czwartek, 7 czerwca 2012

na szczęście nie jestem nauczycielką

Pod Wawelem stoją dziesiątki autokarów – sezon na wycieczki szkolne w pełni. Ustawiają się w pary i zasuwają prosto do smoka. Tam jest chwila na zdjęcia i na pierwsze zakupy, bo koło smoka kramy z pamiątkami a dzieci dopiero zaczynają wycieczkę więc jeszcze mają pieniądze. Gwar, śmiech, przekrzykiwania a nad wszystkim góruje głos pani.
Uważam, że szkolna wycieczka to dla nauczyciela najgorszy dzień w pracy! Mało tego, ja bym z miejsca osiwiała i do pomocy zaangażowała ze trzech policjantów. Na szczęście nie jestem nauczycielką i mogę sobie tylko wyobrazić, co się dzieje na takich wycieczkach.
Już w autokarze dzieci mogą zacząć chorować. Chyba, że się coś zmieniło i matki  nie pakują na drogę dzieciom jedzenia jak dla pułku, czyli - kanapeczki, soczek, banan, jabłuszko, czipsy, batonik i jakby ktoś był głodny po poczęstujesz Jasiu drożdżówką! A jazdy trzy godziny. Zapomniałam o butlach ze słodkimi lepiącymi napojami. Koniecznie. Służą do oblewania się.
Już wiemy – to nie choroba lokomocyjna tylko każdy normalny człowiek jak tyle zeżre podczas jazdy i popije słodkim gazowanym to puści pawia. Smród nie do opisania, jedno dziecko zacznie to inne za nim. Wysiadam i uciekam do lasu. Na szczęście nie jestem nauczycielką.

Może się jednak zdarzyć, że dzieci zdrowo i szczęśliwie dotrą do celu i wysiądą z autobusu tak, jak napisałam na początku, wesołe i ciekawe, jak to ten smok wygląda. Tylko te dwie dziewczynki chcą siku! Jak te dwie to i ten chłopiec. Oj ten chłopiec chce coś więcej. Proszę bardzo,  jest toaleta tuż przy parkingu, czekajcie cierpliwie. Nie wszyscy wytrzymali, nieszczęście! Nie, to nie zatrucie, jak się jadło całą drogę to jest efekt…nie do wytrzymania. To akurat nie jest wymysł autorki tylko fakt, zdarzył się taki wypadek i przytomna nauczycielka musiała rozejrzeć się za sklepem ze spodniami i bielizną dla dzieciaka. Na szczęście.

Niech wreszcie idą na ten Wawel! Poszli, całkiem niepotrzebnie bo ze zwiedzania Katedry i tak nic nie zapamiętają, przeciskają się karnie jeden za drugim i marzą, by już wyjść na zewnątrz a nie słuchać ględzenia    prawie takiego samego, jak w szkole. Na podziwianie marmurowych sarkofagów przyjdzie czas za kilkadziesiąt lat, no co, przecież jak już królowie leżą tak w tych grobach od wieków to nie ma wielkiej różnicy, kiedy się ich odwiedzi.
Potem obowiązkowo na Rynek. Mieszkam w Krakowie prawie trzydzieści lat ale jak się mam zanurzyć w ten tłum to się czuję, jak na zatłoczonym basenie w lipcu. Niesamowity zgiełk, wrzawa, nie potrafię zobaczyć tego miejsca oczyma dziesięcioletniego dziecka, które jest tu pierwszy raz. Ja bym się od razu zagapiła i zgubiła! Na szczęście dzieci mają teraz telefony. Dzwonią do mamy, robią sobie zdjęcia, wydają resztę pieniędzy na pamiątki – pluszowe smoki, ciupagi, pierścionki, korale, lajkoniki, no i coś do jedzenia! Dobra, oszczędzę Wam opisu skutków jedzenia tego, co można kupić i zjeść na Grodzkiej w tych wszystkich budkach i okienkach z jedzeniem ulicznym.
Pogubiły się dzieci czy nie? Jeśli wycieczka miała zaplanowany obiad, to teraz wszyscy idą jeść, a potem wiadomo co. Nie, nie to,  o czym myślicie. Otóż po obiedzie jest dalsze zwiedzanie i dnia na pewno nie starczy, by zobaczyć to, co najważniejsze. A potem powrót do domu i wspomnienia na całe życie – o tym, jak dzwonili każdym domofonem na ulicy, o Kasi, która zgubiła telefon, o Marcinie, który wepchnął Krzyśka do kałuży i o tym,  co się wyczyniało na tylnych siedzeniach. Bawcie się dobrze!

51 komentarzy:

  1. Za "moich czasów" (a urodziłam się 26 lat temu) na każdej wycieczce do Krakowa (a sporo tego było) obowiązkowo w czasie wolnym biegliśmy do McDonalda - jak mi teraz wstyd, gdy o tym myślę, ale kto się wtedy przejmował takimi sprawami. Brama Floriańska - McDonald a zbiórka za dwie godziny pod pomnikiem na Rynku Głównym!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żaden wstyd! Pisałam trochę niepewnie, bo nie wiem, czy sie pozmieniało coś, czy nie, za moich czasów po prostu nie było sieciówek i tyle.

      Usuń
    2. Dla nas to była chyba atrakcja ten McDonald. Pamiętam, że smok to był zawsze zepsuty i nie ział ogniem, w niektórych muzeach czy zamku trzeba było zakładać okropne kapcie a w sukiennicach nikt nie sprzedawał sukienek! ;-) Tak to pamiętam jako dziecko. Kraków poznałam dopiero, będąc starszą. A niedawno odwiedziłam podziemia Rynku, jeszcze raz na spokojnie pospacerowałam na Wawel, pobiegałam po antykwariatach. Czy Kraków nie jest dla dzieci a może tylko ja i moi przyjaciele ze szkoły byliśmy tacy zabytkoodporni...

      Jak powiedziałam mojemu mężowi, że Kraków to moim zdaniem polski Nowy York, śmiał się ze trzy dni, że mnie ogarnia jakaś krakowska megalomania... Ale ja znam troszeczkę to miasto - i za dnia i nocą i naprawdę jest światowe!

      Usuń
    3. Mc Donald albo KFC nadal jest główną atrakcją na wycieczkach. Pamiętam że nawet w ostatniej klasie liceum była, kłótnia gdzie wybrać się na jedzenie po wycieczce na Uniwerek na Targi szkół

      Usuń
    4. zamierzam pochodzić po mieście i zrobić galerię zdjęć pt Kraków nowy

      Usuń
  2. Sieciówek nie było, ale pełen plecaczek jedzenia i owszem:) Tyle, że jakoś miałam chyba szczęście i nikt nie wymiatał i nie wyrzekał :) Ale tak to opisałaś cały urok wycieczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. najbardziej utkwiło mi w pamięci to polewanie gazowanymi napojami, wszystko się lepiło!

      Usuń
  3. Oj Klarko, 30 lat byłam nauczycielką i wycieczki to jedne z milszych wspomnień mojej pracy. Pokazałaś tylko czarne strony turystyki z dziećmi, a są też i jasne. W jednym masz rację dzisiejsze dzieci to nie te same co 10, 15 lat temu. A dobrze zaplanowana (dostosowana do wieku i omówiona z rodzicami) wycieczka pozwala uniknąć wielu "niespodzianek".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To powiem tak - i dzieci, i rodzice mieli szczęście trafiając na taką nauczycielkę:)

      Usuń
  4. Obawiam się ,że nic się nie zmieniło :-)))

    Nigdy w życiu nie chciałbym być nauczycielką,
    ciężki zawód i podziwiam tych nauczycieli,
    którzy potrafią nad tą gromadką szkolną zapanować.

    A wycieczki fajne są ,
    nawet jeżeli nie pamięta się z nich to,
    co należałoby... :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zabierałam na wakacje cudze dzieci, ale to całkiem co innego, choć i tak mi nieraz serce stawało w gardle ze strachu, bo jakby się tak co stało..

      Usuń
  5. To mi przypomniało pierwszą szkolną wycieszkę do zoo.
    Nie pamiętam żadnego zwierzęcia jakie widziałam, ale pamiętam do dziś jak potwornie zazdrościłam dziewczynce, która kupiła sobie na bazarku w zoo całą zgrzewkę gum balonowych Donald...
    Jak ja jej zazdrościłam, że miała tyle pieniędzy i że ma tak dużo gum. I jeszcze w takim pięknym barwnym pakieciku zafoliowanym...

    :D

    OdpowiedzUsuń
  6. A jak tam wycieczki lubiłam :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Uśmiałam się, czytając Twój tekst:)Przez 30 lat pracy w szkole najeździłam się na wycieczki sporo. Na takie jednodniowe i dłuższe. Do Krakowa jakoś nie dotarłam, bo dla nas te wycieczki były za drogie (kwestia odległości i ceny przejazdu). Nie miałam też opisywanych przez Ciebie problemów, bo nie pozwalałam jeść i pić w czasie podróży, kupować jedzenia i lodów w różnych budach i budkach. Dzieciaki doskonale rozumiały ten zakaz i zwykle się do niego stosowały. Raz tylko pewien Bartuś przytruł się malborskim serniczkiem. Ale to pewni była krzyżacka zemsta za Grunwald;)
    Choć często padałam na twarz ze zmęczenia i niewyspania, to wycieczki wspominam baaaardzo miło.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pewnie Twoi podopieczni wspominają te wycieczki równie miło:))

      Usuń
  8. Wycieczki mają swój specyficzny urok :-). Od kilku lat jestem nauczycielką, z każdej wycieczki wracam zmęczona bardziej niż po całym dniu pracy w polu. ale potem i tak wspomina się te wyjazdy z uśmiechem i rozbawieniem ;-). Zwłaszcza opowiadając rodzinie co lepsze wydarzenia. Pozdrawiam.
    Micromys

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja lubiłam takie wycieczki, bo wtedy "się działo" i nie chodziło się do szkoły. Oczywiście interesowały mnie najbardziej sprawy towarzyskie, co kto komu, itp, tak jak napisałaś.
    A nauczycielką za nic w świecie bym być nie mogła i nie chciała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też lubiłam, i się namawiałyśmy z koleżankami dużo wcześniej kto z kim siedzi itd

      Usuń
  10. ja pamietam najlepiej swoja pierwsza wycieczke do Warszawy bylo chyba ze 20 lat temu bo jakas mala bylam. jedyne co pamietam to ruchome schody (nie mam zielonego pojecia gdzie) na ktorych przez jakies 20 minut jezdzilismy w gore i w dol-byloby dluzej gdyby nie to ze jednej kolezance klapek nie wpadl miedzy schody i ich nie zablokowal-wstrzas, placz, niegrozne siniaki i postanowienie: "ja juz wiecej do warszawy nie pojade! tam ze schodow zwalaja!" ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no masz:) a ja byłam jesienią w Warszawie i jak zobaczyłam te strome ruchome schody w Złotych Tarasach a ja miałam szpilki 12 cm to się aż przeżegnałam, nie cierpię stromych ruchomych schodów! Zwalają ludzi!

      Usuń
  11. ja bym lubiła wycieczki jakieś interesujące.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Do szkoły chodziłam nie tak dawno temu, właściwie jeszcze w zeszłym roku. Przez 12 lat edukacji jestem na palcach jednej ręki wyliczyć ciekawe wycieczki. Głownie to wycieczka to był basen, kino i centrum handlowe Galaxy. Na wycieczkę taką na kilka dni nie udało mi się wybrać z moją klasą, bo zawsze klasa nie potrafiła się dogadać. Zabytków Szczecina znam tylko tyle co Wały Chrobrego, Zamek Książąt Pomorskich i Stocznia Szczecińska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to rzeczywiście nie miałaś szczęścia do klasy bo jak widać w komentarzach - bardzo miło się wspomina te wycieczki

      Usuń
  13. Wiem, że dla nauczycielek to gehenna, ale powiedz sama, czy nie miło się wspomina właśnie te pierdoły w żaden sposób nie związane ze zwiedzaniem kolejnego muzeum, czy katedry? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ze swoich wycieczek nie pamiętam wiele ale z tego, co opowiadał syn, to wywnioskowałam, że najważniejsza jest zabawa w dobrym towarzystwie, nic tak nie integruje grupy jak wycieczka

      Usuń
  14. Ja lubiłam organizować dzieciom wycieczki w różne miejsca i chociaż to były dzieci 6-9 letnie i wymagały szczególnej opieki, to jest co wspominać!Różne sytuacje nieprzewidziane się zdarzały, nie sposób zaplanować wszystkiego. Ważne, jak umiejętnie wybrnąć z trudnych sytuacji.Na szczęście nie zgubiłam nigdy nikogo!Miałam na to sposób:Ubierałam bardzo kolorową sukienkę, lub zabierałam czerwony parasol, który był otwarty nawet podczas upału- 'proszę mnie pilnować"!Ale zachęcona do wspomnień, może kiedyś opiszę jakieś fajne sytuacje, których naprawdę nie brakuje na wycieczce- np, układanie ' na poczekaniu' piosenek i śpiewanie ich na bardzo znaną mel., np 'koko, koko...najważniejszy cel wycieczki- każdej-: żeby wszyscy wrócili do domu zdrowi i szczęśliwi.Pozdrawiam:)
    jeden uśmiech,jedna łza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. świetne podsumowanie - a dzieciaki w tym wieku to mnie przynajmniej wydają się nie do opanowania, podziwiam.

      Usuń
  15. A moja wychowawczyni miala swoj sposob na nasze wycieczki:) Zawsze jezdzilismy do Krakowa. Pierwszym punktem wycieczki bylo jakies muzeum, na ktore poswiecalismy maksymalnie godzinke czyli o 11 rano bylismy juz po. A potem "robta co chceta - spotykamy sie na parkingu o 17" - i to by bylo na tyle. Nasza wychowawczyni robila sobie zakupy, a my biegalismy po calym Krakowie i kazdy faktycznie robil co chcial! Nikt nigdy nie narzekal i nic nikomu sie nie stalo:) A ze bylismy juz pelnoletni, to jak sie mozna domyslic, uzywalismy wolnego czasu na zwiedzanie..., ale Krakowskich knajp:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ja dziś zaprezentuje knajpę a Ty zgadnij gdzie to;)

      Usuń
    2. ja pewnie nie zgadne, bo to Krakowa to tylko na wycieczki jezdzilam, ale zapytam mojej drugiej polowy, bo on Krakus jest:)

      Usuń
  16. Oj Klarko, ja też to sobie powtarzam to zdanie jak mantrę, dzielne są te nauczycielki!
    Kiedyś mnie wrobiono w opiekuna rodzica na jedną taką wycieczkę, ale generalnie unikałam jak ognia! :)
    A i tak uważam, że zwiedzanie dopiero wtedy, jak już młody człowiek jest w stanie cokolwiek z tego zapamiętać.
    pozdrowienia!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie też wrobiono raz w zieloną szkołę, ale dzieci były grzeczne i miałam jak wczasy

      Usuń
  17. nooo prawie tak jak opisałaś )))))))))
    i dlatego z obcymi dziećmi nie jeżdzę na wycieczki i kolonie i inne. Moje wiedzą, że nie ma jedzenia czipsów, paluszków, słodyczy podczas podróży a do picia woda niegazowana i herbatka!!!ale bywało podobnie i powiem Ci Klarko, ze i nauczyciele potem wspominają nie sarkofagi ale Jasia co się zgubił i Kasię co w galoty popuściła ... taki zawód.

    t.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak Ty pięknie napisałaś - moje:). I już wiadomo - nie zginą ani nic im się nie stanie.

      Usuń
  18. Ja staruch nie pamietam wycieczek w podstawowce, ale chyba w tamtych czasach nauczyciele mieli lepiej, bo dzieciaki mialy respekt. No i telefonow nie bylo i z kieszonkowym krucho i radosc, ze lekcji nie ma wielka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. teraz dzieci są dużo bardziej odważniejsze i pewne siebie, o bezczelności nie wspomnę. Ja pamiętam śpiewanie w autobusie marki autosan!

      Usuń
  19. Czasem mam wrazenie, ze wiele wycieczek szkolnych jest zupelnie niedostosowana do wieku dzieci. Do Krakowa czy Warszawy powinno zabierac sie gimnazjalistow i licealistow. Oni sa juz na tyle "dorosli", ze cos z zabytkow zrozumieja i zapamietaja. Z drugiej strony moja klasa byla na zamku krzyzackim w Malborku w bodajze 5-6 klasie i wspominam ja bardzo milo. Ale to byla zasluga przewodnika, ktory swietnie opowiadal i potrafil dostosowac opisy do wieku dzieciarni.
    A nauczycielka nie chcialabym byc za zadne skarby, ani na wycieczkach, ani w szkole. Moja mama i siostra sa nauczycielkami i choc one nie narzekaja to i tak im wspolczuje sluchajac niektorych opowiesci. 5 dni w tygodniu z rozwydrzonymi malolatami, pieknie dziekuje. A rodzice takich uroczych dzieciatek podobno sa najgorsi... ;)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem jak jest teraz, ale kiedy ja chodziłam na wywiadówki, to rodzice dzieci sprawiających najwięcej kłopotów przeważnie na zebrania nie przychodzili, natomiast było kilka roszczeniowych mamusiek i te były nie do zniesienia (skoro tatuś płaci za korepetycje to córeczka ma mieć szóstkę!) itd.

      Usuń
    2. Teraz panuje moda na "moje dziecko jest najgrzeczniejsze na swiecie i co mi tu pani opowiada bzdury, ze bije i pluje na inne dzieci, uwziela sie pani na niego po prostu!". Albo wrecz "no skoro bije to trudno, musialy go bardzo sprowokowac, on taki spokojny, wrazliwy...". Jest tez w klasie mojej siostry dziewczynka, u ktorej zostalo zdiagnozowane uposledzenie w stopniu lekkim. Ojciec w szkole sie nie pojawia, a matka uparcie nie przyjmuje do wiadomosci, ze jej corka wiecej skorzysta w szkole specjalnej gdzie bedzie miala fachowa pomoc, niz w zwyklej podstawowce, w ktorej beda ja przepychac z klasy do klasy, zeby sie pozbyc "problemu". Na tlumaczenia siostry matka odpowiada "ale ona nie chce isc do innej szkoly!". No ludzie, to w tym domu najwyrazniej rzady sprawuje niepelnosprawne dziecko! Nie wiem co jest z tymi rodzicami, pozostaje miec nadzieje, ze bede inna kiedy na moja corke przyjdzie czas dolaczenia w szeregi uczniow. :)
      Agata

      Usuń
  20. Klarko, napisz jeszcze "drugi rozdział" o wycieczce, bo jak dzieci przyjeżdżają z daleka, to najczęściej gdzieś nocują i co się wtedy wyprawia ...

    Moja córka wróciła wczoraj właśnie z wycieczki 3 dniowej Kraków-Zakopana-Wieliczka, cała i prawie zdrowa (z katarerm i potężną chrypą). Ekscesów autobusowych nie było, nikt się nie zgubił i tylko pogoda nie była łaskawa, bo cały dzień w Zakopanem padało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nie mam doświadczenia o tym nocowaniu, raz byłam opiekunką na zielonej szkole ale dzieci były nadzwyczaj grzeczne;)Natomiast opieka nad cudzymi dziećmi wydaje mi się tak odpowiedzialna, takim ciężarem, że nie podjęłabym się za żadne pieniądze.

      Usuń
  21. Moje polskie zycie zwiazane bylo z oswiata. 20 lat z dzieciakami. I wspominam je jako super przygode.
    NIE ROZUMIEM dlaczego dzieciom odbiera sie prawo do zwiedzania, poznawania. Oczywiscie wszystko na ich poziomie. Kiedy dziecko nabedzie potrzebe poznawania, jesli nie wdrozy sie je od najmlodszych lat? Ilu rodzicow zabiera swoje pociechy i pokazuje im Polske? Kto je jeszcze zabiera do kina?
    Niech te wycieczki beda z przygodami, niech sie dzieja cuda, ale sie dzieja. Czasem to jedyna okazja dla dzieciakow, by spotkac sie z przygoda, kultura, zabytkami itd.

    Co do nauczycieli i rodzicow. Kompletnie inna para kaloszy.

    Klarka napisala, na szczescie nauczycielem nie jest. Nauczyciel w Polsce to porazka, 99,9% to ludzie z przypadku, pokrzywdzeni przez los, ze musza pracowac w szkole z tymi "wrednymi" dziaciakami i jeszcze gorszymi rodzicami. To juz zawod nie powolanie, a szkoda- podobnie zreszta jak ksieza, ale to moje zdanie i rozprawka na inny czas.

    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. najlepiej poznaje się świat z ramion taty - mój mąż zaszczepił w synu ciekawość świata i potrzebę poznawania zanim Ukasz poszedł do szkoły - zwiedzili wszystko w Krakowie i okolicy, potem jak tylko była okazja to coraz dalej i dalej, a szkolne wycieczki to raczej impreza towarzyska i integracja z rówieśnikami

      Usuń
  22. Jak sczytam Kraków i wycieczka to wraca cały horror który mój syn miał w konsekwencji po niej jako szesnastolatek z ówczesnego ogólniaka. Druga klasa. Chłopcy w tym wieku wiadomo jeszcze nie dorośli . Dostali w mieście czas wolny. Było ich trzech; jeden chrześniak pani dyrektor, drugichłopiec sym pani od rosyjskiego i mój rodzynek. Ten od pani dyrektor zwymiotował w jakimś lokalu i mój usłużny syn sprzątał. Tamci skłamali że to własnie syn.. i się zaczęło po powrocie piekło w szkole. Najlepsze że przyjechali nauczyciele do mnie do domu i mnie zarzucali winę za to całe zajście, a jak ja zażyczyłam sobie zmianę szkoły to mi syna karnie przeniesiono KARNIE do szkoły do której potem chodzić nie chciał i zaczął wagarować. Dostał si ę dopiero wówczas w nieodpowiednie towarzystwo i nawet skończyło się dla niego w czasowym areszcie przez 3 miesiące. Klarko więc zrozumiesz co ja czuję jak czytam wycieczka do Krakowa. Ale przyznam z niemałą satysfakcją że teraz po latach(syn już skończył 3 lata temu czterdziestkę)że i tak okrężna wprawdzie drogą syn studia skończył i ma odpowiedzialną posadę prezesa i kontakty nawet teraz z byłą panią dyrektor w naszej radzie osiedlowej pamiętam jak mi wytykała moje błędy wychowawcze . Ech..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uleczko, aż się oburzyłam, po pierwsze - na tych chłopców a po drugie, na nauczycieli - zamiast załatwić wszystko dyskretnie rozdmuchali sprawę znajdując kozła ofiarnego, współczuję Ci tego, co wówczas musiałaś przechodzić.

      Usuń
  23. Z wycieczek szkolnych najmniej pamięta się miejsce, w którym się było.Z mojej pierwszej wycieczki do Karpacza, w podstawówce, pamiętam tylko... znaczki do przypinania z zabawnymi napisami, którym nakupiłam cały tuzin, okropnie pikantna zapiekankę i nieśmiałe awanse kolegi z klasy. Góry, urokliwe uliczki, niepowtarzalną góralską architekturę zauważyłam znacznie później przy kolejnej bytności w Karpaczu.:)

    OdpowiedzUsuń
  24. ja wycieczki szkolne wspominam milo: chorzow, krynica gorska, tarnowskie gory, pieniny, warszawa.
    zwiedzac lubilam zawsze, ale raczej sama, a nie w grupie. po prostu wole, jezeli wszystko co robie i jak spedzam czas zalezy tylko ode mnie, nie musze czekac na nikogo, ani nikt nie musi czekac na mnie.
    za to szkole wspominam niezbyt milo, bez wzgledu na to, po ktorej stronie biurka siedzialam: czy to jako uczen, czy nauczyciel.

    OdpowiedzUsuń
  25. Kiedyś jechałm z dziećmi autokarem nad rzeczkę, topić Marzannę. Wycieczka zaplanowana była na mniej więcej godzinę, a torby z prowiantem ... olbrzymie;D

    OdpowiedzUsuń
  26. Moje dziecko się cieszy bardzo z wycieczek szkolnych,ale jak jadą dzieci co rozrabiają i nagle pani mówi(mimo że zapłacone i zaplanowane było)nie pójdziemy w to i w to miejsce za karę bo ten i ten postąpił tak czy siak i wracają, to koszmar jest:(

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz