Mogłam mieć sześć lat, nie więcej, bo młodszych sióstr jeszcze nie było na świecie.
Sądzę, że zdarzenie
było dla mnie mocno traumatyczne bo pamiętam szczegóły pomieszczenia, w którym
toczyła się rozmowa. Na krześle koło stołu w kuchni siedziała tęga kobieta,
pamiętam tylko jej nogi od spódnicy w dół. Miała wiśniowe, lakierowane buty,
sięgające kostki. Pod stołem stało pudełko z kotami, wyłażące kocięta kotka
brała za kark i bezceremonialnie wrzucała z powrotem do pudła. Prałam szkolne
kołnierzyki, nie moje, moich sióstr, ale u nas każdy miał obowiązki i praca na
rzecz innego domownika nie była niczym szczególnym.
Zerkałam to na koty, to
na buty tej kobiety. Bałam się, żeby niechcący nie kopnęła w które kociątko ale
bałam się też tego powiedzieć. Dzieci nie mogły się wtrącać do rozmowy
dorosłych.
Mama opowiadała o mnie.
Dziwne, bo mama prawie nigdy nas nie chwaliła a tym razem opowiadała, jak
zapisywała mnie do szkoły i niektóre dzieci nie umiały porządnie trzymać w
rączce kredki a ja się pięknie podpisałam i pan dyrektor powiedział – no i
proszę, mamy następną prymuskę z tej rodziny.
Aż padła propozycja – bo ja bym ją wzięła za swoją. Miałaby u nas
dobrze, byłaby sama. Wszystko jest, woda w domu, ciepło, codziennie inny obiad.
Umiem szyć, szyłabym jej sukienki. Poszłaby do szkoły do Tarnowa a może nawet
potem do Krakowa na studia.
Powiesiłam kołnierzyki
na sznurku przy piecu i wylałam wodę do wiadra, a mama pościągała je i z
powrotem wrzuciła do miski. Zapomniałaś wypłukać w czystej wodzie, jak cię
uczyłam?
Rozpłakałam się tak
bardzo, że nawet babcia nie była w stanie mnie uspokoić i nie rozumiała, o co
tak płaczę. Wreszcie wyjąkałam – nie oddawajcie mnie!
Jezus Maria dziecko, a
kto by cię oddawał, serce by mi z miejsca pękło! – mama trzymała mnie chyba
trochę za mocno, zdając sobie sprawę, jak bardzo się wystraszyłam i jak
zachwiało to moim poczuciem bezpieczeństwa. Pani po kota przyszła, nie po ciebie! Tak tylko
mówiła, bo każdy by chciał mieć taką mądrą dziewczynkę.
Ale i tak do dziś nie wiem, czy pani była po kota czy po
mnie.
Wstrząsnął mną ten tekst.
OdpowiedzUsuńMam przyjaciela, który został oddany, co prawda Tylko do dziadków, ale "po odbiorze" już był nieten i zawsze już był nieten.
Ta pani na pewno była po kota.
Wiem oczywiście, że to się robiło dla poprawy bytu,(rodziny pomniejszonej i dziecka oddanego, dla możliwości wykształcenia, zdobycia zawodu, itp.)
OdpowiedzUsuńByła chyba nawet taka fala "oddań" , ale do dziadków, w czasie gdy młodzi rodzice studiowali i mieszkali w akademikach. Lata 70-te?
W dzieciństwie męczyło mnie podejrzenie, że jestem adoptowana.Pamiętam jak przeszukiwałam szuflady z dokumentami, żeby wpaść na jakiś trop. Nie wiem skąd mi się to wzięło.
Pozdrawiam Cię!
znam wiele osób z rodzin wielodzietnych które albo całe dzieciństwo, albo jego część spędziły u dziadków albo u cioci
UsuńWiesz co, Klarko! Wiesz co! Ty to już jak coś napiszesz to buty spadają.
OdpowiedzUsuńNa pewno po kota przyszła!
Mnie w rodzinie chcieli kupić. Podobno w żartach, ale czy na pewno? Mama była panną z dzieckiem, w domu nie było warunków, a wujek i ciotka mieli już dorosłego syna. Czasem o tym myślę i chce mi się płakać. A gdyby mamcia się ugięła? Miała tylko mnie!
OdpowiedzUsuńI, co masz teraz traumę jak widzisz wiśniowe buty? Ja bym chyba miała...
OdpowiedzUsuńJak trudno jest w takich razach mieć pewność właściwego wyboru. Bo pierwsza z brzegu decyzja jest zawsze na "nie". Swojego się nie oddaje. Czy jednak w każdym przypadku możliwa? Nie nam oceniać. Oby NIGDY żadna matka nie musiała stawać w obliczu takiej konieczności.
OdpowiedzUsuńczasem dla dobra dziecka warto je oddać, sto razy lepiej je oddać kochającej rodzinie niż skazywać na poniewierkę w domach dziecka licząc, że może się poprawi, to się dziecko odbierze. O jeszcze bardziej dramatycznych wyborach nie napiszę.
UsuńTeż bym się wystarszyła, ale Matka na pewno by Ciebie nie oddała...
OdpowiedzUsuńNie, ta babka na pewno przyszła po koty, na pewno...
OdpowiedzUsuńCiarki mnie przeszly...
OdpowiedzUsuńJest nawet takie powiedzenie "Bądź grzeczna bo Cię sprzedam" bardzo popularne w naszej rodzinie ale w żartach...No ale skąd się ono wzięło...Kiedyś faktycznie oddawało się dzieci bogatszym na wychowanie...
OdpowiedzUsuńRozumiem Twój strach, choć byłam w sytuacji poniekąd odwrotnej - ja marzyłam, żeby albo zabrała mnie do siebie babcia (mama mego ojca) albo ciotka mojej matki .Tyle tylko, że miałam wtedy niecałe 4 lata. I bardzo się bałam, że matka się rozmyśli i zostanę u niej na stałe. Nie rozmyśliła się, wychowali mnie dziadkowie. I do dziś pamiętam dzień, w którym przyjechał po mnie dziadek, mojej matki nawet nie było wtedy w domu (był jej brat), a ja pakowałam swoje rzeczy w zabójczym tempie, w tym pośpiechu zapakowałam 1 bucik niemowlęcy, synka mego wujka. Całą drogę, z prawego brzegu Wisły na lewy skakałam z radości, a jechało się bardzo długo. Moja babcia miała 10 rodzeństwa i choć sie tam nie przelewało, mimo ciągłych nalegań rodziny żadnego dziecka nie oddali w lepsze warunki.
OdpowiedzUsuńWłaścicielka wiśniowych butów zapewne przyjechała po kota, ale być może tak się jej spodobałaś, że złożyła taką propozycję Twej mamie. A rozmawiałaś już jako dorosła osoba na ten temat ze swą mamą? Bo ja rozmawiałam - co zabawniejsze rozmawiałam 3 razy i za każdym razem co innego usłyszałam.
Miłego, ;)
tak, kiedy już byłyśmy dorosłe i na swoim, mama jest dla nas przyjaciółką i zawsze wszystko nam mówi, o co tylko pytamy. Rzeczywiście czasem dostawała takie propozycje ale nigdy przenigdy żadnego dziecka by nie oddała, to wiem na pewno bo nieraz walczyła o nas, kiedy siostra przez miesiąc leżała w szpitalu, a był rok 72, mama bezustannie przekupywała ordynatora, lekarzy i pielęgniarki, aby choć przez chwilę to dziecko przytulić, a wtedy nie było odwiedzin na oddziałach dziecięcych widzenia były tylko przez szybę. Wtedy się strasznie zadłużyła, ale siostra wyszła z choroby.
UsuńChyba jednak po kota... Na szczęście po kota...
OdpowiedzUsuńMatko kochana, to faktycznie traumatyczne wspomnienie.
Niestety, z wypowiedzi owej pani wynika jasno, ze nie o kocie myslala... Podejrzewam, ze w tamtych latach tak wygladaly adopcje... Biedniejsze rodziny oddawaly dziecko/dzieci na wychowanie bogatszym krewnym... I pewnie nikt sie temu specjalnie nie dziwil... :(
OdpowiedzUsuńMoja ciocia, siostra mojego taty, też miała być oddana do dobrej rodziny. Ale babcia mimo że miała jeszcze 8 dzieci nie zgodziła się. Owszem- ciocia przesiadywała u tych Państwa, którzy byli nauczycielami, kupowali jej ubrania, słodycze ale na noc zawsze przychodziła do domu.Kiedy się wyprowadzali z naszej miejscowości chcieli ciocię zabrać ale jak juz pisałam, dziadkowie się nie zgodzili. to były lata 50-60te. Z kolei sąsiadka mojej mamy właśnie w takiej rodzinie sie wychowała. Przybrani rodzice adoptowali ją gdy miała kilka lat, wiedziała o tym od dziecka a dopiero jak miała ok.40 lat odnalazła swoje rodzeństwo. Ja chyba bym tak długo nie czekała.
OdpowiedzUsuńMnie sie tam nigdy wisniowe/bordowe buty nie podobaly, a po twoim opowiadaniu jeszcze mniej. Mysle, ze te wisniowe przyszly po ciebie, nie po kotki... ale na szczescie te biale kolnierzyki, nie wyplukane uratowaly sytuacje i staly sie wentylem bezpieczenstwa dla calej trojki (kobiety, kobietki i babsztyla) w denerwujacym momencie napietej atmosfery. Wisniwe uswiadomily sobie, ze dziecko/przyszla kobietka nie jest perfekcyjna dla wisnowego koloru. Mysle, ze taki sam kolor przybrala twarz babsztyla, ktora z pyszna sie poczula...choc nawet nie zauwazyla zabiegow mamy-kocicy. Warto czasem zrobic blad maly, aby duzego nie popelnic.
OdpowiedzUsuńNo przecież dobrze czułaś. Dzieci czują takie rzeczy. Postawa Twojej matki jest nie do przecenienia:) Bardzo Ciebie kochała.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się traumie. Nigdy mnie tak sytuacja nie spotkała, później się urodziłam i było nas tylko dwoje, ale oczywiście do dziecięcej główki przychodziły myśli, czy aby adoptowana nie jestem.
OdpowiedzUsuńWiesz co mnie zawsze irytuje, jak rodzic, np. w sklepie, straszy dziecko, ze jak będzie niegrzeczne to ten pan, czy ta pani, je zabierze. Mam wtedy ochotę takiemu rodzicielowi porządnie trzasnąć.
I jeszcze mi się przypomniało, ze jak mój Kuzyn był mały, a Jego Brat jeszcze mniejszy, jakaś kobieta w sklepie się młodszym zachwycała, mówiąc do starszego, że zaraz mu Braciszka zabierze, bo taki śliczny. Łukasz słuchał ile mógł, a później babsko w nogę ugryzł :p chyba odechciało jej się porwań ;-)
"Jezus Maria dziecko, a kto by cię oddawał, serce by mi z miejsca pękło! – mama trzymała mnie chyba trochę za mocno, zdając sobie sprawę, jak bardzo się wystraszyłam." - czy mogłaś dostać lepszy dowód miłości? Mogła powiedzieć przecież coś w rodzaju, żebyś jej głowy nie zawracała głupotami. Tylko, że dla Ciebie to nie były głupoty.
OdpowiedzUsuńNas w domu było pięcioro ,mam czterech braci ,na trzeciego z koleji ,"ostrzyła sobie zęby ", bezdzietna kuzynka mojej mamy, brat pozostał z nami. Najmłodszym zauroczył się syn jego chrzestnej ,do momentu ,kiedy on narobił w pieluchę ,wtedy zrezygnował z "adopcji" ;)
OdpowiedzUsuńNiestety jeszcze do dzisiaj pokutuje pogląd ,ze dzieci niczego nie rozumieją i rozmawia sie na ich temat w ich obecności ,jak by były przedmiotem. Jeżeli nawet ta rozmowa dotyczyla ciebie nie powinna sie odbywac w twojej obecności. :)
Ona chciala Ciebie /musialas byc wyjatkowa/, ale Mama dala kota, bo dla Niej Klarcia takze byla bardzo wyjatkowa i Jedyna!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
a czy miałaś wcześniej jakieś sygnały? Nie sądzę...Z tego co opisywałaś wcześniej:).
OdpowiedzUsuńDziecko widziało kotkę i jej maleńkie kociaki.Takie śliczne kuleczki,i jak się nimi opiekowała ,i te STRASZNE WIŚNIOWE OBCE BUTY.I buty zabrały kuleczkę,a przecież kuleczka miała mamę i jak dziecko usłyszało słowa okropnej kobiety,porywaczki małych kotków to szczerze i serdecznie miało dość...
I z żalu i strachu i niepokoju popłakało się rozpaczliwie:)
No bo skoro można kotka ot tak...a przecież to rodzina,to można ot tak i dziecko,co nie?
Pamiętam podobną sytuację : zgromadzenie "rodzinne", kiedy były modne charakterystyczne rude płaszcze, a ja nie potrafiłam wśród nich zidentyfikować mamy. Zawstydzające dla 4-5 latki. Bo każde dziecko rozpoznaje rodziców. NIeprawdaż?
OdpowiedzUsuńPosiadaczką czerwonych kozaczków też byłam. Uwydatniały skrzywienie stopy, zresztą charakterystyczne do dziś. Ale nie straszyłam nimi dzieci;) nieostrożnymi rozmowami na tematy dla nich tak ważne.
PS NIe śnią mi się. Ani buty ani rude płaszcze. Jednak pamiętam.
Iza R
Przeczytałam wpis i co chwilę tu włażę, czytając kolejne komentarze. I się zaszokowałam, bo wiedziałam, że kiedyś były inne czasy, ale nie wiedziałam, ŻE AŻ TAK!
OdpowiedzUsuńChciałoby się przytaknąć, że wiśniowa pani przyszła po kotka, ale "jak tam naprawdę było, to nie wiadomo."
trochę wcześniej oddawano również dzieci na służbę. Dziecko pracowało za jedzenie.
UsuńMoja bratowa została oddana na wychowanie do cioci "pod miasto"; kiedy wróciła do domu rodzinnego, pozostałe dzieci popychały ją, szturchały, nigdy nie była "swoja"; tak mi się wydaje, że dopiero u nas w domu, kiedy wyszła za mąż za mego brata, poczuła prawdziwe więzi rodzinne; nie dziwię się, Klarko, że poczułaś zagrożenie, no tak ... kotu sukienkę uszyć, do szkoły posłać, i na studia ... i jeszcze sąsiadka, zza drogi, odrobinę starsza ode mnie;
OdpowiedzUsuńzabrało ją wujostwo do wielkiego miasta jako małe dziecko, do domu przyjeżdżała tylko na wakacje; i co tu dużo mówić... odstawała od nas, od tego wiejskiego środowiska, czasami była dziwna ... tak myślę, że tym dzieciom wyrządzono wielką krzywdę, z kim miały się identyfikować, gdzie ich prawdziwy dom; dawne to czasy; i rzeczywiście było AŻ TAK! pozdrawiam.
Klarko! Aż serce zabolało!
OdpowiedzUsuńAle masz Kochaną Mamę!!
aż mnie ciary przeszły!!!
OdpowiedzUsuńMatko kochano Klarko...koszmarne wspomnienie.Przytulam, i niech jak najrzadziej śnią Ci się charakterystyczne wiśniowe buty.
OdpowiedzUsuńMocne. Takie sytuacje i rozmowy prowadzone nawet w formie żartu mogą silnie odcisnąć się na dziecku i przynieść wiele zmian w jego psychice.
OdpowiedzUsuńDobrze, że reagowałaś natychmiast
Pozdrawiam
Myslałam,że takie rzeczy to tylko w literaturze..
OdpowiedzUsuńZuza.
Klarko, a czy wzięła kotka?
OdpowiedzUsuńnie pamiętam, za bardzo rozpaczałam, do dziś tak mam, że jak beczę to nie-do-uspokojenia.
UsuńSytuacje, kiedy dzieci były oddawane pod opiekę do rodziny / znajomych , nie były rzadkością i wcale nie aż tak dawno.
OdpowiedzUsuńW gronie moich znajomych były też przypadki gdy ich tato lub mama, będąc dzieckiem trafiało do bogatszego gospodarza, tak jak Klarko piszesz, tylko za strawę i marne odzienie.
Nie mnie rozstrzygać jakie zamiary miała pani w wiśniowych butach.
Wiem, pamiętam jak w wieku kilku lat dziecko inaczej odbiera słowa dorosłych. Było uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego, ja w wieku 6 lat szłam z kwiatkami i mamą do ogromnej świetlicy, bo tam ustawiano kilka klas pierwszaczków. Potem przyporządkowane swojej pani szliśmy do naszych klas. Na korytarzach stały mamy, a ja szukałam, gdzie jest moja ?. W pewnej chwili obca pani podeszła do mnie i powiedziała : " twoja mama mi ciebie oddała" ... ?
Pamiętam do dziś te słowa i moją panikę i szloch !!! . Poszłam z dziećmi do klasy, a potem okazało się, ze moja mama musiała wracać do pracy , a jej znajoma była tylko poproszona o odprowadzenie mnie do domu.
Kiedyś ja sama popełniłam rzecz straszną. Stara, a taka durna byłam. Koleżanka ma typ urody jak hinduski, jej córcia również ma piękne olbrzymie migdałowe oczy. Weszłam któregoś dnia do sklepu, w kolejce stał mąż koleżanki z ich wówczas chyba ok. 4 letnią córeczką. Jak to w kolejce, coś tam zagadałam do tatusia, coś tam świergu świergu do dzieciątka, a zachwycona jej oczętami wypaliłam, że : "chyba ukradnę te twoje oczęta" . Jaka była reakcja nie trudno zgadnąć . Ona jest już dorosłą kobietą, ale pamięta ten mój żart -:(
kiedy opisuję takie zdarzenia, jestem rozdarta, bo mam świadomość, że wiele osób weźmie to za "historie całkowicie zmyślone" a potem okazuje się, że ktoś przeżył coś podobnego i nie jest to takie niezwykłe. Straszenie dzieci zawsze potępiam a najbardziej nie lubię być Babą Jagą, kilka razy mi się zdarzyło słyszeć - bo cię pani weźmie.No, szlag;D jak się wtedy poczułam. Lepiej miał Krzysiek bo raz na wczasach babka straszyła córeczkę - jedz bo ci pan zje a mała zeskoczyła z krzesła, łap za talerz i przyniosła Krzyśkowi mówiąc grzecznie - ploszę bajdzio!
UsuńTak to jest, że dorośli nie zdają sobie sprawy z konsekwencji tych niewinnych wg nich żarcików.
UsuńByłam najmłodsza z rodzeństwa na dodatek rozbrykanym niejadkiem, a rodzice często mnie tak okrutnie szantażowali; bo cię oddam, albo pan ciebie zabierze, to było na porządku dziennym.
Moim dzieciom nie dostarczałam takich emocji, a do dziś jest mi bardzo głupio wobec tej małej dziewczynki, ona dopiero po dwóch latach przestała się mnie bać.
Moi bezdzietni chrzestni też chcieli zabrać mnie na wychowanie, by ulżyć rodzicom /było nas pięcioro/.
OdpowiedzUsuńZabierali mnie czasami do siebie, ale gdy robiło się ciemno ja już chciałam do domu.
Miłości rodziców i rodzeństwa nic nie zastąpi:*
Witaj...Ja posiadam wiśniowe buty - Czy to coś oznacza ?
OdpowiedzUsuńAni przez moment, nie pomyślałam, że mamie przyszło by do głowy Cię oddać. Jednak nie dziwię się Twojej traumie. Ja nie spotkałam się z takimi przypadkami w swoim życiu - na szczęście.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że mnie ruszyło to opowiadanie... Choć w Twoim przypadku nie było wątpliwości, że Mamie nawet przez myśl to nie przeszło, to przecież takie sytuacje się zdarzały nader często. Jeśli z biedy to pół biedy, ale i inne pobudki kierowały matkami.Ty masz szczęście mieć cudowną Mamę, opiekuńczą, nie poddającą się przeciwnościom, walczącą o dzieci. Ktoś napisał w komentarzu, że lepiej oddać dziecko "w dobre ręce" niż do domu dziecka, albo nie daj Boże jak te suki co "upuściły" dziecko na progu. Może i racja, ale nie jestem pewien czy jakiekolwiek dobra tego świata (jedzenie, ubranie, dach nad głową) są w stanie wynagrodzić dziecku rozstanie z Matką?? Co taka biedna istotka wtedy czuje?? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Bogusław
PS z innej beczki - byliśmy tydzień temu na weekend w Krakowie, bo Gabrysia wymarzyła sobie, że na 6. urodziny chce zobaczyć smoka;-) było cudownie!! piękna pogoda, super wycieczka. Żałowałem tylko, że było za mało czasu żeby się spotkać z Ryśkiem....
nie do wiary, ile tu jest niesamowicie trudnych życiowych historii opisanych...
OdpowiedzUsuńsmutnych...
sama znam podobną
ale dzieci czasem rzeczywiście potrafią się przejąć słowami dorosłych do bólu
kiedys ciocia pozyczyła mi korale, miałam z 5 lat. i powiedziała, że jak je zepsuje to mnie zabije. I oczywiście poszłam na podwórko i się sznurek urwał
wrzask jaki wtedy z siebie wydałam postawił na nogi całe osiedle
wzruszająca notka
OdpowiedzUsuńKiedy mojemu pradziadkowi urodziła się czwarta córka, ten nie pytając małżonki o zdanie (czasy były przedwojenne, więc i układy inne) oddał ją na wychowanie komuś tam z rodziny, jakiejś bezdzietnej parze. Miesięczne dziecko! Następnie pił i jak mówi moja babcia, która jest jedną z trzech starszych córek, "bił się z myślami". Wszyscy schodzili mu z drogi, bo nie było wiadomo kiedy wybuchnie i komu się dostanie. Po dwóch miesiącach zniknął na dwa dni, po czym pojawił się z powrotem z najmłodszą córką na rękach.
OdpowiedzUsuńKiedy pytam babci, co na to jej matka, ta odpowiada mi: to było przed wojną, była bieda, ojciec liczył na syna, to i matka nie miała nic do gadania, choć było jej ciężko...
Historia wydawałoby się dziwna, a jednak prawdziwa...
wstrząsające!!
UsuńAno takie to były te zaprzeszłe czasy. Są tacy którzy do tamtych dawnych czasów z nostalgią wzdychają .
UsuńW rodzinie kuzynki męża tak się stało. Małe dziecko dziewczynka została oddana siostrze bezdzietnej. Matka dziewczynki była chora ale potem wyzdrowiała. Dziewczynka nie wiedziała o tym i chyba nie wie dalej, wszyscy cała rodzina ba cała wieś wiedzą. Dziś dorosła kobieta odwiedza rodzinę na wsi w tym swoją biologiczną matkę do której mówi ciociu. Byłaś za duża na taką wymianę Klarko myślę że to był taki głupawy żart tej kobiety zapewne w jej głosie była też tęsknota za dzieckiem w domu. rozumiem ją, ale dowcip baba ciężki miała. Ja mam inne traumatyczne wspomnienie ale już mi się nie śni, choć czasem boli. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńNie byłam straszona ani przestraszona w taki sposób.Nigdy synom ani innym dzieciom nie mówiłam,że oddam czy zabiore.Uważam że to okrutne i głupie.Z bardziej przykrych wspomnień,to takie,że zapomnieliby zabrać mnie z wizyty u rodziny,narobiłam wrzasku.
OdpowiedzUsuńWiśniowe buty to jedno z moich najstarszych i najpiękniejszych wspomnień.Miała takie moja mama,letnie,z paskiem na pięcie,pełnymi palcami,dziureczki,lakierowane,na niskim obcasie.Jakbym wczoraj je widziała.Piękny kolor,jak na bure czasy PRL-u.Mówiłam mamie,że gdy dorosnę,też będę w nich chodziła.Mama miała dar podcinania mi skrzydeł,może to brak poczucia humoru,odparła krótko-nawet na nie nie spojrzysz.Buciki parę lat leżały na Strychu.Strych to był mój zaczarowany świat..I znów Klarko obudziłaś dawno uśpione,piękne wspomnienia.Widzę wszystko.Drewniany Strych,każdy tajemniczy kąt,kurz w słońcu wpadającym szparą,dziury w podłodze,okienko którym wchodziłam na dach.Tam było kilka światów do zabawy.Wiśniowe buciki i inne skarby zginęły pewnie razem ze Strychem,gdy burzono dom...
Znajoma wzięła "na wychowanie" dziewczynkę, przez cały czas miała kontakt z rodzina i rodzeństwem - formalną decyzję podjęła po skończeniu 18 lat - została przy nowych opiekunach. Teraz młoda ma dwadzieścia kilka lat. Dawniej instytucja wychowanka była dość popularna - dzieci szły na wychowanie do bezdzietnych lub samotnych ludzi, co na ogół łączyło się z przejęciem po nich w spadku całego dorobku. Często też rodzina wychowanka zajmowała się dodatkowo gospodarstwem lub opieką. To nie musiało być o razu takie złe.
OdpowiedzUsuńCzęste też bywały sytuacje, gdy młodzi szli do miasta do rodziny, bo to była jedyna możliwość dalszego kształcenia i rozwoju. Problemy zaczynały się, gdy młodu człowiek trafiał do nieodpowiednich ludzi, lub, gdy układ był niezdrowy.
Znam takie sytuacje, co prawda nie do obcych, ale do rodziny, tam gdzie dzieci nie było. Wtedy to było dość, nie powiem, że normalne, ale zwyczajne. Wydawało się, że takiemu oddanemu, do babci, ciotek będzie lepiej niż w domu, gdzie dzieci było kilkoro. Nikt się nie zastanawiał, jak takie dziecko się czuło, jak to zważyło na jego zyciu. Nie wybbrażam sobie, oddać dziecka, kotka trudno, a co dopiero dziecko.
OdpowiedzUsuńMnemosyne ma rację, zwierzę trudno, dziecko - niewyobrażalnie trudno.
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie miałam poczucia, że mogę być adoptowana, jestem felerna bo mam wyrwany nerw barkowy przy porodzie i trochę niewładną lewą rękę. Jako dziecko zawsze sobie tłumaczyłam, że jakby mnie rodzice brali, to przecież wzięliby zdrową, nie chorą. I moja mama zawsze wtedy mówiła, że nie oddałaby mnie za żadne zdrowe dziecko i że chore się bardziej kocha :-) Moja siostra z kolei też nie miała takich dylematów bo przy jej urodzeniu niejako byłam, jest między nami 14 lat różnicy. Nie wyobrażam sobie żeby oddać dziecko dla warunków panujących w domu, ale nie zdaję sobie pewnie sprawy, jakie te warunki bywały. Może to był dla takich rodziców wyraz miłości do dziecka? Nie nam oceniać, ale dzieci szkoda.
zgadza się, dawniej dawano dzieci rodzinie, np. jedna siostra miała sześcioro, a druga była bezdzietna, to pomogła wychować.I znam takie przypadki.A teraz, w XXI wieku,i gorsze rzeczy matki czynią swoim dzieciom, niestety. przykre...Ale kotki można dać, a nawet trzeba dać!http://jedenusmiech25.blog.onet.pl/?p=3406
OdpowiedzUsuń