niedziela, 18 maja 2014

rusza taśma.. (6)

Mleczarnia była dzień i noc strzeżona przez portierów, którzy mieli sprawdzać wyjeżdżające samochody i wychodzących ludzi. Kiedy kończyliśmy pracę, portier stał oparty o drzwi swojej kanciapy i uważnie nam się przypatrywał. Czasem kazał otworzyć torebkę lub siatkę i zaglądał, co też tam niesiemy.

Tak, jak teraz kupuję torebkę, aby zmieścić do niej teczkę A4,  wówczas kupowałam taką torbę, aby weszła na stojąco litrowa butelka i zostało jeszcze trochę luzu na wierzchu. Najprościej było zabrać na zakupy pustą butelkę i mierzyć. Obok oczywiście musiało być miejsce na wiele innych rzeczy, ale wysokość była najważniejsza.

Po dwóch czy trzech dniach pracy jedna z dziewczyn widząc, że ja widzę, że kradną, nalała mi do butelki po mleku śmietany kremówki i wręczając, powiedziała – nie cuduj tylko weź dziecku, jak nie weźmiesz to nie będziesz tu mieć życia.

Butelki zatykało się kapslem i zabezpieczało palcami z gumowych rękawic. Wystarczyło tylko wsadzić taki łup za pasek od spodni, schować pod kufajkę i zanieść do szatni.
Kiedy pierwszy raz szłam po schodach z tą kradzioną śmietaną, myślałam, że dostanę zawału, tętno mi waliło jak oszalałe i w połowie drogi czułam, że wszyscy, po prostu wszyscy się na mnie patrzą. Nikt się nie patrzył bo każdy niósł to, co sam ukradł.

Na butelkowni kradliśmy mleko, jogurty i serki homogenizowane. Oprócz tego kolorowe, aluminiowe taśmy z wyciętymi kółkami, które w zależności od potrzeb  służyły za dekorację remizy na zabawę  albo do odstraszania szpaków z czereśni.

Pewnego razu siedzieliśmy w pokoju śniadań i kolega zapytał, co mam takie opory, przecież wszyscy biorą i się nie zastanawiają. Odparłam, że religia mi na to nie pozwala. Myślał, myślał, w końcu spytał – wiem, że jest taka sekta, gdzie nie jedzą mięsa ani nawet mleka, ale nie pamiętam, jak się nazywa, o co w tym chodzi?
O siódme przykazanie – odparła jedna z koleżanek. Wtedy rozpętała się dyskusja, czy to, co robimy, jest kradzieżą, czy nie.

Nie miałam wątpliwości, akurat miałam za sobą rozmowę  z pięcioletnim wówczas synkiem.
Kiedy zobaczył, że wyciągam z torby śmietanę i serki, zapytał – kupiłaś mi serek? Przyniosłam z pracy – odparłam bez zastanowienia. A zapłaciłaś za niego? Nie. To ukradłaś.

Wynoszono nie tylko produkty spożywcze, także folię, papier i środki chemiczne.
 Koleżanki z innych działów przynosiły mi do szatni ser albo masło. Wystarczyło tylko włożyć do torby, przykryć byle czym, na przykład sweterkiem i iść do domu.
Z niewiadomych powodów byłam najczęściej sprawdzaną na bramie osobą, doszło do tego, że nikt ze mną nie chciał wychodzić z pracy. Oczywiście nigdy nie przyłapano mnie na kradzieży, bo zaglądanie do torby było wyłącznie formalnością, portier nie chciał widzieć tego, co niosłam w siatce  ale jednak stres był straszny.  Inni ludzie przechodzili śmiało z reklamówką pełną brzęczących butelek i nikt się nie czaił.
Nie sadzę, aby była choć jedna osoba, która nie kradła.

Na produkcję od czasu do czasu zaglądał prezes lub kierownik oprowadzający wycieczkę. Na godzinę przed planowaną wizytą sprzątaliśmy starannie całą halę i kto brudniejszy leciał do szatni się przebrać. Romka na czas wizytacji gdzieś zawsze zamykali.


Pewnego dnia przyszła do pracy Mariola, przeraźliwie chuda dwudziestolatka z oczyma na pół twarzy, z poważną wadą wymowy.
I aż się boję o niej pisać.

32 komentarze:

  1. Tak, wtedy to się nie nazywało kradzieżą, bo to były czasy "kombinowania" i "organizowania". Taka niemalże umowa społeczna.
    Pisz śmiało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Erratą, że wtedy inaczej się do takich kradzieży podchodziło. Dziś kontrole są gorsze, mój były znajomy pracował kiedyś w Wedlu, tam nie dało się nic wynieść.
      Można było jednak pójść do sklepu firmowego tuż obok i kupić niedrogo coś do domu. Tak też robił.

      A o niej napisz koniecznie! Już mam rumieńce z ciekawości.

      Usuń
  2. Dziękuje Ci Klarko za ten post. Bałam się następny mój tekst opublikować, choć tam nie o kradzieży..jutro u mnie będzie

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm miałam roczne szkolenie- anomia-zarządzanie poprzez wartości
    taki model jaki opisujesz działa również w środowisku lekarzy
    ci co biorą powoli zaczynają wciągać młodych, tych jeszcze pełnych idei , Judymów..
    zaczyna sie od częstowania otrzymanymi koniaczkami, słodyczami, co by młody się przyzwyczaił, też przyjmował prezenty
    najpierw są opry,z czasem zanikają, bo i presja jest i obraza w razie odmowy i z czasem młody doktorek zaczyna przyjmować ,.. a potem leci z górki
    Miałam przyjemność być na wykładach cudownej lekarki, wspaniałego człowieka- dr Fudały, byłej ordynatorki w Tworkach, gdzie ten problem zlikwidowała ...
    potem, po kilku latach podziekowano jej
    kradzież- wszyscy kradniemy np. pliki z neta, oglądamy filmy na youtubie czy na innych kinomaniakch
    trudno być w 100% uczciwym, ale trzeba się starać!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz o Mariolce! Ja Cię bardzo, bardzo, ale to bardzo proszę! A co do wynoszenia z zakładów pracy, no cóż... taki był klimat! :) A tak na marginesie to sądzę, że do dziś tak jest. Może nie na taką skalę, ale jest. Pracowałam kiedyś w wakacje w Goplanie na taśmie i układałam cukierki w kartonach. Miałam 17 lat i wielkie idee w głowie. Wolno nam było jeść tyle, ile się pomieści, sam kierownik mi kazał, ale nie wolno było niczego wynosić. Po dwóch dniach nie mogłam patrzeć na cukierki. I byłam jedyną osobą, która niczego nie wynosi do domu. Wszyscy patrzyli na mnie jak na czarną owcę i nienawidzili mnie. A dlaczego nie kradłam? Nie dlatego, że nie chciałam. Chciałam i to bardzo! Ale się bałam, że mnie wywalą z pracy i nie będę miała z czego żyć. I w dodatku z łatką złodzieja. Kiedyś koleżanka włożyła mi do torebki garść cukierków i o tym nie powiedziała. Kiedy stałyśmy już na przystanku autobusowym kazała mi zajrzeć do torebki. Tak się zdenerwowałam, że prawie w histerię wpadłam. I co najgorsze chciałam to odnieść z powrotem. Niemalże siłą mnie powstrzymała, a ja już codziennie sprawdzałam swoje torby, torebki i kieszenie zanim wyszłam. Wiem, idiotyzm, ale byłam tchórzem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Klarko, wiesz, gdzie pracuję. Często jest tak, że przy wyjściu z pracy jesteśmy proszone o otwarcie torebki (ochrona dotknąć jej nie może), mężczyźni uchylają reklamówki, kiedy wjeżdżamy i wyjeżdżamy, musimy wyjeżdżać z otwartym bagażnikiem. Do tej pory nie wiem, po co potrzebny by mi był jakikolwiek wał korbowy albo koło napinające, nie mówiąc już o tym, żeby to zmieściło się w torebce albo w bagażniku jakiegokolwiek osobowego auta. Co lepsze. My z produkcji, powiedzmy, jakieś ryzyko stwarzamy, ale pracownicy z biur?! Chyba tylko długopisy by mogli wynieść, ale i tak piszemy prywatnymi, to co komu do nich?! I tak się później robią konflikty, patrzenie wilkiem i napięte nastroje. Szefostwo burzy spokój na dole, bo skłóconym zespołem lepiej się kieruje (manipuluje).

    Napisz o Marioli. Bardzo czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  6. W fabryce w,której pracowałam największe możliwości do kradzieży mieli w transporcie /przy załadunku/,ale kradli magazynierzy ,brygadziści,ludzie z produkcji .Musieli się między sobą dogadywać,bo jeden od drugiego był zależny.Pieniądze szły na wódę.W dziale sprzedaży,kierownictwo ,za załatwienie towaru dostawali w łapę.Najdziwniejsze jest to,że na koniec roku plan był wykonany ponad normę.Było co świętować.
    Wanda z W.



    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam od jakiegoś czasu, ale nie odezwałam się jeszcze. Jestem pod wrażeniem, jak pięknie piszesz.
    Zastanawiam się, dlaczego z takim talentem poszłaś do zawodówki. Czy chodziło o to, żebyś szybko zaczęła zarabiać? Nie wypadło to może w rezultacie źle: opisujesz sytuacje, które dobrze poznałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miałam w podstawówce znakomitą polonistkę

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. masz rację, to wynikało z sytuacji ekonomicznej mojej rodziny, wyszłam z założenia, że po zawodówce zawsze można iść do technikum. A polonistka naprawdę była znakomita, jeździła ze mną na konkursy recytatorskie i polonistyczne olimpiady od szóstej klasy a po konkursach zabierała mnie do cukierni na ciacha:)

      Usuń
  8. chyba nie chcę czytać o Marioli;)
    pracowałam na produkcji w spółdzielni,ktora wytwarzała eksportowe !!!
    czekoladki ? w czasach około stanu wojennego.
    a ja się tarzałam w fistaszkach.
    Robiłam przy maszynie ktora je zbiorowo łuskała;)
    Potem szly do czekolady i wychodziły przepyszne ,boskie,sękacze...
    Mogliśmy jeść do woli,ale nei wolno było wynosić.
    Też maialam OGROMNE opory i nie robilam tego
    Do momentu kiedy sami pracownicy dali mi torbę orzeszków i torbę sękaczy...
    RANY !!!
    w akademiku była wyzerka...no normalnie szok;)

    w sumie kilkoro z nas pracowało na alkoholach.
    Ciągle chodzili zawiani,bo to szok,tak na raz przy kadziach i można pić ?!?
    oni przynosili pyszne (dla nas;))wino...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przypomniało mi się jak siostra kazała się zwolnic z mężowi z pracy obawiając się, że z powodu degustacji wpadnie w nałóg:D oni naprawdę wszyscy chodzili na lekkim rauszu.

      Usuń
  9. Tu,gdzie pracuję ukrśc się nie da i nie dało;)))Ale pamiętam czasy,gdy kupowało się kradziony olej napędowy.Całymi beczkami,bywalo.Bo go brakowało w handlu,bo drogo.Z dobrobytu to wszystko nie brało się,oj nie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Taka zorganizowana śmeitana była chyba najsmaczniejsza na świecie :-)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak to wtedy było. Ja mieszkam niedaleko chłodni i wtedy można było sobie załatwić całe połówki świni, bo pracownicy przerzucali przez płot albo tafle fasolki mrożonej czy bigosu...

    OdpowiedzUsuń
  12. Mama opowiadała,że u nich był jakiś limit, chyba 2 butelki śmietany kremówki po prostu wolno było wziąć raz na... nie pamiętam, może miesiąc, jak coś brała, to się z tym nie kryła.
    Nie wiem, to chyba zależało od zarządzeń szefa naczelnego.
    Złodziejstwo "hurtowe" oczywiście też się zdarzało, ale to chyba więcej w transportach.Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
  13. czytam i czytam. wszystko o czym piszesz. ja nie miałam okazji nic wynieść. no. może długopis...
    napisz o mariolce, koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  14. A 99,9% tych wynoszących to katolicy:)
    Dużą wartoscią twojego tekstu jest szczerość,nie każdego byłoby na nią stać.
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedy wleziesz między wrony... Zawsze mamy wybór- można dać się zadziobać i być z siebie dumnym. Myślę Klarko, że są rzeczy których nigdy byśmy nie zrobili, "za żadne pieniądze". I takie, które robimy, choć się nam to nie podoba. Nie podoba, ale zaspokaja jakąś naszą potrzebę, np. życie w zgodzie ze stadem, podreperowanie budżetu. Jeśli ważniejsze byłoby siódme przykazanie dałabyś się zadziobać. Wybrałaś to co było ważniejsze. w takiej sytuacji. Takie jest życie, po prostu. A kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Dziś też ... wiesz :) Psiara zw.

    OdpowiedzUsuń
  16. Pamietam, że nie chciałam wziąć do domu służbowego ręcznika i mydła i wszystkie patrzyły na mnie jak na wariatkę. I
    A ja przyniosłam sobie z domu własny ręcznik i mydło. U nas na produkcji to chyba tylko kierownik mógł coś zwędzić, bo dostawało się elementy rano odliczone co do sztuki i wiadomo było ile z nich podzespołów wyjdzie. Jak coś czasem zleciało na podłogę to wszystkie zgodnie szukały, bo z każdym "duperelem" była afera.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Acha, teraz załapałam dlaczego tych stłuczonych butelek było tak dużo i tych palców pokaleczonych. Butelki tłumaczyły braki śmietany, a ręce pokaleczone? Mówiło się: jestem uczciwy, dałbym sobie rękę uciąć, że ja nie chcę kraść ale muszę, to i palec ucięło lub skaleczyło się tak samo z siebie za takie gadanie ... Ech!

    OdpowiedzUsuń
  18. Przez lata pracowalam i nadal pracuje w biurach gdzie wyniesc mozna tylko notesy czy dlugopisy. Sama nie wiem jakbym dzialala w tamtych czasach gdyby mi przyszlo tak pracowac. Pewnie postapilabym podobnie.
    Az sie boje co ma byc w czesci nastepnej...

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak sprzątałam w pewnym zakładzie hale produkcyjne i biurowce,to pracownice wynosiły chemię,artykuły biurowe, itp. I to nie tylko sprzątaczki,również panie z biura kradły chemię którą zostawiało się w naszym kantorku.
    Raz jeden wyniosłam słoiczek po małym koncetracie,do którego nalałam sobie pewien środek chemiczny,żeby zoabaczyć czy warto go kupić do domu. Mało zawału na bramie nie dostałam,gdzie trzeba było pokazać co sie ma w torebce.

    I.

    OdpowiedzUsuń
  20. A ja nic nigdy, nigdzie i nikomu... A o Mariolce poczytam chętnie cokolwiek miałoby to być :-)


    (po 50)

    OdpowiedzUsuń
  21. Odpowiedzi
    1. spokojnie, za chwilę znów będzie o kwiatkach i kotkach

      Usuń

Twój komentarz