poniedziałek, 12 marca 2012

znów o tym rachmistrzu

Jeśli kiedykolwiek będziecie jechać do Krynicy autobusem, nie jedźcie do samego końca na dworzec. Wysiądźcie sobie pod Hawaną – w miejscu, skąd wszędzie jest bliżej niż z dworca.
Nie wiedziała o tym Lucyna i pojechała do końca. Wysiadła z autobusu, wyszarpała z luku walizę i rozejrzała się bezradnie wokół siebie. Była tu po raz pierwszy. Kolejny raz wybrała numer telefonu  i kolejny raz usłyszała komunikat – numer na szczęście niedostępny. Albo coś w tym rodzaju, w każdym razie nie mogła się dodzwonić do swojego syna jedynego marnotrawnego, któremu na cześć chrzestnego, najzamożniejszego w rodzinie szwagra czyli męża  Staszki zwanej Oliwką nadano imię Waldemar.
Specjalnie namotałam dla zmylenia nowego czytelnika, bo kto czujny to dobrze wie, kim jest Waldemar mieszkający w Krynicy i po co to było pisać i mącić o mężu Staszki, skoro oto nadciąga mamusia!
Ulica Pułaskiego zaczyna się koło sanatorium Nowe Łazienki Mineralne czyli nie jest znów tak daleko od dworca i nie ma co brać taksówki, trochę ruchu po wielogodzinnym siedzeniu w autobusie nawet się przyda a po drodze można sobie jeszcze raz ułożyć mowę powitalną. Tak stwierdziła Lucyna, patrząc na plan miasta. Złapała walizkę, przepasała się torebką i w drogę. Wzdłuż torów prowadził  ładny chodnik z kostki brukowej.Ładny bo wiadomo kto układał. 
Szła, szła, wreszcie dotarła w okolice pijalni, wyrwała się góralowi z niedźwiedzim łbem na głowie, o mało nie zabiła wzrokiem akordeonisty, który na jej widok rozciągnął gwałtownie instrument aż ten jęknął tak, jakby wydał ostatnie tchnienie a spacerujący kuracjusze rozejrzeli się niespokojnie nie wiedząc, co zakłóciło rzępolenie muzyka, który już nieraz miał z powodu wrażliwości  słuchaczy poklejone plastrem opatrunkowym okulary a nawet rozdarty miech.
Znalazła ulicę bez problemu, bo co to za filozofia, miała iść prosto a potem cały czas pod górę w prawo. Nie wiedziała tylko, jak daleko jest numer, pod którym  mieszka jej syn ukochany ale skoro już była na tej ulicy to nie ma co tylko wio. Czyli komu w drogę temu walizka z kółkami a w niej prezent dla syna, bo przecież Lucyna nie jest ostatnią chamicą żeby jechać z gołą ręką. 
Miała już za sobą prawie godzinę marszu pod górę. Zziajana i zmęczona z coraz większym trudem szła a słowa, od dawna poukładane, jakoś wyleciały jej z głowy. Bo do dziecka jedynego trzeba przecież wyciągnąć rękę, choć nie przyjechał na święta i złamał jej serce to ona teraz mu pokaże swą matczyną miłość, czyli mu wybaczy. Co prawda to syn marnotrawny powinien sam wrócić do domu ale niewielka perswazja się przyda.
Niewielka, bo już niedługo będzie rok tego żałosnego romansu. Można się więc znudzić, zwłaszcza, że przecież ta Blondyna nie cudo, niby wygodę chłopak ma ale wstyd pokazać w rodzinie, i ani to nie będzie miało ślubu kościelnego,  całe życie jej syn będzie konkubentem! Skandal! Na szczęście nie ma sobie co dobierać do głowy, nie całe życie, już się Lucyna o to postara.  Przynajmniej nie będzie rozwodnikiem, bo toto przecież rozwodu nie ma, ten jej chłop rozwodu jej nie da jeszcze długo a potem wcale. Będzie sobie tak jeździć tam i  z powrotem jak ta głupia. Bo gdyby miała rozwód to może by go do ślubu zmusiła ta latawica. A tak to konkubina jak nic! Gdyby był z jaką porządną dziewczyną to można mówić, że jest z życiową partnerką, różnica jednak jest.
Lucyna aż się uśmiechnęła do tych myśli, bo podróż z Krakowa do Krynicy do przyjemnych nie należała i było nie było trzeba na to poświęcić dwa dni jak nic.
Przykro mi to mówić, ale w tym pięknym kurorcie zbyt czysto nie jest a już po psach nie sprząta prawie nikt, dlatego na wysokości domu wypoczynkowego „Hajduczek” Lucyna wdepnęła w minę poślizgową zostawioną przez pewną psiuńcię Pusiuńcię i runęła jak długa twarzą w dół, wyciągając przed siebie jedną rękę bo drugą miała przymarzniętą do rączki walizki.
Jak rąbnęła to aż echo poszło po górach i tak się zaczął nowy rozdział tej niekończącej się historii, a co dalej, będzie już niedługo.

 Jak się mi coś pomyliło z topografią to można mnie śmiało poprawiać bo w Krynicy nie byłam już rok to się coś mogło pozmieniać. 

15 komentarzy:

  1. Ale orła wywinęła omijając twarzą pozostałość po piesku? A ja tu byłam z pieskiem czy bez pieska?:) Czekam na ciąg dalszy i już :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wcale mi nie do śmiechu, bo wyrąbałam się dzisiaj niedaleko szpitala....I wcale nie było żadnej kupy:)A tak poza tym niecierpliwie czekam na ciąg dalszy:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze wiedzieć:D Żebym tylko nie zapomniała sobie tego przypomnoieć jak już będę miała w planach podróż do Krynicy;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja lubię konkubinę mego syna! I brak wizji kościelnej ceremonii mnie nie gryzie....

    OdpowiedzUsuń
  5. czekam na ciag daqlszy!!

    OdpowiedzUsuń
  6. oj podoba mi się ten rozdziało, podoba :D czekam jak wszyscy na więcej! pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oho, zapowiada się ciekawie :-)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Ohoho... nalot Teściowej ;) Blondyna pewnie stanie na wysokości zadania, bo to zaradna dziewczyna, tylko Teściowe mają taki specyficzny dar do wchodzenia zawsze w niezbyt odpowiedniej chwili... Czekam co będzie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba nie lubisz swojej tesciowej :-)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Iwonka oer Blandyna, wcale proszę matki teściowej nie jest latawicą! przypomnę, że potrafiła się w sobie zebrać i odejść od męża, kóry mężem był tylko z nazwy, ot co! I poroszę tutaj w mojej obecnośći na Iwonę nie wymyślać, jak jest tu mama raz na pół roku.... przepraszam na chwilę włożyłem Twoje kąpcie Klarko :)
    oddaje pałeczkę :)
    PS jeśli jednak się podoba metoda kopiuj/wklej działa :)
    czekam na jeszcze jakbyś miała wątpliwośći :)
    Lipton_R

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam Panią, wysłałam Pani maila, bardzo proszę żeby Pani na nie go zerknęła, z adresu kasiunia_85@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Jednym słowem, Waldemar żyje w konkurwinacie ;o))

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie! Nie! Nie przerywa sie w takim momencie!
    Zabuell

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz