niedziela, 8 lipca 2018

wyłączyć autopilota



Dni pracy przedzielone weekendem podobne do siebie tak bardzo, że stają się jednym. Czekanie na piątek. Sobota i niedziela jak mrugnięcie. I znów to samo. Rutyna. Te same twarze, te same miejsca. Powtarzalność. I kiedy przychodzi dłuższy weekend albo urlop,  zaczynam chorować. Mam objawy przeziębienia, leje mi się z nosa, kaszlę. Mam wrażenie, że każdy kawałek mojego ciała domaga się czegoś innego.
Nie jestem wyjątkiem, wiele osób ma dokładnie tak samo.
Nie tak dawno usłyszałam kontrowersyjną wypowiedź - rozumiem ludzi, którzy biorą kredyt, aby gdziekolwiek wyjechać choćby na tydzień. 
Zastanowiłam się nad tym.
Od razu przeanalizowałam najpilniejsze potrzeby. Niezwiązane z zakupami. Dla mnie najpilniejszą potrzebą jest minimalne zabezpieczenie finansowe - mieć jakieś zaplecze, oszczędności, które pozwalają przetrwać w wypadku niekorzystnej losowej sytuacji.

Ale przerzucić  pieniądze z "czarnej godziny" do "funduszu wczasowego"?

Och, zbyt trudna bariera do pokonania.

I wtedy padły pytania.
A skąd wiesz, jak długo pożyjesz. Umiesz  tak korzystać ze wszystkiego jak w młodości? Masz taką odwagę jak dawniej? Chce ci się? I najważniejsze - na ile pozwala ci organizm? Ha, no właśnie, i nie myśl sobie, że będzie lepiej. Młodsze już na pewno nie będziemy.
Więc kiedy jak nie teraz?

Urlop w domu, czyli dzień podobny do dnia. Zmarnowany czas między kuchnią, komputerem  a telewizorem. Jedźmy gdzieś.  Może jutro, ale po co i gdzie. 
I nic, absolutnie nic się nie zmienia. Te same zadania, te same czynności. Nawet pobudka o tej samej porze. Chleb z tej samej piekarni. Bułka "tygrysek" na śniadanie, kotlet z ziemniakami na obiad, czasem zapiekanka makaronowa, gulasz na kilka dni.

I coś, czego najbardziej nienawidzę - remonty! Każdego remontowca-dewastatora mogłabym zatłuc.

Jestem ciekawa Waszych opinii - jak spędzacie urlopy?












38 komentarzy:

  1. W gospodarstwie agroturystycznym. Tak ładnie nazywam swój dom, podwórze i 2 ha ziemi. Dobrze brzmi. Ale szału nie ma.
    Marcowy Zając

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dwudziestu lat jeździmy z córą na żagle, stwierdziwszy, że całkowity koszt nie przekracza pobytu w domku kempingowym. Bez radia, telewizji, komputerów, telefon włączany raz dziennie na godzinę, bliski kontakt z mazurską przyrodą - dwa tygodnie wystarczają na podładowanie akumulatorów na cały rok.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy urlop z nowej ciężkiej pracy spędziłam w domu. Odsypiałam, chorowałam. A potem pojechałam z klasą mojego 10 letniego syna na biwak. Tylko jeden nocleg a wypoczęłam jak nigdy. Mimo że we dwie miałyśmy pod opieką sporą grupę obcych dzieci

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety, nie miewam urlopów. Może kiedyś. Jest to bardzo trudne, ta niemożność...

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedyś myślałam jak Ty. Kiedy moja córka była umierająca prosiłam lekarzy deklarując bardzo ! duża sumę pieniędzy ( nasz kolega biznesmen zaoferował taka sumę o której mi się nie sniło). A oni rozkladali ręce- wtedy do mnie doszło, że owszem pieniądze są potrzebne do życia ale nawet jeśli się ich ma dużo to...😭 Mimo, że mieszkamy na wsi to wyjeżdżamy ( w ciągu roku 2x sami plus z chłopakami). Przeważnie Polska ( jak uciułamy więcej zagranica). W tym roku byłam z mężem w " podróży poślubnej" A z chłopakami jedziemy na Mazury i z młodzieżą na żagle. I cóż, że kasa będzie na - trudno to tylko pieniądze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A remontów nie robimy w urlopie ( mój mąż nie umie więc bierzemy zaprzyjaźniona ekipę- rano idę do pracy , nie kręcę im się pod nogami - a jak kończą sprzątam). Jest to obciążenie ale urlop to urlop 😁

      Usuń
  6. Ķlarko ja od kilku lat nie wyjezdzan nigdzie.ale owszem dawniej co roku przewaznie na tydzień wyjezdzaliśmy .Zawsze sami bo i podróz sama w sobie juz jest atrakcją..setki kilosów pokonywalismy.Chorwacja(różne rejony,wyspy)Cenowo zawsze porównywalnie do wczasow nad naszym polskim morzem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam,ze remonty to jest coś najgorszego.W lecie sąsiedzi z bloku mają dosłownie sraczkę remontową....szału dostawalam...
      Niebawem się wyprowadzamy w koncu do swojego domu....

      Usuń
  7. W tym roku ja mam urlop a Michel nie... i obawiam sie ,ze moje wakacyjne dni beda mialy ten rytm , ktory tak swietnie opisalas... Za to trzymam kciuki zeby w przyszlym rolu wyszlo nam spotkanie. Musi wyjsc!:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli zakładamy, że nie wiemy ile jeszcze pożyjemy, tym bardziej nie powinniśmy wydawać pieniędzy na wczasy. Trza na pogrzeb odkladać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Erratko,ale zakladajac ze się pracuje na legalu i skladki odprowadzone sa do Zus.To zasilej pogrzebowy w zadadzie w 100%pokrywa koszty pogrzebu.....(nie pytaj skąd wiem.......)

      Usuń
    2. Owocku, nie do końca tak jest. Ostatnio znalazłam ogłoszenie, że jest do sprzedania miejsce na cmentarzu... Cena 12.000 zł. Dlaczego taka cena? Bo cmentarz w mieście i od 22 lat oficjalnie zapełniony... Ale bywają dni, że są po 2 i 3 pogrzeby dziennie.
      Nie napiszę ile trzeba było zapłacić księdzu za miejsca, jak zmarł mój Tata, bo nikt nie uwierzy. Miejscówka na wagę złota wręcz.
      Więc chyba trza zbierać:)). Tak głupio mi się skojarzyło.

      Usuń
    3. Anonimowa.nie wzielam pod uwagę najważniejszego...tego miejca na cmentarzu.....
      Moja kochana Mama w 2009 wykupila miejsce..zaplacila tez za grobowiec w zasadzie jest on na 3osob,kupę kasy w to zainwestowała...

      Usuń
    4. Owocku, ja to tylko tak napisałam informacyjnie... Nie, żeby Ci dokuczyć. Absolutnie!! Takie czasy, że nawet miejsce na cmentarzu kosztuje krocie.

      Usuń
  9. Nie wiem czy to będzie dla Ciebie pocieszeniem, ale mam dokładnie tak samo jak Ty! Do zarzygania...!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Z tą jedną różnicą, że postawiłam kategoryczne veto jeśli chodzi o remont, a szykował się!!! Poleciałam szantażem i powiedziałam, że teraz to już na pewno strzelę sobie w łeb!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie mam urlopów, bo od nastu lat jestem na emeryturze, czyli urlop totalny. Poza tym ja się zawsze świetnie czułam we własnym domu, relaksowała mnie sama świadomość, że niczego nie muszę, a wiele za to mogę.Wyjeżdżaliśmy dość regularnie do córki, ale nie był to wypoczynek, wracałam zmęczona jak licho. Ponieważ głupia jestem to dla mnie najlepszy wypoczynek to taki, gdy mogę robić co chcę i kiedy chcę- np. zamieniać bezkarnie dzień z nocą, robić w nocy biżutki a w dzień spać.
    Dla mnie ładowanie akumulatorów to robienie tego co lubię-wspomnianych biżutków, czytanie, robienie różnych robótek, spotkania z osobami które lubię i cenię, wypad do parku lub pokrążenie po galeriach artystycznych.
    Remont generalny mieszkania przeżyłam, mieszkaliśmy w tym czasie w mieszkaniu nad naszym, remontowanym. Te siedem tygodni remontu sprawiło,że wyraz "remont" brzmi jak grożba i wprowadza mnie w stan niemal drgawek. I gdy tu była przerabiana łazienka to strasznie ten fakt przeżyłam, chociaż tak naprawdę nawet palcem nie musiałam kiwnąć. Przerobili, posprzątali po sobie,nawet pomyli, ja tylko wstawiłam z powrotem do łazienki pojemnik na rzeczy do prania.
    Wiesz, wyczytałam gdzieś w jakimś poradniku, że brak stabilizacji finansowej "czujemy fizycznie" - mamy wtedy wciąż bóle pleców. No nie wiem, ja wtedy raczej chodziłam wściekła i sfrustrowana, ale plecy to mnie nie bolały.I, choć może w to nie wierzysz, świetnie rozumiem Twoje dylematy- u mnie też czasami nie było różowo a problemy chodziły "stadami" a nie parami.Brak pieniędzy, brak mieszkania i ja bez pracy, choć teoretycznie za PRLu praca była.
    Było, minęło, wszystko z czasem mija.

    OdpowiedzUsuń
  12. Och, jak ja to rozumiem. My na wakacje regularnie zaczelismy jezdzic dopiero w wieku 40-tu lat, bo wczesniej nie bylo nas na to stac. Tzn. trafily sie nam wczesniej trzy niedlugie wyjazdy w odstepach kilkuletnich, ale nawet tego nie odczulam. Dopiero zblizajac sie do okraglych urodzin, powiedzialam sobie, ze MUSZE wyjechac zeby nawet skaly sr..y. I od tamtego czasu wraz z pojawieniem sie stabilizacji finansowej zostaly w naszym domu ustanowione dwa fundusze: wakacyjny I oszczednosciowy, ktore co tydzien zasilane sa takimi samymi niewielkimi kwotami. Obowiazuje tu surowy rezim, nie ma niedolozenia skladki ani chwilowych pozyczek. Wyjezdzamy teraz co roku, spiesze sie z tym poznawaniem swiata zanim przestanie mnie byc na to stac. A dzieki tym wyjazdom zmienilo sie moje nastawienie do zycia, do tego co tak naprawde jest czlowiekowi potrzebne, bo okazuje sie, ze niewiele: dach nad glowa, koszula na grzbiecie, buty na nogach, talerz strawy I zdrowie.
    Zycze Ci zdrowia Klarko, I jeszcze wakacji Twojego zycia.

    Dorka

    OdpowiedzUsuń
  13. Wyjeżdżam, bo uważam, że trzeba czasem choć popatrzeć na inny sufit:) I zawsze do miasta:) Tak, wieś am na co dzień...miasto...duże, to moja pełnia szczęścia:)Zawsze kilka dni na przełomie lipca i sierpnia Warszawa :)Nawet jak morze, to miasto- Kołobrzeg, Świnoujście..no tak już mam:)A teraz sobie piszę na hamaczku na mojej łączce i tez mi dobrze:)Ale gdybym miała wziąć pożyczkę na wakacje- to bym sobie powakacjowała w ogrodzie:0

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie lubię urlopu, bo mam wtedy za dużo czasu i za dużo myślę.

    OdpowiedzUsuń
  15. najlepszy reset to pobyt kilkudniowy w niewykończonym domku letniskowym koleżanki. Woda w studni, brak prądu, wychodek między drzewkami, do sklepu 4 km lasem. Ptaki śpiewają, jagody, grzyby, cudne ścieżki do jazdy rowerem. Jak szalejemy to rowery do pociągu i jazda po wybranej trasie. W tym roku - wzdłuż Wełtawy i Łaby. Albo - w sprawdzonym gronie spływy kajakowe, od paru lat zasmakowalismy rzek na Litwie, czyste i puste. remonty robimy między urlopami.No a ja zaczynam dożywotni urlop od września... czyli przechodzę pod ZUS

    OdpowiedzUsuń
  16. Nigdy jeszcze nie spędzałam urlopu. Ani też łykendu. Bo kto miałby mi dać wolne? Owszem w wakacje nie jeżdżę na uczelnię, ale za to więcej redaguję. Jak już całkiem nie mogę, to po prostu danego dnia nie pracuję. Jak jestem średnio zmęczona, to pracuję mniej. Zdarzają mi się jedno-dwudniowe wyjazdy, ale zawsze jakoś połączone z pracą. A pieniędzy do puli "urlopowej" nie mam skąd przerzucić. Może to źle, ale nie umiem inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  17. Mój Boże!!! Urlop. Zapomniałam co to słowo znaczy. Ostatni urlop (nad morzem) miałam chyba w 1985r. Potem w ramach urlopu były wyjazdy turystyczno - handlowe. To była udręka, a nie wypoczynek. Potem nie było czasu, bo własna działalność gospodarcza. Potem był czas (bankructwo), ale nie było pieniędzy. Od kilkunastu lat jestem na emeryturze, ale z racji różnych licznych zajęć (plus bryndza finansowa) nigdzie nie wyjeżdżałam. Wróć. Raz byłam w sanatorium, i ten pobyt mogę z czystym sumieniem odhaczyć jako urlop. Zadłużanie się żeby jechać na urlop uważam delikatnie mówiąc za mało rozsądne. Właśnie dlatego, że nie dość że nie wiemy ile nam zostało, to w dodatku nie wiemy w jakiej kondycji zdrowotnej. Bo co, jeśli Bóg zostawi nam życie ale z chorobą na której leczenie braknie środków? Czy pomogą nam wspomnienia z najbardziej udanego urlopu? Remont kapitalny mieszkania przeżyłam cztery lata temu i mam nadzieję, że nigdy więcej. Trzy miesiące żyłam na gruzowisku, bo nie miałam się gdzie wynieść i była wykończona psychicznie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Przez prawie dwadzieścia lat spędzałam urlop we własnym ogrodzie nierzadko łącząc go z remontem. I powiem tak nigdy więcej, dopóki siły i finanse pozwolą. Poznawać świat jest cudownie, zarówno ten dalszy jak i całkiem bliski. Często wyprawy o 30 -50 km są równie ciekawe jak te o 200-300. To daje mi siły i pozwala przetrwać przez te miesiące gdy urlop jest tylko wspomnieniem przyjemne jest także oczekiwanie i planowanie przyszłego urlopu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Kocham moje miejsce na ziemi, ale kiedy chcę odpocząć MUSZĘ wyjechać. Moje ekstremum - pojechałam na cały dzień do Ciechocinka, spacerowałam, siedziałam pod tężniami,patrzyłam na wczasowiczów, poszłam na zapiekankę do baru, wieczorem wróciłam zrelaksowana i wypoczęta. Musiałam zmienić klimat. Żeby odpocząć muszę wyjechać. Czasami funduję sobie weekendowy objazd, jadę do siostry, idziemy na rajd po sklepach, potem odwiedzam ciocię i wspominamy, na nocowanki jadę do koleżanki pogadać, kiedy wracam do domu czuję się jak po urlopie, przecież tyle się wydarzyło. Mnie to pomaga :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Różnie bywało, bo my na DG, więc rzadko razem, a już na dłuższe to każde osobno. No i najtrudniej samemu sobie dać urlop.. A jeśli już, to tylko wyjazd, inaczej jak się ma firmę "pod nosem", to się pracuje non stop 7 dni w tygodniu i to oboje. A i tak na wyjeździe telefon nie milknie :( I wiesz, jakbym miała czegoś żałować, to właśnie tego, że całą czwórką nigdy nie byliśmy na wakacjach dłużej niż kilka dni i to nie każdego roku. A ja z rodzicami wyjeżdżałam na wczasy dwutygodniowe i super sobie to wspominam.
    W tej chwili jestem na permanentnym urlopie od pracy, ale od codzienności też jest potrzebny, więc juto kierunek Beskidy. Razem. Po raz pierwszy jedzie z nami Pańcio, choć ze mną już był dwa razy nad morzem bez rodziców. Kiedy tak intensywnie pracowałam, to nawet wyskok na jedną noc do mojego DM był jak wakacje :) A moje najdłuższe wakacje zdarzyły się raz: wyjechałyśmy z Tuśką na prawie dwa miesiące za ocean. To był szalony czas :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Kiedyś byłam na warsztatach z pracy z ciałem w/g A. Lowena. 10 kobitek ze mną w stanie różnym. Ale ogólnie złym...w sensie depresja, nerwice itp. Każda starała się się sobie pomóc. I była jedna pielęgniarka, która mówiła, że potrzebuje urlopu, bo 20 lat nie była...zatkło mnie wtedy. Miała wolne dni, spędzała je w domu, nawet twierdziła, że to lubi. No i dotarło do niej, że jednak potrzebuje. Bo przecież przyszła na warsztaty, bo coś jest nie tak. Więc wzięła...DWA DNI...Mamy dokładnie to, na co sobie pozwolimy. Ni mniej, ni więcej :-)

    OdpowiedzUsuń
  22. w zasadzzie nie miewamy urlopów.
    Własna działalność ogranicza.
    Niemniej od pewnego czasu czas ,kilka dni spędzonych poza domem w gronie przesympatycznych,bliskich mi osób choć dalekich kilometrami daje wypoczynek.
    To dzięki nim ładuję baterie i mogę iść dalej.A remonty? Na razie nie myślę że coś takiego istnieje.

    OdpowiedzUsuń
  23. Szczerze, zal mi Was wszystkich, ktorzy nie mozecie sobie pozwolic na urlopy i to nie ze wzgledow finansowych. To nie jest sarkazm, czlowiek po prostu potrzebuje urlopu, niekoniecznie zeby wyjezdzac nie wiadomo gdzie, ale zmienic otoczenie na chwile, na dzien, na dwa. Pamietam, jak mnie nie bylo stac na nie wiadomo co, bo byly maz mnie prawie z torbami puscil. Wzielam stary namiot i pojechalam samochodem najdalej jak moglam, spalam na polu namiotowym za grosze, jadlam za grosze i lazilam po okolicach za darmo. Wypoczelam jak nigdy w zyciu.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ja tak jak Iwona- muszę , bo się uduszę :-) Ze względów organizacyjnych w pracy mój możliwy najdłuższy urlop to dwa tygodnie, ale wtedy wyjeżdżam już w sobotę rano i wracam w przeddzień powrotu do pracy. Od 11 lat obowiązkowy punkt programu urlopowego to dwa tygodnie na pewnym za.upiu w wiosce na Pojezierzu Drawskim . Jeśli się uda, to w ciągu roku staramy się wykroić tydzień na jeszcze jakiś inny wyjazd. Czasem to zagranica, czasem polska agroturystyka albo domek letniskowy znajomych- byle nie w domu. Muszę wyjechać, żeby się zresetować, zdarza się, że śpimy w hotelu z czwórką gwiazdek przy nazwie, a innym razem na karimacie we wspólnym pokoju, ale każdy wyjazd ratuje moją psychikę.

    OdpowiedzUsuń
  25. Kiedys swietnie wypoczywalam w domu. Wstawalam pozno, potem kawa na tarasie, rekonesand ogrodka, jakies pielenie, sadzenie, krotkie wycieczki po okolicy i duuuzo ksiazek.
    Kilka lat temu odkrylam jednak, ze juz mi to nie wystarcza. Potrzebuje dalszej odkoczni, zmiany otoczenia. Nawet jedna noc poza domem daje mi wiekszego kopa niz tydzien w domu. :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Moje życie ogólnie przypomina niekończące się wakacje ;) to powiem tylko, że finansowo mam żelazne konto, z którego nie ruszam ani grosika i co miesiąc dorzucam ile mogę, na czarną godzinę albo zwyczajnie na przyszłość, ale raz do roku mam porządne wakacje, niezależnie czy wyjeżdżam czy jestem w domu. Taki tydzień hardkoru, gdzie sobie niczego nie żałuję: jem na mieście, korzystam z atrakcji, kupuję pamiątki, piję drogie drinki, chodzę do rozrywkowych miejsc. Odkąd zaczęłam pracować, założyłam sobie wakacyjny budżet i okazuje się, że wystarcza. Po prostu wiem, że w tym i tym terminie mam urlop i taką i taką kwotę mam na przechulanie. W sumie nie wiem, czy bardziej cieszy mnie to rozrywkowe życie przez tydzień czy raczej to "szastanie" kasą na lewo i prawo :D

    OdpowiedzUsuń
  27. Wyjeżdżamy, choć mnie żal każdej złotówki, ale w domu byśmy się przeplątali, albo urobili po kokardki. Tydzień, ale żeby był.
    Pozdrowienia znad morza, zimno, ale jednak pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ja mam wlasna "agroturystyke" - dom, ogrod, spokojna miejscowosc, rzeka i jezioro niedaleko. Od 5 lat nie bylismy na prawdziwym urlopie, bo sytuacja w domu nie pozwalala :(
    A teraz, od dwoch miesiecy szykujemy sie do malego wyjazdu, szykujemy od nowa sprzet kampingowy, dostosowujemy auto, kupuje konserwy :) Jak sie okaze, ze dajemy rade zyc na kampingu, to sie we wrzesniu wybierzemy na dluzej.

    OdpowiedzUsuń
  29. Wyjezdzam, choc mieszkam na wakacjach :)
    Rokrocznie, zabieram dzieci (to cud, ze jeszcze chca ze mna jezdzic) na wakacje. Ksiazki, drinki, pogaduchy, wspolne kolacje i scrabble.
    Od roku siostra tez zabiera swoja rodzinke. W tym roku moze i kolezanka wezmie swoje dzieciaki. Obie dorosle i z rodzinami :)

    Nie ukrywam, ze stac mnie na wakacje. I dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  30. Zawsze wyjezdzalismy, zeby zmienic miejsce, klimat, inaczej udusilabym sie w swoim grajdolku. W tym roku marne szanse ze wzgledu na stan zdrowa meza:(
    Klarko, a Ty zadbaj o siebie, wypocznij, gdzie by to nie bylo. Masz piekne okolicznosci przyrody wokol domu, mnie pozostaje balkon.
    Na kredyt na wakacje nie zdecydowalabym sie.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz