1986.
Mieszkamy w
wynajętym mieszkaniu. Czwarte piętro bez windy, 18 metrów kwadratowych –
wchodzi się do mini-przedpokoju, po lewej stronie maleńka łazienka, po prawej
wnęka kuchenna z groteskowym oknem na
pokój. W pokoju dwie wersalki, szafa i ława. Wózek dziecka tarasuje i tak
ciasne wejście.
Osiedle położone jest na południu Krakowa.
Obowiązuje rejonizacja, jesteśmy oficjalnie zameldowani w całkiem innej
dzielnicy i dlatego muszę wozić dziecko do żłobka przez całe miasto z Bieżanowa do Krowodrzy. Nie jest to łatwe. Dwuletnie
zaspane dziecko nie chce iść, znoszę je „na barana”, niosąc jednocześnie wózek.
Trzeba jeszcze przejść pod ulicą podziemnym przejściem i wyjść po schodach na
drugą stronę do tramwaju.
Siedzące w
wózku dziecko płacze w zatłoczonym tramwaju, ktoś na mnie krzyczy abym je
wzięła na ręce to się uspokoi. Jeśli wezmę na ręce a tramwaj szarpnie to nie
utrzymam się na nogach – myślę, ale nic nie mówię, mnie też się chce płakać.
W końcu
dojeżdżamy do placu Wolności (dziś Inwalidów), wysiadam i idziemy na
Sienkiewicza. Zostawiam syna i biegnę do pracy w barze na rogu Karmelickiej. Właścicielka każe mi smażyć jajecznicę na
margarynie i do jajek dodawać mąkę i mleko. Buntuję się bo kiedy klient zamawia
jajecznicę z 4 jajek to ma w potrawie dwa. Złodziejstwo. Jestem tu nowa, czuję,
że to nie jest dla mnie dobre miejsce. Dobrą kucharkę przyjmą wszędzie – myślę
naiwnie. Na razie pracuję tu bo żłobek blisko i to mnie tu trzyma.
Kiedy
odbieram dziecko ze żłobka, jest rozpalone. Przywiozła go pani chorego, żeby to
było ostatni raz! – krzyczy opiekunka. Prosto ze żłobka jadę do lekarki na
Widok – tam dziecko wymiotuje na korytarzu i znów ktoś krzyczy – jak chore to
nie ładować jedzenia, potem tylko rzygają gdzie popadnie! Wszyscy są nerwowi,
mówią podniesionym głosem, rzucają się o byle co. Wszędzie tak jest, może to z
powodu kolejek, tłoku, ścisku, nie wiem ale boję się tego miasta, tych ludzi
mających o wszystko pretensje, wtrącających się, wiedzących lepiej.
Tulę
zapłakane, rozpalone dziecko, wychodzi lekarka, patrzy z uwagą, zabiera nas do
gabinetu. Angina. Zastrzyki. Pierwszy dostaje od razu. Przy wypisywaniu
zlecenia mówię, że mieszkamy na Kozłówku. Dzwoni gdzieś, tłumaczy komuś sytuację i wreszcie mówi mi, że będzie przychodziła
pielęgniarka z tamtejszej przychodni. Oddycham głębiej i czuję, że mogłabym
ją z wdzięczności pocałować w rękę. Wykupuję leki i jedziemy do domu.
Synek zasypia. Trzynastka wlecze się przez całe miasto a tymczasem duchota
zamieniła się w krótką wiosenną burzę. Wysiadam i oddycham rześkim powietrzem.
Dziecko śpi. Wstępuję do przychodni ze zleceniem na zastrzyki. Pielęgniarka już
wie, umawiamy się na jutro.
Siedzimy w
domu. Nie poszłam do pracy i więcej tam nie pójdę. Pani potrzebna jest
pracownica na stałe a nie matka, która będzie ciągle na opiece. Nie to nie.
Piorę we „Frani”
dziecinne ciuszki i denerwuję się, że nie ma ich gdzie suszyć. Taka piękna pogoda,
na polu wyschło by raz-dwa a tak to wszystko kisi się w miniaturowej łazience. Gdyby
choć mieć wirówkę i te rzeczy odwirować – marzę.
Wszystko kwitnie,
jest cudowna wiosna, grzeje słońce a my tkwimy w ciasnym mieszkaniu. Syn kaszle,
jest słaby, przysypia co kilkanaście minut. Kupuję dolary, idę do Pewexu po Biowital.
Wierzę, że to wzmocni jego odporność. Wstępuję do ginekolożki po receptę na
tabletki antykoncepcyjne. Nie muszę się nawet rejestrować, położna daje mi
receptę na dwa miesiące.
Przychodzi
pielęgniarka z zastrzykiem i mówi, że był wybuch w Czarnobylu i w przychodni
podaje się dzieciom płyn Lugola. Mam iść bo nie wolno go wynosić z ośrodka. Pod
przychodnią kolejka. Ludzie przestraszeni. Ktoś mówi - wszyscy umrzemy na raka.
Nie powinno się wychodzić na zewnątrz, pić mleka od krów które jadły świeżą
trawę, jeść jajek od kur z wybiegu. Trzeba trzymać dzieci w mieszkaniu, pamiętajcie.
Przecież to
już za późno – mówi ktoś inny. Wybuch był 26 kwietnia a dziś już mamy maj, już
po wszystkim.
Dobrze pamiętam tamte czasy. I opadające ręce z niemożliwości...
OdpowiedzUsuńJesteśmy na szczęście ostatnim pokoleniem doświadczonym "urokami" socrealizmu. Przynajmniej mam taką nadzieję.
OdpowiedzUsuńRodzinna była wtedy w ciąży i pamiętam, że na majówce byliśmy razem u moich przyszłych teściów, a ona opalała się na słońcu- pomyślałam wtedy: lekarz, wie co robi ;)
OdpowiedzUsuńto faktycznie niezapomniany dzień..
OdpowiedzUsuńMłodszy syn miał wówczas 3 latka, starszy 10. Miałam sąsiadkę lekarkę- pediatrę. Dostaliśmy Lubolę dwa dni przed oficjalną akcją. Ale przecież i tak "było już po wszystkim".
OdpowiedzUsuńDZiwny to był dzień. I dziwne czasy...
przykro mi Klarko, mam wyrzuty sumienia, że ten debil wyżej przyszedł ode mnie:((((
OdpowiedzUsuńno co Ty :* nic się nie dzieje
Usuńf sumie
Usuńjakby u mię był tylko jeden komenć to też bym udźwigua!
Znowu mnie jakaś zadyma ominęła??? :(
UsuńNie przypomnaj mi, bo mam do tej pory traume...
OdpowiedzUsuń1976... dziecko dwa lata, o 5.00 bralam dziecko na rece, bez wozka, bo szybciej, tramwajem do zlobka, potem, dwa tramwaje i autobus - o 7.00 bylam w pracy!
Powrot to samo, w domu o 17.00!
Tydzien w zlobku, dwa tygodnie na zwolnieniu, i powtorka!
Tez Krakow :)
Wytrzymalam tak rok i wynioslam sie na wies - od tej pory dziecko zdrowe. A ja psychicznie zdrowa! :)
A majowka czarnobylska: obie bylysmy 12 godzin na dworze, w pelnym sloncu, w pelni nieswiadome! Tez mam traume :(
Tamten dzień, ładna pogoda, ciepło, dziecko z byłym na spacerze pół dnia, a potem płyn lugola i strach o zdrowie i awantura: dlaczego tak długo trwał ten spacer?!...to już 31 lat temu...nie lubię tych wspomnień.
OdpowiedzUsuńMarytka
majówka w szpitalu po błyskawicznym acz ciężkim porodzie syna.Urodziłam 27 a wyszłam dopiero 4 maja....I nie pamiętam by było ciepło.Jechałam w płaszczu zimowym!
OdpowiedzUsuńA,a przedszkole/żłobek mialam nad pracą.Doslownie piętro wyżej ale jako AJENT KAPITALISTA mi się nie należał;/.Nie zapomnę jak teść który miał się synkiem opiekować ( Junior mial wtedy dwa lata)przyjeżdżał z nim do sklepu i wisiał na mnie godzinami...Raz go zostawił i poszedł a mały poszedł również...Zamknęłam sklep i jak oszalała latałam po osiedlu go szukać...Znalazłam a potem się okazało że jakieś dzieci zaprowadziły go NA TORY pobliskie pokazać pociąg...
był również taki absurdalny przepis, że jeśli matka pracuje w placówce to nie może do niej przyprowadzać dziecka
UsuńJa akuratnie uczyłam się z towarzystwem do matury w parku, pogoda piękna, koce na trawce. W domu spanikowana mama z Lugolem- lekarze wynosili płyn poza placówki;)
OdpowiedzUsuńHmmm... Pamiętam ładną, słoneczną pogodę. Byłam w I klasie liceum. W szkole dawali nam płyn Lugola (ależ ohydne to było!). Potem poszłyśmy z koleżankami na spacer. Jedna z nas kupiła sobie lody. Patrzyłyśmy na nią i zazdrościłyśmy, bo nie miałyśmy odwagi. Mówiono nam, żeby niczego nie jeść na dworze, a ona się tym nie przejmowała.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak moje dziecko miało występy 1 maja, więc przebywało na dworze do późnego popołudnia, a potem dostało ten płyn, a nie powinno. Z tarczycą ma kłopoty do dziś.
OdpowiedzUsuńNam kazali po pochodzie przyjść z powrotem do szkoły z kubkiem albo literatką. (dla młodszych -to taka mała szklaneczka do popitki :) Kolejka była ogromna. Wyszła dyrektorka i powiedziała, że nie ma co czekać i jutro każdy ma przyjść jeszcze raz do przychodni po lekarstwo. No to się rozeszliśmy. Nie wiem, po co piłam ten płyn Lugola 2 maja. Chyba mi pomogło, ale niektóre moje koleżanki mają dzisiaj ogromne problemy z tarczycą. A dyrektorka? Niech ją szlag. Sama pewnie wypiła wcześniej.
OdpowiedzUsuńNa raka umrzemy i bez Czernobyla, wystarczy tych wszystkich konserwantów i polepszaczy...
OdpowiedzUsuńI wydawało się, że to najgorsze, co nas mogło wówczas spotkać. A tyle się potem jeszcze wydarzyło i stale dzieje... Ja wtedy poszłam na długi spacer z mamą. Był opad, na pewno, bo straciłam sporo włosów...
OdpowiedzUsuńmoja siedząca w wózku siostra ur. 01.12.85 i ja... nie mająca przed urodzinami w czerwcu szesnastu lat....
OdpowiedzUsuńna wsi nie wiedzieli, ze trzeba jodować maluchy- mnie zgarnęli, bo chodziłam do szkoły. MĄDRA z pielęgniarek kazała: przywieźcie maleństwo! na jod. Mama dała się przekonac!!!! Dwie najważniejsze dziewczyny w moim nie dorosłym życiu !!!
Klarko? czy można dookoła objechać Kraków?
Usuńbo byłam: Częstochowa, Oświęcim, Zator, Wadowice, Skawina, Wieliczka, Ojców,...... Częstochowa... i na Kaszuby!!!
zaliczysz?
Trzyletni syn po wypiciu plynu ( zdobytego ) Lugola zwymiotował go po 20 minutach. Kompletna bezradnosc, bo podac od nowa moze zaszkodzic, nie podac tez zle. Znajomy lekarz telefonicznie powiedzial, mam pani druga dawke, nie , no to co za problem. Nie podawac. :) To byly czasy. Dobrze ze minely.
UsuńAlis jak byłaś w Ojcowie to zaliczam, choć szkoda, że nie byłaś w Nowej Hucie, może następnym razem?
Usuńpytanie było podstępne, przyznaję....
Usuńliczyłam na polecenie kilku miejsc do zestawienia....
Ojców minęliśmy przez nie uwagę bokiem, ale nadrobimy!!!
Ja bylam juz wtedy w Ameryce, ale pamietam.
OdpowiedzUsuńciekawa jestem - co mówiono wtedy w Ameryce?
UsuńNie mam pojecia niestety. Bylam tu zaledwie poltora roku i cigle mocno na etapie nauki jezyka wiec ani prasa ani tv amerykanska byly ciagle dla mnie nieosiagalnym zrodlem informacji. Pamietam tylko przekazy z polonijnej prasy, a te wiadomo byly pelne paniki. Spanikowani ludzie chcieli, a moze nawet wysylali do Polski jod zakupiony tutaj, co oczywiscie bylo bezsensu, bo paczka w tamtych czasach szla 6 tygodni. No ale czego sie nie robi w panice.
UsuńDla mnie najpiękniejsze czasy. IV klasa technikum. Jarocin. Milon pomysłów w głowie. Żyć się chciało bardziej niż dzisiaj.
OdpowiedzUsuńJa wtedy bylam mlodą kozą,chyba 5 kl podstawówki.Pamiętam,ze w szkole dawali ten paskudny plyn do picia ....pamiętam panikę wśród dorosłych.Ja aktualnie mam problemy z tarczycą i nie można wykluczyć ze tamto zdarzenienie nie miało wpływu na to.
OdpowiedzUsuńKlarko,łatwo nie miałaś....
Z dzisiejszego tekstu wynika, że mamy synów. w w tym samym wieku W 1986 mieszkałam już w obecnym mieszkaniu i miałam pralkę z wirówką. Na szczęście rodzice mieszkali w następnej bramie, więc nie musiałam martwić się o żłobek. Syn poszedł dopiero do przedszkola i był to czas wytchnienia dla jego dziadków. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSmutne wspomnienia Klarko.
OdpowiedzUsuń....
Zdaje się ,że mieszkałam wtedy u koleżanki na wsi,płynu nie piłam.
Problemy z moją tarczycą i ten rak to może obwinić Czarnobyl? Też tego dnia pracowałam w ogrodzie przez cały dzień a przy mnie moja kilkuletnia córeczka.A mojemu Starszemu to się upiekło, bo jako 17 latek narozrabiał i Go przymknęli na jakiś czas w celi akurat w czasie tego Czarnobylu..
OdpowiedzUsuńJa bylam wtedy w szkole. Plyn Lugola dostalismy dopiero po kilku dniach...
OdpowiedzUsuńW nastepnym roku moja kolezanka poronila.
tezMonika
Moj synek miał niespełna trzy miesiące.Tego dnia nie zapomnę do końca zycia.Jakie on miał torsje po tym pieruńskim płynie.Po latach okazało się że podawanie tego świństwa było przysłowiową musztardą po..a moje dziecko tak cierpiało a ja razem z nim,Cały dzień na reku zalana łzami Bożenka
OdpowiedzUsuńCzas maturalny miałam wtedy i półpasiec na głowie i twarzy ...Pamiętam ogólną panikę z tamtego czasu.Smutny czas.
OdpowiedzUsuńNajbardziej deficytowym i pożądanym dobrem w tamtych czasach było mieszkanie.Nikt normalny go nie miał odrazu.W spółdzielni czekało się kilka lub kilkanaście lat.Były jeszcze jakieś specjalne przydziały w niektórych zakładach pracy lub dla super zdolnych ludzi kończących studia z wyróżnieniem.Ale to wszystko też nie natychmiast.Cała reszta musiała czekać,wynajmować,mieszkać kątem u rodziców.No chyba,że ktoś miał bardzo dobrze sytuowanych rodziców,posiadał tzw.dewizy na zakup mieszkania własnościowego,tudzież miał wujka w Ameryce:)))
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze dziecka,gdy wybuchł Czarnobyl.
A teraz mieszkanie nie jest dobrem deficytowym dla młodych ludzi? :)
UsuńPewnie tak,zwłaszcza ładne, przestronne.Sądzę,że nigdzie na świecie komfortowe mieszkania nie leżą na ulicy:)Mam jednak wrażenie,ze nasi młodzi nieźle sobie radzą,szybciej się usamodzielniają.Moi są bardzo operatywni:)Nie znam ani jednej pary,która by mieszkała w jednym pokoju przy rodzicach.A my tak mieszkaliśmy z 2 małych dzieci przez ok.3 lata.Inna sprawa,że bardzo dobrze wspominam ten czas - rodzice bardzo wspierali i pomagali.
UsuńOj, Klarko, mieszkaliśmy w identycznym mieszkaniu przez pierwsze trzy lata naszego małżeństwa, ale nie mieliśmy jeszcze dziecka, tylko psa. Pamiętam, że wtedy myślałam, że nawet z dzieckiem byśmy się pomieścili' :) Młody człowiek ma jednak mnóstwo optymizmu (?) w sobie. Moje dziecko w czasie Czarnobyla było w nieodległych planach. Dziś ja mam w tarczycy cała kolonie guzków, na szczęście na razie łagodnych. Ciekawe, czy gdyby nie ten wybuch tez bym je miała?
OdpowiedzUsuńDziś też, no wiesz :)))
BB i kwa.
Pamietam piekna pogode i zupelnie puste podworko przed blokiem, co bylo ewenementem, bo dzieciaki zazwyczaj byly wszedzie.. Smaku plynu lugola nie pamietam, nie pamietam paniki, ale pamietam, ze rodzice byli w tym czasie bardzo powazni, smutni..
OdpowiedzUsuńGuzki na tarczycy mamy obie z siostra. Ona stracila tarczyce pare lat temu. Ja sie szykuje na operacje w przyszlym roku.
Moja mama ma podobne opowiesci o tych czasach. Ale pralke (czy na pralke) tata wygral w toto, wiec byla z wirowka. Tyle dobrego..
Czyli nasze dzieci są w tym samym wieku. Pamiętam tę sytuację doskonale. Cały dzień spędziłyśmy z koleżanką na świeżym powietrzu, wożąc nasze pociechy w wózeczkach. Potem dowiedziałyśmy się o tej awarii i zaaplikowano nam antidotum.
OdpowiedzUsuńNa szczęście obydwie nie pracowałyśmy i opiekowałyśmy się dziećmi bez przeszkód (byłyśmy na urlopach, zdaje się bezpłatnych, ale pewności nie mam). Żadnych żłobków, tramwajów, kolejek w przychodni. To było moje trzecie dziecko i nie panikowałam z każdą najlżejszą gorączką. Im mniej miało do czynienia z lekarzami, tym dla niego zdrowiej:). Opieka matki do trzeciego roku życia - bezcenna.
Czemu tylko do trzeciego roku życia?:)Można znacznie dłużej,jeśli się ma gwarancję powrotu do pracy w dowolnym czasie,jakieś oszczędnosci i możliwość wypracowania "godnej" emerytury.Wtedy można opiekować się dziećmi bez przeszkód:):)Generalnie w życiu zawsze jest coś za coś,ale oczywiście są wyjątki.:)
UsuńPozdrawiam,
Ania
Dzisiaj zbieramy żniwo tamtej wiosny.Wszystko było zamiecione pod dywan .Coś jak Hiroszima i Nagasaki tylko z opóżnionym zapłonem.
OdpowiedzUsuńMoja starsza córka miała wtedy dwa i pół miesiąca. Ludzie byli ogłupieni propagandą i trudno było wtedy pojąć powagę sytuacji. Mam nadzieję, że pokolenie trzydziestojednolatków uniknie jednak konsekwencji tamtego zdarzenia.
OdpowiedzUsuńSłabsze jest teraz jakoś to młode pokolenie. Pewnie nie tylko przez Czarnobyl. Teraz, ówczesne dzieciaki, same właśnie rodzą dzieci...