poniedziałek, 7 stycznia 2013

Capek


Kilka lat temu Krysia z mężem zostali zaproszeni na grilla. Zapraszali znajomi Ryśka, mieszkający na wsi pod Krakowem. Konkretnie zapraszali na pieczenie capka i to już stało się dla Krysi mocno podejrzane, bo nie miała pojęcia, co to jest capek.
Rysiek też nie wiedział, ale Rysiek się takimi drobiazgami nie przejmuje i Krysia doszła do wniosku, że to musi być po prostu jakaś regionalna potrawa. Jedni pieką w kociołku ziemniaki z burakami i z boczkiem, inni ryby a u Jolki piecze się capki i już.

Posesja Jolki, zwana przez nich ranczem,  znajduje się pod lasem i zajmuje tak z pół hektara. Burżuje po prostu. Krysi, mieszkającej w dość ponurej kamienicy podobało się wszystko.
 Na działce za domem rosły wysokie brzozy i las podchodził aż pod płot. Ogród nie był zbyt staranie pielęgnowany, bo się nikomu nie chciało bezustannie biegać za kosiarką.  Po posesji swobodnie pałętały się psy i koty. W rogu stała altana, w altanie palenisko, solidny, drewniany stół i ławy.
Widać, że gospodarze lubią życie towarzyskie.

Przyjechali przed południem, bo mąż Jolki prosił, aby Rysiek mu w czymś pomógł. Krysia miała się w tym czasie opalać.
Leżak był rozłożony, stoliczek na kawę koło leżaczka, nic, tylko się rozbierać, wyłożyć i cieszyć odpoczynkiem. Tak właśnie miała zrobić, gdy usłyszała rozmowę, z której wynikało, że najwyższy czas oporządzić capka. Wiedziona ciekawością zamotała na sobie chustę zwaną pareo czy jakoś tak i poszła za budynek gospodarczy, gdzie już byli Rysiek z mężem Jolki i jeszcze jednym kolegą z pracy.
A koło nich stała mała, biała kózka! Jeszcze Krysia nie wierzyła, jeszcze myślała, że to kolejny towarzyski zwierzak Jolki a nie kolacja!
Co wy chcecie zrobić? – Zapytała podejrzliwie, patrząc z byka na Ryśka.
- Ubić, obedrzeć ze skóry, wypatroszyć i zamarynować – odparł mąż Jolki.
To jest ten capek? – Upewniła się, wskazując na kosmate, uśmiechnięte stworzenie. (Nie mówcie, że kozy się nie uśmiechają).
Cholerni sadyści, macie źle we łbach! – Rozwrzeszczała się nagle na całą okolicę. To już nie ma kiełbasy w markecie, to już nie można sobie upiec na grillu karkówki?

Darła się tak wyzywając ich od najgorszych zwyrodnialców, snobów i podleców a oni tymczasem stali, patrząc na nią i ani be ani me. Dopiero po jakimś czasie spostrzegła, że kózka udeptuje kopytkami   pareo i dobiera się do sznurka od majtek bikini.

Od tego czasu na ranczo u Jolki nie jada się capków a koza, która miała być zjedzona tamtego wieczoru, ma na imię Krysia.

38 komentarzy:

  1. Krysia uratowała capka :) U nas też się mówi na kozy-samce capiki. U mojej teściowej kiedy zdechła im krowa mieli kózki, parkę - Jacek i Agatka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ;-) oj mimo, że na początku drżałam, ubawiłam się setnie;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobre. Nie żebym była nie mięsożerna ale koniny, sarniny i capka też bym nie zjadła.Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  4. Capek to raczej koziołek chyba, ale co tam, czepiam się. Ja miałam "przyjemność" jeść kiedyś capka, jakoś mi nie za bardzo wchodził. Wolę kozie mleko, zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rzeczywiście się czepiasz;) oni mówią "capek" bez względu na płeć zwierzęcia tak samo, jak na każdą zupę mówią "rosół"

      Usuń
  5. Nie wyobrażam sobie takiego oprawiania na moich oczach pięknej kózki!
    Całkowicie rozumiem Krysię.

    OdpowiedzUsuń
  6. no tym razem było dość dramatycznie...:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale żeście zakłamani. Kózkę zabić to wielkie halo, pewnie że trzeba to umiejętnie zrobić, żeby zwierzęciu jak najmniej przy tym bólu zadać. Najprościej to do marketu iść i mięso czy kiełbasę kupić. Tylko, że trzeba sobie zdawać sprawę, że to mięso też kiedyś żywym zwierzęciem było i żyć jak ta koza też chciało. Ale ile przed śmiercią często się namęczyło to już lepiej udawać, że się nie wie. Były wstrząsające filmy jak to Polacy konie do Włoch do ubojni wozili, wiele godzin bez jedzenia i picia, w gorącu, tłoku, a niektórym wcześniej nogi połamawszy, żeby za bardzo w czasie podróży nie brykały. A i dzisiaj słychać o uboju tzw. rytualnym, wykrwawianiu na żywca. I o ubojniach, gdzie jedne zwierzęta patrzą na śmierć innych zanim same nie zginą, często niedokładnie ogłuszone na żywo krojone.
    A tu tak elegancko - patrzeć nie można, lepiej nie wiedzieć, ale do marketu po kiełbaskę trzeba iść.
    MR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MR - To znaczy,że Kryśka źle zrobiła?Czy,że wszyscy mamy przejść na wegetarianizm?
      Bo nie bardzo rozumiem, czego oczekujesz od autorki i komentujących

      Usuń
    2. Nie każdy się urodził informatykiem i nie każdy się urodził rzeźnikiem.
      Od dzieciństwa uczestniczyłam w uboju zwierząt, a jednak się nie czepiam nikogo, że na to patrzeć nie może. Opowiadanie mnie pozytywnie rozbawiło i tyle.

      Usuń
  8. Ubawiłem się setnie wyobrażając sobie minę trzech facetów nie wiedzących co począć z rozsierdzoną kobietą. :-)

    Z drugiej strony, fajnie jest mieć kózkę obok kotka i pieska mając gospodarstwo i traktować ją jak zwierzątko quasi domowe. A co jak ktoś ma takich kózek 30 czy 50? Albo świnek tak z tuzinek?

    Kurki i kaczki też nie biegają po obejściach w celach dekoracji krajobrazu, a króliczki w klatkach to nie to samo co rybki w akwarium.

    Mimo to podoba mi się zakończenie. Bo dziewczyna ma rację. Lepiej upiec kiełbasę, czy karkówkę z marketu, żeby żadne zwierzę nie musiało ginąć. ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie powinno się nadawać zwierzętom ludzkich imion.
    Tak było z Zosią cielątkiem które urodziło się w Zofii w Gorcach. Ssało palce, bawiło się z naszym psem, a potem właściciele dali mu w ucho i na dodatek próbowali obdarować na kilkoma kilogramami mięsa. Od tego czasu rodzinnie nie jemy cielęciny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Na szczescie Krysia wlasna piersia obronila capka Krysie przed jej spozyciem. Kanibalom trzeba powiedziec stanowcze nie!
    Do jedzenia sa oprawione juz swinki i krowki oraz drob z supermarketu, a nie zeby tak brutalnie... Czego oczy nie widza... wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
  11. niektórzy myślą, że jak z marketu- to można zjeść, a jak z ogródka- to nie...
    korek

    OdpowiedzUsuń
  12. No cóż, troszke zakłamania w tym jednak jest... bo że brutalnie? a jak są zabijane zwierzęta w ubojniach? a z czego jest mięsko w supermarketach? z czego kiełbaska? a taka zdrowa cielęcinka???

    jakby gospodarze imprezy oprawili kózke dzień wcześniej, to byc moze Krysia uważałaby, że pieczenie capka to najlepsza impreza pod słońcem! i jaki smaczny ten capek!

    Oczywiście dobrze zrobiła... ale... w końcu jemy mięso i nie udawajmy, że rośnie ono na półkach w supermarkecie...

    Choc osobiscie też wolałabym nie byc na imprezie , gdzie jednym z punktów programu jest oprawianie capka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brakowało mi takiego wyważonego głosu tutaj:) ystin ma rację z tym zakłamaniem. Chociaż oczywiście rozumiem Krysię!
      Kiedyś miałem bliską rodzinę na wsi (skąd zresztą sam pochodzę) więc siłą rzeczy dość często brałem udział w świniobiciu. Nikt tam się nie krygował, ani nie robił zbędnych ceregieli, trzeba to trzeba. Wujkowi, który był głównym świniobójcą też to nie sprawiało radości ani przyjemności, ale robił to po mistrzowsku. Teraz już inne czasy, inna świadomość. Mam wrażenie, że nasza wrażliwość zatępia się wraz z wielkością zwierzęcia.Im mniejsze tym gorszy żal. Choć często np. robię grilla z rybami dopiero co złowionymi i oprawionymi i nikogo to rusza..
      Bogusław

      Usuń
    2. Ja myślę, że istotą całej tej historii nie jest to, czy sie ma świadomość, że na kiełbasę z marketu też trzeba jakieś zwierzątko zabić. I nie widzę żadnej hipokryzji w reakcji bohaterki opowiadania. Najważniejsze tu jest to, że ta kózka miała być zabita dla zabawy. Cała ta ceremonia jej zabijania, zaproszenie gości do uczestnictwa w tym - wszystko to miało byc elementem tego grilla. I słusznie Krysia zaprotestowała.

      Usuń
    3. damakier1 - bardzo Ci dziękuję, bo już nie wiedziałam co robić w obliczu tej klęski, najgorzej, gdy autor musi tłumaczyć, co miał na myśli.

      Usuń
    4. @ damakier1
      No właśnie nieprawda, że ta kózka miała być zabita dla zabawy, miała być zabita na poczęstunek w tej zabawie jaką miało być spotkanie przy grillu. I nikt nie prosił Krysi ani nikogo, kto nie byłby potrzebny w uboju, o udział w tej "zabawie", jaką rzekomo miałoby być zabijanie kózki.
      Mądrze napisali wyżej Bogusław i ystin7. A ta kózka mogła zginąć w sposób, jakiego należałoby życzyć wszystkim zwierzętom przeznaczonym na ubój (oczywiście przy założeniu, że ci panowie to nie rozhisteryzowani popaprańcy, ale goście, co wiedzieliby jak należałoby to w miarę dobrze zrobić).
      A cała historia rzeczywiście jakaś nieprawdziwa. Zaprosić gości na nieprzygotowanego grilla, przecież oni z głodu prędzej by padli, zanim by pieczeń z tej kozy zjedli. Zabicie kozy, oprawienie, zamarynowanie mięsa na grill, upieczenie - ile czasu na to potrzeba? Tak rzeczywiście gości traktować się nie powinno.
      MR

      Usuń
    5. Jeśli ktoś kupuje żywe zwierzę z przeznaczeniem do własnoręcznego zabicia, to czyni tak dlatego, że nie chodzi mu tylko o zjedzenie mięsa, ale właśnie (a moze przede wszystkim) o zabijanie. Tym bardziej jeśli jeszcze zaprasza do tego kolegów.

      Usuń
    6. do MR - a skąd wiesz, że panowie mieszczuchy podpatrując innych znajomych i chcąc mieć choćby namiastkę z tego, co czynią myśliwi, nie bawili się w ten sposób? Moda, głupota i snobizm, a jak się spiją to i tak nie wiedzą, co jedzą.

      Usuń
    7. @ damakier1
      Gdzie napisano, że ta koza była kupiona? Widzisz jak manipulujesz? Może ją dostał w podarunku albo sam wyhodował?
      A że to zabicie kozy nie było główną "atrakcją" spotkania świadczy fragment : ... mąż Jolki prosił Ryśka, żeby mu w czymś pomógł... Tylko w czymś pomógł!
      Kolegów zaś zaprosił do pomocy, bo trzeba zwierzę przytrzymać żeby ogłuszyć i poderżnąć, podnieść i gdzieś wyżej uwiązać dla zdjęcia skóry i wypatroszenia. To raczej dla mężczyzn zajęcie.

      @ Klarka Mrozek
      Ty wiesz najlepiej jak było, bo Ty jesteś autorką tego postu i wiesz czy jest Twoją fantazję czy opisem realnego zdarzenia. Ja tylko czytam i co przeczytam to przyjmuję za podstawę, nie konfabuluję i nie wymyślam nic ponad to co napisano.
      I trochę nie rozumiem stwierdzenia: ... a jak się spiją to i tak nie wiedzą, co jedzą.
      Uważam, że koźlęcina dobrze przyrządzona jest zupełnie przyzwoitym mięsem i niech żałują ci, którzy nie spróbowawszy, z góry się nim brzydzą, bo zaiste nie wiedzą co tracą.
      MR

      Usuń
  13. Ojej co za horror, fajnie że jej życie uratowała...
    Mimo wszystko wystarczy tych hodowlanych krów i świnek...
    Imię śliczne :-)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Generalnie bardzo fajne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  15. Zaraz, zaraz. Proponuje wyslac Krysie zbawicielke, nie koze-capka na farme ...nie kozek choc zwierzatek 'czapkowych' :/ - Zaraz(ang. 'Anon' w wolnym tlumaczeniu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'capek'- 'capkowych' a nie 'czapkowych' Sorry

      Usuń
  16. opowiadanie swietne, ale szczerze mowiac, jako istota wybitnie i niesamowicie wrecz miesozerna, to raczej nie mialabym oporow przed zabiciem i pomoca przy sprawianiu capka ;-) zreszta, w domu to ja zabijalam karpie odkad tata sie zbuntowal i stwierdzil ze ryb, ktorych sam nie zlowil, zabijac nie bedzie... mialam wtedy moze 11, moze 12 lat :-)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziękuję,ze znów pojawili się na blogu moi ulubieni bohaterowie.
    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jakoś nie wyobrażam sobie, że zapraszam na grilla i rozdaję noże, proponując gościom "upolowanie" kurczaka, indyka lub kaczkę, wypatroszenie i upieczenie własnoręcznie- jako atrakcje spotkania towarzyskiego...
    Może dlatego, że jeszcze nigdy żadnemu zwierzęciu gardła nie podcięłam? mimo, że jem własne kury i inne ptactwo...
    A może dlatego, ze wcale nie uważam to za dobrą zabawę, tylko konieczność...

    OdpowiedzUsuń
  19. No,nie wiem,czy to całkiem fikcja:)) autentyczny capek,kupiony został za 5zł /w moim dzieciństwie był inny przelicznik:))/i czekało go to ,co capka- kózkę z bloga- płakałam-nikt nie reagował,dopiero ,gdy powiedziałam ojcu,że będzie katem-poskutkowało i brat odniósł do właścicielki-odzyskaną piątkę dostał za drogę.maria I

    OdpowiedzUsuń
  20. Brawo dla Kryśki:)Za, mimo wszystko, opanowanie. Ja pazurami wydrapałabym oczy i wyrwała chłopom wszystkie kłaki na łbach. Ma rację roksanna. Jakoś tak nieelegancko prosić na grilla, a przedtem prosić o wałaśnie taką pomoc.

    OdpowiedzUsuń
  21. Tak sie dziwnie zlozylo, ze kilka miesiecy temu nie moglismy z mezem pogodzic sie z mysla, ze maly koziolek zostanie zarzniety, bo urodzil sie koziolkiem, a nie kozka. W ten sposob zostalismy posiadaczami koziolka. I fajnie jest!!! I bedzie zyl u nas poki sam nie przejdzie do Krainy Wiecznych Koziolkow :) Koziolkowa

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz