czwartek, 20 listopada 2014

przy stoliku

Skierowano mnie na miejsce przy stoliku, gdzie siedziało już sympatyczne małżeństwo w średnim wieku i starsza, elegancka pani. W sanatorium tak to się odbywa – przydziela się na trzy tygodnie miejsca do spania oraz krzesełko przy stole i nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi.
Mnie trafiło się  znakomicie. Tematem rozmów przy jedzeniu najczęściej było to, co mieliśmy na stole, ale często „odpływaliśmy” w swych opowieściach bardzo daleko. Na przykład do krakowskiego liceum, gdzie tylko jedna uczennica na całą klasę miała prawdziwe stylonowe pończochy a reszta nosiła takie prążkowane, przypinane na gumowe żabki. Chłonęłam te opowieści  wspaniale się bawiąc.
Wszyscy znaliśmy i lubiliśmy dobre jedzenie. Pani i pan siedzący z nami dożywiali się w pobliskiej karczmie i czasem opowiadali nam, co tam jedli. A to pierogi podane ze smażonymi na masełku rydzami, a to naleśniki z warzywami, to znów jakieś dobre ciastko, takie dobre jak w domu.
Ja jestem strasznie wybredna, od jakiegoś czasu skutecznie odrzuciło mnie od wędlin, nie wiem o co chodzi ale po prostu nie jestem w stanie zjeść kanapki z szynką czy jakąś kiełbasą, wolę sam chleb. Nie smaruję pieczywa i nie słodzę napojów. Ziemniaków jem bardzo mało, prawie wcale, ale lubię placki ziemniaczane, kopytka i kluski śląskie.
Mięso jem, jeśli jest smaczne. Nie tknę się sklepowego gotowanego kurczaka. Takiego wiejskiego z rosołu zjem. Uwielbiam ryby, lubię jajka, wszelkie sałatki warzywne, owoce i słodycze. Lubię pić kawę i wino półsłodkie.

W pierwszy dzień przyniosłam do jadalni kawę rozpuszczalną, zalałam wodą z dzbanka i zorientowałam się, że nie mam mleka. Nie chciało mi się iść po nie do pokoju. Było mleko w dzbanku  ale dla mnie niedostępne bo przeznaczone dla kuracjuszy komercyjnych.
Podeszłam więc do stolika z wazą z zupą mleczną, zamieszałam do dna stwierdzając, że nie otruję się, jeśli jej dodam do kawy. Tak poznałam smak kawy z makaronem świderki. Fuj.
Nie czytaliśmy jadłospisu wywieszanego na tablicy ogłoszeń. Przychodziłam na obiad i z miną pełną powagi obwieszczałam – dziś będziemy mieć łososia z rusztu, jak myślicie, podadzą nam go z sosem chrzanowym? 
Nie musi być chrzanu, zjemy pokropionego cytryną – odpowiadała pani siedząca obok mnie. 
- Dla wszystkich będzie ten łosoś? Bo ja wolałbym kawałek pieczeni z modrą kapustą.

Tymczasem kelnerka przynosiła pulpeta w sosie z ziemniakami jak dla świń. Ziemniaki jak dla świń to mój wymysł, tak mi się skojarzyło, ponieważ nie dało się ich zjeść. Były częściowo rozgotowane, duże kawałki pomieszane z breją, ledwo ciepłe.  Po tygodniu dopiero zaczęto te ziemniaki podawać ubite, uformowane w kulki i posypane koperkiem.
Cóż, łosoś pewnie będzie na kolację. Ależ skąd, na kolację będzie tarta ze szpinakiem.  Były kopytka. Też dobre. Każde z nas wymyślało wykwintne potrawy, choć zdarzyło się też, że pan siedzący z nami rzekł – dziś do picia jest woda z basenu!
Mieliśmy dietę lekkostrawną, taką zapisała nam lekarka. Koło nas siedziały osoby jedzące normalnie. Różnicy dużej nie było, raczej chodziło o sposób przygotowania potrawy. Wolałam kawałeczek ryby duszonej z warzywami (brawo dla kucharki) niż rybę smażoną w tradycyjnej panierce. Pewnego dnia kelnerka przyniosła nam talerze, na których były prawdziwe kotlety schabowe, ziemniaki i kapusta zasmażana. Postawiła i błyskawicznie odeszła. Wiedzieliśmy wszyscy, że to nie dla nas, patrzyliśmy na te kotlety, potem na siebie i nikt nawet nie złapał za sztućce.
Po zamianie okazało się, że mamy schab duszony i  surówkę z marchwi. Ta surówka była dość często i pewnego dnia stwierdziłam – dziś marchewka będzie z imbirem! Niestety, rozczarowaliśmy się. Była jak zawsze „nic niemająca”. Innym razem dość poważnie uniosłam się z powodu makaronu z serem. Miałam nawet iść do kucharki i huknąć jej chochlą przez łeb ale mnie powstrzymano. Zmarnowała bowiem jedzenie na 200 osób. Takie rzeczy widać, gdy się wychodzi z jadalni – wszystko zostaje na stołach. Ten makaron był podany tak – na talerzu leżało trochę zimnych kolanek, koło tych klusek leżała łyżka twarogu doprawionego cynamonem. Ludzie próbowali to mieszać i posypywać cukrem ale nic z tego. Było wstrętne.
Lubiłam pory posiłków, lubiłam siedzieć przy stole i żartować, snuć opowieści o tym, co sobie ugotujemy po powrocie do domu.
Jeśli będziecie w Wysowej, warto spróbować sernika z pianką, sprzedawanego w kiosku koło kościółka. Słodki, puszysty, na kruchym spodzie, z delikatną pianką na górze, ach, ach!



Sernik to nie jest ale potrzebne mi było zdjęcie z jedzeniem 

30 komentarzy:

  1. O, nie! Do Wysowej się nie wybieram. Nigdzie indziej zresztą, póki co, również nie. A już zwłaszcza do żadnego sanatorium.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla sernika to ja nawet do Wysowej pojade:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taki makaron z serem to ja poznałam dopiero w szpitalu. Posmakowało mi bardzo. Teraz to prawdziwy rarytas, tak jak polski ser :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chyba nie z cynamonem?? ;)

      Usuń
    2. aa już wiem kogo mi wrzuciło na fp:D

      Usuń
    3. Teraz to juz mnie bedzie znał cały świat i pol Polski ;-)

      Usuń
  4. Ja póki co to z Wysowej (czy Wysowy?) nabyłem sobie 5l wody leczniczej Józef (chyba), bo podobno robi dobrze. Na różne schorzenia oczywiście. Smakuje jak zwykła woda z leciusieńkim bąbelkiem. Szkoda, że do wody nie dołączają w pakiecie tego serniczka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja aby mieć takie atrakcje nie muszę nigdzie wyjeżdżać!!!
    Odkąd jestem na emeryturze i gospodarujemy samotnie z żoną - nie planujemy obiadów.
    Najczęściej zaczyna się rano"
    - To, co? Robimy dziś obiad?
    - Bo ja wiem? Może. A co byś proponowała?
    - Nie mam pojęcia. A na co masz ochotę?
    .....
    I tak dalej w tym stylu. Kończy się na tym, że wsypuję kilka ziemniaków w łupinach do garnka. Gdy się ugotują, obieram je, kroję w plasterki i na patelnię. Chwilę potem obok, na drugiej patelni żona "sadzi"jajka. Słoik z jakimiś buraczkami czy sałatka szwedzką zawsze znajdzie się w lodówce.

    I muszę powiedzieć, że takie "obiady niespodzianki" smakują lepisj niż wymyślne frykasy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Klaruś, chyba tylko ja Cie rozpracowałem.
    Najpierw się obje koło kościółka sernika z pianką /och, ach !/ i przy stole wybrzydza !. Na zdjęciu w basenie nie wyglądasz na karmioną sanatoryjnie hehehe.
    Czy z Twojego pobytu nie będzie już żadnych pikantnych szczegółów ?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. byłoby widać po trzech miesiącach a nie trzech tygodniach;))
      a, i jeszcze tam był znakomity miód z pasieki i smażone rydze po 1 zł za sztukę, można też było kupić za parę złotych dwie pajdy chleba z wiejską kiełbasą albo ze smalcem

      Usuń
    2. Dzięki za pikantne szczegóły.
      Ja tęsknię za babcią z Rabki ktora siedziała przed domem zabiegowym i sprzedawała oscypki, były pyszne i na pewno nie cyganione. Obsługa mi ją "naraiła", niech pan pilnuje bo ona jest najwyżej 2 razy w tygodniu.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Klaruś - przyznaj sie co sobie pierwszego z pyszności zrobiłaś po powrocie do domu.
      Ja się przyznam, że razem z zona rzucalismy sie na słoik z bigosem.
      Bay !

      Usuń
    4. ja się rzuciłam na Krzyśka:x

      Usuń
  7. Temat stołówki i kuchni opracowany pięknie.
    Bardzo mi podoba post.

    z uśmiechami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "patrzyliśmy na te kotlety, potem na siebie i nikt nawet nie złapał za sztućce"
      Jesteś wprost epicka :)
      Też mi się podobało.

      Usuń
  8. No, tak..........
    A może to wczasy odchudzające były?
    Najważnejesz, że towarzystwo przy stole kulturalne było i miłe :) Pa,

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja myślałam,że teraz inne czasy i .... Jak widać, moi teściowie więcej szczęścia z kuchnią sanatoryjną mieli.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jedzenie to chyba najsłabszy punkt programu sanatoryjnego :)))

    OdpowiedzUsuń
  11. O rany, ale jedzenie. Może to był jadłospis z jakiegoś zakładu karnego?
    Ciekawa jestem jak to jest, gdy do sanatorium trafia bezglutenowiec. Pewnie z głodu by skonał.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. no kawa z makaronem świderki mnie roazwaliła :PP

    a ja dzis zrobiłam pierogi szlacheckie, po usmażeniu jak te na zdjęciach:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślę, że Wasze rozmowy przy stole rekompensowały niedostatki menu...

    OdpowiedzUsuń
  14. Też bym chętnie zjadła coś bardziej wykwintnego, narobiłaś mi apetytu :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeśli uświadomimy sobie (o czym usłyszałam kiedyś w pewnym programie), że 30% chorych na choroby psychiczne reaguje wyzdrowieniem na podawanie placebo, to dlaczego rozmowami o jedzeniu się nie najeść, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  16. Zgłodniałem a tu jeszcze 2 godziny pracy
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Te ziemniaki skojarzyły mi się od razu z jedzeniem podawanym w szpitalu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo tak, w naszym szpitalu też jedzenie jak w 5 gwiazdkowym hotelu ;)

      Usuń
  18. Bywała w różnych kawiarniach, czy kafejkach i jadłam raz lepsze raz gorsze ciasta, ale nie ma jak sobie zrobione w domu, ten zapach... mmm nawet jak wyjdzie troche zakalec to i tak jest super :)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz