klarko piszę do ciebie bo nie mam do kogo napisać”.

A potem szlag trafił moją pocztę i powoli zapominałam o cyklu „patologia jest wśród nas”.
Niedawno jednak przypomniała mi się historia dziewczyny, która zaczęła list słowami „Jestem wkurwiona na życie”.
To tak jak ja – pomyślałam, ale tego życia nie zostało mi już tak dużo jak tej dziewczynie, więc i z błędami muszę być ostrożniejsza. Nie gadajcie mi tu że nie wiadomo kto kiedy i że różnie bywa, wiem że tak jest. Ale jeśli ktoś zrobi coś okropnego mając 24 lata to ma 50 lat na naprawienie a jak ma 54 lata to ma 20 na naprawienie. Tak z grubsza. Poza tym wcale mi się nie uśmiecha starać na starość, niech się inni starają.

Dziewczyna miała 24 lata i męża starszego od siebie o sześć lat. Mieszkali w domu jej matki, która była wdową. Dziewczyna oczekiwała od swojego męża nie tylko partnerstwa ale również opieki i troski a także adoracji. A tymczasem to mamusia troszczyła się o zięcia tak, że dziewczyna bywała czasem zazdrosna i zła, nie umiała jednak postawić granicy bo sama korzystała z mamusi usług – prania, prasowania, gotowania i sprzątania.

Mama będąc młodą rencistką z radością i entuzjazmem hołubiła zięcia a ten nie miał nic przeciwko temu bo kto by się sprzeciwiał – wracał z pracy a tam obiadek na stole, koszule poprasowane, zimne piwko w lodówce, latem leżak w ogrodzie. Czasem pochodził za kosiarką, czasem coś tam dokręcił, powiesił obrazek  i tyle z jego udziału w pracach domowych.  

Żona również  prosiła męża o drobne przysługi – zrób mi kawy, herbaty, drinka (nie w tym kubku, nigdy nie pamiętasz ile słodzę, dolewaj do pełna, za dużo lodu, za mało mięty) ale to było raczej wołanie o uwagę niż wysługiwanie się małżonkiem.

Z czasem dziewczyna była zła na matkę o wszystko to, co wcześniej jej nie przeszkadzało. O pożyczanie ciuchów i używanie kosmetyków, o oglądanie seriali, wreszcie zaczęła mieć pretensje o niezdrową kuchnię. To prawda, matka gotowała starodawnie i domowo. Tart szpinakowych ani surowych ryb w ich domu nie było.

Matka znosiła te fochy i gniewy aż raz nie wytrzymała i zaproponowała, aby  córka się wyprowadziła i rządziła na swoim. Zięć gorąco zaprotestował. Mało tego, po miesiącu kłótni  i wojen oznajmił, że żona  może się wyprowadzić ale on się nie ruszy bo kocha swoją teściową bardziej niż żonę nie tylko za dnia ale również nocą.
I tak się stało, że wkurwiona na życie dziewczyna została zdradzona przez dwie najbliższe osoby i nie wiem jak to się skończyło, na pewno nie urwaniem jaj, podpaleniem domu wraz ze wszystkimi szmatami matki i wieloma innymi formami zemsty o których pisała mi dziewczyna. A może. Ktoś wie?



środa, 17 stycznia 2018

miłość jest ślepa!

Licealistki wracające autobusem ze szkoły zanosiły się śmiechem pół drogi a ja wraz z nimi tyle że ja się śmiałam przeważnie w środku i już snułam treść notki na blogaska.
Widziałam dziś twojego Kubusia - zawołała blondynka do blondynki.
Nie wiem jak te panienki mają na imię więc określam je kolorem włosów a wszystkie były śliczne jasnowłose ze słuchawkami w uszach, z gołymi kolanami wystającymi z dziurawych spodni i bez skarpetek.
Widziałam dziś twojego byłego, Kubusia! - powtórzyła blondynka. Miał buty z Lidla! - zaśmiała się radośnie a ja razem z nią, bo wczoraj mój syn się chwalił, że kupił sobie w tym przybytku buty trekkingowe. Na spacery z Hanią. Dobra, nic więcej nie powiem dla dobra tego miejsca. 
Śmiałam się bo rzeczywiście można łatwo rozpoznać te popularne przedmioty, np. u nas połowa wsi nosi czapki z pepco, a ja mam czapkę z rybnego bloga, ha! Ale nie wiedziałam, że kupować tam buty to jakaś hańba i poruta!

Ale miało być o ślepej miłości a nie o szmatach z sieciówek Klarka ogarnij się w tej to chwili.

Zeszłej jesieni spotkałam starą znajomą i zrobiłam coś naprawdę głupiego. Po wymianie zdań typu co robisz, co u ciebie, jak leci, jak zdrowie itd ( a dziękuję, wszystko dobrze) zapadła cisza i ja idiotka palnęłam - a wiesz, widziałam niedawno twojego Wiesia, szedł z taką laską wiotką jak trzcina, z blond włosami do pasa, to wasza córka?
Okazało się, że Wiesiu nie jest już mężem Grażynki od paru lat a Grażynka zrobiła się czerwona ze złości i zaczęłam mi opowiadać, że blondi jest farbowana i ma doczepiane włosy, i że usta ma jak glonojad i ubiera się jak rukwa spod latarni. No i głupio mi było bo ja widziałam ładną, młodą dziewczynę a Grażynka lafiryndę, i kto ma rację?
Czyż miłość nie jest ślepa? Miłość a raczej zazdrość. Albo nie wiem, obie.
Dziś też Cię kocham!

poniedziałek, 15 stycznia 2018

okrutna zła i podła

Dziś przed południem zadzwonił do mnie znajomy i w trakcie rozmowy dowiedziałam się, że wybiera się na SOR. Tak normalnie gadał jakby miał iść na zaplanowaną wizytę do dentysty.
Myślałam, że żartuje bo przecież SOR jest miejscem, gdzie ratuje się życie, jedzie się z zawałem, wylewem albo krwotokami. Ale nie żartował. Powiedział, że wywrócił się w środę i uderzył żebrami o ziemię i od tamtej pory go boli więc dziś postanowił iść na SOR  bo tam mu  zrobią prześwietlenie i wszystkie badania.
Od razu mi się przypomniały te teksty starszych pań z kolejek w przychodniach. Najlepiej iść wieczorem na oddział ratunkowy i powiedzieć, że boli serce, ma się duszności i mdleje się, wtedy zrobią od razu wszystkie badania i nie trzeba jeździć po kilka razy. 
Dlatego przyznaję się, nakrzyczałam na znajomego, że tak się nie robi, przecież jeśli sam chodzi, nie potrzebuje nawet transportu tylko zajdzie do tego szpitala samodzielnie  to nie jest w takim złym stanie, niechże idzie po prostu do przychodni.
No i teraz się martwię bo jak już tam leży pod przychodnią nieżywy to bez użycia siekiery zabiłam człowieka.

sobota, 13 stycznia 2018

rzeka pełna mleka

Nasza Hania jest karmiona najbardziej optymalnym pokarmem, czyli mlekiem mamy. Od razu napiszę - babcie na pewno patrzą na to zjawisko inaczej niż matki a doświadczenia zbyt wielkiego nie mam bo moje karmienie to była jedna wielka porażka. Po pierwsze - miałam jakiś idiotyczny reżim dietetyczny, teściowa pilnowała, abym przypadkiem nie zjadła czegoś, co zaszkodzi dziecku i   moja dieta była uboga jakościowo a ja ciągle głodna. Na pewno robiła to w dobrej wierze ale ..nie lubię mlecznych zup, gotowanego mięsa, rozgotowanego ryżu i rozmoczonych w mleku bułek a taka była ówczesna dieta matki karmiącej. Jakbym miała wycięte pół przewodu pokarmowego, to już po resekcji pęcherzyka jadłam lepiej. Ten sposób żywienia przypomina mi najcięższe diety eliminacyjne dla ludzi, którzy nie mogą gryźć i mają problemy z połykaniem. Nie wolno mi było jeść surowych warzyw i owoców i wszystkie potrawy musiały być letnie. Byłam głodna, zmęczona, bolały mnie rany po porodzie, ropiały sutki a do tego w piątym tygodniu dostałam wysokiej gorączki i wdało się zapalenie wyrostka ale to już osobna historia na horror.
Taka lekkostrawna dieta obowiązywała ówczesne matki karmiące choć przypominam sobie, że moje siostry jadły wszystko nie przejmując się ludzkim gadaniem i karmiły swoje dzieci długo i z powodzeniem. Na żądanie naturalnie, choć wówczas lekarze zalecali jedzenie co trzy godziny z przerwą 6 godz.
książeczka sprzed 33 lat
Nasza Asia je wszystko, czasem kiedy gotuję zastanawiam się, czy to będzie dobre dla nich ale zaraz się śmieję bo przecież jeśli w potrawie jest coś co może spowodować wzdęcia czy gazy to dotyczy to jelit karmicielki, nie żartujmy sobie, produkcja mleka nie polega na tym, że część kapusty idzie do żołądka a część do piersi! Kłopot to może być z czasem, po prostu matka karmiąca nie ma kiedy ani ugotować ani zjeść, dlatego starałam się gotować trochę więcej i pakować dzieciom na wynos. Ale Łukasz też umie gotować więc z głodu nie umarli w tym pierwszym najtrudniejszym okresie.

I jeszcze sprawa techniczna - na samym początku myślałam, że może przeszkadzamy głośno gadając i  śmiejąc się ale szybko zrozumiałam, że karmienie w innym pokoju jest niepotrzebnym zamieszaniem bo ja i tak szłam do dziewczyn bo je uwielbiam, a jak Hania je i posapuje to już się rozpływam z czułości, więc nasza wnuczka je z nami przy stole i to jest najbardziej naturalne. Przesiadają się na fotel bo tak jest wygodniej, ale nie ma żadnego nienaturalnego skrępowania, to jest takie samo karmienie jak karmienie łyżeczką z talerza. 
Nikt też nie oburza się, gdy trzeba dać dziecku mleka z butelki, tysiące dzieci jest tak żywione. Ważne, by rosły zdrowo, czego wszystkim życzę!

Dziś też Cię kocham. 




czwartek, 11 stycznia 2018

kiedyś się doigram

Wracałam z poczty i nie chciało mi się iść bo to dwa km a mżył nieprzyjemny deszcz. I tak już dwa przeszłam, ha, w czapce na głowie, pierwszy raz w życiu, teraz wiem co znaczy "przegrzany łeb" bo kto to widział wkładać grubą czapę w taką pogodę, ale bałam się że złapię jakieś choróbsko a jak będę chora to nie zobaczę szybko Hani. Która i tak na mój widok drze się jakby ją zbójcy porywali. Obawiam się że nie chodziło dziecku o widok tylko o mój zapach, perfumy i dziecko to nie jest dobre połączenie.
Ale nie o tym miało być tylko o poczcie. A może nie o poczcie tylko o drodze. To po kolei. Dostałam prezent świąteczny, bardzo bardzo dziękuję, szedł miesiąc, myślę, że na piechotę i wpław przez ocean. Ale to było awizo więc musiałam odebrać a poczta za górami za lasami, ale ja wszędzie mam daleko.
Przy okazji kupiłam w lokalnym sklepie mięso na obiad i dla kota (to samo)  i jeszcze parę rzeczy więc zrobiła się cała ciężka torba. Stoję na przystanku i gadam przez telefon a tu podjeżdża jakiś techniczny samochód i się zatrzymuje więc ja myślałam że pan chce zapytać o drogę albo coś i pytam - o co chodzi a pan do mnie - wsiadaj dziewczyno! Ale jak to? I tak się z uwagą przypatrzyłam ale naprawdę nie znam człowieka, więc wsiadłam bo co mi może zrobić, to mięso zabrać? Pieniędzy nie miałam. O Boże, ten prezent miałam  nawet nie rozpakowany. Ale skąd miał wiedzieć że ja mam w torbie prezent.

Ale powiedziałam do telefonu że kończę bo jadę do domu okazją. Dopiero jak już byłam w domu to znów odebrałam bo się ktoś martwił czy dojechałam żywa bo sobie tak beztrosko wsiadam do obcych aut. A do jakich mam wsiadać jak swojego nie mam? - zapytałam oburzona, bo ja całą młodość jeździłam okazjami i szlag mnie nie trafił to i na stare lata mnie nie trafi.
Pan na poczcie jest zawsze dla mnie grzeczny i miły (w przeciwieństwie do poprzedniczki)  i ja go lubię, wiec mu tylko opowiedziałam o perypetiach związanych z dostarczaniem przesyłek i na tym się skończyło.



środa, 10 stycznia 2018

miarka się przebrała

I tym razem złożę oficjalną skargę na pocztę bo to jest skandal. Rachunek za gaz data nadania 21. 12. termin płatności 2 stycznia dostałam dziś, kartki świąteczne wysłane uwaga, z Krakowa w dniu 15. 12. śliczna, z choineczkami, ręcznie zdobiona (ach, ach i jeszcze raz dziękuję) przyszła dziś, i co jeszcze? A no awizo, sąsiad ma upoważnienie, na skrzynce dla pewności jest informacja, ale nie, po co, skoro odbiorca może sobie brać wolny dzień, wszak poczta czynna ach ach w porywach od 8;30 - do 16, i tylko w poniedziałek do dwudziestej, od południa naturalnie.

wtorek, 9 stycznia 2018

a teraz jadę do Krakowa

Mam wrażenie że wszystko co piszę jest głupie i nudne albo już o tym pisałam milion razy. Zaczęłam dziś  o elektryfikacji mojej rodzinnej wsi ale urwałam po dwóch akapitach bo po pierwsze - Boże, jakie zacofanie, 1972 rok i żyliśmy bez prądu? No to co się dziwić że jestem taka naiwna i nieogarnięta. Ha, i jeszcze zakompleksiona ale to już przeminęło, już dawno zrozumiałam że dziecko nie jest winne i nie ma powodu by się wstydzić, z dzieciństwa ma się wynieść wspomnienia a nie traumę. Jestem dziewczynką biegającą od rana do wieczora po łąkach i lasach, kąpiącą się w lodowatych strumieniach, jeżdżącą na sankach po zamarzniętym śniegu przy świetle księżyca. Nie że byłam. Jestem. Kiedy tylko tam jadę. Choć za każdym razem mówię "to nie jest moja Jodłówka".

 Nie chce mi się szukać w archiwum bo może już pisałam o tym zespołowym kopaniu słupów, panicznym strachu prąd to zło i w każdym  gniazdku siedzi szatan   od radia ogłuchniemy a od telewizora oślepniemy.
Niech mi ktoś cierpliwszy przypomni, jeśli pisałam to nie będę powtarzać w kółko tych samych notek. Z drugiej strony jakie to szczęście że nie bardzo zmyślam bo jeśli posty się powtarzają to mogą być pełne nieścisłości a ostatnio dużo czytam i wszelkie wymysły strasznie mnie irytują.
To ja sobie napiszę o tym kopaniu dołów i ciążach poelektryfikacyjnych gdzieś w wordzie a jakby ktoś chciał to wkleję tutaj albo na ten nowy-stary blog.


dopisek
Proszę, gotowe - https://klarkamrozek.wordpress.com/



sobota, 6 stycznia 2018

zaczytałam się

Są książki, które czytam ostrożnie i zastanawiam się, czy było warto. Bo jak się raz przeczyta to już zostaje w głowie i rób co chcesz. A po co mi potem koszmarne sny i pewność, że wszystko opisane jest prawdziwe. Nie wiem (bo nie chce mi się szukać recenzji) jak inni odbierają twórczość Joanny Bator i nawet nie chcę wiedzieć, wszak mogę to sprawdzić, ale po co, skoro dla mnie jest..bliska.
To nic, że dwa światy przenikają się i czasem ten nierealny dominuje. U mnie też tak bywa i nie mam problemu z opowieścią.
Straszny, pełen okrucieństwa obraz  z powieści "Ciemno, prawie noc" dzielę na części po pięćdziesiąt stron czytanych w dzień, nigdy na noc.  Więcej to za dużo, nie poradziłabym sobie ze złem. Mogłabym napisać - nie czytajcie tej książki jesienią, gdy za plecami czai się smutek, nie czytajcie szaro-ponurą zimą. Ale jesteśmy dorośli i potrafimy oddzielić realne życie od tego nakreślonego przez autorkę nawet jeśli w głowie zostaje myśl - omijać Wałbrzych! Tak właśnie - każdy może mieć swój własny Wałbrzych, dlatego trzeba być uważnym, trzeba  szukać pereł a w chwilach smutku mieć na kolanach mruczącego kota.

Takie perły i mnie się trafiają - wczoraj, gdy poskarżyłam się na ból kręgosłupa (a kogo nie boli) pewna pani..zaprosiła mnie do sanatorium. Oczywiście podziękowałam i nie skorzystałam bo to byłby wyzysk i nadużycie czyjejś dobroci,  ale to właśnie taka jaśniejąca perła w codzienności - że są na świecie ludzie pełni empatii, gotowi pomóc, wrażliwi i potrafiący posunąć się na ławce aby zrobić miejsce innym, stojącym.

Dzień wstaje. Jest siódma trzydzieści, ciemno, na horyzoncie czerwieni się niebo. To informacja dla tych, którzy mieszkają w innej strefie klimatycznej. Mają albo wielkie upały albo srogą zimę. Napiszcie mi, jaka u Was pogoda. Czy Ameryka zamarzła a Australia roztopiła się od palącego słońca. Każdy ma swoje jaśniejące niebo o wschodzie. Każdy może mieć swój Wałbrzych.

Dziś też Cię kocham.




 

wtorek, 2 stycznia 2018

kochany pamiętniczku


Zdjęcie zrobione przed chwilą. Młodą miętę można zrywać, co zresztą robię. Na bzie pąki. Przebiśniegi wylazły z ziemi,  tak samo jak żonkile i o zgrozo hiacynty. Zakwitły prymulki!
Zrobiłam to, co trzeba, czyli wykorzystałam choinkę - jej gałęzie posłużą do okrycia roślin bo nie wątpię, że kiedy już wszystko zacznie pięknie rosnąć to przyjdzie mróz i szlag trafi wszystko co nie jest mrozoodporne. Tak właśnie stało się w zeszłym roku bo byłam zajęta i zapomniałam że jednak mieszkamy w klimacie, gdzie lawenda i róże jak delikatne panienki wymagają troski i ochrony. A jak nie to  siekiera i ogień.
Jest jak na zimę dość ciepło, nie dla mnie oczywiście bo ja lubię kiedy jest 25 stopni, to jest dla mnie optymalna temperatura. Może oczywiście być więcej ale nie musi. Latem jestem szczęśliwsza.
Trochę pozrzędzę na kretynów bawiących się petardami. Serio daje to radość i szczęście? Tak chodzić po wsi i strzelać ludziom pod oknami? Całe trzy dni kanonady. Gratuluję.

To już wolę te  zawody sportowe gdzie ludzie jarają się gdy człowiek na nartach skacze z góry. Nie bardzo rozumiem ideę bo jednak narty służą do jazdy a nie do skakania, gdyby te skoki były bez nart to bardziej bym pojęła. Za każdym razem gdy Krzysiek ogląda skoki i podekscytowany krzyczy "jest" ja pytam z drugiego pokoju - gol?

Na koniec - bardzo  dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne i noworoczne. Tak bym chciała aby choć jedna rzecz się spełniła, choć jedna.
Dziś też Cię kocham.