wtorek, 20 grudnia 2016

wędrując z korzeniami w doniczce


Z różnych powodów ludzie zmieniają miejsce zamieszkania. Bo dorośli, bo znaleźli dobrą pracę, bo założyli rodzinę albo po prostu wolą inny klimat.

Tylko ktoś, kto zaczynał wszystko od nowa zrozumie jakie to trudne. Choć może teraz jest łatwiej,  kontakt  prosty i można w jednej chwili zobaczyć na wyświetlaczu twarz bliskiej osoby w znanym otoczeniu.

Wyjechałam z domu mając niecałe osiemnaście lat i przez rok mieszkałam w zupełnie nieznanej mi wcześniej miejscowości pracując wśród ciągle zmieniających się ludzi. Nie byłam całkiem sama, była ze mną koleżanka, z którą chodziłam do szkoły trzy lata i bardzo się lubiłyśmy.  Oswajając nowe miejsce miałyśmy świadomość tymczasowości, byłyśmy młode i żadna nie bawiła się w dom, pokój hotelu był pokojem hotelowym, nie było w nim butów zimowych i letnich, kurtki z kapturem i cienkich sukienek. Sezonową  odzież wywoziłyśmy do domów rodzinnych.
 Nie było łatwo choć to był doskonały trening przed wejściem w całkiem dorosłe życie. Każda musiała nauczyć się przede wszystkim zaopiekowania sobą. Kiedy iść do lekarza, co kupić aby wystarczyło do następnej wypłaty, kogo zaakceptować a z kim się nie zadawać. Podejmować decyzje i ponosić konsekwencje wyboru.

Potem zmieniałam miejsce zamieszkania jeszcze wiele razy. Woziłam z sobą coraz więcej rzeczy aż wreszcie najważniejszym bagażem stała się odpowiedzialność za rodzinę i już nie można było spakować jednej torby, trzasnąć drzwiami  i powiedzieć „żegnam”.

Co jest najtrudniejsze w nowym miejscu?
Musisz. Kluczowe słowo.

Musisz przyzwyczaić się do odgłosów za ścianą w dzień i w nocy. Z początku nie wiesz, czy sąsiad krzyczy bo jest zły czy jest po prostu głuchy. A w domu to było takie proste – szczeka pies o ósmej to znaczy że sąsiadka idzie do sklepu. Idzie sąsiad w dół to czas i na mnie bo jeździmy tym samym autobusem.
Musisz nauczyć się miejsc – tych, gdzie się chodzi z przyjemnością i tych, które należy omijać. Przecież nikogo o to nie zapytasz bo nikogo nie znasz. Nie ma „wydeptanych ścieżek.”

Musisz poznać ludzi z przestrzeni społecznej i ich zwyczaje. Panią z najbliższego sklepu, lekarkę z przychodni, pasażerów z przystanku. Jeśli dojeżdża się do pracy na określoną godzinę z jednego miejsca, wkrótce prawie wszystkie twarze stają się znajome.
Praca – znów ludzie i wybory. Nie zawsze ten najbardziej uśmiechnięty i uprzejmy będzie miał dobre intencje. Ne od razu zrobią ci miejsce w szafie i przesuną krzesło przy śniadaniowym stoliku.

Nie ma znanych od lat koleżanek. Jeśli mieszka się całe życie w jednej miejscowości to Kasię można wyciągnąć na rower, Ania potrafi szyć, Dorota robi paznokcie a Krzysiek zajrzy do warczącej lodówki. W nowym miejscu ich nie znasz. Nie znasz żadnego fachowca od remontu. Nie masz z kim iść na kawę. Nie masz z kim zostawić chorego dziecka kiedy chcesz wyskoczyć do apteki, musisz je zabrać ze sobą.

Potrzebujesz czasu by obce zmieniło się w „nasze” lub „moje”.

Do dziś czasem mówię do jednej czy drugiej siostry – nie zrozumiesz tego rodzaju samotności jeśli całe życie mieszkasz w jednym miejscu. Ludzie mogą być dobrzy lub źli ale wiesz, kto jest kim. Na kogo możesz liczyć, kogo trzeba unikać, kto wie i powie o tym, co ważne, kto się uśmiechnie bo cię lubi a kto się szczerzy nieszczerze.

Nie możesz wyskoczyć na chwilę do mamy, do siostry czy brata. Po kilku latach będą z tobą rozmawiali inaczej niż z miejscowymi. Nie dlatego, że wyjechałaś. Po prostu już się tak dobrze nie znacie. Jeśli mieszka się dom przy domu to rozmowę można zacząć od wczorajszego obiadu. Dziękuję za kapustę, przyniosłam ci parę gołąbków.
A jeśli mieszkasz 500 km stąd to powitają cię słowa „ale ci urosły włosy”.  Przeważnie nie dzieje się nic nadzwyczajnego więc nie wiesz, co odpowiedzieć na proste „co słychać” a o tych najtrudniejszych i najważniejszych zdarzeniach nie opowiesz tak od razu bo to za trudne.

Latem tego roku chodziłam po mojej rodzinnej miejscowości i prawie żadne miejsce nie było takie samo.  Tam, gdzie grabiłam siano, rośnie wysoki las, w miejscu kamienistych ścieżek są asfaltowe drogi. Nie ma strumyka z chybotliwą kładką ani łąki, przez którą skracałam sobie drogę do szkoły.
  Spotykałam przyglądających mi się z ciekawością ludzi – ani oni mnie nie poznawali ani ja ich.  Prawie pół roku dręczyło mnie pytanie – jakim cudem z Przygórza widać cmentarz, przecież tyle razy tamtędy szłam i nigdy go nie widziałam.

Aż oglądając zdjęcia zrozumiałam – bo tam cmentarza nie było! Część widoczna ze wzgórza powstała już po moim wyjeździe i tam właśnie są ludzie, których pamiętam z dziecinnych lat.

Za parę dni otworzą się drzwi w Waszych domach. Może traficie w  objęcia mamy, taty, przytulicie wyrośnięte wnuki, może uściskacie dawno nie widzianą siostrę, brata, ciocię. 
Uśmiechniętych, radosnych twarzy, łez wzruszenia, uścisków dłuższych niż przy zwyczajnym powitaniu, trzymania za rękę, patrzenia w oczy  i zdumienia, że czas się zatrzymał i znów jesteśmy w domu.








83 komentarze:

  1. Korzenie w doniczce, mowisz?:)
    To o mnie:)
    Powinnysmy stworzyc grupe na FB:)

    OdpowiedzUsuń
  2. oczywiście nie napisałłabym tego lepiej, choćbym pisała 100 dni. A bardzo chciałabym czasami niektórym to uświadomić. Ile kosztuje taka zmiana życia.

    a dodaj do tego okoliczność zagraniczną
    obcy kraj z wielością języków i innymi tradycjami, ludźmi myślącymi inaczej, kompletnie innym funkcjonowaniem państwa na każdym poziomie
    no

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o wyjeździe za granicę było już dużo i nie chciałam się powtarzać ani narażać, kiedy o tym piszę to zawsze tu mam jazdę

      Usuń
    2. cha cha cha
      ale to bardzo uniwersalny wpis, bardzo:)

      Usuń
    3. bariera językowa i multikulturowość, to jest naprawdę trudne,
      i jeszcze brak zrozumienia ze strony tych, co zostali i uważają, że się Wam we łbach przewraca od dobrobytu i dlatego sami sobie stwarzacie problemy :D

      Usuń
    4. Nie skarżę się, oswajam swoją zagraniczną rzeczywistość, ale gdybym miała doradzić przyjacielowi emigrować czy nie, powiedziałabym - nie rób tego.

      Usuń
    5. Klarka, podsłuchiwałaś moją teściową, przyznaj się!!

      Róża, a ja bym tak nie powiedziała
      Każdy jest inny.
      Było nie latwo, ale nie żałuję
      Po stronie zyskó rubryczka jest dużo pełniejsza w naszym przypadku

      Usuń
    6. Rozo, to rzeczywistosc emigracyjna nas oswaja, nie odwrotnie.

      Usuń
    7. Bylo ciezko, ale nie zalowalam ani przez chwile.

      Usuń
    8. Ja takze nie zaluje.
      Àle co sie nagimnastykowalam to moje:)
      Nadia Comaneci moze sie schowac::))

      Usuń
    9. małgosiaK ach ach jaka piękna kartka, jestem zachwycona!

      Usuń
    10. Ja tez nie zaluje, wrecz przeciwnie uwazam, ze emigracja to najlepsze co mi sie w zyciu przydarzylo.

      Usuń
  3. zniknęło mi komentarz.Widocznie tak mialo być.
    ja też miotałam się choć nei tak daleko ale...

    OdpowiedzUsuń
  4. i chciałam jeszcze napisać, że to bardzo dobrze, jak młody człowiek musi wyjechać w wieku 18 lat z domu i wspierany przez roziców z daleka uczyć się samodzielności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rybko, chciałam podziękować na Twoim blogu za okazaną mi życzliwość i wsparcie, ale z okienka "wybierz profil" znikła opcja "Nazwa/adres URL" i mnie nie wpuszcza :(

      Usuń
    2. Kochana, wspomnialam Rybce o tym, co tu piszesz. Ona zablokowala wejscia, bo wchodzili "nieproszeni, brzydcy goscie":(

      Usuń
    3. Nie mam pojęcia co się dzieje.
      Ale szkoda że nie możesz wejść!
      Czekamy tam na ciebie! !

      Usuń
    4. Będę próbowała.

      Klarko, przepraszam za prywatę na Twym blogu :)

      Usuń
  5. W mieście tak wiele się nie zmiena, ale na wsi te zmiany widać bardzo, nowe domy gdzie kiedyś były tylko łąki, brak wydeptanej lata temu drogi nad rzekę, rzeka w innym biegu i zupełnie nie do poznania, las, który całkiem niedawno był tylko małym zagajnikiem.
    Bardzo dobrze Cię rozumiem. Mimo mieszkania "u siebie" w sumie długo bo 8 lat nadal jestem tu "nabytkiem", obca, bo nie wychowałam się na tej wsi jak mój mąż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przedszkole i szkoła integrują, zawsze to wspólne przygotowania, wymiana doświadczeń itd, i oczywiście poranne telefony - oni mieli na dziś przynieść..(tu sobie dopisz)

      Usuń
  6. :D Ja tam zabralam nie tylko korzonki ale i liscie na calkiem dorodnych lodygach, czasem roslinka kwitnie! Zabieramy w inne miejsce caly nasz swiat, no nasz maly swiatek. W innym jezyku i kulturze jest to zarowno bardziej widoczne jak i bardziej wazne...
    Sa dwa rodzaje ludzi: jeden, ktory sie czuje wszedzie jak u siebie i drugi, ktory nie czuje sie u siebie jak w domu i nosi korzonki ale takie przyschniete. Paradoks polega na tym, ze zwykle nie ten gatunek ludzi wedruje lub pozostaje trwale na jednym miejscu. :D
    Klarko, znow dobry tekst w odpowiednim momencie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję
      ja sobie myślę, że jak się polubi (tak zrobiłam choć z trudem) nowe miejsce to się w nim łatwiej żyje
      ale wiele razy mówię - mogłabym się stąd wyprowadzić bez żalu

      Usuń
    2. Cala rzecz polega na tym aby dobrowolnie cos opuszczac. Inaczej jest gdy sie musi. :) Nowe miejsce tez jest dobre, gdy sie do tego podejdzie z rozsadkiem a nie uczuciami. Jednak w obu przypadkach te 'korzonki' zyja lub przysychaja - w duzej mierze to zalezy od nas samych. Mozna sobie znalesc takie mentalne miejsce, ktore nie jest tozsame z fizycznym. :)))

      Usuń
  7. Też mam takie "korzenie w doniczce"....Łzy stanęły w oczach i zimne jabłko w gardle...Tu gdzie żyję od kilkunastu lat - nadal ten inny świat; a Tam - nie ma już tych miejsc, nie ma TYCH ludzi, którzy tworzyli TAMTE scenerie....I tak trudno w okresie każdych świąt. Mają byc radosne przecież a ja ryczę po kątach....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wiesz co, ryczeć w takie radosne święta?
      Przesyłam serdeczności :*

      Usuń
  8. Klarko, dziekuje Ci za ten wpis! Toz to o mnie: wyjechalam mlodo z Warszawy do Niemiec. a czasy byly calkiem inne, bez komorek, internetow i tanich lotow... Dobrze miec przy sobie chociaz jedna zaufana dusze. Calkiem samotnie to bardzo trudne.
    tezMonika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę bardzo
      a wiesz że mi się ciągle mylisz z taką Moniką z Krakowa? Nie wiem czemu, czy kiedyś mi pisałaś coś o Krakowie?

      Usuń
  9. A ja trafiłam do mojego domu przy mojej ulicy mając niespełna roczek i jestem tu do tej pory, a jest to już taki szmat czasu, że ho, ho, ho...! Tym pięknym tekstem pokazałaś mi sprawy, o których pojęcia nie miałam. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo o tym się rzadko mówi. Co tu opowiadać, jest jak jest

      Usuń
  10. Może ja nie tak jak Maradag. Korzenie w doniczce to ja od dzieciństwa miałam.
    Jest trudno zaaklimatyzować się w nowym środowisku ale równie trudno - myśłę być w starym otoczeniu i być troszkę innym niż otoczenie oczekuje...
    Może ja nie wrażliwa jestem?.
    Nie ma już ludzi ,z którymi bym się w ten czas chciała spotkać i z tymi ,którzy są spotkam się tak czy tak.
    Piękne świeta ktoe kiedyś spędzałam z rodzina zachowuje w pamięci.
    I nie tęsknie. Może ja jednak nie wrażliwa jestem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tęskni się parę lat a potem często jest bunt, zdziwienie, rozczarowanie i ulga, że ma się te korzenie w doniczce

      Usuń
  11. Ja jestem cały czas u siebie, tzn. W tym samym mieście, ale moja nieżyjąca już Mama to przeżyła. W bardzo młodym wieku całkiem sama wyjechała z podlaskiej wsi do mocno uprzemysłowionego miasta przy czeskiej granicy. Z czasem była już u siebie, tu założyła rodzinę i dozyla starości. Ja do dziś nie mogę wyjść z podziwu skąd miała w sobie tę odwagę i siłę na tak daleka wyprowadzka z domu.
    Pozdrawiam serdecznie, Małgosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pewnie miała ważny powód, a już na pewno była odważna

      Usuń
    2. No tak.
      Moi rodzice oboje opuścili wieś jak miliony wtedy.
      Ale zostając byliby nieszczęśliwi jestem o tym przekonana.

      Usuń
  12. Już chwaliłem Twój talent Klarko? Chyba nie? No to nadrabiam - tekst wbił mnie w glebę i tkwię tam, pomiędzy korzonkami. Ja tak nie potrafię, to co się mam wysilać? Zdarzało mi się już napisać lepszy komentarz od autora notki, ale tu... Nie da się! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo Ci dziękuję choć uważam, że w tym tekście nie ma niczego szczególnego, może mam po prostu trochę inne spojrzenie na zwykłe ludzkie sprawy ale najpewniej dlatego, że mam więcej czasu i gorzej sypiam ;)

      Usuń
    2. U mnie akurat trudno napisać gorszy komentarz niż post he he

      Usuń
    3. Zdaje się że to krygowanie, Rybeńko? :)

      Usuń
    4. kryguje się, największa sztuka blogowania polega na tym, żeby tylko zaznaczyć temat a czytelnicy robią resztę

      Usuń
  13. Z centrum Poznania lądowanie na wsi, taka praca. Nie ma chodników? Nie ma, jest błoto. Nie ma oświetlenia? Nie ma, czasem jest pełnia. I ta cholerna cisza. Po latach miałam wybór, wracać do miasta, czy zasiedlać kolejną wieś. Zgadnij. Wybrałam błoto, księżyc, ciszę, żaby, komary, stworzyłam ogród i żyję w raju. Czasem bywam w Poznaniu i mam wrażenie, że zaraz oszaleję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ja miałam odwrotnie - z górskiej wsi pachnącej lasem prosto w śmierdzące, hałaśliwe miasto

      Usuń
  14. Dziękuję :)

    W obcym kraju, w obcym mieście ... czasem czuję się jak mrówka w ulu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty od początku miałaś niełatwo, w kraju też, mówią o takich dziewczynach "twarda babka" ale ile razy ta twardzielka płacze w środku to nikt nie wie

      Usuń
  15. Klarko, wzruszylam sie! Jakbym o sobie czytala:) Smutno mi sie jakos zrobilo. Rodzicow juz nie mam, a kiedy spotykamy sie z siostrami rozrzuconymi po calej Polsce, to zawsze placzemy ( najpierw z radosci, a na pozegnanie z zalu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem na czym to polega, my też płaczemy przy pożegnaniu ale od niedawna, odkąd mamy dorosłe dzieci i mamy więcej czasu stałyśmy się strasznie sentymentalne

      Usuń
  16. Piekny tekst, jak zawsze!I ja w wielkiej czesci utozsamiam sie z tym co napisalas. Pozdrawiam bardzo cieplo. Ameli/VillaArtis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a dziękuję, przede wszystkim że tak długo jesteś tu ze mną, pamiętam swoje zdumienie z czasów, gdy fascynowałam się licznikiem z flagami i odkryłam skąd piszesz

      Usuń
  17. Oj tam;))Toczący Się Kamień Mchem Nie Porasta:)Ewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to może dlatego tak mnie nosi, żeby nie zarosnąć mchem i paprociami

      Usuń
  18. Doskonale rozumiem, ponieważ sama także znalazłam się w nowym miejscu. Tu dostałam pracę i mieszkanie, więc zaczęłam samodzielne życie prawie sto kilometrów od rodzinnego domu i nauczyć się gospodarowania pieniędzmi.Trzy miesiące składałam na e l a s t y c z n y sweterek. To były czasy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a może o tym napiszesz na swoim blogu? ludzie myślą, że nauczyciele dostawali służbowe mieszkania i mieli cudowne warunki, a np moja siostra w służbowym nauczycielskim mieszkaniu nie miała wody i wc, i to był koniec lat osiemdziesiątych

      Usuń
  19. i ja się przeprowadziłam kiedyś wpadając jak śliwka w kompot- nie znając nikogo. Poznałam ludzi, ale trochę to trwało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. potrzebuję tygodnia żeby nie błądzić po budynku a dwóch tygodni aby poznać połączenia komunikacyjne i skróty, a jak Ty masz z orientacją? Trafiasz za pierwszym razem?

      Usuń
    2. ja muszę krążyć i oswoić ścieżki, :)

      i zawsze dla nowych osób mam szczególne względy. Teraz spotykam się z panią 70 lat, która przed tygodniem wróciła po latach do swojego domu. Jest zagubiona trochę...

      Usuń
  20. "Korzenie w doniczce"- bardzo mi sie to stwierdzenie podoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie się jeszcze podoba "siedzenie na dwóch krzesłach"

      Usuń
    2. to też określenie przeprowadzki? że ktoś ma dwa domy? to by pasowało do mojej sąsiadki, która od zawsze wiedziała, że będzie tu musiała wrócić i zamieszkać. Po mieszkaniu służbowym...

      Usuń
    3. tak tu trochę i tu trochę, na dwóch krzesłach jednocześnie nie siedzi się zbyt wygodnie

      Usuń
  21. ..............a kysz, a kysz !!!!
    Stało się przeczytałem a jak ja stary chłop będę ryczał w wigilię to wiedz, że to Twoja wina !!.
    Wiesz kim jestem i należę do grupy "pnioków" czyli pni które mają takie zakorzenienie, które nie pozwala im na takie breweryje jak zmiana miejsca zamieszkania a już zupełnie odpada zmiana środowiska. Miała 2 miejsca zamieszkania w Katowicach i dwa w Opolu. W ostatnim miejscu dobiega pół wieku. Sentymentalny jestem ale nie zawsze się przyznaję. Przy łamaniu sie opłatkiem odbędę podróż do miejsc i ludzi których juz nie ma. Będę siedział naburmuszony a Ali baba zapyta - dobrze się czujesz ?. Nie - cholera nie czuję się dobrze !.
    ..........a kysz, a kysz.
    Pozdrawiam.
    ps.
    Pięknie to napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. można płakać ze wzruszenia, to nic złego,
      i nie waż się burczeć na AliBabę,
      to mi przypomniało niedawne zdarzenie, kiedy Krzysiek zaczął na mnie o coś krzyczeć a ja do niego - nie krzycz na mnie, od krzyków i płaczu w tym domu jestem ja!

      Usuń
    2. Klarko , mozna plakac ze wzruszenia ale ... wiem o co chodzi z tym powstrzymywaniem sie od zbytniego okazywania uczuc: my sie zwyczajnie boimy ze puszcza nam tamy i symboliczna lezka zamieni sie w wodospad:)

      Usuń
    3. No weź Piotrze! Napisałeś lepszy komentarz ode mnie! Teraz idę do kącika popłakać zarówno z powodu przeflancowania, jak i tego, że ani dobrej notki, ani komentarza lepszego nie napiszę!!! :D :D :D

      Usuń
  22. Z odległości 1000 km, do tego z obcego kraju, tych różnic i tych rzeczy nieznanych jest jeszcze więcej i czekają na każdym kroku.
    Moc zdziwień i przede wszystkim wszechobecne poczucie, że "nie jestem stąd", i brakuje znaków na klawiaturze, aby zapisać moje nazwisko.
    To tak w skrócie moje odczucia po około miesiącu.
    Liczę, że jednak będzie lepiej, że się odnajdę, bo zwierzaki już przywykły...
    Uściski świąteczne Klarko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla zwierzaków najważniejsza jesteś Ty :)
      wszystkiego dobrego

      Usuń
    2. Moj borze szumiacy, a co to jest 1000 km.?
      Nasz Tatek mieszka 900km od nas i widzimy sie 3-4 razy w roku. Fakt ten sam kraj, ale dla mnie 32 lata temu to wszystko bylo nowe i jakos dalam rade.
      A czeka mnie jeszcze jedna przeprowadzka wlasnie w Tatkowe okolice. Tam tez dzis nikogo nie znam, ale mysle, ze nie bede miala problemu z nawiazaniem znajomosci, bo ja juz mam taka osobowosc, ze do kazdego zagadam, a jesli nie zagadam to sie chociaz usmiechne. Ludzie bardzo chetnie rozmawiaja z otwartymi ludzmi i o tym trzeba pamietac jak sie zmienia adres zamieszkania.
      Czy zal mi tego co zostawilam po tamtej stronie?
      Na poczatku tak, bylo zal, ale teraz to ja juz tego nie pamietam, nie poznaje i tym bardziej nie tesknie, bo jak mozna teskinc za czyms czego sie juz nie zna?

      Usuń
  23. Ja mam wrażenie, ze u mnie to nie korzenie w doniczce ale w pewnym sensie życie w rozkroku...
    Wyprowadziłam się z dużego miasta na wieś. Niby świadomie, ale...Przez te 26 lat przynajmniej 3 razy w miesiącu, ale przeważnie częściej, pokonywałam te 120 km. Tam są moi bliscy! Tam są miejsce mi bliskie. I nie tylko...
    Lubię swój dom, córcia mieszka blisko a i rodzice od kilku lat mają tu swój dom, choć wciąż mieszkają na co dzień w DM. Jednak gdybym miała dokonać jeszcze raz wyboru, to byłby on inny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i wszyscy w ciągłych rozjazdach?
      u nas syn mieszka dość blisko, wystarczy napisać sms "wstawiam ziemniaki, przyjeżdżajcie".

      Usuń
  24. Do ostatniego miejsca zamieszkania przyzwyczaiłem się praktycznie z dnia na dzień
    Zonie zajęło to prawie dwa lata
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  25. Łatwo mi zrozumieć, bo sam już dawno "oderwałem się od korzeni". Pozdrawiam i życzę Radosnych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  26. A ja jak ten polny kamień. Nigdzie się nie ruszałam i nie ruszam i już. Pozdrawiam i Zdrowych rodzinnych Świąt z serca życzę-;))

    OdpowiedzUsuń
  27. Klarko droga! Nie wiem czy w ostateczności kartka z życzeiami dotarła, więc życzę Wam (całej rodzince) wiele uśmiechów przy Wigilijnym stole, wspólnie spędzonych na rozmowach godzin, rodzinnego ciepła, które będzie Wam towarzyszyło, aż do następnego spotkania :*

    OdpowiedzUsuń
  28. Klarko! byc moze kiedys pisalam o Krakowie gdyz jedlismy tam przepyszne pierogi na jadalnym talerzu z otrab. I wogle caly pobyt byl super!
    tezMonika (nie z Krakowa)

    OdpowiedzUsuń
  29. Wesołych świąt Gospodyni, komentatorom i czytelnikom tego bloga! :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Piękny tekst. Ja mieszkam w Warszawie całe życie, przeprowadzałam się trzy razy w obrębie praktycznie jednego osiedla. Moje korzenie są gdzieś pod chodnikami na Bródnie...
    Kocham twoje teksty. Wszystkiego dobrego :-*

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz