sobota, 19 maja 2012

zaufanie i odpowiedzialność

Mawiałam czasem do swego dziecka – uważaj na siebie bo kiedyś naprawdę coś sobie zrobisz albo  ktoś pomyśli, że cię bijemy! 
Jeździli na rowerach, na rolkach, budowali „bazy”, bili się „na szable” i dorośli nie bardzo się w te dziecięce zabawy wtrącali. Ochraniacze – tak, był twardy warunek – albo zakładasz albo nigdzie nie jedziesz. Ale i tak chłopcy byli posiniaczeni, podrapani, woda utleniona, bandaże i plastry zawsze musiały być pod ręką. Piszę - chłopcy - bo to była paczka kolegów, mieszkali niedaleko siebie, razem się bawili, razem  jedli, gdzie było bliżej tam opatrywali rany.
Teraz czasem myślę, że pewnie by mi odebrali dziecko za brak opieki a dziecko mówi, że te zabawy z „bandą” wspomina jako szczęśliwy czas. 
To „odbieranie” dzieci przybiera niepokojący kierunek bo ja to mówię żartobliwie ale młodym rodzicom wcale nie jest do śmiechu. Piszę tu o odpowiedzialnych, kochających rodzicach, którzy dla dziecka gotowi są na każde poświęcenie.
Kobieta jest w domu z dwojgiem dzieci, jedno młodsze śpi, drugie ma osiem lat. Nie ma ich z kim zostawić a trzeba koniecznie kupić leki. Co musi zrobić? Zabrać obydwoje dzieci z sobą, bo dzieci nie wolno zostawiać bez opieki.  Znam dzieci, które doskonale potrafiły zająć przez chwilę  młodszym rodzeństwem i nigdy nikomu nie stała się krzywda. Może się stać krzywda? – może. Matka wyjdzie a w tym czasie młodsze się obudzi i będzie płakać, starsze nie będzie mogło go uspokoić i wystraszone wezwie pomoc. Czyli mądrze zrobi. Ale nie śmiałabym od razu oceniać tej kobiety jako nieodpowiedzialnej i odbierać jej dzieci.
Dziecko idzie spać a do rodziców przychodzi dwoje znajomych. Wypijają po jednym drinku, powtarzam, po jednym, w butelce zostaje wódka. Dziecko budzi się, wchodzi do kuchni, sięga po butelkę i rozbija ją. Nic się nie dzieje, ale gdyby się pokaleczyło to od razu widzę te nagłówki: „krew w oparach wódki”, „rodzice na odwyk, dziecko do rodziny zastępczej” i pełne potępienia komentarze, bo jak można dopuścić do takiej sytuacji, powinno się przewidzieć. No tak, po prostu schować butelkę do lodówki. I tyle, a nie od razu robić z tych rodziców patologiczną rodzinę.
Ale z tą przewidywalnością jest różnie. Komu się nie zdarzył w dzieciństwie wypadek, niech o tym napisze. Kto się nie skaleczył, nie nabił sobie guza, nie zjadł czegoś obrzydliwego  a potem wymiotował jak kot?
Można wiele rzeczy przewidzieć. Nie pozwalałam żadnemu dziecku na chodzenie z jedzeniem i piciem. Bo się może zakrztusić, to jeden z najgroźniejszych wypadków. Zjedz i wypij przy stole a potem idź się bawić. Koniec dyskusji. Przy okazji nie miałam uświnionych żywnością mebli i podłóg. Nie pozwalałam zaczepiać zwierząt ani zwierzętom zaczepiać dzieci. Nie pozwalałam pracować narzędziami dla dorosłych, to się nigdy dobrze nie kończy. Byłam bardzo surową matką ale i tak nie udało mi się uchronić dziecka przed wypadkami – kto przewidzi, że dziecko skoczy z fotela i złamie sobie kość w pięcie?
Dochodzi do absurdalnych sytuacji. Mama nie da dziecku kawałka czekolady bojąc się potępienia społeczności bo się słodyczy dziecku nie daje tylko brokuły, będzie karmić piersią przez wiele miesięcy nie dlatego, że chce, przeciwnie, nie chce, nie lubi i jest to dla niej udręka ale się boi tego potępienia. Będzie chodziła za dzieckiem krok w krok, nie pozwalając mu na jakąkolwiek samodzielność, aż wreszcie to, gdy wyrwie się spod skrzydeł, naprawdę zrobi sobie krzywdę nie umiejąc korzystać ze swobody. 
Czasem analizuję różne zachowania z przeszłości i najczęściej żałuję, że nie spędzaliśmy więcej czasu we troje bo ten czas się już nigdy nie wróci, ale jednocześnie wiem, że zaufanie jest niesłychanie ważnym elementem wychowania i cieszę się, że nigdy nie traktowałam dziecka jak idioty, który nie wie, że nie wkłada się ręki do ognia bo się można poparzyć.

16 komentarzy:

  1. Moje dzieciaki chore, nie na tyle, ze nie moga wychodzić z domu, a ja nie mam chleba na śniadanie, żadne według prawa nie powinno zostać bez dorosłego w domu - i co? Sklep za rogiem, a i tak się boję wyskoczyć, bo a nuż? Moje dzieci nader aktywne, nawet chore.
    Dzieci dostały pączki, które zrobiłam wczoraj i czekamy na tatusia, aż wróci z pracy, a jak się posypią gromy za niewłasciwe odżywianie, to odpowiem - całujcie psa w nos, albo zróbcie mi zakupy :D
    Sama zostawałam w domu od najmłodszych lat i gotowałam i bronowałam, ale o swoje się boję - nawet nie tyle ze względu na nie, co na siebie, bo jeszcze jacyś nadgorliwi mnie do więzienia wsadzą.

    A z tą piersią to specyficzna nagonka - matka co karmi butelką jest wyrodna, ale ta co dłuzej niż rok - zboczona...
    Znam wiele mam, które karmiły do 2-3 roku życia, a w teraz o rany, wielki szok, duże dziecko przy piersi na jakiejś okładce, pewnie matka je molestuje...

    Co za świat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja miałam 3 może cztery lata,a brat dwa lata więcej. Rodzice dostali mieszkanie z dala od rodziny i znajomych. Byli młodzi. Zostawaliśmy z bratem w domu,a rodzice szli na dancing. Nie miał kto z nami zostać. Brat miał obowiązek zapalać mi światło w ubikacji,bo ja jeszcze nie sięgałam do kontaktu.... Żyjemy,nie spaliliśmy mieszkania,nie pozabijaliśmy się........ Jak miałam osiem lat mama zaczęła pracować na zmiany.jak miała tzw.dniówkę ,ja po przyjściu ze szkoły musiałam ugotować ziemniaki i np.usmażyć kotlety. Teraz to nie do pomyślenia,żeby ośmiolatek chodził z kluczem na szyi...
    Pozdrawiam Cię Klarko

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jestem też z tych roczników, które nosiły klucz na szyi w wieku 8 lat. I nawet potrafiłam sobie dawać radę. Biegało się po krzakach, czasami pokryjomu poszło się na stary pas startowy. Pewne rzeczy są nie do pomyślenia dzisiaj

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiaj dzieci nie wychodzą już na podwórko tylko są wożone na zajęcia poza lekcyjne,w nowych blokach nie ma nawet podwórek tylko wąski pasek zieleni i płot.Moje dzieci jak tylko zrobiło się ciepło spędzały całe dnie na podwórku,z ledwością można było ich ściągnąć na obiad .Od małego czyli jak skończyli jakieś5-6 lat chodzili po drobne zakupy do sklepu który był prawie pod blokiem.Kiedyś syn podczas gry w piłkę z kolegami się przewrócił i uderzył głową o kamień co skończyło się lekkim wstrząśnieniem mózgu,siniaków i zadrapań nikt nie liczył,czy to znaczy że powinnam zamknąć dziecko w domu i cały czas je nadzorować.Takie wypadki zdarzają się też podczas kontroli rodziców. miki

    OdpowiedzUsuń
  5. Och,to prawda!!!!Dawniej,rodzicom i dzieciom żyło się lepiej!!!!!Te głupie wymysły,to przeważnie ,tych co nie mają dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  6. Również byłam dzieckiem z kluczem na szyi :) I to od pierwszej klasy podstawówki, od 6 roku życia (poszłam o rok prędzej do szkoły). Rodzice pracowali i nie mieli nikogo, kto by się mną zajął zanim wrócą z pracy. Sama gotowałam wodę na herbatę. Sama kroiłam chleb wielkim, ostrym nożem. Przeżyłam. A mieszkaliśmy wtedy (początek lat 80) w dzielnicy, która nazywana była "sypialnią Cegielskiego". Cegielski to była wtedy największa fabryka w Poznaniu i tam rodziły się największe rozruchy i demonstracje.
    Pamiętam taki przypadek, miałam wtedy 10 lat, kiedy moi rodzice razem z rodzicami mojej o dwa lata starszej sąsiadki pojechali latem na dwudniową imprezę. My zostałyśmy pod opieką cioci tej mojej sąsiadki. Zabrała nas nad wodę i bawiłyśmy się świetnie. Wieczorem zaprowadziła nas do domu, kazała zamknąć drzwi i nikomu nie otwierać i pojechała do siebie. Rano mieli przyjechać rodzice. W nocy moja mała sąsiadka dostała torsji i wysokiej gorączki. Nie wiedziałam co robić. Nie mieliśmy telefonu. Pobiegłam do innej sąsiadki, która miała telefon i zawołałam pogotowie. Okazało się, że to był udar słoneczny. Pogotowie przyjechało, zbadało, dało leki, napisali mi na kartce co mam robić i pojechali. Rano, jak przyjechali rodzice, było już po najgorszym. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, żeby wołać policję (wtedy milicję). Dziś pewnie skończyłoby się to w Izbie dziecka, prokuraturze i może nawet odebrano by naszym rodzicom prawa rodzicielskie.
    Uważam, że powinny być służby, które dbają żeby dzieci były bezpieczne, najedzone itp, itd. Jednak powinny być odrobinę bardziej spostrzegawcze jeżeli chodzi o decyzje dotyczące faktycznego znęcania się nad dziećmi, a wypadkami, które zawsze będą się zdarzać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Współczesne dzieci nie wychodzą na podwórko,
    bo mają TV i komputer,
    a poza tym na podwórku jest niebezpiecznie.
    Zawsze coś na nie czyha :/
    Jak nie zboczeniec , to je porwą...

    A moje całymi dniami biegały na dworze koło bloku,
    do jaru też biegały , w błocie też się taplały.
    Czasy były o wiele szczęśliwsze...

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystko to prawda, ale mnie przeraża najbardziej, kiedy ten stan braku zaufania i nadopiekuńczości przedłuża się do wieku dorosłego, kiedy rodzice nie potrafią uszanować że młody człowiek nie powinien być już traktowany jak dziecko, które się we wszystkim wyręcza i załatwia za niego pod pozorem rodzicielskiej miłości. takich sytuacji mam w koło pełno, a niedawno obserwowałam w sklepie scenę pomiędzy ok 30-letnim "Michasiem" i jego mamą, która mu wyrywała z ręki produkty spożywcze, bo "ty nie umiesz dziecko wybrać" - dramat. "Michaś" był czerwony jak burak i rozglądał się czy ktoś to widzi;-)
    Ja też byłam dzieckiem z kluczem na szyi, a czas zabaw podwórkowych wspominam jako najwspanialszą cześć dzieciństwa. Dziś jednak czasy są takie, że swoich dzieci, czy już, mam nadzieje niedługo, wnuków, nie puściłabym samych - ze względu nie na nich, tylko na złych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  9. doszło do tego, że znajomi gdy robią imprezkę a mają czteroletnie dziecko, dogadują się z sąsiadką zza ściany w razie coś.A swoją drogą gdy pomyślę co wyprawiali moi rodzice i ja gdy byłam mała, to kryminał tango jak nic.
    W jeszcze gorszej sytuacji są nauczyciele i wychowawcy kolonijni ...
    gdyby tak ciągle o tym myśleć, człowiek by nigdzie z obcymi dziećmi nie pojechał.
    t.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czasem sama sie dziwie jak to sie stalo, ze udalo mi sie nie siedziec w wiezieniu:) Moj syn mial niepelne 9 lat jak wyjechalismy do Ameryki, niestety ja musialam pracowac, a dziecko najczesciej wracalo do domu ze szkoly samo i musial umiec sobie poradzic z wieloma rzeczami. Wszyscy moi sasiedzi wiedzieli, ze jest sam i jak bedzie mial problem to przyjdzie poprosic o pomoc. Nigdy nie odmowili. Zaznaczam, ze nie mieszkalam w polskiej dzielnicy. Na tym samym pietrze mielismy dwie rodziny zydowskie, jedna bialych Amerykanow i dwie czarne kobiety (corka juz na emeryturze i stara matka). I to one najwiecej pomagaly, bo byly prawie zawsze w domu. Czasem ze zgroza mysle o tym, ale udalo sie i zyjemy:))

    OdpowiedzUsuń
  11. Klarko, ja poruszę inny problem - zostaliśmy wegetarianami, gdy nasze dziecko miało 5 lat. Teraz wegetarianizm nie jest aż taką dziwną sprawą, ale wtedy zdzarzały się sytuacje, że odbierano dzieci rodzicom - wegetarianom, zarzucając im niedożywienie, awitaminozę, zaniedbywanie obowiązków itp. Zaznaczam, że takie dzieci zwykle trafiały do szpitala np. na skutek poważnej choroby, na którą może zapaść każde dziecko, niezależnie od przestrzeganej przez rodzinę diety.
    Nasz syn zawsze był niejadkiem, więc jego chudość była monstrualna! Możesz sobie wyobrazić moje obawy o to, że ktoś "mądry i ważny" odbierze nam dziecko... Na szczęście nigdy nie chorował, nawet przeziębienia zdarzały się rzadko. Poza tym miał bardzo rozsądną lekarkę dziecięcą, która go uwielbia do dziś, a zawsze twierdziła, że jest zdrowszy niż rówieśnicy, a że chudy - to taka jego uroda...
    To też jeden z aspektów "zaniedbywania obowiązków rodzicielskich", choć pod każdym względem nasz syn był "zaopiekowany", poświęcaliśmy też wiele czasu na jego ulubione zajęcia, bo jako mieszkańcy wsi mieliśmy do miasta daleko i trzeba było dziecko dowozić, a potem czekać i czekać... Pływalnia, konie, taniec, szermierka, ognisko muzyczne, popołudniowe zajęcia w szkole - było tego trochę i nie zniosłabym, gdyby ktoś zarzucił nam zaniedbanie dziecka. Bo czy to byłoby sprawiedliwe?

    OdpowiedzUsuń
  12. Mogłam wszystko czego zabraniałaś ;-) i chodzić z jedzeniem (to u Babci, zabierało się kilka pierożków z kieszeń i na dwór), zaczepiałam wszystkie psy po kolei, koty zresztą też, raz nawet koń mnie ugryzł, bo koniecznie musiałam pogłaskać. Teraz dopiero wiem ile zagrożeń czyhało na mnie w dzieciństwie, szczególnie podczas żniw na wsi, ale tamten czas wspominam wręcz bajkowo. Chociaż swoim dzieciom (o ile będą mi dane) nie pozwolę nawet na połowę tego co mi było wolno ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przesada w żadną stronę nie jest dobra - ani pozwalanie na wszystko, ani trzymanie pod kloszem. Byłam bardzo ostrożnym dzieckiem i nie miałam połamanych kości, nie łaziłam po drzewach, bla bla bla.

    Za to wysmarowałam sobie ręcę wiśniami zerwanymi u koleżanki w ogródku i udawałam, że przewracam się i krwawię. Żaden sąsiad nie dał się na to nabrać, za to pogryzły mnie głodne osy :D

    A największy hardcore dzieciństwa?
    Starsi bracia (cioteczni) zabrali mnie na cmentarz do Dziadziusia, blisko domu, bezpiecznie, kupa znajomych sąsiadów, bo to 1 listopada i... zgubili mnie. Zostawili przy posągu anioła i poszli zapalić. A ja umarłam ze strachu, jak nagle tego betonowego anioła zobaczyłam. I miałam wtedy może cztery lata... dziś mam prawie 21 i dopiero kilka miesięcy temu przyznaliśmy się rodzinie :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Miałam w dzieciństwie wiele swobody i rodzice mieli do mnie przeważnie zaufanie, nic mi się jakoś nie stało m.in. dlatego, że przed różnymi sytuacjami ostrzegali mnie w rozmowach.
    Dzięki temu prawie nie mam lęków o to, że sobie gdzieś z czymś nie poradzę.
    Staram się podobnie wychowywać córkę i myślę, że to jedyna metoda - ostrzegać, ale wszystkiego nie zabraniać.
    Chociaż latania z jedzeniem w łapie i brudzenia mebli - stanowczo zabraniać :)!

    OdpowiedzUsuń
  15. Robiłam to samo wszystko co twój syn. Jeździłam rowerami, chodziłam po drzewach, budowaliśmy bazy, pływaliśmy w rzece. Wszyscy przetrwali te zabawy. Raz tylko wylądowałam na szyciu. Stałam pod domem kolegi z rowerem. Nogę zawiesiłam na ramie rowera. Stoimy rozmawiamy. Straciłam równowagę i spadłam z krawęznika na ulice. Efekt rozcięty podbródek. Lekarz nie mógł uwierzyć, że nie szalałam tylko grzecznie stałam :D Rowerem śmigam do dziś bez kontuzji. Za to brat mojego chłopaka upadł pod domem na beton. Złamanie podstawy czaszki, a matka wyrzuciła rowery na złom. Efekt chłopaki mają znaczną nadwagę, bo nie wolno było im uprawiać sportów żeby mama się nie martwiła.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz