środa, 10 października 2012

takie opowiadanie napisałam


Kupili ten domek sześć lat temu. Stary, budowany przed wojną, kilkakrotnie remontowany, miał swoją historię. Ponoć właściciele musieli nagle wyjechać i nigdy już nie wrócili. Tak przynajmniej opowiadał sprzedający, to samo zresztą mówili sąsiedzi. Potem mieszkał tam jakiś kuzyn, potem dom stał pusty i marniał przez kilka lat.

Zosia pokochała go tak, jak się kocha  odnalezione po latach tułaczki swoje miejsce. Kto przeprowadzał się  z mieszkania do mieszkania, kto tułał się po wynajmowanych norach szumnie nazywanych przez właścicieli garsonierami ten zrozumie Zosię niezmordowanie odnawiającą pomieszczenie po pomieszczeniu, zdzierającą warstwa po warstwie paskudne farby, tapety, wreszcie walczącą z chwastami w ogrodzie i sadzie. Była wreszcie u siebie.

Pod sosną na końcu działki rosły maślaki, w sadzie było kilka drzew owocowych z tych odmian, których nikt już nie sadzi, przed domem na wiosnę kwitły krzaki bzu, obok wejścia pyszniła się kępa piwonii – takich roślin nie  znajdziesz na żadnej nowej posesji, one potrzebują czasu.

Życie toczyło się tu wolno, ludzie chętnie włączali się do rozmów albo zaczynali sami uważając, że to niegrzecznie siedzieć jak gbur w autobusie i nic nie mówić. Dzięki temu kilkakrotnie usłyszała historię swego domu, a za każdym razem nieco inną wersję. Słuchała z zainteresowaniem, bo to przecież teraz część jej życia.

Był piękny, jesienny dzień. Zosia stała na drabince przy murku i obcinała kiście winogron. Bardziej już nie dojrzeją, w każdej chwili mogą się zacząć przymrozki. Sięgnęła po dorodną, granatową kiść, rosnącą na dachówce i zobaczyła po drugiej stronie muru dwoje ludzi, wyraźnie zainteresowanych czymś rosnącym w jej sadzie.

Zauważyli ją, mężczyzna ukłonił się i spytał, czy znajdzie chwilę, aby z nimi porozmawiać.
Obydwoje byli w średnim wieku, dobrze ubrani. Kobieta miała modne okulary i ładnie zrobione paznokcie, Zosia zauważyła to, bo zawstydził ją stan własnych, zdartych przy niekończących się pracach przy domu.

Mieli dziwne życzenie, a raczej prośbę. Chcieli kupić kilka jabłek z tej najstarszej, spróchniałej  jabłonki, rosnącej w rogu ogrodu. Kiedy Zosia zapytała, dlaczego im tak bardzo zależy na tych właśnie owocach, które są przecież kwaśne i twarde, usłyszała odpowiedź, po której zdecydowała się zaprosić tych dwoje do domu.

Byli dziećmi pierwszych właścicieli, prosili o parę jabłek bo chcieli sobie przypomnieć smak z dzieciństwa.

Zosia zaparzyła herbatę i usiedli, a goście  rozglądając się uważnie zaczęli opowieść od.. kredensu. Bo ten potężny kredens Zosia kupiła wraz z domem, odnowiła go a teraz stał zajmując całą ścianę.
Ten kredens tu nie stał – zdecydowanym tonem powiedziała obca kobieta. Stał w tamtym pokoju – wskazała na dwuskrzydłowe drzwi. A z korytarza było wejście na strych i do piwnicy, klapa u góry i klapa u dołu, na strych wiodły drewniane schody a do piwnicy schodziło się po kamiennych stopniach.

Miałam czternaście lat i spędziłam tu szczęśliwe dzieciństwo, moja mama pracowała w szkole, tata był urzędnikiem w gminie. Obydwoje byli gorliwymi katolikami ale wie pani, jakie to były czasy, jak ktoś chciał zostać kierownikiem to musiał się zapisać do partii, tatuś nie chciał i miał z tego powodu kłopoty. Nie chciał też brać udziału w tych wszystkich przekrętach, nie chciał nic załatwiać na lewo. Z tego powodu ciągle miał kłopoty, zwłaszcza, że mieli we Francji rodzinę i czasem przychodziły paczki.  W osiemdziesiątym pierwszym roku pojechaliśmy do tej rodziny na wakacje i jak się pani domyśla, już nigdy nie wróciliśmy tutaj. Mama najpierw bardzo tęskniła za tym domem a potem naszym domem stał się tamten dom i tylko od czasu do czasu opowiadała, że śni o tych kwaśnych jabłkach i  o sośnie w kącie ogrodu, gdzie rosły jesienią maślaki.
Teraz jest ciężko chora. Coraz częściej ma te sny, coraz częściej śni się jej pozostawiony na ścianie obraz Matki Boskiej. Przemawia do niej – Marysiu, zostawiłaś mnie, ja tu leżę na strychu za kominem, Marysiu, weź mnie stąd!

Kobieta przerwała opowieść, wyjęła z torebki paczkę chusteczek i nie kryjąc już łez, zaszlochała głośno. Mężczyzna objął ją ramieniem i przytulił. Zosia siedziała zmartwiona, nie wiedząc, co ma począć.

Wreszcie kobieta uspokoiła się, wytarła twarz, napiła się herbaty i patrząc błagalnie na Zosię spytała – czy ma pani obraz mojej mamusi?
- Tu nie było żadnego obrazu, owszem, była szafa, był ten kredens, ale obrazów żadnych nie było.
- Szafa? Błagam, niech mi pani pokaże szafę!
Szafa miała troje drzwi, u góry ozdobny gzymsik a na dole długą szufladę.
- Ta sama,  za gzymsikiem chowaliśmy klucz – zawołała kobieta, a Zosia roześmiała się, bo ona chowa klucz dokładnie w tym samym miejscu.
Obiecałam mamie, że poszukam tego obrazu. Ja wiem, to dość absurdalne, ale czy mogłaby pani sprawdzić na strychu za kominem? – kobieta znów miała łzy w oczach.

Zosia chwyciła uchwyt od schodów i po chwili weszła na strych. Była tu setki razy i nigdy nie widziała żadnego obrazu ale jak odmówić takiej prośbie?

Zapaliła światło, uważnie obeszła wokół jeden komin, przeszła na drugą stronę strychu, obejrzała drugi komin -  nic, nie miała tu czego szukać, wokół kominów były czyste, zamiecione deski, pod dachem stały równo ułożone kartony z „przydasiami”. Zajrzała jeszcze do starej skrzyni, do dwóch pudeł stojących przy samym szczycie.
Nie ma tu nic – zawołała i zaczęła schodzić w dół.

Zaniepokoiła ją panująca w domu cisza. Śpiący na kanapie kot jak zwykle mruknął, kiedy przechodziła obok niego. Na stole stały puste filiżanki. Szuflady w kredensie były wysunięte, drzwiczki szeroko otwarte. Przez podwójne drzwi zobaczyła szeroko otwartą szafę i wyrzucony stos pościeli na podłodze. Pod  prześcieradłami na środkowej półce nie było koperty. Nie było i tej drugiej, trzymanej w szufladzie na dole pod obrusami.

Z kredensu zniknęła kasetka z biżuterią. Z barku aparat fotograficzny i zegarki. Ze stołu laptop.
Zosia rozejrzała się za telefonem. Telefon też zniknął. 

40 komentarzy:

  1. przeczytałam dwa razy i zaczynam jeszcze raz , podziwiam talent literacki .Pozdrawiam Małgosia B

    OdpowiedzUsuń
  2. no kurcze a już zaczęłam się wzruszać, a tu taka puenta ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam (większość)wczoraj na drugim blogu...nie dałam rady w całości......;/
    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  4. Przekręt na sentyment.
    Ciekawie i ja nie wyczułem kryminału.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki biały Kredens....NIkt do niego się nie przyznawał.W końcu połupali na kawałeczki -zdaje się....poszukiwania skarbów.
    Kurczę,zeby w XXI w. na każdego Młodego Gniewnego czy opuszczoną kobietę , co to jej się życie nie wiodło czekały kominy/obrazy/szafy ....z wieku babcino-dziadkowego -wypchane kosztownościami.
    Bo o co, jak nie o majątki.
    PS Żeby kupić, trzeba mieć od kogo. Sprzedawać Cudze?Ciekawe..."prawa". Imaginacji.
    jr

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle wzruszająco-przewrotna opowieść - cóż samo życie. Gratuluję, najlepszy pisarz nie powstydziłby się takiego zakończenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Eh przykre, bo w dzisiejszych czasach, tak strasznie prawdopodobne.
    Niestety sądzę, ze zachowałbym się tak jak Zosia, więc dobrze, ze historię naszej działki znam od podstaw. Nikt mi nie wmówi, ze tam kiedyś mieszkał ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. a weźże Ty spodziewałem się zupełnie innego zakończenia, ale nie powiem klimat domu sprawił że oderwałem się na czas czytania od rzeczywistośći, tylko ta końcówka, eh...
    przez wzgląd na naszą długą znajomość śmiem prosić o więcej takich klimatcznych wpisów, które sprawoą że będę sie odrywał od rzeczywistości :) tylko niech Bróń Cię Panie Boże nikt już nikogo nie okrada! Aha i jeszcze coś, czytając udało mi siędostrzec w opowiadaniu kawałek Ciebie!
    pod wielkim wrażeniem jestem
    Rafał vel liton_ER

    OdpowiedzUsuń
  9. ale fajne, wciągnęło mnie z kretesem, szkoda że taki koniec - napisz jeszcze alternatywę dla romantycznych wariatek jak ja Klarko pliiiz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na strychu nic nie było, zeszli więc wszyscy do piwnicy, gdzie pod hydroforem wyraźnie odcinał się jaśniejszy kawał betonu. to tam właśnie zostały zamurowane zwłoki pierwszych właścicieli a wkrótce i Zosia dołączyła do nich..

      Usuń
    2. heheheheheheheheheheheheheheheheh

      Usuń
    3. to nie było grzeczne z mojej strony, ale przed okresem mam takie fazy:( za to w ramach rekompensaty napiszę dalszą część o takiej parce, co żyli na próbę a potem on jej oddał kłódkę.

      Usuń
    4. :D:D:D bardzo dobrze Cię rozumiem dzisiaj też mam właśnie fazę :D i chętnie bym kogoś zabetonowała ;)

      Usuń
  10. No to zaskoczyłaś mnie zupełnie...
    Bardzo dobrze napisane opowiadanie...
    Extra...

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiedziałam, że ten cudnie-sentymentalny obrazek nie może do końca dotrwać bez jakiejś rysy.
    Pięknie napisane.

    OdpowiedzUsuń
  12. Niesamowita historia,tak świetnie napisana,że miałam wrażenie,że przeniosłam się do tego domu,do ogrodu. Super,masz talent kobieto :)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. O rany, ale to smutne! Mnie tez by tak nabrali, jak nic!

    OdpowiedzUsuń
  14. Perfidnie zagrali na uczuciach.....smutne...

    OdpowiedzUsuń
  15. Od razu wyczułam przekręt...no ale to chyba dlatego, że w ciągu ostatnich 5 dni dwa razy miałam do czynienia z kradzieżą.
    Nie należy wpuszczać obcych do domu i już. Pod żadnym pozorem. Teraz nikt nie ma skrupułów. Schorowana staruszka z laską - nie jest taka wcale schorowana a przeszukać kieszenie i torebkę potrafi z prędkością swiatła, nawet w autobusie, który bierze ostry zakręt.

    OdpowiedzUsuń
  16. Niesamowite opowiadanie. Gratuluję talentu i lekkości w pisaniu. Zaskakujące zakończenie, nie spodziewałem się.
    Przykre jest to, że ufając takim ludziom tracimy. Nie tylko materialnie ale właśnie takie zaufanie w stosunku do obcych. Cóż, takie realia.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dzień dobry Klarko :) Ja też jestem pod dużym wrażeniem tej opowieści, ale....... no właśnie, ale. Czy to aby na pewno fikcja ? Przynajmniej część. W dzisiejszych czasach wcale nie jest to takie nieprawdopodobne i podobny scenariusz (niestety) często ma miejsce. Ale powieść jakby sam mistrz Hitchcock siedział przy klawiaturze, a już dopisek dla "Kobiety z drugiej strony...." położył mnie totalnie. Tylko tak dalej i więcej. Pozdrawiam :):):):):)

    OdpowiedzUsuń
  18. opowiadanie z morałem - świetne !!! i takie realne.

    OdpowiedzUsuń
  19. I badz tu czlowieku dobry i goscinny! I jeszcze sentymentalny!
    Sama nie wiem , rozstroilo mnie to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  20. No proszę, ostrożności nigdy za wiele,a ja już dwukrotnie wpuszczałam obcych ludzi do mieszkania,bo chcieli przyglądnąć się mojej balustradzie balkonowej,nie byłam sama na szczęście i mam nadzieję,ze mówili prawdę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest najnowsza metoda złodziei. Pod byle pretekstem dostać się do domu, żeby zobaczyć czy jest po co się włamywać. Obcych nie należy wpuszczać pod żadnym pozorem. Ostatnio dwie kobiety zagadnęły sąsiada, czy może je wpuścić do domu, bo chcą zobaczyć jak dużo jest w nim miejsca?!:D
      Oczywiście ich nie wpuścił.
      fidelia

      Usuń
  21. Czytalam wczoraj na drugim blogu. :) Od poczatku wiedzialam, ze bedzie tam jakis "przekret", ale spodziewalam sie, ze Zosia zostanie na tym strychu zamordowana przez swoich "gosci"! I dopiero wtedy ograbiona. :) Ale takie lagodniejsze zakonczenie tez mi sie podoba. Dobry moral!

    OdpowiedzUsuń
  22. Mnie też by nabrali na jabłka,stary kredens ,a na obraz Matki Bożej na strychu w 100%.maria I

    OdpowiedzUsuń
  23. Cudne!, szkoda tylko, ze taki koniec,ale mój wrodzony optymizm tak by chciał, coby lepiej się skończyło, czyli obrazek się znalazł :)), ale zaufanie do obcych mam silnie ograniczone na ten przykład ;))
    buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  24. Zastanawiam się, co ja bym zrobiła w takiej sytuacji. Czy dałabym jabłek i pożegnała przez płot, czy też wpuściłabym do domu.....

    OdpowiedzUsuń
  25. Do samego konca spodziewalam sie szczesliwego zakonczenia...

    OdpowiedzUsuń
  26. Pięknie zarysowana dramaturgia. I zdarzenia jak z życia wzięte.
    Trzeba by ostrożnym .
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  27. Taaaa... wierz, albo nie wierz, ale ten obraz za kominem i wysłanie Zosi na strych (uparte) nasunęło mi obraz złodziei. Gdyby byli szczerzy zaproponowaliby, że z nią na ten strych wejdą.
    A w ogóle to czytałam z zapartym tchem :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Aż do samego końca nie spodziewałam się takiego zakończenia... niestety takie historie w życiu właśnie tak się kończą.

    OdpowiedzUsuń
  29. Bardzo życiowe. Pomijając zbyt duże zaawansowanie literackie powinno się ukazać w gazetce jakiejś plebejskiej jak przestroga dla sentymentalnych ;)

    No i niestety udowadnia wyższość psa nad kotem - czy nikt nie zwrócił na to uwagi? ;)

    OdpowiedzUsuń
  30. A już myślałam, że najdzie ten obraz ;-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  31. no nie, ja tez oczekiwalam szcesliwego zakonczenia z watkiem mistycznym ze znalezionym obrazem
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  32. matko jedyna, aleś napisała)))))
    no to ja mieszkając w takim domu będę sie miała na bacznośći))
    dzięki

    OdpowiedzUsuń
  33. szło mi dobrze, dopóki Zosia nie zdecydowała się iść na strych sama, zostawiając gości na dole. Wtedy pomyślałam, że mądrze nie robi :))

    OdpowiedzUsuń
  34. A już widziałam Malczewskiego pod matką boską

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz