Jakoś tak w kilka miesięcy po radioterapii spotkałam się z psycholożką bo nie mogłam się ogarnąć - było mi trudno prosić o pomoc a nie ze wszystkim radziłam sobie sama. Z drugiej strony czułam, że nie wszyscy wierzą w moje dolegliwości bo przeważnie ich nie widać. Mnie nawet wstyd było mówić, że mam w głowie guz. Nie tyle wstyd co trudno, a im bliższa osoba tym trudniej.
Pani psycholog bardzo mi pomogła, po prostu powiedziała, dlaczego tak jest. Jak ważne jest nastawienie, nadzieja na wyzdrowienie, wsparcie, i że dla całej rodziny to trudne bo wszyscy chcielibyśmy aby było jak dawniej a tak nie jest.
Nigdy za bardzo się sobą nie przejmowałam, nie jeździłam na konsultacje, byłam tylko u jednego neurochirurga i potem od razu do radiologa. Nie szukałam suplementów ani specjalistycznej rehabilitacji. Czytałam o tym na grupach i szeroko otwierałam oczy, ja się tak nie przejmuję, raczej pogodziłam się z obecnością gópigusa i robię tyle ile zaleca lekarz.
Każda choroba to obciążenie fizyczne, psychiczne i finansowe. Dajemy radę ale pilnuję się, aby nie było gorzej, staram się nie narzekać i pilnować porannych jęków "Jezu jak mnie boli głowa" bo ileż tego można słuchać.
Sama się z siebie śmiałam, bo raz czy dwa zdumiona do kogoś mówiłam - wiesz, czasem drży mi ręka, może to od tego guza, może to jest jakoś połączone. No, po prostu nie dopuszczałam do siebie myśli, że guz w głowie to jednak nie wycięcie pęcherzyka (po tym goiło mi się jak na psie, dwa tygodnie i zapomniałam o zabiegu).
Trochę martwię się, że już nie mogę odciążyć bliskich. Jeśli coś robię to w swoim tempie, i wielu zadań, które choć są łatwe, nie podejmuję się. Nawet trochę zachowawczo, bo jeśli będę się wspinać na stołek po coś z góry i spadnę i połamię się, to będzie po prostu katastrofa. Dlatego na siebie uważam. Nie łażę też niepotrzebnie w publiczne miejsca aby nie złapać infekcji i uprzedzam wszystkich, żeby mi do domu nie przywozili kataru, grypy czy innej infekcji.
Trudno mi było też napisać o tym, że na wesołe święta nie jestem gotowa, bo dokładnie rok temu w pierwszy dzień świąt umarła moja mama.
Takie rozmowy i własne rozterki są bardzo trudne. Gdy zachorowała moja mama, ciężko było poruszać temat nowotworu, ona sama się tez do tego nie paliła, a nas nikt nie uczył takich rozmów.
OdpowiedzUsuńMama zostawiła notatki w zeszycie, a rozmawiała ze swoja przyjaciółką, która zresztą umarła wcześniej, taki paradoks.
Uważaj więc na siebie i nie wstydź się prosić, najgorsze jest samotne milczenie.
❤️Rozumiem bardzo, bardzo.
OdpowiedzUsuńTemat rzeka...
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy da się wyedukować społeczeństwo, my w ogóle za mało że sobą rozmawiamy.
I pamiętaj, bliskim będzie łatwiej nie wtedy, kiedy będziesz ukrywała swoje samopoczucie ale kiedy będziesz wprost przekazywała co się z tobą dzieje i czego oczekujesz. Oni Cie kochają!
Jestem zdania, że jeżeli nie mogą być radosne, niechaj będą chociaż spokojne. Czego serdecznie życzę
OdpowiedzUsuńWspółczuję Ci, bo taka nieoczekiwana konieczność zmniejszenia obrotów nie jest miła. Jednak uważam, że nie ma się czego wstydzić. O chorobie trzeba rozmawiać, informować innych o naszych ograniczeniach i nie robić dobrej miny do złej gry. Do mnie ta zmniejszona sprawność pełza latami, ale po sześćdziesiątce ktoś mi jedną bateryjki wyjął i już nie włożył nowej. I wszyscy o tym wiedzą, dlatego w tym roku Wigilia jest u nas (bo mamy duży, poniemiecki stół), ale jedzonko przywiozą Młodzi. Ja tylko barszcz ugotuję i zrobię ulubioną sałatkę synowej.
OdpowiedzUsuńO włażeniu po stołkach i drabinkach już dawno zapomniałam.
Ja swoj "przydzial chorob" przeszlam w wieku 11-13 lat.Mialam ciezka anemie ,wlasciwie prawie bialaczke.To ,w tamtych latach, byl wyrok.Lezalam 3 miesiace w szpitalu,potem jeszcze w domu. Od listopada do konca roku szkolnego nie chodzilam do szkoly.Rodzina spoza naszego miejsca zamieszkania ,przyjezdzala sie pozegnac.Doskonale rozumialam co sie dzieje( w szpitalu widzialam jak odchodzil chlopiec z sasiedniego lozka,slyszalam rozmowy lekarzy po codziennym obchodzie). .I nienawidzilam zachowania rodzicow i calej reszty.Chcialam zeby mowili mi otwarcie co sie dzieje, nie robili wspolczujacych min i poplakiwali ,kiedy mysleli, ze nie widze . Wyszlam z tego i potem w zyciu bardzo rzadko chorowalam,nawet wszelkie grypy i inne wirusy mnie omijaly.Teraz dobiegam 80-tki w doskonalym zdrowiu.Klarko ,mow otwarcie o tym, co Ci dolega,co Ci jest i kiedy cos boli.Rodzina i nie tylko oni--wszyscy, ktorzy Cie kochaja, znaja, wiedza co sie dzieje i wszyscy lacznie z Toba powinni o tym otwarcie rozmawiac.Nikt nie czuje sie dobrze omijajac temat, tak wazny temat.
OdpowiedzUsuńTen Anonim, to ja , Urszula.
UsuńKlarko - gdy nas dopadnie poważna choroba to wtedy nie tylko my chorujemy - w pewien sposób chorują także nasi najbliżsi i to jest normalne. I jest bardzo dobrze gdy są dokładnie poinformowani na co chorujemy, co nam wolno a co nie i wtedy mimo wszystko jest lżej i choremu i jego najbliższym.
OdpowiedzUsuńTak, znam z wlasnego doswiadczenia: kiedy ja zaczelam mowic o swojej chorobie - wiekszosc znajomych tez sie otwierala. Tylko nieliczni znikneli, przestali nawet dzwonic. Takie sytuacje weryfikuja przyjaznie.
OdpowiedzUsuń