czwartek, 26 kwietnia 2018

sukces czy porażka?

Dzieci mają jeszcze trochę czasu na poprawienie ocen ale komu teraz chce się uczyć, gdy pogoda wakacyjna? Już każdy wuef (nie poprawiać) na szkolnych boiskach, już świetlicowe zajęcia na zewnątrz - a to inny świat - można wyjść na powietrze, biegać, krzyczeć, padać na trawę ze zmęczenia, szaleć!
Patrzę na roześmiane, opalone buzie, patrzę na beztrosko porzucone kartkówki z oceną - dop. i myślę sobie - jeśli przez cały rok ktoś się nie uczył to już się nie nauczy.
Nie byłam zadowolona, gdy mój licealista przychodził do domu i oznajmiał, że coś zaliczył "na dopa". Co to za ocena, co to za wyciąganie pod koniec roku, byleby zdać do następnej klasy.
A jak jest u Was?

Żeby nie było tak poważnie i rozważnie - czasem chodząc po szkole gderam do siebie  - o, kredki leżą! Matka z ojcem tyrają w pocie czoła żeby dziecko miało kredki a jeden z drugim rzuci, złamie, zgubi, zostawi i kupuj matka następne! Ja musiałam rysować patykami po oranisku! O, kanapka leży, matka wstaje, kroi, smaruje, pakuje w pudełeczko i daje na drogę mówiąc "tylko nie zapomnij zjeść" a córunia wrzuci do kosza i za nic ma matki starania! Człowiek jadł kredę z tablicy!
O, strój na wuef leży...

O, wór ze śmieciami leży, sprzątaczka walnie pod drzwi i myśli, że przyjdzie złodziej i go porwie!

Codziennie wystawiam ten wór pod drzwi mając nadzieję, że ten złodziej przyjdzie a potem czuję rozczarowanie.




26 komentarzy:

  1. u mnie nie było takich problemów,częściej a tam,dobry mi wystarczy;)))).Jednak oceny tak w sumie nic nie znaczą.Potem i tak życie weryfikuje wszystko

    OdpowiedzUsuń
  2. Oceny... Po tylu latach nauki, bardzo dobrych ocen i dyplomów z wyróżnieniem dochodzę do wniosku, że to zupełnie nic nie znaczyło, a tylko zabrało mi najlepsze beztroskie lata życia, nic nie dając w zamian. Niech się dzieciaki bawią, one teraz ciężko pracują - na wspaniałe wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem z pokolenia, które miało jeszcze mierne i to był wstyd. Potem zmienili na dopuszczający, niby to samo, ale od razu lepiej brzmi i już wstyd był mniejszy

    OdpowiedzUsuń
  4. byłam kujonem, więc trochę tego od dziecków wym agałam i mają do mnie o to pretensje, choc może dzięki temu dwa już prawie wyszli na ludzi??

    a ten czeci ma na koniec maja egzaminy z każdego przedmiotu - ale mają taki system, że jak ktoś się w miarę uczy przez cały rok, to egzamin zda na pewno
    i to ich uczy jak się zdaje egzaminy, co to znaczy, jak zwalczać stres
    lubie to

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślisz, ze dzięki temu?;)
      To Ci powiem, że mój tata miał piątkowych studentów na praktyce, którzy byli ciemni jak tabaka w rogu. Jednego takiego zatrudnił zaraz po studiach, z dwoma fakultetami. I się po jakimś czasie z nim pożegnał.
      Teraz Misiek robi te same studia, ale od samego początku pracuje w zawodzie, i tylko dlatego coś wie. Tak samo zrobił mój chrześniak (wcześniej) zdolny diabelnie, że mógłby mieć stypendium naukowe dzięki ocenom, ale postawił na pracę, bo to w niej tak naprawdę się uczył- a wszystko to (Misiek i R.) na dziennych studiach, więc oceny były różne i nawet sesje poprawkowe i obrona w drugim terminie. To się bardziej opłaciło niż zakuwanie na piątki...(Choć moja Tuśka akurat stwierdziła, że chce dostawać stypendium naukowe, więc się uczyła na te piątki ;))
      Aczkolwiek, w gimnazjum czy teraz w podstawówce, to się człek uczy dla ocen, bo są przepustką do lepszej szkoły...

      Usuń
    2. nie wiem, czy dzięki temu
      przypadkowo się złożyło, że dzieciaki miały b dobra prywatną edukację w międzynarodowej szkole, tam nie było wykuwania, bez myslenia nie zdasz IB na 36-37 punktów, nie dostaniesz 7 z matematyki na takiej maturze
      ale nawet bedąc w najlepszej szkole trzeba mieć poczucie, że trzeba wkładać swoją pracę

      teraz fakt, mniej sie przejmuję ocenami trzeciego dziecka;))

      Usuń
    3. no jeśli nie wykuwania wymagałaś a myślenia, to zrobiłaś dobrą robotę :)))
      niestety do polskiej edukacji jest wiele zastrzeżeń...

      Usuń
    4. oczekiwałam, że będą się starały mieć dobre oceny. Zdolne były i miały najlepszy z możliwych system edukacji. I nie dlatego, żeby kiedyś mieli najlepsze i nalepiej płatne prace - ale żeby mogły się ze światem dzielić swoimi talentami, jak napisane w piśmie świętym. Syn zamiast kosić kasę w zachodnim banku wybrał swoją drogę i tylko mu kibicuję, dałam skrzydła, ale on ma latać swoimi drogami

      Usuń
    5. i o to chodzi właśnie,
      rodzice powinni w miarę swoich możliwości umożliwić dzieciom wybranie przez nich drogi, wspierać, a nie realizować poprzez dzieci własnych ambicji.
      Żeby gdziekolwiek kosić kasę (uczciwie) trzeba mieć wiedzę, doświadczenie, a je zdobywa się poprzez pracę. Bo słowo "opłaciło" nie tylko ma wydźwięk brzęczących monet, a właśnie to, że na starcie, po uzyskaniu dyplomu już ma się oręż w ręku jakie jest doświadczenie w zawodzie...

      wiem, że być może jestem niestandardową matką, wezwaną kiedyś przez wychowawczynię Miśka, żebym na niego wpłynęła, bo taki zdolny, ale leniwy (jakby nie widziała ;p), a on mi dzisiaj dziękuję, że mu zaufałam i nie goniłam, dlatego uczył się dla siebie i dla osiągnięcia celów przez siebie postawionych. Niedawno to powiedział dziadkowi (ze tylko mama to rozumie ;p), który oczywiście miał zastrzeżenia, że projekt na (4plus- teraz robi magisterkę), zaliczył w drugim terminie, bo się w pierwszym nie wyrobił, w sumie nie ze swojej winy ;)

      Usuń
    6. Fajnie usłyszeć od dorosłego niemal dziecka że tylko mama go rozumie

      Usuń
    7. Madzia,
      ja bym pomyślała, że to chyba coś nie tak, jeśli tylko mama swego synusia rozumie ;D
      tu chodziło tylko o kwestię podejścia do ocen.

      Usuń
  5. U mnie? każdy stopień poza 5 był tragedią, nawet 5-, po prostu urodziłam dziecko z genami perfekcjonizmu, po jej prababci. A jak się na innych uczniów panie nauczycielki "wydzierały" (tu je podziwiałam, bo ja bym te dzieciaki zwyczajnie wywaliła przez okno) to moja płakała. Drugie śniadanie?- w liceum nie było problemu, to była "celebra", miały nawet robioną do śniadania herbatę lub kawę (prawdziwą). Bo to była szkoła społeczna, tylko cena była raczej prywatna. W podstawówce raczyła zjadać tylko jabłko w szkole, więc potem nie dawałam kanapek.
    Gdy czytam artykuły na temat tego jak teraz spieprzyli cały system szkolny to jestem szczęśliwa, że to już b. dawno poza mną. Współczuję i dzieciom i nauczycielom i rodzicom. Na szkolnictwie został po prostu popełniony gwałt.

    OdpowiedzUsuń
  6. U mnie z jedzeniem nie bylo problemu. Z kolezanka z lawki stworzylysmy "ryneczek zbyteczek". Chude i wiecznie nienazarte (jak sie uprawia sport to sie chce jesc), wpierniczalysmy kanapki nadprogramowo produkowane dla naszych kolezanek przez ich nadopiekuncze mamusie :-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. W 8 klase w roku 1995 nyly jeszcze mierne, nauczyciele nie byli w stanie wytlumaczyc dobrze matmy czy fizyki...dla mnie to byla porazka!Niechetnie chodzilo sie do szkoly. Po wyjezdzie za granice to sie zmienilo bo nauka zaczela sprawiac frajde...super nauczyciele i pomogi, i wytlumaczyli i naeet pochwalili gdy czlowiek mial inne pomysly, ciekawe zainteresowania itd......a co do kredek...nie kupowalo sie wtedy zaraz nowych bo po prost nie bylo to mozliwe.Dzieci musialy nauczyc sie uwazac na swoje rzeczy. Jaki to byl hit gdy dostalam wtedy prawdziwe mazaki w 30 kolorach!!!! Mialam 10 lat i to bylo cos wyjatkowego.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zawsze powtarzałam "ambitnym"rodzicom, że w szkole chodzi o wiedzę i umiejętności, a nie o stopnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja nie o stopniach, chociaż uczę. Ja nie mogę patrzeć, jak dzieci odnoszą do okienka pełne lub prawie pełne talerze z drugim daniem. Zupy próbują (nie zjadają do dna w talerzu) tylko nieliczni. Surówki- są beeee, a z warzyw dobry jest tylko keczup.

    OdpowiedzUsuń
  10. ale tak chyba zawsze było,
    sama nie dojadałam albo w ogóle nie chodziłam i jak mama to odkryła, to przestała mnie na te obiady zapisywać, a mnie ulżyło, że nie muszę się spowiadać co na ten obiad było ;) Swoje dzieci tez nie zapisałam na obiady szkolne, bo uczciwie powiedziały, że jeść nie będą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale rodzice z mojej klasy wiedzą, że dzieci nie zjadają obiadów, ale w następnym miesiącu i tak je wykupują.

      Usuń
    2. chyba w każdej szkole tak jest, w poprzedniej marnowało się mnóstwo jedzenia, lądowało w śmieciach, tutaj przynajmniej jedna z pań karmi tymi resztkami swoje kury

      Usuń
    3. Albo mądre woźne stawiają taki mniejszy kosz z napisem na wieczku: "Na chleb". I potem można to zabrać dla zwierząt, a nie wygrzebywać kanapek ze śmieci...

      Pozdrawiam, MBI

      Usuń
    4. nie ma szans, zwykłe śmieci nie trafiają do koszy, żebyś widziała jak czasem wyglądają klasy..

      Usuń
  11. A mogłabym się dowiedzieć, co to jest DTCK? Bo chyba sama nie wymyślę...

    OdpowiedzUsuń
  12. W moim rodzinnym domu nauka,a wiec również oceny były bardzo ważne.Choć nie pamiętam,zeby rodzice o swoich oczekiwaniach wobec nas mówili jakoś wprost.To się czuło,to było oczywiste.Tak jak i to,że trzeba iśc do liceum i skończyć dobre studia.Takie były w moim domu zasady:)Byłam kujonem.Za moich czasów, żeby mieć w liceum dobre i bardzo dobre oceny,trzeba się było sporo uczyć:)I odpowiednio zachowywać:)
    Swojego dziecka tez nie wychowałam"luzacko" w tym względzie.Oczywiście było wiele dyskusji o zainteresowaniach,wyborze kierunku studiów.Ale nigdy nie miałam potrzeby ani poczucia,że muszę mojej córce coś narzucać,do czegoś ją przekonywać.Przeciwnie - nieraz zaskakiwala nas dojrzałością,życiowym pragmatyzmem.Tak,że mamy do niej pełne zaufanie.
    Tak,jak napisała Rybeńka - dzieciom trzeba dać skrzydła,a latać muszą się nauczyć samodzielnie..:))

    OdpowiedzUsuń
  13. Super czujesz szkołę:):):)Nie ma takich złodziei, by wór ze szkoły porywali. Oni doskonale wiedzą, ze szkoła to bidota, ciągle "na dorobku".
    Moje uczyły się jak chciały.Raz lepiej, raz na dopa nie naciskałam, Czasem żałuję, ale zawsze wiedziałam, że to ich wybory.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz