sobota, 23 lutego 2013

jak praca szukała człowieka


W maju albo w czerwcu do szkoły, której byłam uczennicą, przyjeżdżali pracodawcy. Stali w holu i zachęcali uczniów do podjęcia u nich pracy. Były to oferty z restauracji, barów, stołówek oraz szkolnych i szpitalnych kuchni. Ponieważ miałam zapewnioną pracę w knajpie, gdzie odbywałam praktyki, przyglądałam się tylko tym ofertom i rozmawiałam o nich z koleżankami.
Była to swoista giełda, przeważnie wiedziałyśmy z doświadczenia o warunkach panujących w danym miejscu i o ludziach, z którymi trzeba będzie pracować.

Osobne oferty dostawali najlepsi uczniowie, polecani przez nauczycieli uczących przedmiotów zawodowych.

Pewnego dnia pani od technologii zaprosiła mnie do swojego kantorka a tam już czekała druga pani. Spytały mnie najpierw o plany na przyszłość. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że chciałabym iść do technikum ale muszę się usamodzielnić i dlatego zaraz po szkole idę do pracy a uczyć się zamierzam zaocznie.
Potem było jeszcze kilka pytań na temat urządzeń technicznych w aktualnej pracy. Pewnie chodziło o sprawdzenie umiejętności obsługi, (jak miałam tu to i tam będę umieć) a ja byłam cwaniara i nie za darmo dostawałam  piątki, teoretycznie umiałam obchodzić się z każdym bemarem czy innym ustrojstwem nawet jak go nie widziałam na swoje piękne oczy nigdy w życiu, do tego przy profesorce nie  mogłam się przyznać, że nie wiem, jak się coś obsługuje.  W ten sposób odbyła się moja pierwsza rozmowa kwalifikacyjna.

Zaproponowano mi pracę z zakwaterowaniem i wyżywieniem, nauczycielka, cały czas obecna, gorąco zachęcała mnie do podpisania wstępnej umowy a na koniec osoba rekrutująca poczęstowała mnie czekoladą, zaczęła opowiadać, jakie mają w kuchni nowoczesne cudeńka (to mnie raczej przeraziło niż zachęciło) a do tego – mogę zabrać z sobą zaufaną koleżankę bo są dwa wolne miejsca!

Miałam wówczas przyjaciółkę, z którą przez trzy lata siedziałam przy jednym stoliku w szkole a na praktyce przez dwa lata razem zmywałyśmy naczynia, obierały warzywa, nosiły węgiel i wodę (tak tak właśnie) oraz chodziłyśmy przez miasto z nożami do kuźni i z pojemnikami na mięso do rzeźni.

Jak Marysia pojedzie to ja też pojadę!

Marysia została zaproszona na rozmowę i od razu podjęła decyzję – jedziemy.

W sobotę było zakończenie roku szkolnego a w niedzielę znalazłyśmy się w pociągu wiozącym nas w całkowicie obce miejsce. Żadna z nas nie wiedziała, co nas czeka. Co na to nasze matki? Jak zawsze – rób co chcesz, końca patrz, przecież zawsze możesz wrócić do domu.

Dostałyśmy ładny trzyosobowy (jedno łóżko było wolne) pokój z balkonem. Wszystko było – pościel, ręczniki, naczynia i nawet radio. W tym samym budynku znajdowało się biuro kierowniczki oraz kuchnia i stołówka, gdzie miałyśmy pracować.

Podpisano z nami od razu rzetelną umowę, płacono nam za każdą nadgodzinę, za pracę w niedziele i święta podwójnie. Jadłyśmy do woli, nikt nam nie liczył za zakwaterowanie i wyżywienie. Szybko znalazłyśmy się w miejscach, gdzie czułyśmy się najlepiej, ja nie lubiłam zmywać to nie zmywałam, Marysia nie lubiła obsługiwać to nie chodziła na salę. Obydwie lubiłyśmy gotować i robiłyśmy to dobrze. Kuchnia była dobrze wyposażona w sprzęt, zaopatrzenie w produkty też nie było złe. Wkrótce pracowałyśmy jak na swoim, czyli najlepiej, jak potrafiłyśmy, i zdarzało nam się zejść na dół nawet w wolne, aby pomóc lub upewnić się, że wszystko jest jak trzeba.
Zarobiłyśmy mnóstwo pieniędzy ale był początek lat osiemdziesiątych i nic nie można było za nie kupić.

A potem przyszła inna kierowniczka, przyjęła pięć dodatkowych osób i już nie było nadgodzin, potem zaczęła nam potrącać za zakwaterowanie, potem za wyżywienie, potem jeszcze zaczęły się podgryzania i pomówienia. Najpierw odeszłam ja, Marysia niedługo potem. I spotkałyśmy się znów w tej samej knajpie, gdzie się nosiło węgiel i wodę.

29 komentarzy:

  1. Szkoda, ze tak się skończyło. Pracowałam w tej samej branży i wiem, że nie ma lekko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie żałuję żadnej chwili tam spędzonej bo bardzo wiele się nauczyłam, a gdybym została to może do dziś bym tam tkwiła, a tak zdążyłam pracować w wielu innych miejscach

      Usuń
  2. Czyli dotknęła Was transformacja. A potem... wcale nie żyli długo i wcale szczęśliwie.Dobrze, że masz dobre wspomnienia z pierwszej pracy. Te ponoć są najważniejsze dla dalszej kariery zawodowej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ośrodek został w końcu sprzedany i zszedł "na psy" a dziś straszy, wygląda, jak opuszczony.

      Usuń
  3. a pomyśleć, że teraz młodzież od razu perspektywa bezroboci i to bez zasiłku. Za "wstrętnej komuny" problemów z pracą nie było, kto chciał to szedł do pracy i dzięki temu przynajmniej niektórzy mają jakąś emeryturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mężczyźni mieli obowiązek pracy, czyli nakaz, wiedziałeś?

      Usuń
    2. "Za "wstrętnej komuny" problemów z pracą nie było, kto chciał to szedł do pracy " - może klucz do tego tkwi w tym zdaniu:
      "Zarobiłyśmy mnóstwo pieniędzy ale był początek lat osiemdziesiątych i nic nie można było za nie kupić."?

      Usuń
    3. owszem, nic nie można było kupić, ale emeryturę się wypracowało. Nie wiem jak będzie z obecną młodzieżą, która w zatrudnieniu będzie mieć spore przerwy. W końcu dzisiaj "majatkiem" w wielu domach to emerytura babć i dziadków.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dużo zależy od tego na kogo się trafi. Ja być może od następnego semestru zaczynam pracę, na razie to tylko propozycja, ale może akurat, póki co na weekendy. Na razie brzmi to dobrze w sumie to moja pierwsza praca, więc i tak na tą myśl i ewentualną okoliczność cieszę się jak dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale warto bylo, nieprawdaz?
    Serdecnosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście - ja była nauczona ciężko pracować i ten tryb mi bardzo odpowiadał, a nauczyłam się samodzielności, odpowiedzialności, i miałam z pracy ogromną satysfakcję

      Usuń
  7. A mimo wszystko zazdroszczę,że ktoś cenił twoja pracę,że poczułaś swoją wartość.Basia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wspominam ten okres z ogromnym sentymentem, był wyjątkowy

      Usuń
  8. Do czasów "komuny" mi nie tęskno.
    Ale tak sobie myślę, że szkoły zawodowe miały wtedy rację bytu. Młody człowiek, jeśli tylko chciał, naprawdę mógł się wiele nauczyć, odbyć praktyki, znaleźć pracę... Poczuć się potrzebny, zapewnić jakiś byt sobie, rodzinie. Miał jakiś start w dorosłość.
    Teraz... najłatwiej polikwidować zawodówki. Quasi-rozwiązanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to samo mówię - nie każdy musi iść na studia, niechże się ludzie uczą stolarki,szycia, naprawiania samochodów, pieczenia chleba, dobry fachowiec da sobie wszędzie radę

      Usuń
  9. Odpowiedzi
    1. Aż zajrzałam do świadectwa pracy.
      a nie, wtedy jeszcze tysiące - 5 tys miesięcznie plus premia regulaminowa plus nadgodziny i było dwanaście!

      Usuń
  10. Czasy były inne i umiejętności były w cenie. I to nie takie wirtualne, ale konkretny fach w ręku. Polikwidowali szkoły zawodowe i dziwią się, że nie ma fachowców. Na wykładach praktycznej roboty nikt się jeszcze nie nauczył. :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Prace to sie latwo 'otrzymuje'/'dostaje'/wymarzenie spelnia/zgodza sie na place ale ... jak zwykle jest/bylo ale... trudniej jest ja 'utrzymac' dluzej: z wlasnej woli lub okolicznosci obiektywnych...

    OdpowiedzUsuń
  12. Mój syn już pięć lat jest na umowach śmieciowych. Jedna firma wisi mu za trzy miesiące pracy. Dwie firmy w których pracował upadły. Syn koleżanki nie dostał pracy bo miał za dobre wykształcenie, a na myjni zaproponowano mu aż 5 zł za godzinę, pewnie na czarno. Z mojej miejscowości połowa młodych wyjechała do pracy za granicę i nie wiadomo czy wrócą. Co to za czasy!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Człowieka....już znalazłam?
    Takiego, który przestepcow zamknie na wiele lat.
    Przykro mi-nie podpisze umowy tej,którą panie. Ale jeśli Wam to pasuje.Ja pozostane na własnym....talencie.
    Pewne pracę wymagają .....charakteru.jeśli mogę zachęcić do "noszenia spodni" to bywam wdzięcznym rozmówcą....
    Iza R

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja za pracą na etacie nie tęsknię. Pracowałam tylko kilka lat jako młoda dziewczyna w sekretariacie w szkole i w rachubie. Niby nie było mi źle, sprawdzałam się, awansowałam i nieźle zarabiałam ale praca w normowanym czasie od do wykańczała mnie psychicznie. Zdecydowanie bardziej wolę pracować na umowę o dzieło. Zarobki wprawdzie nie pewne i mniejsze ale za to we własnym domu, w dogodnym czasie, w wygodnych ciuchach, bez makijażu, częściowo na kanapie. No i sama praca ciekawsza bo każdy horoskop inny i krzyżówka też, że nie wspomnę o tekstach do gazet. Jeszcze teraz sobie dorabiam choć od kilku lat jestem już na rencie....

    OdpowiedzUsuń
  15. Mnie przerażają obecne czasy. Zero stabilności i rób tu człowieku plany na przyszłość, zakładaj rodzinę i wcielaj w życie "rządowy - idealny" model rodziny, czyli 2+3 lub więcej...
    Mojemu ojcu (ma 55 lat) przedwczoraj wręczono wypowiedzenie, po 38 latach pracy w jednej firmie... Ehhh
    fidelia

    OdpowiedzUsuń
  16. Raz na gorze raz nizej, jak to w zyciu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Jak dużo zależy od człowieka. Zawsze mówię, kierownikiem nie każdy może być:)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz