niedziela, 4 maja 2014

razem, osobno czy wcale?

Pewne zdarzenie sprawiło, że przestałam się zupełnie przejmować gadaniem o moich powinnościach w rodzinie. Było tak, że w jednym dniu mieliśmy dwie uroczystości pierwszokomunijne, oddalone o 150 km. Postanowiliśmy się rozdzielić i ja pojechałam do mojej siostry a Krzysiek do swojego brata. Myśleliśmy, że tak będzie sprawiedliwie i nikt nie poczuje się zlekceważony, ale gdzie tam, i tak było gadanie, że powinnam być z Krzyśkiem. Bo gdzie mąż, tam żona. Wtedy zrozumiałam, że choćbym nie wiem jak się starała, to i tak wszystkim nie dogodzę.

Od tamtej pory opuściłam już wiele uroczystości rodzinnych z różnych powodów. Zawsze bardzo przepraszam i mówię, że przykro mi, ale nie będzie mnie. I tyle. Bo przeważnie jest tak, że coś mnie przerasta. Na przykład jazda na wesele na drugi koniec Polski. Nie mam już na to sił. Cała noc w pociągu, druga noc przyjęcie i trzecia powrót, no, kto ma taką kondycję? Dlatego Krzysiek pojechał sam bo chciał, a ja zostałam w domu, bo nie zdobyłam się na taki wysiłek.

Dość to kłopotliwe, gdy padają pytania – czemu żona/mąż nie przyjechała i trzeba kłamać, ponieważ samo „a bo nie chciał” nie wystarcza, generuje kolejne pytanie – czemu nie chciał? Ja czasem mówię zgodnie z prawdą – a bo nudziłby się. Jeśli spotykamy się na przykład w cztery siostry i dwie butelki martini to po co nam Krzysiek? To tylko przykład, chodzi o to, że mamy swoje i wspólne, i osobne towarzystwa, zainteresowania, zajęcia, i nie musimy wszędzie być z sobą.


Gorzej, gdy jedno z małżonków cierpi, widząc rodzinę drugiego. Wspólny pobyt na  weselu czy innym rodzinnym przyjęciu wymaga wielkiego poświęcenia a i tak wiadomo, że szwagrowie, szwagierki i teściowa jeszcze przed imprezą wiedzą, że wypiłaś czy zjadłaś za dużo, miałaś fryzurę zbyt prostą i sukienkę zbyt bogatą. To niemożliwe? Oczywiście, że możliwe, cokolwiek zrobisz, i tak będzie źle. Są rodziny, gdzie się ludzie nie lubią, mają do siebie zadawnione pretensje, pamiętają różne przykre zdarzenia z przeszłości i łączy ich więcej złego niż dobrego, ale są rodziną.  To po co jechać? Bo mężowi/ żonie zależy na integracji. Bo wypada.  Trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać. Albo nie. Jak sobie z tym radzicie?

41 komentarzy:

  1. Tak, tak, tak! Trzy razy tak, przechodzisz dalej!
    Masz rację, zgadzam się z Twoimi słowami w zupełności! Na szczęście mój mąż też. Uff, dzięki takiemu podejściu wilk syty (teściowa) i owca cała (biedna synowa) :D A tak serio, to mądrze piszesz:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A Krzysiu potrzebny jest zawsze....:) I Uśmiech przesyłam!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedni mówią, że gdzie mąż, tam żona, inni że gdzie żona, tam mąż.
    A Biblia: "Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem." (Rdz 2, 24).

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powinnam chyba sie wypowiadac ...bo ja nie mam nawet potrzeby mieszkania z facetem z ktorym jestem od kilku lat..:) Moze efekt uboczny rozwodu,,?:) Byc moze jest mi latwiej poniewaz nie mieszkam w Polsce, ale naprawde mam wywalone co kto sobie mysli... Natomiast z najblizsza rodzina mimo odleglosci mam zajefajne relacje, takie ze wszystkim Wam zycze choc zblizonych...
    Czesto na pytanie ciotek i wujkow, dlaczego nie przyjechalam z odpowiadam szczerze ze nudzilby sie, nie mowi po polsku, a ja przyjezdzajac mam ochote pobyc i pogadac z rodzina, a nie byc przewodnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toya, niemowiacy po polsku maz/partner to jest najwyzsze blogoslawienstwo swiata:))) Moj tez nie mowi, nie rozumie, olewa i jestem z tego powodu cala szczesliwa.

      Usuń
    2. To ze nie rozumie to pikus, a czesto i lepiej, chodzi mi raczej o sposob spedzania czasu, ja do Polski jezdze spotkac sie z rodzina, na wakacje wole gdzies indziej, bo to i cieplej i taniej...

      Usuń
    3. Ha do Polski jezdze raz na 10-15 lat i mysle, ze ostatnia podroz juz zaliczylam. Wspanialy olewa to, ze mowi sie przy nim w jezyku, ktorego on nie rozumie, ale meczace jest, ze wszystkim mowiacym sie wydaje, ze to co wlasnie powiedzieli jest warte przetlumaczenia:))))

      Usuń
  5. Robie tak, zeby mnie bylo wygodnie i dobrze:)
    Nie mam jak, nie jade, wysylam kartke, dzwonie, dobrze zycze.
    I nie komentuje ludzkiej malostkowosci, ze powinnam czy nie powinnam, bo costam.
    Po prostu mam to gdzies.
    Sa ludzie, do ktorych polece na drugi koniec swiata i sa ludzie, do ktorych nie pojde na druga strone ulicy.
    Mam sie zle czyc ale udawac ze wypada? a po co> komu z tym bedzie dobrze?
    Ide tam, z kim sie dobrze czuje. Proste.
    Czasem nawet na glowie postawie swoj kalendarz, bu zdarzyc itd.
    Ale nic na sile:)
    Przestan sie przejmowac, bo generalnie wiekszosc ludzi ma pomysl na nasze zycie i pieniadze, nie wiedzac jak przezyc wlasne:)
    Pozdrowka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swiete slowa, ale nam (Tobie, mnie) jest latwo bo nie mieszkamy w Polsce:)))

      Usuń
  6. Jesli mam pelna swiadomosc ze nie ma szans i nadziei na zadna integracje rodzinna i nie bede miala watpliwosci co do przebiegu uroczystosci::)), jesli ta uroczystosc bedzie krotkim epizodem w innych wspanialych planach wakacyjnych:)jesli uda mi sie kupic suknie w ktorej wygladam o dziesiec lat mlodziej i pare kilo mniej::)), jesli niczego sie po tej wizycie nie spodziewam poza dobrym winem i jedzeniem to moze i pojade.::))Moze...:)

    ps dobilas mnie tym zdaniem " cztery siostry i dwie butelki Martini":::)))W takim skladzie kazdy , nawet wlasny maz czy dziecko jest parazytem::))

    OdpowiedzUsuń
  7. Na wesele razem.Mam na myśli względy praktyczne,no bo można oberwać od zazdrosnej żony lub zazdrosnego męża.Jeżeli uroczystość związana jest np.z chrześniakiem,to warto zacisnąć zęby.
    Mąż często wyjeżdża,i gdy jego chrześniaczka szła do bierzmowania pojechałam sama.Dziewczyna była szczęśliwa.W innych okolicznościach bywam tam,gdzie czuję się,jak u siebie w domu.Na weselu swojej córki obgadałam sama siebie,robię to do dzisiaj.Ta moja fryzura to szok,suknia długa ,a wszystkie panie przed kolana,i jak tu siebie samej nie obgadywać.
    Wanda z W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też raz miałam na weselu fryzurę jakby mnie jastrząb porywał za włosy, dwa razy zostałam oblana, raz zupą a raz winem, i urwało mi się ramiączko od sukienki a i tak bawiłam się znakomicie

      Usuń
  8. No i racja też tak uważam ale mój Krzysiek czasem się denerwuje, że zbyt rzadko u jego rodziny bywam...

    OdpowiedzUsuń
  9. Zaciskam zęby, a potem "mam doła" przez jakiś czas.Właśnie mnie trzyma po takich spotkaniach. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  10. odległosc od Ojczyzny wele zmienia na korzysc w takich sprawach
    na szczescie nie mamy tez takich naprawde trudnych sytuacji rodzinnych

    OdpowiedzUsuń
  11. Znana jestem w rodzinie z tego, że nie bywam na rodzinnych spędach. Nigdy nie ukrywałam,że nie lubię takich spędów, mój mąż również.Wyjątek stanowił ślub i wesele mojej córki, na które musiałam pojechać. Zresztą moja rodzina też raczej do rozrywkowych nie należy i spędów raczej nie urządza. Na uroczystościach typu ślub i Komunia przeważnie bywa najbliższa rodzina, bez ciotek, kuzynek i pociotków. Na poza rodzinne uroczystości też nie chodzę, bo to strasznie nudne i męczące zajęcie. Odkąd na pewnym pogrzebie o mało nie dostałam kolki ze śmiechu, a na pogrzebie własnej matki omal nie nawrzeszczałam na księdza, też unikam tych uroczystości. To nie na moje delikatne nerwy. Dzięki temu, jeśli się gdzieś uprzejmie zjawimy, mamy niezłe wejście, niczym Kosmici lądujący przed Białym Domem.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ostatnio najchętniej nigdzie:))) Przesyt? Wu nie lubił nigdy to była ekwilibrystyka, żeby go wytłumaczyć:)) Teraz mówię, bo mu się nie chciało i już.....przyzwyczaili się.

    OdpowiedzUsuń
  13. No ja jezdżę bo muszę i chociaż rodzina męża fajna jest i życzliwa to najchętniej bym nie jeździła, bo się z nimi nudze, zawsze się najem za dużo (bo pyszne rzeczy podają) i robię za szofera, gdyż nie piję na przyjęciach rodzinnych (za dużo gadam i robię z siebie pajaca :P).
    Ale ogólnie rodzinę lubię.

    OdpowiedzUsuń
  14. " Nie znam niezawodnego sposobu na sukces, ale znam sposób na nieuchronną porażkę - starać się każdemu dogodzić " - Platon.
    I wszystko jasne... :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie pamiętam okazji, na której bylibyśmy osobno, przynajmniej jeśli chodzi o uroczystości rodzinne. Co innego jakieś zjazdy absolwentów itp.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja jeżdżę bo uwielbiam swoją rodzinę. Lubię także prawie całą rodzinę męża, prawie :-) Jeśli gdzieś nie jadę to dlatego że nie mam kasy albo mi się nie chce :-) Wtedy mówimy że mi kręgosłup wysiadł bo jestem po operacji :-D

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja się nie przejmuję, jadę tam gdzie czuję taką potrzebę,
    a na inne z różnych względów też nie jadę.
    Też bym nie chiciał jechać na wesele na drugi koniec Polski.
    To ma być zabawa a nie męczarnia.

    OdpowiedzUsuń
  18. I całe szczęście, że mam to za sobą :-)
    Przed, nie miałam wyboru, bo byłaby awantura.
    Teraz staram się myśleć o sobie, bo większość ludzi zawsze znajdzie coś do "obgadania". Między innymi dlatego nie robiłam stypy po śmierci mamy. Takie stypy zawsze mnie denerwowały, nie wspominało sie zmarłego, tylko omawiało się rodzinę. A później okazywało się, ze tamta miała złą sukienkę, inna złą fryzurę a jeszcze inna niegrzeczne dzieci. Nie dałam rodzinie tej satysfakcji, a że potem nie pozostawili na mnie suchej nitki, to ich problem , nie mój

    OdpowiedzUsuń
  19. Do Polski jeździmy z obcokrajowym mężem chętnie i często (określenie często zmienia znaczenie wraz z upływem lat ale to często zaowocowało tym, że połówka mówi i rozumie, przy nim mówi się więc na wszelki wypadek tylko dobrze, miło, sympatycznie :))).
    W drugą stronę znowuż to prosto, otrzymuje się zaproszenie z prośbą o potwierdzenie pobytu i pytań, dlaczego, nie ma. Po imprezie, po tygodniu, wysyła się kartki z podziękowaniem (za możliwość uczestniczenia i za przyjemność goszczenia :) - często tekst gotowy, wydrukowany bez możliwości zmian na wyrzuty. Pogrzeby odbywają się po miesiącu-dwóch, więc również wszelkie emocje wyciszone ...
    Ja nie zauważyłam problemów ani tu ani tam (ani tam ani ty).

    OdpowiedzUsuń
  20. jeszcze się taki nie urodził coby wszystkim dogodził ;) mądre powiedzenie... często sobie powtarzam :) pomaga mi :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  21. jestem tak zwaną czarną owcą i dziwadłem w rodzinie!!!! i mam z głowy. po mnie się tylko nagorszego spodziewają, oraz oderwanego od normy!!! i słusznie))))

    OdpowiedzUsuń
  22. U nas jest tak że dla gości z innych miast hotel zarezerwowany. Mogą w trakcie odpocząć, umyć, przebrać, zdrzemnąć się chwilkę i dalej bawić. A ja nie obmawiam i nie interesuje mnie kto w czym i jak się bawił, gorzej, nie pamiętam po wyjściu kto w jakiej kreacji występował, :) w związku z tym nie interesują mnie opinie o mnie. Na weselu w zeszłym roku siostrzenicy, bratanek przechodząc, strzelił mi komplement, "ślicznie wyglądasz ciociu". :))
    Alem się wzruszyła. :)) A poza tym bawię się i cieszę, reszta zbędny balast, wyrzucam za burtę. :))

    OdpowiedzUsuń
  23. A mnie nikt nie zaprasza bo przecież tak daleko mieszkam to na pewno nie przyjadę. Myślę że sporą zasługę ma tutaj moja mama niestety, ona tak już ma że decyduje za wszystkich. A ja bym właśnie bardzo chętnie przyleciała na jakieś wesele, albo inny spęd rodzinny.

    OdpowiedzUsuń
  24. Droga Klarko, czasami fajnie byłoby móc się rozdwoić, ale się ni da... Przynajmniej jeszcze nikt takiego sposobu czy urządzonka nie wynalazł. I z tego też powodu zdarza mi się gdzieś pojechać samej. Jeśli bardzo mi zależy, aby np. odwiedzić grób dziadka 1 listopada, a przy okazji spotkać się z babcią i lokalną rodziną, a mojemu mężowi pasuje i zależy na "swoich" grobach, zdarza się nam podzielić - każde jedzie w swoje strony. Połączyć się nie da, bo to ponad 300 km różnicy. Nie rozdzielamy się na święta, typu Boże Narodzenie lub wesela. Tych ostatnich raczej nie lubimy oboje, więc zdarza się nam nie pojechać ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. I to jest to z czym się z Tobą zgadzam: wolałabym pojechać gdzieś sama albo żeby moja druga połówka pojechała beze mnie niż na siłę znosić coś czego się nie lubi, upierać się że wszędzie musimy razem.
    Brrr.
    Mimo wszystko, jakaś niezależność jest dla mnie szalenie ważna, nie chciałabym się z nikim "zrosnąć"- choć dla niektórych to przejaw tego, że nie byłam dość mocno zakochana :P

    OdpowiedzUsuń
  26. Na szczescie (dla mnie) tak przyzwyczailam sie do zycia za granica, ze bardzo czesto zapominam o polskich konwenansach. Przyprawia to zone mojego taty o zawal, a ja mam w koncu spokoj i nie przejmuje sie tym co ludzie gadaja.

    Zawsze gadac beda i nawet jakbym aniolem byla to piorka w skrzydlach mialabym w zlym odcieniu bialego dla niektorych osob. Wbrew pozorom meza nie przyszyli mi do biodra po slubie i chlop moze sam o siebie zadbac. Na impreze tez sam moze isc, byle wiedzial jak do domu wrocic pozniej :>.

    Wiec uszy do gory i nie przejmowac sie, bo czlowiek tylko nerwy nie potrzebnie traci.

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie jeżdżę ani sama nie celebruję , więc i nie zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Wypada jako mąż i żona.
    Nie cierpię odpowiadać na te pytania - a dlaczego.
    Prościej zacisnąć zęby dla dobra rodziny
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  29. mam nadzieję, że obleciałam już wszystkie rodzinne wesela póki co.
    zresztą rodzinę mam w kupie, niech mi nie planuja ganiać gdzieś po całej polsce!

    OdpowiedzUsuń
  30. Jak mi wygodnie, lubię jak ze mną jedzie, owszem, ale jak ma siedzieć, jak na kazaniu tureckim, to wolę jechać sama.
    Na pytania odpowiadam w zależności od humoru ;-)

    OdpowiedzUsuń
  31. Obojetnie, co sie zrobi, i jak sie bedzie czlowiek staral, to itak nikomu nie dogodzi....niestety

    OdpowiedzUsuń
  32. Lubię rodzinne imprezy, mam fajną rodzinę,jestesmy zżyci.Nie pamietam nieudanej imprezy,zawsze jest naprawdę sympatycznie.
    Lubię się wystroić:)),lubie rozmawiać,śmiać się.
    Bywamy przeważnie razem,choć czasem zdarzaja sie wyjątki.
    Eliza

    OdpowiedzUsuń
  33. Przyznam,że czytam z zainteresowaniem Waszych wypowiedzi. W sobotę mamy w rodzinie wesele, na które pójdzie jedno z nas albo obydwoje tyle, że oddzielnie. Nie jesteśmy po rozwodzie ani w separacji... Po prostu mamy niepełnosprawne dziecko, które wymaga naszej stałej opieki i raczej nikt nie jest nas w stanie zastąpić. Żeby więc całkiem nie zdziczeć i nie odciąć się od ludzi, to owszem wychodzimy, ale oddzielnie...Do takiej sytuacji przyzwyczaiłam się i nie jest ona dla mnie czymś stresującym. Cieszę się,że w ogóle mam taką możliwość, bo po prostu lubię się bawić w myśl powiedzenia "miło szaleć, kiedy czas po temu". Pozdrawiam serdecznie Barbara

    OdpowiedzUsuń
  34. Czytam z ciekawością powyższe wypowiedzi. Ja do tej pory "proszone" imprezy zaliczałam w parze z mężem i/lub dziećmi. Wychodziło to naturalnie, bo jakoś nie mamy antypatii w rodzinie.
    Raz zdarzyło nam się wesele u znajomych, na którym wcale nie było dzieci. My z racji odległości i niedogodności podróżniczych swoje potomstwo zostawiliśmy w domu (poza tym na zaproszeniu córki nie były wymienione). Domyślam się (nie zapytałam o to Nowożeńców), że na wesele dzieci po prostu celowo nie były proszone. Wesele było dość liczne i mało prawdopodobne, by nikt z towarzystwa nie miał dzieci.
    Ale nie o tym chciałam ... :)
    Chciałam opowiedzieć pewną pokręconą historię. Będzie trochę długo ;-)
    Kiedyś w "dawnych czasach", dwójka moich chrześniaków szła do I Komunii. Tak się złożyło, że obie uroczystości wypadły w jedną niedzielę. Ponieważ dzieci były mojego kuzynostwa - siostry i brata, Oni dogadali się, że przyjęcie komunijne zorganizują wspólnie – w końcu dziadkowie wspólni no i ja matka chrzestna ;-) Żeby nie było za łatwo, to tego samego dnia o 4 rano mój mąż wyjeżdżał służbowo za granicę (nie można było tego odwołać ani przesunąć), więc ja przykładna żona wstałam raniutko żeby męża wyprawić. Po czym samotnie pojechałam na komunię do chrześnicy (musiałam wybrać jedno dziecko - dwóch kościołów nie dałam rady obskoczyć, bo godziny mszy były zbliżone, a kościoły jednak w dwóch różnych dzielnicach). Po kościele to już luzik – samochodami do restauracji na obiad.
    Ale …po przyjęciu pognałam galopem do domu przebrać się i dopakować torbę, bo ja sama tego dnia wyjeżdżałam na 3-dniowe szkolenie do innego miasta – rozpoczynało się w poniedziałek rano, ale z racji odległości musiałam już wyjechać w niedzielę. Jak by było mało wrażeń, to przed pociągiem musiałam jeszcze odstawić psa na przechowanie do teściowej. Gdy późnym wieczorem dotarłam do hotelu, w końcu mogłam odetchnąć 
    Pozdrawiam serdecznie. Pisz, bo uwielbiam Cię czytać.

    OdpowiedzUsuń
  35. Witaj :)
    Kilka lat temu było wesele chrześnicy Męża- z mojej strony i bratanka Męża- nie byliśmy chrzestnymi. Wesela oddalone od siebie. Przeprosiliśmy bratanka, bo wypada iść do chrześnicy, nie obrazili się niby, wcześniej przeprosiliśmy, wyjaśniliśmy. Ale nie odwiedzają nas od tamtej pory.
    Trudno, ludziom nigdy się nie dogodzi.
    Takie sytuacje pewnie się jeszcze powtórzą,, bo dużo dzieci w jednakowym wieku, na wydaniu prawie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Ja coraz poważniej myślę o rozwodzie właśnie z powodu moich teściów. Bardzo się nie lubimy i wszystkie spotkania z nimi to dla mnie mordęga. Mąż zawsze ich broni, nigdy nie staje po mojej stronie więc nie widzę innego wyjścia jak tylko rozwód

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz