sobota, 4 sierpnia 2012

żniwa

Wczesnym rankiem budziło nas metaliczne równomierne stukanie, dochodzące z paryi. Klepanie kosy oznaczało, że nadszedł czas żniw.
Na górzystych spłachetkach nie rodziła się pszenica, rosły tylko żyto i owies. Najpierw dojrzewa żyto. Wysokie zboże zakończone kłosami o ościstych wąsach. Do żyta należało się dobrze ubrać bo żyto raniło do krwi.  Obowiązkowo długie rękawy i jakiś fartuch a na stopy tenisówki. Chodzenie po rżysku na bosaka możecie włożyć między bajki, ostre końcówki zboża rozrywają najgrubszą skórę.
Przodem szedł dziadek Fabian. Na kosisku umocowany miał pałąk wyglądający jak żagiel, służący do zgarniania ściętego pokosu. Na lekko ugiętych kolanach kosiarz brał zamach i sunął kosą nisko po ziemi, raz za razem, a za nim układał się równy rząd ściętego zboża.
Za nim szła babcia Klara. W jasnej chusteczce na głowie, w fartuchu, schylona wpół zbierała naręcza zboża i formowała snopy. Koło babci  biegało dziecko. Wyciągało z pokosu najdłuższe pęki żyta i robiło z nich powrósła. Babcia, rzucając snopy na powrósło leżące na ściernisku  od czasu do czasu upominała – tylko nie podchodź za blisko kosy!
Starsza dziewczynka wiązała. Łapała końce powrósła, krzyżowała je, skręcała mocno i dociskała kolanem, robiąc zgrabną wiązkę zboża.
Kiedy ścieżką ktoś szedł, wołał – szczęść Boże! Dziadek przerywał koszenie, unosił kaszkiet i odpowiadał – daj Panie Boże, prosimy do szczęścia!
 Siedziałam na kocyku pod brzozą. Kiedy dziadek Fabian kończył jeden pokos, wołał na mnie. Biegłam, niosąc mu pojemnik z wodą, w którym moczyła się osełka,  bo samo klepanie nie wystarczyło, kosę należało dodatkowo ostrzyć kamienną ostrzałką.
Od Rzepiennika nadciągały ciemne chmury i słychać było z daleka groźne pomrukiwania. Wszyscy uwijali się na polu, stawiając równe szeregi kopek. Dziadek Fabian chocholił – łamał snopek na pół i nakrywał nim związane  snopki.
Zdążyli. Kiedy pierwsze krople ciepłego deszczu spadły na spocone plecy, babcia wyprostowała się i patrząc na skoszone pole, na równo ustawione kopki, na spracowanego męża i zmęczone wnuczki powiedziała – dał nam Pan Bóg dobry dzień.

42 komentarze:

  1. Dopiero co u Wachmistrza pisałam - da się na boso biegać po rżysku, bo sama biegałam! :D
    Tylko nie stawia się stopy na wprost w kolce, a przesuwa z ukosa by je ugiąć i położyć! Czasem tylko między paluchy boleśnie jakiś wlazł i tzreba było podkulać, ale da się :p Gorzej z ostami i czepnymi takimi bluszczami kłującymi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w górach są trochę inne warunki a do tego - po co się narażać na ukąszenie tego czy tamtego? gdyby nie upały to najpraktyczniej jest nosić wysokie gumowce

      Usuń
    2. A jak jesteś w tenisówkach to i tak jakiś cię dziabnie w kostkę i do krwi przetnie. Zielsko nazywa się przytulia i na ostro się przyczepia :)

      Usuń
    3. Baba ma rację. Jako dziecko chodziłem bosopo sciernisku robiąc tak jak Ona to opisuje. Rany były, ale nikt się tym nie przejmosał

      Usuń
    4. Ja nie biegałam, ale mój wujek i owszem. On zresztą jak tylko przyjeżdżał do babci na wieś od razu ściągał buty i wszedzie, nawet na rżysko i do lasu chodził boso:)

      Usuń
    5. Moja Julka biegała, gdy chodzili z mężem pracę kombajnów oglądać.
      Właśnie wróciliśmy z wakacji w Pieninach i nadal ludzie żniwują tak, jak opisałaś. Pięknie to zrobiłaś, czytając aż czuć zapach koszonego zboża ...
      Moje dzieci w wakacje tak się przyzwyczaiły do biegania na boso, że musiałam je do porządku doprowadzać bo wydawało im się, że między blokami u babci też mogą na boso biegać :)

      Usuń
    6. Po kiego czorta biegać boso po rżysku!?!

      Usuń
  2. Owszem da się, ale nie po żytnim. Po pszenicznym tak, ale nie po żytnim. W moich rodzinnych stronach to pozdrowienie jest cały czas używane, nie tylko przy żniwach (teraz i tak są kombajny) ale przy tytoni (mój region rodzinny to takie zielone zagłębie),ale też nawet jak ktoś coś robi w ogródku warzywnym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zazdroszczę pracy, ale właśnie takiego zwykłego, prostego życia. A opisałaś to tak, że miałam wrażenie, że to ja siedzę na kocyku z wodą i osełką i czekam, aż dziadek zawoła. Czułam słońce na twarzy i zapach zboża.
    Mój dziadek miał sierp i latem ciął trawę dla królików, które hodował. Codziennie z nim biegłam "na trawę". Tęsknię za tym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, jak teskno mi za tamtymi sloncem wyzloconymi czasami! To wspomnienia mojego najwczesniejszego dziecinstwa - wakacje spedzane u Babci i Dziadziusia na Mazowszu... Rano budzilam sie z halasowaniem garnkow na kuchni za sciana. Lezalam w chlodnym pokoju, a slonce wlewalo sie przez okno obrosniete dzika, slodko pachnaca roza. Na podworku spacerowal kogut z entourage'em wiecznie skupionych nad grzebaniem kur. Wyskakiwalam z lozka i bieglam do Babci, do kuchni na sniadanie - swieze mleko i pajda chleba z maslem i miodem... a pozniej z...powidlami!
    A zniwa... pamietam je podobnie jak Ty, tyle, ze Dziadkom pomagaly juz wtedy dorosle corki z mezami i syn z zona. A ja, siedzac na kocyku na skraju sadu, "pilnowalam" pomaranczowego, emaliowanego dzbanka ze schlodzona kawa zbozowa i glinianego garnka z kompotem. Mialam 3-4 lata i bylam ogromnie z siebie dumna, ze dbam o doroslych, zeby nie byli spragnieni...
    Pieknie opisalas swoje zniwa, Klarko! Dziekuje, bo i mnie przenioslas w czasy proste i piekne. Dziekuje!
    P.S. A po rzysku biegajac nie boso, a w sandalkach nieraz skaleczylam stope. Ostre koncowki polecialy po wnetrzu stopy i zadrapaly do krwi...

    OdpowiedzUsuń
  5. Opisane pięknie-ale miałam 12lat kiedy umarł mój Ojciec-bardzo napracowałyśmy się z Mamą-bardzo.Nie tęsknię za tymi zbożami,rżyskami...ale miałam jeden piękny wieczór:skończyłyśmy stawiać snopki pszenicy-od pażdziernika zaczynałam studia w Krakowie i Mama zostawała sama-świecił już księżyc i moja Mama stanęła na środku pola i pięknym głosem zaśpiewała:
    "zakochany księżyc włóczy się po niebie,
    coś go widać dręczy,dręczy tak jak mnie
    -u mnie powód prosty ,smutno mi bez ciebie,
    a księżyc ?któż go tam wie -też mu pewnie żle"
    -za tym śpiewem i Mamą bardzo tęsknię,bardzo!!!!!
    maria I

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak pięknie opisane, cudownie, wszystko zobaczyłam w wyobraźni.Cudowne chwile , które nie wrócą...

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny opis. Dzisiaj dzieci nie powinny brać udziału w pracach na polu. To niebezpieczne tyle się słyszy o wypadkach, że dziecko gdzieś rękę wsadziło tam gdzie nie powinno...

    OdpowiedzUsuń
  8. Piekny obraz namalowalas..slowami! Zachwycajace!

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj
    Temat widzę, jak u Wachmistrza.
    Żniwa, to wakacje, to dzieciństwo, to rodzina. Ciężka praca fizyczna, ale niezapomniane wspomnienie, zapachy i smaki :)
    Miłego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też tak...!
    Najpierw powrósła, potem odbieranie i wszystko, o czym piszesz. Nawet kiedyś już w wieku "licealnym" uparłam się że i kosić bym umiała. No i umiałam - tyle że przez krótki czas, bo jednak dziadek i tato mieli więcej sił. A potem - zakurzona młocką wieś...
    I tylko nigdy nie stałam na górze, przy podajniku, bo to według rodziców było dla mnie zbyt niebezpieczne. Za to ledwie łapałam oddech przy wylatującej na dole słomie, zwłaszcza gdy maszyna wypuszczała taką luźną, nie sprasowaną w bale...
    Obydwoje z bratem pomagaliśmy przy gospodarstwie. Moi koledzy i koleżanki też. I nie pamiętam ani jednego poważnego wypadku - drobne skaleczenia czy zakłucie żytnim kłosem się nie liczy.

    Za to dzisiejsza "chroniona" dzieciarnia i młodzież co rusz przewraca się na quadach, rozbija na motorach i w autach, łapie jakieś syfki w przydomowych basenach, oparza się słońcem, chlorem i bozia wie czym jeszcze i przywozi "atrakcje" z zagranicznych wyjazdów /mam na myśli raczej uczulenia i zakażenia, których leczenie potem kosztuje ich niemal tyle samo co wyjazd, a nie wakacyjne ciąże:)/
    Wnioski - kto myślący, wyciągnie sobie sam...
    Pozdrawiam i dziękuję za piękny obrazek słowem prostym a pełnym treści jak kłos żyta malowany.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  11. piękna opowieść Klarko i ja stawiałam snopki)))

    t.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeszedłem każdy z tych etapów nauki i pracy. Tylko kosy nie potrafię wyklepać porządnie :D
    Po żytnim rżysku da się chodzić na bosaka, byle ostrożnie i powłócząc nogami.
    U was był zwyczaj "przepiórki" i jej "oborywania"? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie znam tego zwyczaju, ale mnie zaciekawiłeś, napisz proszę co to za zwyczaj

      Usuń
    2. Oborywanie przepiórki – polski zwyczaj związany ze żniwami.

      W czasach, gdy zboże kosiło się ręcznie, na pole gospodarza schodzili się do pomocy inni gospodarze. Na koniec pozostawiali garść nieskoszonego zboża, pięknie obwiązywali je słomą lub w inny sposób ozdabiali (np. kwiatami), znienacka łapali gospodarza-właściciela za nogi i kilkakrotnie ciągnęli go po ziemi, dookoła tzw. przepiórki. Po tej ceremonii, kończącej zbiór zboża, gospodarz zapraszał wszystkich na suty i zakrapiany poczęstunek, który był zapłatą za pracę przy żniwach. Samą przepiórkę najczęściej pozostawiano na polu, kładąc pod nią np. skórkę od chleba, jako podarek dla ptaków i myszy by w przyszłym roku nie robiły strat w gospodarstwie.

      W zależności od regionu przepiórkę nazywano także kozią brodą, wereją, brodą, kózką lub kozą.

      Jeszcze we współczesnych czasach jadąc polskimi drogami można zauważyć pozostawione na polu jakieś zboża obwiązane słomą. Jest to pozostałość po tej tradycji (z wiki).

      U nas nie robiono takich rzeczy, szkoda :)

      Usuń
    3. Przepiórkę robiło się na ogół na życie, chyba że ktoś nie miał to wtedy na pszenicy. Ozdobą koniecznie musiały być kwiaty, najczęściej polne, ale niektórzy przynosili zawczasu z ogródka. Wyrywało się ją dopiero przy orce i dawało koniom - gospodarz musiał to zrobić osobiście - z tym, że nie zawsze, bo widywałem też takie przepiórki do wiosny, specjalnie omijane.
      Jak podała Baba oborać można było gospodarzem, ale cała zabawa polegała na tym, że wcale niekoniecznie - jeszcze lepsza była gospodyni, a najlepsza młoda dziewucha w spódnicy albo sukience, najlepiej z gołymi nogami - to było świeże rżysko! Oborywanie gospodarzem było dosyć atrakcyjne, ale nic nie równało się z piskami takiej babeczki! Trzeba przyznać, że zwyczaj do delikatnych nie należał, ale z drugiej strony, taka ofiara mogła liczyć na długotrwałe względy i nadskakiwanie wykonawców owego oborywania, bo jej się słusznie należały i miała prawo do zadośćuczynienia, a i współczucia.Zwyczaj był na tyle drastyczny, że czasami interweniowali gospodarze, co się przy innych tego typu rozrywkach raczej nie zdarzało. :)
      A oborać było trzeba żeby też zboże za rok nie wyległo :D

      Usuń
    4. Pięknie to opisaliście!:)

      Usuń
    5. Nie chciałabym być tą gospodynią ;) A może chciałabym ... ;) Dziękuję za przypomnienie tego zwyczaju! :)

      Usuń
  13. A mnie się kojarzą żniwa z bocianimi sejmikami, choć nie jestem pewna, czy słusznie.
    Napisałaś nostalgicznie:)

    OdpowiedzUsuń
  14. taaak... praca była ciężka, ale i radość potem , że się udało jakaś pełniejsza...
    mam pamiątkę po takich żniwach w postaci blizny na nadgarstku... tata z wujkiem kosili a ja wpadłam do stawku i tatarak mi rękę przeciął... strachu napędziłam wszystkim...ale wspomnienia są!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Pieknie opisujesz...

    "Cale zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
    Gospodarza, co prace skonczywszy rolnicze
    Na spoczynek powraca"

    OdpowiedzUsuń
  16. Praca była ciężka,też czasami wspominam......dawniej dzieci nie nudziły się jak teraz.Życie było bardziej wartościowe!Nie jedliśmy pomarańczy,bananów itp,ale pyszny chlebek ze smaluszkiem....i to było TO! Pozdrowionka.

    OdpowiedzUsuń
  17. Temat jak najbardziej na czasie. Dziś zrobiliśmy z mężem przejażdżkę rowerową(35km)i widzieliśmy jeszcze nie wszystkie skoszone dojrzałe zboża i tylko pracujące na polach kombajny....

    OdpowiedzUsuń
  18. Wprowadzasz nas w mocno wspomnieniowy nastrój. Przynajmniej tych, którzy pamiętają tamte czasy i mieli własne doświadczenia z tego rodzaju pracą. A ciężka to była praca i do tego wykonywana w pośpiechu i w upale.
    Pamiętam dzień, kiedy jako nastolatek pracowałem z rodzicami przy koszeniu żyta , a były to moje imieniny (20 lipca). Na obiad były wtedy ziemniaki ze zsiadłym mlekiem. Ziemniaki mama okrasiła śmietaną zebraną z tego mleka. Taka była bieda.
    Wyrosłem mimo tego. Teraz, dzięki Tobie Klarko tylko wspominam...

    OdpowiedzUsuń
  19. Z jakąś przyjemnością przeczytałam ten opis, przypominając sobie moje dzieciństwo, rżysko, po którym nie wolno było chodzić bez butów ani w sandałach, bo kaleczyło.
    Pamiętam też dziadka koszącego zboże i babcię zbierającą je w snopki, a potem ustawianie tych snopków w kopy.
    Powrozy wiązała chyba babcia.
    A imię zawdzięczasz Babci? :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Moje dzieciństwo. Wakacje u babci w Sierpcu, stawiam takie snopki.

    OdpowiedzUsuń
  21. W temacie żniw to ja obeznana nie jestem. Ale jak mama pomagała przy żniwach Dziadkom to i ja się im pod nogami plątałam. I nawet kręciłam powrósła. Tylko tak mi to szło,że mi Mamcik zakazała pomagać:)
    Ale pamiętam z dzieciństwa,że to był wesoły czas:) Bo się cała rodzina zjeżdżała do Dziadków na wieś, a bardzo liczna była.Wszystkie miastowe dzieci dziadków z rodzinami. I wesoło było:) i wespół zespół dało radę ciężką robotę wykonać szybko i sprawnie:)Przed deszczem.

    OdpowiedzUsuń
  22. Był taki zwyczaj- pomocy regionalnej, szczególnie w okresie żniw. Dzieci, z racji znikomej przydatności w ciężkich pracach zazwyczaj zajmowały się młodszymi....i leżakowały przesypiając południe. Wówczas powstały jedne z piękniejszych interpretacji muz. ENYA. Choć żadna Ania z nami nie biegała po okolicznych lasach i ich piaskach....
    W książkach poświeconych umiejętnościom wręcz kaskaderskim ucieczki przed pociskami z heli-kop-tera taktykę przemieszczania się przerobiliśmy uważnie. Sklipowane z panem w garniturze. Dopasowana rola. Ciągnięcia dziewczęcia teoret. przygotowanego ale praktycznie- zszokowanego takimi akcjami. (klip do odszukania w wersji french)
    Dziękuję "babciu".
    PS W wersji przydomowej - w przerwie ciasto makowe z mlekiem. Takie lunche. Adekwatne do sytuacji.
    jr (dostrzeżona)

    OdpowiedzUsuń
  23. I ja mam podobne wspomnienia. Podrapane na rżysku nogi niemiłosiernie piekły podczas wieczornego mycia, ale kto by tam w dzień myślał o zakładaniu butów... Pamiętam też smak ziemniaków z kwaśnym mlekiem przywożonych na pole w południe, zbieranie kłosów do worka, bo przecież chleba nie wolno marnować, wiązanie snopów, uwiajnie się, żeby zdążyć przed burzą...
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  24. No cóż wspomina się miło, ale jak mały wtedy człowiek, chciał czy nie ( a były wakacje) musiał w upadł, zakutany w koszulę na długi rękaw, żeby się nie skłóć, iść w pole, to tak miło nie było.Chodzenie po rżysku boso to rzeczywiście akrobatyka, ale to było do opanowania:)W pole zabierało się gotowane jajka, ogórki małosolne,własne pomidory i obowiązkowo czarną kawę zbożową. Chłodziła się w rzeczce. W południe była przerwa, siedziało się cieniu "bab", czyli ustawionych już kopek, można było chwilę podrzemać, albo wypluskać się w rzeczce. Z wdzięcznością jednak przyjęłam rozwój techniczny i snopowiązałkę wypożyczaną od sąsiadów.Tylko atmosfera żniw mi się podobała, taka praca zespołowa, było śmiesznie, żartowano.......

    OdpowiedzUsuń
  25. Fajne takie opisywane przez Ciebie żniwa... Ja pamiętam tylko te z kombajnem, ale też w Wielkopolsce szybciej i łatwiej (bo to nie góry przecież) postępowała mechanizacja.
    Klarko, to Ty z Rzepiennika jesteś? A z którego? Wiesz, znałam pewnego pana, mieszkającego w Rzepienniku, który co roku przyjeżdżał do Poznania z wielką ilością suszonych śliwek i czasem też gruszek. Sprzedawał je późną jesienią w wielu poznańskich sklepach, nawet w państwowych delikatesach... Przeznaczenie - wigilijny kompot z suszu. Na tych kilka nocy spędzonych w naszym mieście znajdował nocleg u moich rodziców. Dla mnie przybywał z wielkiego, innego niż mój świata i uwielbiałam słuchać jego opowieści... To było dawno, być może teraz ten Pan już nie żyje. A na pewno od lat nie przywozi śliwek, a takie pyszne były, że hej!
    No widzisz, i znów się rozmarzyłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie z Rzepiennika, ze wsi obok. Dziadek Fabian też suszył śliwki i woził je w wielkich worach na sprzedaż. Rów wykopany w ziemi, przykryty darnią, z jednej strony palenisko, z drugiej stelaż z kijków, na tych kijkach leżały śliwki starannie okryte płachtą. Wędziły się dość długo, jesienią pachniała cała okolica.

      Usuń
  26. Klarko!
    Ja miastowy. Ale żniwa dobrze pamiętam z dwóch wsi. Z Pomorza gdzie jeździłem do dziadków na wakacje i ze Świętokrzyskiego gdzie na wakacje też jeździłem. A trwały one dwa miesiące!
    Pamiętam klepanie kosy, jazdę wozem drabiniastym. Dziadek miał też mały młyn napędzany silnikiem spalinowym. I widziałem jak z ziarna wychodzi mąka:)
    Moi rodzice będac wtedy na wakacjach z nami pomagali w żniwach rodzicom mojego ojca. I my dzieci tez pomagaliśmy. I trzeba było buty w pole obierać a nie sandały, żeby się na rżysku nie pokaleczyć.
    Tak sobie w szkole mówiliśmy żartem: CO SIĘ MARTWISZ, CO SIĘ SMUCISZ ZE WSI JESTEŚ NA WIEŚ WRÓCISZ:)
    Ale takie wsie to już znikają bezpowrotnie
    Pozdrawiam z miasta
    Vojtek

    OdpowiedzUsuń
  27. Piekne to czasy....Ja tez biegałem na bosaka u babci całe wakacje i nie tylko ja prawie cała wieś.Pamiętam to wszystko i wracam pamięciom do tych pięknych czasów.Jak przyszły żniwa to nikt nie martwił się tym,że dzieci chodzą po rżysku na bosaka,stopy zdążyły się już przyzwyczajic.Tomek

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz