czwartek, 18 grudnia 2014

tak sobie rozmawiamy

Moja siostra się martwi jak wszystkie albo prawie wszystkie matki. Martwi się i ale i podziwia, że jej dzieciom chce się jechać kilkaset kilometrów tylko po to, by spędzić z sobą kilka godzin. Zamiast odpocząć, poleżeć na kanapie, oszczędzać się i korzystać z wolnego dnia. 
A co robiłyśmy, będąc w ich wieku?
Kiedy i w jakich okolicznościach powstało kultowe rodzinne powiedzenie "pilnujcie pieca bo Bartuś już wstał"?
Dla przypomnienia napiszę, możecie mnie za to  ochrzaniać przez telefon ile tylko dusza zapragnie.

Taka wigilia raz u nas była. Siostra ze szwagrem przyjechali z czwórką dzieci, dziewczyny natychmiast zabunkrowały się w pokoju Łukasza a chłopcy spędzali czas dobijając się do nich. Wszystko jest gdzieś nagrane (miałam wtedy kamerkę jak jaki burżuj) chłopcy tłukli się pod choinką bo jeden śpiewał kolędę a drugi śpiewał nie napiszę co. To były jedne z najfajniejszych świąt. Przypominam, że podróżowaliście autobusem, pociągiem, tramwajem i autobusem z czwórką dzieci w tym dwoje w wieku przedszkolnym  i jakoś się Wam chciało!

Albo taki Sylwester. 

Co robicie? A nic, w domu będziemy. My też. No to jedźmy do najstarszej siostry! Każdy złapał do jedzenia to, co miał. Trzy godziny jazdy rozlatującym się fiatem 125p. Z nic nierobienia zrobiła się impreza na kilkanaście osób. 


Myślę, że skoro do tej pory żadne z dzieci nie zarzuciło nam, że w czasie tych odwiedzin musiały sypiać na podłodze na materacach w jednym pokoju i  że w święta mogły rozrabiać ile chciały aż same padły ze zmęczenia, to nie robiłyśmy im krzywdy. 

Myślę również, że właśnie dlatego nie leżą na kanapach w wolnych od pracy dniach tylko wolą jechać kawał drogi, by się zobaczyć. 



29 komentarzy:

  1. Fajne :-)))
    Spontaniczne spotkania są najlepsze :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. To fakt, Był w nas ocean entuzjazmu
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Leżeć sobie można w każdy zwykły weekend, a w święta trzeba się cieszyć i doceniać, że ma się z kim świętować :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako, że jestem również w bardzo słusznym wieku, pamiętam dobrze te zjazdy rodzinne, imprezy nietylko świąteczne....Dzieci na materacach, dorosli...ach, wspomnienia....
    Ale dziś, no cóż, u nas porobiło się inaczej. Dzieci porozrzucane: Liwerpool, Berlin, Katowice, a my z siostrą w holenderskim Limburgu.... Spotykamy się rzadko i nie wszyscy na raz... Pozostaje skype do codziennego użytku i telefony...

    OdpowiedzUsuń
  5. Może dlatego dziś niektórym się nie chce, bo nie chcą "powtórki z rozrywki". A ci, którym się chce, dawnych standardów powielać nie będą. Bo zamiast fiatów mają volkswageny. Zamiast m3 - własne domy. Ja sobie nie wyobrażam, by mi się chciało na pięćdziesięciu metrach, mimo, że kiedyś bardzo mi się chciało. Albo też tłuc się w trzech autobusach.

    OdpowiedzUsuń
  6. :-)
    chciałabym, aby moim dzieciom też sie kiedyś tak chciało:)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja uwielbiam mój święty spokój po tych wszystkich jakże wesołych świętach, które mam za sobą. Ale jak kto lubi...Ale w tym roku będzie i dla mnie inaczej. Jadę do córki, a tam będzie dzieciarnia ,zgiełk, i tłum ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja spałam na sienniku ! 😊

    OdpowiedzUsuń
  9. Opisałaś Święta z mojego dzieciństwa. Podróże autobusem ogórkiem i tramwajem, szaleństwa z kuzynem, spanie na podłodze. Wspaniałe chwile!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja tez pamietam takie rodzinne zjazdy, glownie na Swieta. Spalismy po 3-4 na jednej wersalce, ale mozliwosc szalenstw z kuzynostwem do poznej nocy wynagradzala wszelkie niewygody! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedyś jeździliśmy dwa razy w miesiącu spod Gdańska do Poznania - na brydża całonocnego do przyjaciół... Potem 2-3 godziny spania i do domu! Co drugi weekend. I to w czasach, gdy benzyna była na kartki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę, zrobiłaś na mnie wrażenie! A myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy, że sami wyczynialiśmy najdziksze swawole (bo tak było, swawole bywały nieziemskie) - wielki szacun, teraz już wiem, że z Ciebie niezrównana Zgaga:-)

      Usuń
  12. Ja tam wolę spokój i spędów nie lubię, a juz takich gdzie sa małe dzieci zwłaszcza nieznośne nie cierpę. Może dlatego, że jestem jedynaczką i bliskie mi osoby w większości juz są po drugiej stronie. Na przyjęcia do rodziny męża nie chodzę. W tym roku też zostaję w domu, a mąż jedzie do brata. Będzie impreza na conajmniej 20 osób...Brrrr...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedynaczka! Szczęściara:)).

      Usuń
    2. A bo ja wiem, czy naprawdę szczęściara? Ja tam z rodziny wielodzietnej nie jestem (choć czasem, z rzadka, tego żałuję), mam tylko siostrę, mąż też. Ale siostry mają po dwoje dzieci, starsi z nich już mają dziewczyny. I tak w święta naszą zaledwie trzyosobową rodzinę odwiedza wielka rodzinna zgraja (choć aktualnie bez małych dzieci - najmłodszy ma 14 lat). I to jest bardzo miłe!

      Usuń
  13. Kiedyś często bywało tak, że wiejskie dzieci wyprowadzały się dla lepszego życia ze wsi do miasta i na święta zjeżdżały się do rodzinnego domu na wieś. I to jakoś wydaje się nam naturalne.
    U nas jest odwrotnie - mąż i ja pochodzimy z wielkiego miasta, tam się urodziliśmy, wychowaliśmy, skończyliśmy studia. Tam wciąż mieszkają nasi rodzice i siostry z rodzinami. My zaś parę lat po ślubie wynieśliśmy się na wieś prawdziwą (nie podmiejskie osiedle), mamy gospodarstwo rolne. Nasze dziecko już dorosłe w pełni wiejskie nie jest, bo dzięki dziadkom jego związki z miastem są bardzo silne, bliskie i częste. Tam uczęszczał do wszyskich przedszkoli i szkół, tam uczestniczy w kulturze. Tam ma dziewczynę, choć podmiejską... A od miasta tego dzieli nas odległość ponad 50 km.
    I od lat tak jakoś się utarło - nie ukrywam, że z naszej inicjatywy - że na każde pierwsze święto, czy to wiosenne, czy zimowe, nasi bliscy przyjeżdżają na wieś. Tak tak, rodzice do dzieci na wieś. Oraz siostry z mężami, ich synowie, dziewczyny ich synów i - mam nadzieję, że w przyszłości też wnuki naszych sióstr, ha ha ha:-)
    Jakoś tak miło nam jest, że nikt nie unika tych spotkań, że towarzystwo z czasem się nie kurczy, ale powiększa o dodatkowe osoby. Rodzina nam się rozrasta!
    I teraz w nawiązaniu do Klarki - im wszystkim się chce jechać zimą te parędziesiąt kilometrów, żeby w cieple kominka, przy świątecznych pysznościach, śpiewając kolędy, w ciasnocie przy dwóch dużych stołach spędzić dłuuugie popołudnie i wieczór. Zdarzały im się podróże z przygodami - w śnieżycy, w zaspie, na lodowisku, z popsutym kilkanaście kilometrów od celu samochodem, gdy mąż musiał po nich wyjeżdżać terenówką i holować. Ale to wszystko są fajne przygody, miłe chwile, ciepło rodzinnej miłości. Minęły już czasy, gdy dzieci spały pokotem na materacach na podłodze w jednym z pokojów. Teraz czasem zdarza się nocleg podłogowy dorosłym już dzieciom, gdy zechcą jednak wypić drinka i nie wracać po nocy samochodem do domu. Dodam, że do nas nie docierają tramwaje, pociągi ani autobusy, samochód jest koniecznością:-)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Klarko, a kto to jest Bartuś i dlaczego trzeba pieca pilnować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u siostry był trzon kuchenny z blachą. Dla domowych dzieci było jasne, że nie wolno otwierać drzwiczek i grzebać w ogniu ani w popielniku, ale dla Bartusia, który miał niecałe dwa lata, stanowiło to miejsce nie wiedzieć czemu cel życiowy. Uparcie i namiętnie za wszelką cenę usiłował dostać się do kuchni i do ognia. Łatwiej było upilnować piec, Kiedy rano po imprezie prawie wszyscy spali, to dziecko już się dobijało do drzwi i ktoś je wypuścił z takimi właśnie słowami.

      Usuń
  15. U mnie rodzina malutka, i sami dorośli, chciałabym choć raz uczestniczyć w takiej gwarnej wigilii...

    OdpowiedzUsuń
  16. U nas nie ma takich rodzinnych zlotów.Za to nei mam na co dzień męża ani córek, więc jak przyjeżdżają to wielka radość,kiedy udaje się nam wszystkim razem pobyć,nawet bez rozmów:)

    OdpowiedzUsuń
  17. coś jak u nas... ech milo poczytać, ze są jeszcze wariaci tacy jak my na świecie ;))
    buziaki!!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Moja pierwsza Wigilia ze świeżo poślubiona wówczas drugą mą żoną (1989) i dwumiesięcznym Kubusiem była szczególna. Do późnego wieczora ratowalismy nasze chore dzieciątko, prywatna wizyta, szpital itd (ropne zapalenie uszek!)...
    Ok. 22.00 zasiedlismy wreszcie, gdy nasz Pączuś wreszcie po zastrzyku i kroplach spokojnie zasnął, zasiedliśmy do wigilijnego stołu. Miło jednak mimo wszystko powspominać...
    ściskam i niezmiennie zapraszam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie traumatyczne przeżycia po czasie wspomina się ze spokojem i radością, że wszystko dobrze się skończyło.
      Ja też mam taką Wigilię do wspominania. Jest to Wigilia 1981 roku.
      Udało mi się umknąć przed internowaniem. Do domu nie wróciłem. Przyjaciele z sąsiedniej ulicy zaoferowali mi "azyl". Ale idą święta - w domu żona i trójka dzieci - 13, 9 oraz pół roku. Powiedziałem sobie -trudno i przyszedłem do domu. Przy stole wigilijnym siedziałem w zimowych butach, na poręczy krzesła wisiała kurtka, szalik i czapka. Wszystko na podorędziu, na "w razie gdyby". Bo przecież gdyby chcieli mnie na prawdę złapać - to kiedy jak nie w Wigilię?
      Jednak chyba nie byłem dla nich zbyt ważny, bo nic się nie stało. Ale tego "świątecznego" nastroju, nie zapomnę nigdy.

      Usuń
  19. ... a ja wspominam szpitalną wigilię na oddziale zakaźnym... wszyscy przy jednym stole na korytarzu... odry, zółtaczki i inne sr..ki...
    I zimny barszczyk.
    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
  20. u mnie kiedyś,kiedyś tak było.
    Zloty u nas.Było cudownie...
    To czasy gdy byłam dzieckiem.A potem tak jakoś się porobiło że rodzina mi się skurczyła w zasadzie do mamy;/
    Żal.Zazdroszczę.I tego że się tak lubicie.Niestety u X-mena tej wspólnoty nie ma a taką miałam nadzieję bo rodzina duża.

    OdpowiedzUsuń
  21. W tym roku będę na takiej rodzinnej wigilii na wsi u córki z rodziną zięcia. Napiszę jak było po świętach..

    OdpowiedzUsuń
  22. Klarka! Bardzo Ci dziękuję za ten post!Ach, od razu jakoś ciepło mi się zrobiło na sercu! jeszcze raz - dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  23. Czytając tego posta, przypomniałam sobie, że kiedyś byłam bardziej szalona. Wystarczył pomysł, iskra i od razu dzialanie, a teraz? Pięć razy zastanawiam sie, czy na pewno mi się chce.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz