poniedziałek, 23 stycznia 2012

z powrotem


 „Ze szkoły prosto do domu”.
Tym zdaniem mama mogła zepsuć całe popołudnie, na szczęście nie mówiła nam tego zbyt często. Połowę drogi przechodziliśmy dość normalnie bo można się było natknąć na dorosłych a w tamtych czasach każdy dorosły miał prawo zwrócić dziecku uwagę i nie był od razu posądzony o pedofilię. Mało tego, jeśli sąsiad, ciotka, jakiś znajomy, a znali się wszyscy,  poskarżył na dziecko, które na przykład paliło w lesie papierosy, lanie było pewne bo las podpalić łatwo a dupa nie szklanka.
To samo było z usiłowaniem kradzieży, niszczeniem mienia, przyrody, a nawet z przeklinaniem. Dzieci o tym wiedziały i to wychowywanie przez całą społeczność nie było takie złe. Teraz się dzieci prawie nie widuje. Do szkoły jeżdżą szkolnym autobusem albo są zawożeni przez rodziców, tak samo wracają do domu, nie lecą nawet do sklepu w porze obiadowej po przecier albo po  śmietanę do zupy. Po chodnikach spacerują tylko kobiety z niemowlętami w wózkach. Nikt już nie chodzi na piechotę.
Znów „odpłynęłam od brzegu”.
Wychodziliśmy ze szkoły całą gromadą. Szkoła usytuowana jest na wzgórzu przy skrzyżowaniu. Szliśmy drogą w dół dość stromo, czyli do szkoły mieliśmy pod górkę i wszystko jasne! 
Dobra, koniec żartów, albo raczej początek. Zimą ta droga była wyszlifowana dziecięcymi butami jak lodowisko. Uwielbiałam taką wariacką, niebezpieczną jazdę na butach i byłam w tym dobra. Nikt tam nie posypywał piaskiem bo zimą i tak żaden samochód pod górę nie wjechał, a zresztą nikt przecież samochodu nie miał, dopiero na dole była szosa, czasem odśnieżana bo tam kursował autobus i jeździły dostawcze samochody do knajpy i do sklepu. Bo po drodze ze szkoły był sklep i przystanek, o knajpie już dość pisałam, teraz o przystanku i sklepie.
Jeśli ktoś miał parę groszy, to kupował sobie bułkę i oranżadę, jak miał mniej pieniędzy to samą bułkę, jak nie było bułek ani oranżady (w takich ciemnych butelkach z drucianym zamknięciem) to kupował oranżadę  w proszku i zjadał na sucho. Dzieliliśmy się tym wszystkim naturalnie i spontanicznie, dzieci jedne do  drugich mówiły – daj się napić,  rękawem albo dłonią wycierało się  butelkę i podawało dalej. Bułkę rozrywało się na kilka kawałków.
Bo przed nami była jeszcze długa droga. Kto mógł podjechać autobusem to szedł na przystanek, kto miał iść stromą ścieżką w górę to zbierał się i szedł. Miałam dwie koleżanki, obie bardzo lubiłam i zdarzało się, że zamiast iść swoją ścieżką do domu, szłam z nimi, czyli dużo, dużo dalej. Ale czy nie pięknie było iść środkiem lasu, brnąć w błocie i drzeć się na trzy  głosy Dolinami i wzgórzami niosła się bojowa pieśń aż paryja jęczała a z głębi lasu chłopy wożące drzewo rechotali – ja pierdole jaka partyzantka idzie!
Te powroty ze szkoły wspominam najmilej. Była taka niewielka przeszkoda, czyli Rysiek. Rysiek chodził ze mną do jednej klasy i szedł prosto do domu a moje nieszczęście polegało na tym, że szedł dokładnie tą samą drogą, którą ja powinnam iść i przechodził koło mojego domu. Ze dwie godziny wcześniej!
Zawsze było tak:
– Gdzieś była, Rysiek już dawno szedł.
 – W szkole, na chórze, na harcerstwie, na kółku..
Bo Rysiek nie zostawał nigdy na żadnych zajęciach a do szkoły miał naprawdę bardzo daleko, chyba najdalej ze wszystkich dzieci i gdyby zostawał to pewnie by musiał wracać po ciemku przez ten las.
Potem Ryśka przenieśli do „b” i się skończyło tłumaczenie.
 Mama i tak  wiedziała o wszystkich naszych sprawkach. Nie wiem skąd. Nie było telefonu, internetu, dom  położony na skraju lasu na odludziu, a mama i tak wiedziała. 
Matki przeważnie wszystko w jakiś niepojęty sposób wiedzą, tak myślę.


PS. "za-wzięcie za-żarcie" dziękuje za wsparcie w głosowaniu, trwa konkurs i czuję się sparaliżowana, nie mogę tam nic napisać bo się boję, żeby nie było "pod publiczkę", trochę to infantylne, ale może ktoś zna jakiś sposób?
I druga sprawa - nie gniewajcie się o moderowanie komentarzy, to jedyny sposób na trolla.

39 komentarzy:

  1. Mam wrażenie, ze mieszkałaś parę kilometrów dalej :)) Oranżada w proszku, taki "Rysiek", dla odmiany wszystko wiedzący tata :D
    A z dupy- nie szklanki wymiękłam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Matki tak mają ;) Moja szkola była na przeciwko domu, po drugiej stronie ulicy. Po szkole - zimą chodziliśmy na boisko, bo tam woźny zawsze robił dzieciakom lodowisko no i była górka którą też polewał wodą i jeździliśmy sankami czasem do późnej nocy (oj oberwało się nieraz za spóźnienie ; ). Nikt nie mówił że to niebezpieczne i że może się coś stać, czasem się walnęło w drzewo i wywaliło sanki to reszta się rechotała, takie fajne czasy były :)

    OdpowiedzUsuń
  3. czemu mój komentarz się nie pojawił??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. muszę moderować bo ten troll Miaukotka wypisuje brednie

      Usuń
    2. A to wszystko jasne - współczuję Ci bo pewnie masz tego trochę :) Buziaki :*

      Usuń
  4. Ja trochę młodszy mam pesel,oranżady były już "normalnie" kapslowane i w mieście mieszkałam,ale powroty też zawsze się wydłużały i jest co wspominać:)

    Nikei

    OdpowiedzUsuń
  5. Powroty z podstawówki też były u mnie na piechotę, była czasem oranżada w proszku, a czasem zabawy na pobliskim cmentarzu-miejscu pamięci pomordowanych, o czym się wtedy nie myślało, bo miejsce fajne było i już. :)
    SMS wysłany!

    OdpowiedzUsuń
  6. Do szkoły miała kilka naście kroków;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i jak czegoś zapomniałaś to na przerwie myk;) a u nas to przepadło!

      Usuń
  7. Oo, nie pomyślałabym, że zwykłe Twoje notki ktoś mógłby określić jako "pod publiczkę" - no ale wiadomo jacy są ludzie w sieci :/

    Ja, chociaż młodsza, to tez jeszcze z pokolenia, które bało się "obcych"dorosłych, bo każdy mógł nakrzyczeć a pewnie jeszcze rodzicom powiedzieć :) I latałam z kluczem na szyi. Teraz pewnie moja mama byłaby wyrodną matką a ja z rodziny patologicznej :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i wygląda na to, ze samodzielność i swoboda wcale Ci na źle nie wyszły:)

      Usuń
  8. oranżadę w proszku miałem w szkolnym sklepiku, ale za to gwoździe w butelce z drucianym zamknięciem dobrze pamiętam (dla młodszych, piwo Grolsch ma identyczne zamykanie). Całe szczęście nie było hotdogów i innych badziewi, a drożdzówka czy "ciepłe lody" były w modzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciepłe lody:x no dobra, wafelek i słodki krem, wiemy, o co chodzi

      Usuń
  9. Jakże mi żal współczesnych dzieci. A teraz wspólne picie, czy jedzenie nie przejdzie, bo przecież meningokoki, czy inne bakcyle. Jestem pewna, że jakieś 30 lat temu, gdy zaczynałam moją "edukację" już istniały, ale nikt jakoś się nimi nie przejmował. Chociaż może i one zostały zrzucone przez "Amerykańców", jak stonka ;)
    P.S. Masz moje 2 głosy. Pozdrawiam
    Kociara

    OdpowiedzUsuń
  10. W nagrodę za usunięcie tego o co prosiłam wysłałam SMS-a na Twój Blog.

    Drogę do szkoły miałam trochę inną, nie przez las, a przez pola, bo było krócej do szkoły. Nie było Ryśka co prawda, ale była Jagoda, która wsypywała każde moje przyjęcie późniejsze do domu, do pewnego czasu. Kiedyś poskarżyłam się chłopakom z klasy, że ciągle na mnie donosi (czwarta klasa Podstawówki) to zrobili jej kocówę i się skończyło.

    (po 50)

    OdpowiedzUsuń
  11. Klarko, według mnie o kotach nigdy nie wydaje się pod publiczkę. To miano mogą dostać te opowieści o życiu - bo są tak trafne, że aż niemal niewiarygodne czasem. A blog w końcu i z tytułu jest o kotach - więc nikt nie ma prawa nic powiedzieć, prawda?:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i to jest myśl, dzięki, napiszę o psach, najwyżej się wytłumaczę, że przez blogowanie zeszłam na psy

      Usuń
  12. Klarko, a weźże potraktuj trolla (i ta tematykę) jak w mojej dzisiejszej publikacji. Pozdrawiam. :):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam ochotę dopisać u Ciebie dalszą część poematu, ale bez namawiania do cmokania, jeszcze czego;) mogą się najwyżej wypałować

      Usuń
  13. Ciekawa ta droga,
    jeszcze moje dzieci miały ciekawe dzieciństwo,
    ale teraz , co za życie...
    Komputer i Tv taż mi frajda....

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja może nie miałam do szkoły kilometrów. Było to może raptem 500 metrów, ale też pamiętam powroty ze szkoły, które potrafiły przeciągnąć się nawet do 30 minut. Teraz zwykle taki dystans przeszłabym w 5 minut.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja może nie miałam do szkoły kilometrów. Było to może raptem 500 metrów, ale też pamiętam powroty ze szkoły, które potrafiły przeciągnąć się nawet do 30 minut. Teraz zwykle taki dystans przeszłabym w 5 minut.

    OdpowiedzUsuń
  16. Widzę, że Ty często kochasz:)
    Ja bardzo lubiłem i lubię chodzić pieszo. Tak DOKŁADNIEJ widać świat i rzeczywistość.
    W czasach prehistorycznych jechaliśmy prawie całym podwórkiem na basen na AWF Bielany.
    Ale potem wracaliśmy pieszo.........super!!!!!!!!!
    I wtedy się obiad wcinało z wielkim apetytem!
    A przepis na wygranie konkursu jest taki. Poważnie.
    Nauczyciel wchodzi do klasy i mówi: "jak puścicie esemesa ba bloga takiego i takiego to nie będzie kartkówki"
    I już masz 25 esemesów. Jeszcze tylko to samo zrobi w innych klasach i jesteś w finałowej 10 tce!!!
    Inną drogą tam się nie znajdziesz. DLATEGO JA TU NIE STARTUJĘ:)
    Ale za to pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wysłałam bez zagrożrnia klasówką, i podejrzewam, ze spora większośc czytelników tez :D

      Usuń
    2. vojtek - na mój blog zostało wysłane 209 sms, codziennie jest tam przeważnie 1000 wejść to szkoły raczej nie głosowały, weszłam do dziesiątki choć niewiele brakowało. Pamiętam, rozmawialiśmy o tym na forum w Gdańsku. Mam szaloną satysfakcję, że te glosy były na blog, nie na bohatera i nie na autora, choć w sumie to mógłbyś zagłosować na moje piękne nogi, o!

      Usuń
    3. Tak na nogi mógłbym. Masz piękne zawieszenie i nadwozie jeszcze lepsze.
      Prawie nówka nie śmigania.
      Startowałem kiedyś w podobnym konkursie. Dostałem wyróżnienie i drobne prezenty. I się bardzo cieszę.
      Nagrodę główną laptopa dostał blog gdzie pod wpisami były po dwa komentarze, albo w ogóle. Po 2 tygodniach od otrzymania nagrody blog przestał istnieć. A ja piszę nadal.
      Na FB są całe spółdzielnie typu "zagłosuj na mnie to ja zrobię coś dla ciebie"
      Dlatego ogólnie a nie o Tobie czy o mnie piszę,że wysłanie SMS nie świadczy czy coś się podoba czy nie.
      Niestety jestem uziemiony bo mam zapalenie oskrzeli i 10 dni zwolnienia.

      Usuń
  17. wyslaalm SMSa, pierwszy ran zagłosowałam w plebiscycie. Zycze powodzenia! /MiłośniczkaKotówBezKota/

    OdpowiedzUsuń
  18. Jak fajnie miałaś :) choć tamte czasy nie były piękne i kolorowe to mimo to są NAJPIĘKNIEJSZE ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Zarówno do podstawówki, jak do gimnazjum miałam tylko kilka kroków, bo oba budynki widzę z okna w kuchni, ale droga powrotna często była... zaskakująca i trwała ze dwie godziny :D

    Najlepsze było lato, kiedy na naszym osiedlu zmieniali rury wodociągowe i wszystko było rozkopane - czułyśmy się z koleżankami jak bohaterki filmu wojennego łażąc po tych wykopach i rozbijając kolana o wystające fragmenty muru :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. skandal! kierownik budowy powinien iść do więzienia, rodzice za brak opieki do więzienia, a dzieci do domu dziecka;)))

      Usuń
    2. Skandal to mało powiedziane, bo czego w tych wykopach nie było... Ale wspomnienia niezapomniane, frajda nie z tej ziemi :)

      Wymyślałyśmy z koleżanką różne historie, bawiłyśmy się w wojnę (taa...) i odkryłyśmy, że nasze osiedle zbudowane było kiedyś z czerwonej cegły :D No i znaleziska gdzieś chomikowałam, ale chyba zawieruszyły się przy remoncie - monety z czasów II wojny światowej, jakieś groszaki, ale jednak, dzienniczek ucznia z tamtych czasów, medalik... Szkoda, że lepiej tego nie schowałam, pewnie wyrzucone :(

      Usuń
  20. ech te powroty z podstawówki :) i oranżada :P wspomnienia :P

    OdpowiedzUsuń
  21. NIEDOKOŃCA , bo....jest prawo własności, a co z obiektem uczynią to już właścicieli "broszka"(znaczy ozdoba w zasobnej szkatule.
    Nie jestem zwolenniczką wychowania dzieci przez społeczności. Podstawową jednostką są rodzice. Nie pani od miotły, sklepu czy z godz. pracy społecznej. Odciążmy system przypominając sobie -Czyje:)
    To nie sa dzieci niczyje.
    Jeżeli mamy Stan Wyjątkowy zdarza sie , że wychowuje mały oddziałek - tyle ile płateczków na logo obiadków dziecięcych ze słoiczka- Gerber zdaje się że:)
    Jednak to zdarza się 1: na kraj.
    Zatem : nie znam za bardzo przyjemnosci życia stadnego. A te drogi znam i przeszłam nimi tak jak w piosence. Zresztą z takim założeniem wiele lat temu.
    JR(GP)

    OdpowiedzUsuń
  22. Aleee...ale na blog oddałem swój głos...żeby nie było.Mam nadzieje że się zakończy na tym mój przykry incydent z tym to blogiem.
    MiauKotka

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz