środa, 29 października 2014

bicze szkockie

Wraz z koleżanką z pokoju jeździmy na kąpiele mineralne o siódmej rano tłumacząc się, że chcemy mieć najczystszą i najcieplejszą wodę. Nikt nam nie wierzy ale cóż to szkodzi, i tak nie możemy spać to załatwiamy to przed śniadaniem.
Jeździ z nami starszy pan, który ma zapisane bicze szkockie. Opowiada nam, jak to jest bo żadna z nas na ten zabieg nie chodzi.
Tu mam sińca jakby mnie koń kopnął, a tu wyżej jakbym dostał śrutem -  żali się, wskazując na udo i pośladek. Łydki to mnie dwa dni tak bolały, że kroku nie mogłem zrobić! Człowiek tylko stoi i modli się, żeby nie trafiła w delikatniejsze miejsca!  Te baby to są wredne, wiadomo, co takiej strzeli do głowy?
Powiem tak - coś w tym jest. Ja też bym się bała;).
Miłego dnia!





wtorek, 28 października 2014

kto ma pilota ten ma władzę


W każdym pokoju jest telewizor ale nie każdy kuracjusz ma wykupioną kartę. My nie mamy. Wystarczy nam rejwachu i bez telewizora, i tak trudno o chwilę ciszy.


W holu na naszym piętrze jest świetlica i tam na ścianie jest odbiornik ogólnodostępny. Pasuje do niego każdy pilot przyniesiony z pokoju, dlatego wśród kuracjuszy zdarzają się utarczki o wybór programu. Wygrywają zawsze panie, panowie zabierają swoje butelki i puszki i odchodzą do pokojów ze słowami – jak można oglądać takie byle co!

poniedziałek, 27 października 2014

potem

Potem śniadanie i znów zabiegi. Przed obiadem dostałam od koleżanek z pokoju urodzinowy prezent - czapkę i szalik. Bo wiecie, złote buty do sanatorium  nie pojechały ale ciepła odzież również nie trafiła do walizki. 
Dostałam też butelkę wina. 
Miałam się nie przyznawać do urodzin ale na karcie zabiegowej pesel jest jak byk, trudno, wydało się. 
 Dziękuję  wszystkim za życzenia. chciałabym, aby się spełniło choć jedno albo dwa. Najbardziej to o zdrowiu i luksusie;))).

początek dnia




Nie paliłam, leżałam w wannie, oddychałam ustami, wysuszyłam włosy i poszłam do busika.

piątek, 24 października 2014

z życia prawie hrabiny

O szóstej trzydzieści Prawie Hrabinę (PH) obudził zapach kawy. Wstała, po porannej toalecie wypiła espresso, ubrała się i wyszła z budynku. Tam czekał już na nią kierowca, który wysiadł i otwierając drzwi auta, podstawił  dla wygody PH  podnóżek . 
Jazda trwała zaledwie parę minut, po czym kierowca znów otworzył drzwi pojazdu. PH weszła do budynku, gdzie czekała już na nią wanna napełniona po brzegi gorącą, musującą wodą. Po kąpieli i odpoczynku na leżaku PH została odwieziona na miejsce i udała się na jadalnię.

Tam nakryto do  śniadania –  było jajeczko, twarożek, polędwica, pomidorek, dżem, herbata. Po posiłku PH udała się do swego pokoju, gdzie chwilę czytała książkę a potem zjechała windą na masaż na łóżku wodnym. Potem znów odpoczywała. O dziesiątej przebrała się i poszła na basen, gdzie pod okiem rehabilitanta ćwiczyła pluskając się tak radośnie, że aż wyskoczyły jej ze stanika obydwie piersi.
Popływała, popluskała się a kiedy wracała z pływalni, wstąpiła do kawiarni, gdzie skusił ją cudowny, rozpływający się w buzi sernik. Zjadła ciastko, wypiła kawkę i znów poszła na masaż.

Wkrótce nadszedł czas obiadu. PH zjadła zupę ogórkową i rybkę duszoną w warzywach. Popiła wodą mineralną z cytryną i zamierzała udać się na odpoczynek do pokoju, gdy z głośnika odezwał się miły głos, zapraszający na popołudniową wycieczkę.




PH ubrała się niestosownie do pogody, wsiadła do autokaru, który jechał wśród lasów i wzgórz aż zatrzymał się przy niepozornej cerkiewce. Tam pasażerowie opuścili pojazd, który niespodziewanie zawrócił i zniknął za zakrętem.  Po zwiedzeniu cerkwi PH nerwowo rozglądała się ale niestety, w ramach rekreacji i kary za łakomstwo musiała zawinąć głowę szalikiem i maszerować przez góry i lasy aż zmarznięta i  zmęczona dotarła na miejsce i padła na łóżko ledwo żywa. Tak dotrwała do kolacji, którą znów podano jej do stolika a ona nie raczyła nawet poskładać talerzyków, wytarła tylko usta z marmolady i udała się do swojego pokoju, by szykować się na wieczorne tańce. 

środa, 22 października 2014

a po kolacji

Mieszkanie w czteroosobowym pokoju jest i trudne, i zabawne. Czuję się zaopiekowana, bo jest z nami dziewczyna matkująca, znakomicie zorganizowana, pamiętająca o godzinach posiłków i zabiegów.
Nie śpię w nocy prawie wcale, wyglądam jak zombie i tak się czuję. Syn ma mi przysłać słuchawki, stoperów nie mogę używać ponieważ natychmiast bolą mnie uszy.
Dziś po kolacji (najadłam się jak troll) moje współlokatorki wydobyły z lodówki wino czerwone słodkie i usiłowały je otworzyć. To usiłowanie polega na tym, że otwiera się drzwi do pokoju i czatuje na przechodzących korytarzem mężczyzn, oczywiście przeprowadza się selekcję bo trudno, żeby pan, który sam ledwo się trzyma na nogach, szarpał się z korkiem.
Panów jest tu zdumiewająco wielu, przeważnie nietrzeźwych od południa, ale nie o tym mam pisać, do brzegu więc.
Leżałam na swoim łóżku czytając książkę gdy Iwonka widząc jak Małgosia morduje się z korkociągiem zarządziła – odsuń się, ja to załatwię!
Stanęła przy drzwiach i po chwili zaczepiła przechodzącego pana – czy może pan do nas wejść na chwileczkę?
 Nie miałam gdzie się schować, odwróciłam się błyskawicznie do ściany i zakryłam się razem z głową narzutą.  
Klareczko, dupę ci widać – mruknęła Grażynka. Ale przecież po tyłku mnie raczej nikt nie pozna, leżałam więc dalej nieruchomo a pan sapał i ciągnął korek.
Ciąg pan, to musi wyjść – dopingowały panie.
 Nie bardzo umiem otwierać wino bo ja piję piwo – tłumaczył się pan a Iwonka smutno stwierdziła – oj to my pana nie poczęstujemy bo my piwa nie mamy tylko to jedno wino. Ciągnął i ciągnął a dziewczyny w tym czasie wypytały go, w którym pokoju mieszka i gdzie siedzi na jadalni. Męczył się, sapał, narzekał na mój piękny scyzoryk, wreszcie wszyscy zgodnie wrzasnęli - jeeeest!
Bardzo panu dziękujemy, teraz pewnie pan się tak zmęczył to pójdzie na papieroska, nie? – zapytała Iwonka bo pan niezdecydowanie stał i nie wiedział, co z sobą począć.

Mam nadzieję, że mnie nie pozna. 

wtorek, 21 października 2014

najważniejsze są zabiegi

 Dobre jedzenie jest w domu, tak samo jak wygodne łóżko i zaciszna sypialnia. Tu nie po to się przyjeżdża, w sanatorium liczą się zabiegi.
Do niektórych należy się specjalnie przygotować. Na przykład nosi się z sobą prześcieradło  aby nie leżeć na gołej kozetce.

Kocham masaż Medy Jet
Jest to łóżko wodne z masażem. Kładę się na jego falującej powierzchni i po chwili czuję przesuwający się poziomo strumień wody od karku w dół po pięty i z powrotem. Uderzenia są dość mocne. Po masażu odczuwam przyjemne zmęczenie. To jest mój zdecydowany faworyt. Nie są potrzebne żadne przygotowania, wystarczy ściągnąć buty i się położyć.
Kąpiel mineralna
Wchodzi się nago do wanny napełnionej wodą mineralną. Woda ma charakterystyczny, żelazny kolor i zapach, ma wysoką zawartość dwutlenku węgla. Jest dość ciepła. Leży sobie człowiek w takiej wodzie a bąbelki pieszczą skórę, która robi się cudownie gładka. Po kąpieli warto z 10 minut odpocząć na leżaku.

Gimnastyka w basenie
Przygotowania są dokładnie takie same jak na każdej pływalni, trzeba mieć klapki, czepek i  kostium. Przed wejściem do wody obowiązuje prysznic.  
Basenik jest niewielki, jednorazowo ćwiczy 10 osób. Zajęcia prowadzi instruktorka, nad bezpieczeństwem kuracjuszy czuwa ratownik przystojny jak ratownik. (Każdy z nich jest przystojny, oni na pewno przechodzą jakieś eliminacje).
Ćwiczenia nie są trudne, woda w basenie ma 31 stopni, sięga mi po ramiona tak, że można sobie w kółko popływać.

Gimnastyka ogólnousprawniająca
Salka gimnastyczna jest niewielka, ćwiczenia są bardzo łatwe, śmiejemy się, że idziemy na „Chodakowską dla emerytów”. Zajęcia odbywają się na materacach, trzeba przychodzić w wygodnym stroju, ćwiczy się w skarpetkach.

Jonoforeza borowinowa
Ten zabieg akurat nie jest moim ulubionym ale mam świadomość, że jest skuteczny, dlatego zaciskam zęby i idę. Odsłania się plecy, na gołą skórę kładzie się plastry borowinowe, na to podpina elektrody z prądem o stałym natężeniu. Czuje się mrowienie, ja czuję również pieczenie.
Laser jaki jest każdy wie. Ja natomiast nie wiem, czy do lasera trzeba się rozbierać i na wszelki wypadek ściągam bluzkę a pan fizjoterapeuta  się dziwnie patrzy ale nic nie mówi. Zabieg jest całkowicie bezbolesny, nie czuje się nic, słyszy się sapanie pacjenta za parawanem jeśli ktoś akurat sapie.
Inne zabiegi mam zapisane na drugą połowę turnusu i dopiero wtedy o nich napiszę.
Pielęgniarki i fizjoterapeuci są młodymi ludźmi. Uśmiechnięci, grzeczni, pomocni, cierpliwi. Czuję wdzięczność za ich troskę.




niedziela, 19 października 2014

a to się zwykle tak zaczyna


Skąd jesteś?
- Z sanatorium.
Ja też, ale skąd przyjechałaś?
I czy jesteś wolna.
- Jestem raczej szybka.

sobota, 18 października 2014

z pamiętnika kuracjuszki

Z jakiegoś powodu nie zakwaterowano mnie tam, gdzie miałam skierowanie, tylko w innym sanatorium. To dobrze, tu jest nowszy budynek, nawet się z tego ucieszyłam. Mieszkam w czteroosobowym pokoju, nie jest łatwo, może się nie pozabijamy.  Dobrze, że nie ma piętrowych łóżek.

Jadalnia jest podzielona tak, jak poprzednio na miejsca dla lepszych i gorszych kuracjuszy. Trafiłam na salę dla tych lepszych (bo na sali dla tych gorszych już nie było miejsca) z rygorystycznym zakazem zabierania czegokolwiek z komercyjnego stołu. Siedzę przy stoliku z niezwykle ciekawą osobą, mam nadzieję na długie rozmowy.
Jutro przy śniadaniu zamierzam bezczelnie iść i przekonać się, czy mnie zbiją, jeśli wezmę sobie z tego zakazanego stołu np. mleka. Dziś chciałam łyżeczkę marmolady na talerzyk ale pani kelnerka mi nie pozwoliła. Bardzo dobrze, przynajmniej mam o czym pisać. 

W budynku jest basen, z czego bardzo się cieszę. Mam skierowanie na gimnastykę w wodzie, masaże wodne, okłady borowinowe i przymusowe dyskoteki. No dobra, nie ma przymusu ale koleżanki z pokoju mnie namawiały. Muszę coś tu odszczekać. Do tej pory oburzałam się, gdy ktoś mówił, że w sanatorium prawie wszyscy piją i imprezują. Cóż, tu tak właśnie jest. Ale może to tylko w ramach integracji.

Jutro napiszę o Wysowej. Ładnie tu jest.
widok z okna

wtorek, 14 października 2014

złote sandałki nie jadą

Zaczęłam odliczanie. 
Zamrażalnik pełen  obiadów. Fasolka po kretyńsku, gołąbki, pulpety, gulasz, faszerowana papryka.
Ogród obsadziłam, suche badyle sprzątnięte, poduszki pochowane. Umyłam okna, resztę domu sprzątam na bieżąco. Pościel zmieniona. Rachunki popłacone.
Zamówione kosmetyki doszły w porę. Na trzy tygodnie trzeba brać normalne duże opakowania. Najchętniej zgarnęłabym wszystko z półek w łazience ale tak się nie da, przecież tam nie będę mieć łazienki tylko dla siebie.
Posegregowałam odzież i bieliznę. Przy okazji zrobiłam porządek w szafach. Pora na wyjazd jest beznadziejna, nie mam zbyt wiele odzieży ale i tak zajmie bardzo dużo miejsca. Latem pakuje się 30 cm stosik bluzek ale jest ich 10 albo więcej a jesienią 30 cm zajmują dwa swetry. Latem robi się casting sandałkom a teraz wśród nich szansę na wyjazd mają tylko klapki na basen. Buty również zajmują dużo miejsca a przecież na taką porę w góry trzeba więcej niż jedną parę.
Odgrażałam się, że tym razem zabiorę odzież rozrywkowo-wizytową ale nie zabiorę bo ja po prostu nic takiego nie mam.

Postanowiłam być najpilniejszą kuracjuszką – chodzić na wszystkie zabiegi, pić wodę bez opamiętania, ściśle przestrzegać diety, poznać miłych ludzi a niemiłych omijać szerokim łukiem, nie przyznawać się do pisania. W każdym razie nie chwalić się tym. 
Już za parę dni będę w Wysowej.

niedziela, 12 października 2014

w kinie byliśmy

Nawet taki twardy facet jak Krzysiek po wyjściu z kina dość długo milczał a potem powiedział – dla mnie mogłoby być o połowę  mniej. I tak bym był wstrząśnięty.
Milczał bo mnie zna i wiedział, że jak się rozpłaczę to nie przestanę płakać do wieczora a było przecież piękne, jesienne popołudnie.

Przed seansem siedzieliśmy na krakowskich plantach, patrzyłam na spacerujących ludzi, na dzieciaki w ojcowskich ramionach, na roześmiane twarze młodych dziewczyn. Z drzew spadały liście, było niewiarygodnie pięknie, ciepło, pogodnie, cudnie. Powiedziałam, że chyba powinnam zapewnić syna, że jeśli zdecydują się na dziecko to pomożemy  w opiece ile tylko będziemy mogli i zaraz  roześmialiśmy się obydwoje uświadamiając sobie, że w naszej rodzinie takie deklaracje nie są potrzebne, to jest oczywiste.

Kino Pod Baranami podzielone jest na kilka salek. Dziś byliśmy w takiej na trzydzieści miejsc. Nie ma popcornu. Reklam jest niewiele, koło dziesięciu minut wraz z zapowiedziami.
To zobowiązuje – nikt nie włącza telefonu, nie rozmawia. Od czasu do czasu ktoś wzdychał. Ja też, inaczej bym się udusiła, miałam cały czas ściśnięte gardło.  Żałuję, że poszłam na ten film. Mam do teraz w sobie płacz, który po pierwszych łzach przerodziłby się w długotrwałą, niepohamowaną rozpacz. Za dużo przerażania. Za dużo emocji.


Miasto 44 - film z tych, które zostają w człowieku na zawsze.

sobota, 4 października 2014

prawie jak na Kleparzu

W późne piątkowe popołudnie wracający z tyrki wstępują do najbliższego marketu po najpotrzebniejsze zakupy. Po takie większe pojadą jutro albo w niedzielę do większego sklepu. Słychać rozmowę - Chleb, coś do chleba, coś do picia, coś do przepicia, czipsy, pizzę brać mrożoną czy się zamówi? Jakiś facet robi zdjęcie przecierom pomidorowym, kobieta dopytuje się o szczęśliwe kurczaki a może o jaja od szczęśliwych kur, gwar, ciasno, ludzie potrącają się wózkami. Do kasy kolejka.

Nagle do kasjerki podchodzi mocno umalowana kobieta i mówi podniesionym głosem
ty, zapamiętaj sobie, mój były ma dzieci na utrzymaniu, jak jeszcze raz się z nim umówisz to zadzwonię na policję, że sprzedajesz pijanym alkohol  i pójdziesz siedzieć, skończą się romanse, pamiętaj, jeden telefon!
Kasjerka podnosi głowę, patrzy nieprzytomnym wzrokiem i pyta kobietę  – karta czy gotówka?


piątek, 3 października 2014

mam nadzieję, że to ostatni post o piecu

Kolejny raz spotykam się z sytuacją, że człowiek nie umie przyznać się do błędu. Już nie chcę wracać do historii nieszczęsnego pieca, ale jakoś nie mogę sobie tego poukładać. Może mi się rozjaśni, gdy o tym napiszę.

Stary piec po 13 latach miał prawo jęknąć i zdechnąć. Kupiliśmy nowy, firma remontowa zamontowała go w ciągu jednego przedpołudnia, pracownik tej firmy zwrócił uwagę, że piec nie działa prawidłowo i koniecznie trzeba na to zwrócić uwagę serwisantowi, który przyjdzie na odbiór. Musi to zrobić firma, która ma licencję producenta, inaczej nie będzie gwarancji.
Zgłosiłam, przyjechał, podłączył, przyjął do wiadomości, że piec wybucha, powiedział, że tak ma być, zatwierdził odbiór, skasował i pojechał. Piec zapalał się z trudem, wieszał się coraz bardziej.  Pewnego dnia przyjechał syn i akurat był świadkiem, jak piec huknął tak, że widać było u góry ogień. Kazał go nam natychmiast wyłączyć i zgłosić do serwisu mówiąc, że albo nas pozabija albo podczas naszej nieobecności spali się chałupa i tak to się skończy. Jeśli serwis natychmiast  nic nie zrobi to pisać do producenta skargę.

Jeju no ale jak tak pisać skargę, może chłopakowi zabiorą premię albo go obciążą kosztami,  może ma małe dziecko na utrzymaniu albo jakiś kredyt, biłam się z myślami. Aż do chwili, gdy dzięki Wam zrozumiałam, że do niektórych ludzi nie da się inaczej dotrzeć. (O wsadzaniu łba do piecyka nie wspomnę).

Po wielu perypetiach wreszcie napisałam do producenta, który do mnie zadzwonił pytając o szczegóły. Piec został uznany za wadliwy. Przyjechał ten sam pan, który wcześniej kazał nam go używać, wymienił płytę główną i stwierdził – sam bym mógł najwyżej coś tam podpicować, bo przy mnie przecież nie wybuchał. Czyli w dalszym ciągu żadnej refleksji, że chodzi o zdrowie, życie i mienie klienta. Podpicować. Urządzenie, które może rozwalić i spalić budynek. Przecież mówiłam ja i mówił monter, że wybucha, to mało?


Na tym zdarzeniu  raz na zawsze skończyło się moje zaufanie do dewastatorów i innych fachmanów. Picować to się mogę ja na wyjazd do sanatorium, przynajmniej nikomu nie zaszkodzę, najwyżej sobie. A jak taka odpicowana wyjadę to będę miała o czym pisać;). 
Miłego wieczoru.

środa, 1 października 2014

prośba o głosy dla Dagi

Przyszedł w niedzielne popołudnie, przyniósł do podpisania listę. Wyjęliśmy dowody osobiste by przepisać pesel a on zdziwiony spytał – to nawet nie chcecie wiedzieć, z jakiej partii kandyduję?

Roześmialiśmy się, dla nas nie miało to żadnego znaczenia. Swój chłop, człowiek, którego znamy osobiście od wielu lat, pracujący na rzecz lokalnej społeczności, strażak, sołtys, a do tego sąsiad. I wszystko jasne, potrzebuje podpisów to mu podpiszemy bez pytań.
Takie zaufanie to bezcenny kapitał, gromadzony latami. Nie da się go kupić, trzeba na niego zapracować. Rzucać wszystko i lecieć na dźwięk strażackiej syreny, organizować zabawy dla dzieci i dla dorosłych, chodzić w mundurze na kościelne uroczystości, znać osobiście prawie wszystkich mieszkańców. 
Takich ludzi jest niewielu, bo przeważnie człowiek zadaje sobie pytanie – a co ja z tego będę miał? Inni ludzie również zadają mu pytanie – co ty z tego masz?

 Trudno tak bez namysłu odpowiedzieć. A przecież można coś zrobić bezinteresownie i nawet się tym nie chwalić. Nie zawsze trzeba kalkulować.  Kiedy wiem, że komuś na czymś bardzo zależy a ja mogę pomóc to pomagam. Dla mnie to tylko podpis, kliknięcie, dla kogoś wygrana w konkursie.

Blogerka, którą znam od dawna osobiście, bierze udział w konkursie. Nie trzeba się logować, nie trzeba wysyłać wiadomości, wystarczy tylko kliknąć. Jeśli nie sprawi Wam to kłopotu, to bardzo proszę o głosowanie.