Kiedyś dostawałam ze dwadzieścia maili dziennie a wszystkie wołające
o pomoc, radę, pieniądze, pociechę, podziw, wsparcie, o nic nie wołające tylko oceniające
mnie dobrze a częściej źle i bardzo źle i dopiero kiedy całkiem osiwiałam od ludzkiego i
swojego zmartwienia, powiedziałam „dość”
i przestałam się przejmować ludzkimi prawdziwymi i zmyślonymi historiami. Wiele
z tych listów zaczynało się od słów „możesz o tym napisać na blogu” albo „nie
pisz o tym na blogu”.
Przestałam nie tylko pisać o tym na blogu ale także
odpisywać a do tego onet przestał wyrzucać blogi na pierwszą stronę i tak się
skończyła przygoda z „Klarko piszę do ciebie bo nie mam do kogo napisać”.
A potem szlag trafił moją pocztę i powoli zapominałam o
cyklu „patologia jest wśród nas”.
Niedawno jednak przypomniała mi się historia dziewczyny,
która zaczęła list słowami „Jestem wkurwiona na życie”.
To tak jak ja – pomyślałam, ale tego życia nie zostało mi już
tak dużo jak tej dziewczynie, więc i z błędami muszę być ostrożniejsza. Nie
gadajcie mi tu że nie wiadomo kto kiedy i że różnie bywa, wiem że tak jest. Ale
jeśli ktoś zrobi coś okropnego mając 24 lata to ma 50 lat na naprawienie a jak
ma 54 lata to ma 20 na naprawienie. Tak z grubsza. Poza tym wcale mi się nie
uśmiecha starać na starość, niech się inni starają.
Dziewczyna miała 24 lata i męża starszego od siebie o sześć
lat. Mieszkali w domu jej matki, która była wdową. Dziewczyna oczekiwała od
swojego męża nie tylko partnerstwa ale również opieki i troski a także
adoracji. A tymczasem to mamusia troszczyła się o zięcia tak, że dziewczyna
bywała czasem zazdrosna i zła, nie umiała jednak postawić granicy bo sama
korzystała z mamusi usług – prania, prasowania, gotowania i sprzątania.
Mama będąc młodą rencistką z radością i entuzjazmem hołubiła
zięcia a ten nie miał nic przeciwko temu bo kto by się sprzeciwiał – wracał z
pracy a tam obiadek na stole, koszule poprasowane, zimne piwko w lodówce, latem
leżak w ogrodzie. Czasem pochodził za kosiarką, czasem coś tam dokręcił, powiesił
obrazek i tyle z jego udziału w pracach
domowych.
Żona również prosiła męża o drobne przysługi – zrób mi kawy,
herbaty, drinka (nie w tym kubku, nigdy nie pamiętasz ile słodzę, dolewaj do
pełna, za dużo lodu, za mało mięty) ale to było raczej wołanie o uwagę niż
wysługiwanie się małżonkiem.
Z czasem dziewczyna była zła na matkę o wszystko to, co
wcześniej jej nie przeszkadzało. O pożyczanie ciuchów i używanie kosmetyków, o oglądanie seriali, wreszcie zaczęła mieć pretensje o niezdrową
kuchnię. To prawda, matka gotowała starodawnie i domowo. Tart szpinakowych ani
surowych ryb w ich domu nie było.
Matka znosiła te fochy i gniewy aż raz nie wytrzymała i
zaproponowała, aby córka się wyprowadziła
i rządziła na swoim. Zięć gorąco zaprotestował. Mało tego, po miesiącu
kłótni i wojen oznajmił, że żona może się wyprowadzić ale on się nie ruszy bo
kocha swoją teściową bardziej niż żonę nie tylko za dnia ale również nocą.
I tak się stało, że wkurwiona na życie dziewczyna została
zdradzona przez dwie najbliższe osoby i nie wiem jak to się skończyło, na pewno
nie urwaniem jaj, podpaleniem domu wraz ze wszystkimi szmatami matki i wieloma
innymi formami zemsty o których pisała mi dziewczyna. A może. Ktoś wie?