czwartek, 22 maja 2014

rusza taśma..9

Lubiłam drugie zmiany. Zanim wyszłam do pracy, zdążyłam napalić w piecu, posprzątać,  ugotować obiad, zrobić to, co tam było do zrobienia, jak to w domu. Ale nie tylko dlatego. Na drugiej zmianie był luz.
Główny kierownik i pracownicy biura, żegnani czułym „krzyż na drogę” jechali do domu, behapówka zwana Hertą również szła, żegnana jeszcze czulszymi słowami, a my spokojnie o czternastej stawaliśmy przy taśmach. Dużo zależało od tego, ile zrobiła pierwsza zmiana. Maszyny już mieliśmy poskładane, konwie umyte.


Zdjęcie pochodzi stąd
szukałam cierpliwie zdjęć z produkcji ale google pokazują przeważnie prezesów z medalami. Pracowałam przy takiej myjce bardzo często, z tej strony obsługiwać  jest łatwiej choć bardziej śmierdzi.

Halinka stawała przy ścianie, naciskała dzwonek, wywołujący kogoś z aparatowni i wołała – jechej, bo nima czasu!
Oznaczało to – puszczaj mleko, zaczynamy!
Mleczarnia była miejscem niezwykle hałaśliwym ale przecież jakoś trzeba było się komunikować, dlatego istniał system znaków i gestów. Majster na nas gwizdał, co było dość i chamskie, i śmieszne. Bo jeśli wysyłał kogoś do pomocy na twarożkarnię, to zagwizdał, wskazywał osobę i kierunek, to nie było trudne. Ale tam, gdzie mieściła się lodziarnia, była również masłownia, więc musiał zagwizdać i pokazać gestem lizanie lodów. Mógł również zejść i po prostu powiedzieć, czego oczekuje od pracownika. Jeden z kierowników zawsze schodził, nauczony przykrym doświadczeniem. Raz bowiem stanął na przełączce nad maszyną, przechylił się  a kiedy chciał zagwizdać, wypadła mu sztuczna szczęka.

Machnięcie ręki na wysokości pasa oznaczało połówkę, czyli zmianę butelek na półlitrowe, skrzyżowanie rąk – koniec.

Coraz częściej widywałyśmy nie tylko w telewizji mleko w kartonikach i w foliowych woreczkach, a u nas zainwestowano w nowoczesną linię do butelkowania.

Była szybka, system ssawek podobny do dojarki wyciągał puste butelki na taśmę kierując je do myjki, wystarczyło przypilnować, by do maszyny nie trafiło szkło.  Nalewanie było dużo sprawniejsze a odbieranie, mój koszmar, zmienił się po prostu w zwykłą, znośną pracę. Wystarczyło stać i uważać, napełnione butelki same lądowały w skrzynkach, jeśli któraś była utrącona lub niedomknięta, wyłapywała ją fotokomórka i czujnik, taśma się zatrzymywała a ja bezpiecznie mogłam wyjąć szkło i uzupełnić pojemnik.

Tak było w czasie rozruchu i kilka dni potem. Aż któregoś dnia kierownik zmiany, człowiek wyjątkowo prymitywny i ograniczony intelektualnie, wkurzył się na zbyt częste postoje taśmy, przybiegł z siekierą i uciął czujnik a fotokomórkę zamalował śmietaną. Powiedziałam, że nie będę tam stać bo nie chcę zostać kaleką. Przeniesiono mnie gdzie indziej.

Innym razem, gdy któryś majster kazał mi robić coś zbyt ciężkiego, powiedziałam, że nie będę tego robić, bo nie jestem koniem. Dał tam któregoś chłopaka. Raz w zakładzie był wyciek amoniaku i śmierdziało okropnie, wyszłyśmy na zewnątrz, odmawiając pracy. Wtedy kierownik przyszedł mówiąc, że i tak będziemy to musieć odrobić bo mleko na rano musi być nalane. To był racjonalny argument, ale nasz majster przyleciał z szantażem, że jak nie nalejemy to on zadzwoni do najbliższej mleczarni i oni za nas to zrobią ale my będziemy mieć po premii. Kierownik tylko popatrzył na niego i powiedział, że sądzi, iż godzina wietrzenia wystarczy a potem ze wszystkim zdążymy.

Następną inwestycją była linia do pakowania mleka w foliowe woreczki. Z jakiegoś powodu nie zainstalowano jej całej i znów zaczęła się katorga z odbieraniem, tu było znacznie ciężej niż na linii z butelkami, ponieważ projektant nie przewidział, że woreczki będą zbierane ręcznie i musiałyśmy pracować tak, jak sobie wymyślili kierownicy.
Woreczki spadały na taśmę błyskawicznie, należało wrzucić 12 do pojemnika a pojemnik przerzucić na tokorolkę. Wszystko to w szalonym tempie w pozycji „banan”. Trwało to kilka miesięcy i chyba każda z pracujących tam osób prosto od taśmy płacząc z bólu  trafiała do gabinetu lekarki.

Po drugiej zmianie wracałam do domu koło północy. Jeszcze jednym plusem popołudniówek było to, że człowiek już był wieczorem wykąpany.

16 komentarzy:

  1. A kiedy Matczysko było na drugiej zmianie, to kto się Synkiem opiekował Klarko? Przyznałam się, że nie oglądam seriali, ale ten serial uwielbiam. Pamiętasz taki czeski "Kobieta za ladą - Żena za pultem"? Oczywiście praca nie porównywalnie łatwiejsza w sklepie. Chociaż może mi się tylko tak wydaje.? Dziś też ... serdecznie Cię pozdrawiam. Psiara zw

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zmienialiśmy się, jak tata pierwsze zmiany to ja drugie itd

      Usuń
    2. no fajnie... a kiedy się widywaliście?

      Usuń
  2. pamiętam pojemniki z torebkami foliowymi, które (te torebki) pływały w rozlanym mleku. duzo ich było.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, Klarko, czekam niecierpliwie na każdy kolejny odcinek. Uzależniłam się od tej serii jak od serialu !!! Każdy post czytam z zapartym tchem.
    To niesamowite jak za sprawą twoich słów można się przenieść w czasie !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tez lubiłam drugie zmiany, choć moja praca była nieporównywalnie lżejsza., Szefowa szła do domu, a my z dziewczynami szybciutko załatwiałysmy klientów, żeby móc sobie pogadać. Rano za to odprowadzałam młodego do przedszkola i jeszcze trochę dosypiałam, potem zakupy, obiad i do pracy, miałam blisko 3 minuty od domu i bardzo to sobie ceniłam. Miło wspominam to miejsce, choć juz 14 tam nie pracuję.........

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozycja banan... a to nie ma się co dziwić, ze kręgosłup zapamięta ją do końca życia...
    pozdrawiam, brrr, M.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki los spotkał szczękę?Mleko w woreczkach było UHT.
    Wanda z W.


    OdpowiedzUsuń
  7. Czy szczęka została zapakowana w woreczek z mlekiem? Mleko w woreczkach było już UHT?
    Wanda z W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mleko było pasteryzowane, ale miało tylko dwa dni trwałości więc na pewno nie było uchate
      szczęka się rozbiła o posadzkę

      Usuń
  8. Ja pamietam w tv taki napis do południa: "Film dla drugiej zmiany".

    OdpowiedzUsuń
  9. lubiłam drugą zmianę.I pewnie tak było wszędzie.
    Kierownictwo w domu,żadnych wizytacji,więcej luzu,nikt się nie rzuca bez potrzeby.
    A praca wykonana bez stresu.

    OdpowiedzUsuń
  10. bez szefostwa czasem naprawde lepiej...
    jeanette

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytam i czytam i sama nie wiem,czy to tak było fajnie. Wielki "szacun" Klarka.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz