Walka czyli Walentyna zwierzyła się kiedyś swoim córkom – wstyd mi, że byłam taka nerwowa jak byłyście dziećmi.
Walka – tak miała na imię i tak właśnie wyglądało jej życie. Bezustannie musiała o wszystko walczyć.
Dom był mały i bardzo niefunkcjonalny. Serce domu stanowiła kuchnia, do której wchodziło się przez sień. Z prawej i z lewej strony były drzwi prowadzące do pokojów a naprzeciwko wyjście na ganek. To dość ważne w tej opowieści, bo z tych ciągów komunikacyjnych korzystali wszyscy cały czas i nawet jeśli przyszedł ktoś obcy to i tak wchodził do kuchni.
Nie było łazienki i nie było kanalizacji. Wody w domu również nie było. Dom opalany był drewnem, kaflowa kuchnia z chlebowym piecem i piecem przyściennym ogrzewała też pokój. W drugim pokoju była mniejsza kuchenka, w niej paliło się tylko zimą. Kto by tyle drzewa nanosił.
Pranie było zajęciem katorżniczym nawet wówczas, gdy była już pralka wirnikowa ale przez 10 lat mama prała wszystko w rękach. I gdzie to suszyła? W pokoju przy przyściennym piecu był sznur, na którym wiecznie wisiało pranie, ale i w kuchni były sznury. O te sznurki ojciec się awanturował tak bardzo, że się go bałam. Czasem, gdy mama nie zdążyła przed jego przyjściem ściągnąć wypranych rzeczy, przesuwał je nerwowym ruchem i wrzeszczał, że nienawidzi tego bo dotykają mu twarzy. Może był nadwrażliwy i naprawdę mu to przeszkadzało. Tak samo jak lepy na muchy. U nas ich nie było nawet w stajni, z tego samego powodu – ojciec się bał, że się przyklei. Bał się też pajęczyny.
Dziś rozwieszałam w ogrodzie pościel. W zeszłym roku musiałam przesunąć trochę sznury bo one wszystkim przeszkadzały. Przesunęłam ja w bardzo niekorzystne miejsce i rzeczywiście nikomu już nie przeszkadzają ale tam jest cień, pranie schnie długo a wiesza się fatalnie bo są rabaty i krzaki. Ja już nie mam za wiele sił ale staram się funkcjonować tak jak dawniej. Powieszenie ciężkiej bawełnianej poszwy jest trudne. I otwarła mi się w głowie szufladka z pamięcią. Jak Walka niosła z pola zmarznięte na blachę arkusze pieluch.
Kurwa mać! - wrzasnęłam. Kurwa mać, ile ja się mam męczyć z tym praniem, przecież to jest chore, to nie można kupić porządnej suszarki i wstawić w słonecznym miejscu? Jak pierdolę, jestem taka sama jak matka!
Kup automatyczną suszarke.. Kiedy nie bedziesz mials sily/nie bedzie Ci sie chciało/nie bedzie warunkow, to mozesz korzystac. Wkladasz mokre - wyjmujesz suche.
OdpowiedzUsuńja mam suszarkę bębnową. ratuje mnie w zimie i w deszczowe dni. gdy jest możliwość suszę na tarasie.
UsuńNiestety Klareczko,sił mamy coraz mniej, więc musisz mieć wygodnie!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, czy nie jest tak, że zawsze myślimy o innych, a na końcu o sobie?
OdpowiedzUsuńkiedyś w pracy rozmawiałam o tych potrzebach z koleżankami, że moje zawsze na końcu i jedna z nich celnie stwierdziła - bo tak nauczyłaś!
UsuńTo prawda, nie umiemy powiedzieć NIE, by ochronić siebie, w obawie o ocenę innych, a dbanie o siebie, to nie egoizm, to konieczność, za późno przychodzi ta świadomość.
Usuńod lat się nie męczę- zrezygnowałam z wieszania na dworze. Jak coś nie pyliło i nie uświniło to ptak nasrał albo wiatr zerwał. Dom duży więc przy łazience mam pokój z garderobą i tam 2 suszarki, deskę do prasowania- wygoda! Ale przede wszystkim odpada przymus ściągnięcia prania na czas nie mówiąc o bieganiu po schodach ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie to największa zaleta lata, suszenie prania na podwórku. Nikt tamtędy nie łazi, więc nie przeszkadza. No i pamiętam dom mojej babci i domy , w których mieszkałam jako smarkula. Piece, wychodek na podwórku, brak łazienki. Ale też blaszaną balię w kuchni letniej, dzikie kwiki i rozchlapywanie wody z moją szaloną ciotką. Kurde, tęsknię za tym. I kto to wszystko sprzątał?
OdpowiedzUsuńJa również suszę na wietrze. Życzę tobie miłego tygodnia 🌸💖
OdpowiedzUsuńNawet nie zdajemy dobie sprawy z tego, że powtarzamy błędy naszych matek. Czasem warto więc zakląć, żeby się opamietac, a potem samej sobie powiedzieć: "Teraz JA"!
OdpowiedzUsuńi zacząć dbać o swoje potrzeby.
Lubię suszyć na wietrze, ale nie chce mi się schodzić przed blok (mamy na trawniku sznurki ), więc latem korzystam z balkonu, a zimą rozstawiam suszarkę w pokoju, zwanego bibliotecznym.
Mieszkając w mieście "od zawsze", nauczyłam się by prać na bieżąco czyli na jedno załadowanie (nie za duże) pralki a pościel oddawałam zawsze do pralni. Oczywiście wszystkie ciuchy suszyłam w mieszkaniu, nie korzystałam ze strychu, który był w budynku. Tu suszę w łazience, bo duża i z oknem, które wtedy mam otwarte. Mam składaną włoską suszarkę (ma kółka więc łatwo ją przemieścić), którą przywiozłam ze sobą z Polski.W Warszawie to suszarki były dwie i wystawiałam je na balkon , był od podwórza . Tu mowy nie ma, mieszkam przy dość ruchliwej ulicy i w 5 minut miałabym bieliznę w kolorze czarnym, poza tym ze względów estetycznych nie wolno suszyć prania na balkonach.
OdpowiedzUsuńJak mam nastrój, suszę w ogrodzie. Rozciągamy linki między drzewami, ciężkie, mokre pranie zwisa aż do trawnika i trzeba podpierać żerdzią w wbitym ukośnie gwoździem ! Też macie takie sposoby, powielane z rodzinnego domu, podpatrzone u mamy ??
OdpowiedzUsuńTak, ale zamierzam kupić ogrodową składaną suszarkę
UsuńNa składanej ogrodowej suszarce masz bieliznę pościelową z bawełnianej kory już "poskładaną" a ja lubię "połacie bawełny " bez zagniotów i składam później ! Takie mamy różne gusta !
UsuńZ suszarki już tak nie pachnie, jak z pola... ale masz rację, choćby na tę ciężką pościel i na zimowe /deszczowe dni to ta maszyneria się przydaje.
OdpowiedzUsuńJa niestety jestem bardziej podobna do ojca, co jest dużo gorsze :)
OdpowiedzUsuń