czwartek, 12 kwietnia 2012

do ostatniego okruszka

Dzierża była duża i ciężka ale moja mama była silna. Niosła ją przez sień, trzymając oburącz przed sobą, wchodziła do kuchni i się zaczynało. Dla mnie to była  magia, dwie kobiety, które kochałam najbardziej na świecie, pracowały w skupieniu rozmawiając i bardzo wątpię, czy zdawały sobie sprawę z powtarzalności słów, gestów, w kolejność zdarzeń, która wpisała się w mą pamięć na całe życie.
W kuchni musiało być ciepło i cicho. U nas nigdy nie było cicho, zawsze był krzyk, hałas, biegały dzieci, ktoś stanął kotu na ogon, ktoś się z kimś kłócił, wchodziły i wychodziły sąsiadki, czyli kara boska i skrzypce. Tak mama nazywała codzienne zamieszanie. A kiedy pieczono chleb, musiał być spokój. Bo nie urośnie, i nie robić przeciągów, i ogień się z pieca może akurat wysypać na które jak będzie biegało, i się może oparzyć o drzwiczki..
Babcia sypała mąkę sitem, mama mieszała. Kiedy już wystarczyło i mąki, i wody, mama wyrabiała ciasto. Schylona nad dzierżą, opierała jedną rękę o drewniany brzeg a drugą rytmicznie zanurzała w kleistej brei.
- Dwoma wyrabiaj, będzie ci lżej – mówiła zawsze babcia, a mama zawsze odpowiadała – ale ja nie umiem dwoma tak jak wy, jedną też dam radę.

Babcia wymiatała piec i rozpalała w nim. W piecu chlebowym paliło się specjalnym drewnem, było dłuższe niż to pod kuchnię. Na chleb musiało się palić długo, nawet mówiło się „piec gorący jak na chleb” czyli musiał być mocno nagrzany.
Mama spocona od wysiłku klepała ciasto, które z kleistej mazi przeistoczyło się pod jej dłonią w prężną bryłę. Od ręki rośnie – mówiła. Potem to samo mówiła Ciocia na praktyce, gdy uczyła mnie robić drożdżowe ciasto. Rośnie od ręki – to znaczy, że ludzka dłoń jest ciepła, elastyczna, sprzyja wyrastaniu bardziej niż mechaniczne mieszadła.
Przekreślone krzyżem ciasto lądowało na nalepie troskliwie przykryte obrusem. Jeszcze dziadek wołał ze swojej izby -  i zobaczcie, czy nie ma kota na piecu! Bo kot mógłby skoczyć z pieca prosto w ciasto. Byłoby po chlebie i po kocie. Nie wolno było zaglądać dzieciom pod obrus ale jak to korciło. Pilnowałam, kiedy będzie zaglądała babcia – babciu, podnieś mnie, to urosnę jak chleb! Podnosiła mnie, odsuwała kawałeczek płótna i zdumiona za każdym razem szeptałam – zaraz wykipi, wołajmy mamę.
Było cztery czarne, wielkie blachy, przywiezione przez mamę z Zachodu. Te blachy już czekały wysmarowane na stole. Z pełnej dzierży ciasta, które znów zmalało na stolnicy, powstawały cztery prostokątne bochny. Znów ciasto wędrowało na nalepę i znów cicho, bo rośnie. A na dnie dzierży zostawało trochę ciasta. Na następny chleb? A gdzie tam! Na podpłomyki. Kiedy wreszcie ciasto na blachach urosło, babcia wygarniała z pieca ogień. Dzieci, teraz niech się żadne nie zbliża, nawet niech się żadna nie patrzy na ogień! Ogień lądował pod kuchnią, zostało tylko trochę żaru po bokach pieca i wtedy babcia ostrożnie wkładała blachy z ciastem. Jeszcze nagarniała żaru przy samych drzwiczkach, potem robiła znak krzyża i zamykała je.
Nie na długo, za kilkadziesiąt minut otwierała je ostrożnie, wygarniała resztę ognia a na miejsce ognia kładła to, na co dzieci najbardziej czekały – podpłomyki, placki z chlebowego ciasta posypane cukrem. Piekły się krótko, przy samych drzwiczkach, w czasie, gdy w głębi pieca dochodził chleb.
Wychodził z blachy od razu, wyrośnięty, zawsze udany, pukał od spodu. Z wierzchu błyszczał, muśnięty zwilżonymi zimną wodą maminymi dłońmi.  
Przez całe życie nigdy nie piekłam chleba myśląc, że to dla mnie za trudne. Chyba wiem, na czym ta trudność polegała. Jeszcze na Wielkanoc chleb mi nie wyszedł i przepraszam gorąco moje dzieci, że musiały jeść to coś twarde takie, że można tym było zatłuc dzika, gdyby oczywiście była taka potrzeba. A tym okrągłym wybić dziurę w ścianie sąsiada, oczywiście też w razie potrzeby.
Dziś mi się upiekł dobry, ten ze zdjęcia jest jeszcze ciepły.
W opowiadaniu celowo użyłam słów – nalepa, ogień, bo w domu mojej babci tak się mówiło. Nalepa to górna część kamiennego pieca, ogień to żar, powstały z drewna, którym opalało się piec.

25 komentarzy:

  1. zawsze chciałam piec chleb, poszłam po najmniejszej linii oporu i posiłkuję się maszyną do chleba, ale już zrobiłam postępy, bo zamiast gotowej mieszanki robię własne :) Cudnie pachnie ten Twój aż do mnie tutaj dolatuje:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie opowiedziane. Aż pachnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mmmmm .... pycha! Chleb pieczony z chrześcijańskiej mąki (a nie jakiejś mieszanki ze spulchniaczami, ulepszaczami i nie wiadomo czym jeszcze) to coś niesamowitego. Nie znałem tego (bom miastowy, a kiedyś nie było ani z czego, ani w czym piec) dopóki sam nie spróbowałem.
    Niesamowite jest to, że taki świeżutki chleb smakuje jak najlepsze wyroby cukiernicze - choćby tylko kromka z masłem posolona grubą solą.
    Od jakiegoś czasu uskuteczniamy takie domowe wypieki i praktycznie chleba nie kupujemy.
    Mamy jednak mały problem. Coś ta nasza receptura nie działa za dobrze, bo chleb pęka w środku. Jest super smaczny, ale pęka :(
    Może ktoś zna jakieś remedium na taki objaw pieczenia chleba żytniego (na drożdżach - nie na zakwasie)?
    Albo jak wyhodować dobry zakwas - też nie wiem? :(

    ALEF

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu jest link do tego jak robić zakwas, krok po kroku. Ja tak robię i się udaje :D
      http://pracowniawypiekow.blogspot.com/2009/02/zakwas-zytni-krok-po-kroku.html
      A chleb na zakwasie to marzenie...

      Usuń
    2. Dzięki za link. Super strona. Polecam wszystkim, którzy chcą spróbować samodzielnych wypieków. Jest tam wszystko podane na tacy - krok po kroku.
      Będę musiał zweryfikować nasze procedury wypieku ;)
      ALEF

      Usuń
  4. chleba juz dawno nie pieklam ale na swieta gniotlam drozdzowki i tez troche mi zajelo...
    piekny plastyczny opis, mozna "obejrzec" produkcje chleba ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna opowieść o pieczeniu chleba...
    I wspomnienia , takie dobre wracają :-)
    I Twój chleb też pięknie wyszedł.
    Ech, jaki miły wieczór się zrobił...

    OdpowiedzUsuń
  6. ciepła opowieść pachnąca domem... i nie ma to jak "swój" chleb :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale mi się przyjemnie zrobiło. W domu mojej babci jest jeszcze taki piec do chleba, ja nie pamiętam jak był wypiekany, znam to tylko z opowieści, ale jak tego słucham, albo jak czytałem ten post to w myślach przenoszę się w czasie i wyobrażam sobie jak to mogło wyglądać.
    To prawda magiczna opowieść, budzi we mnie takie uczucie beztroski, zapomnienia o teraźniejszym świecie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna opowieść i piękny Twój chleb :). Ja też od jakiegoś czasu piekę w domu. Ależ wtedy pachnie!

    OdpowiedzUsuń
  9. Samego misterium nigdy nie widziałam, natomiast jadałam upieczony przez Teściową. Moje trzykrotne próby pominę milczeniem...

    OdpowiedzUsuń
  10. Moja babcia i mama nie piekły chleba, ale z dzieciństwa zapamiętałam jak moja babcia kroiła chleb. Kupowała zawsze od tego samego piekarza, okrągły, duży chleb. W całym domu pachniało jak wnosiła go do kuchni. Zanim ukroiła pierwszy kawałek (kromkę, piętkę chleba) na spodzie chleba robiła znak krzyża nożem. A chleb nie kroiła na desce, tylko opierając bochen na piersi.
    Od śmierci mojej babci upłynęło już ponad 20 lat, a ja nadal pamiętam i tęsknię.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wygląda smakowicie. Nigdy nie piekłam chleba.

    OdpowiedzUsuń
  12. Chleba naszego powszedniego:)Piękny chlebuś wyprodukowałaś Klarko:)Ja ze swego dzieciństwa na wsi pamiętam podpłomyki pieczone na rozpalonej blasze kuchni węglowej, takiej z fajerkami:)Jakież one były pyszne:)Chrupiące i gorące... ambrozja:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Pamiętam z wakacji u babci pieczenie chleba. A jak chleb był gotowy to później ubijało się pianę z białek i cukru i piekło się (czy raczej suszyło się)w tym piecu bezy. Hmmmmmmm...... ech te wspomnienia :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Pamiętam jak babcia piekła chleb, bylo dokładnie tak samo jak opisujesz, szkoda że już nie ma siły żeby to robić a nikt z rodziny nie umie tak jak to robiła babcia - może to kwestia wprawy, może pieca a może czegoś czego nie da się nazwać? Nie wiem, ale tak pysznego jak za szczenięcych lat nie jadłam już nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Szefowo,
    chciałem Ci ja pogratulować takie Mamy, bo wypiec chleb, to już nie każda gospodyni potrafi... jednocześnie chciałem też a jakże podziękować za ten zapach jaki się był rozszedł po moim pokoju podczas czytania powyższego,
    gracjas!
    Lipton_R

    OdpowiedzUsuń
  16. Oj, nie tylko ten chleb jest cieply, ale calutkie opowiadanie.Cieple i dobre jak matka , jak chleb!Pozdrawiam goraco.
    korek

    OdpowiedzUsuń
  17. Pieknie opisane! Misterium pieczenia chleba znam tylko z opowiadan, takich jak Pani. Ani moje babcie, ani tym bardziej moja mama same go nie wypiekaly. Dla mnie, dziecka wychowanego na kuchence gazowej, juz cudem bylo obserwowac babcie gotujace na tych wielkich, zeliwnych kuchenkach, w ktorych rozpalalo sie ogien i potem dorzucalo wegla. Pamietam, ze balam sie do nich nawet podejsc, w zyciu nie podjelabym sie nawet zagotowania wody! :)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  18. to wspomnienia z mojego dzieciństwa, łzy wzruszenia na samo wspomnienie

    OdpowiedzUsuń
  19. Wspaniały - i opis, i chleb ze zdjęcia! :)))

    Uwielbiam chleb. Białe pieczywo nigdy mi się nie przejadło i nigdy nie przeje. Nigdzie nie ma takiego chleba, jak w Polsce. To chyba jedna z tych rzeczy, za które kocham mój kraj, muszę wreszcie zrobić listę... :)))


    U mnie w domu chleba nigdy się nie piekło, nie mamy do tego warunków - piece nie te, ciocia próbowała i nigdy nie wyszło, a ciocia w kuchni jest arcymagiem. Ale są te maszyny do pieczenia, wrzuca się wszystko na noc, a rano chlebek świeżutki i pachnący, to chyba będzie pierwszy sprzęt, który kupię sobie na nowe mieszkanie... :)))

    OdpowiedzUsuń
  20. Wersja uproszczona:mieszkam w bloku,moja sąsiadką była leciwa Pani,emerytowana nauczycielka,której opowiadań słuchałam z otwartymi ustami.Była właścicielką wielkiego gospodarstwa,na którym pozostał syn z żoną i z 8 dziećmi.Rodzina dbała o starszą Panią z wielkim szacunkiem,między innymi w ramach tego przywozili ser,jajka ,masło, no i oczywiście swój chleb.I tym właśnie chlebem ,a właściwie sporą piętką obdarowywana byłam za...mierzenie ciśnienia starszej Pani.Jak wspomniałam Pani była leciwa,wiec ciśnienie było różne tzn.prawie nigdy dobre,ale to nie wpływało na wielkość piętki dla mnie.Do tej pory pamiętam zapach tego chleba,który był zawinięty w piękną wyszywaną ręcznie ściereczkę.maria I

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz