poniedziałek, 16 stycznia 2012

z cyklu - gry rodzinne


Nie wiem, jak nasza mama to wytrzymała i nas nie prała każdego dnia rano, ale z całą odpowiedzialnością tu napiszę – dała kobieta radę!
Wyobraźcie sobie sześcioro dzieci, w tym czworo trzeba wysłać rano do szkoły a dwoje zostaje w domu ale do szkoły by chciały iść i nie przyjmują do wiadomości, że są małe tylko pakują co popadnie do jakiejkolwiek torby i gotowe, idą z tymi starszymi i koniec.
Budził nas trzask rozpalającego się w kuchni ognia, drewno strzelało pod blachą, jeszcze trochę spałyśmy a potem w pokoju robiło się ciepło. 
- Dziecka, wstawać do szkoły! – Mama nie certoliła się w delikatne budzenie każdej z osobna, trzeba było wstawać, myć się i ubierać. Czasem na śniadanie jadłyśmy chleb zalany ciepłym mlekiem, czasem placki pieczone na blasze albo chleb obsmażany na tłuszczu. Zimą były też kromki ze smalcem stopionym wraz z kiełbasą. Każda jadła co było bez grymaszenia, tłuste nietłuste, i tak byłyśmy wszystkie jak te szczapy.
Do szkoły chodziłyśmy w mundurkach klasowych albo harcerskich. Każda klasa miała inny rodzaj mundurka, matki kupowały materiał w hurtowych ilościach i potem  szyły według własnego widzimisię, która nie umiała szyć to niosła materiał do ciotki. Lubiłam chodzić w harcerskim mundurku, choć prało się go fatalnie a jeszcze gorzej prasowało. Uważałam, by się nie pobrudzić ale zdarzało mi się rąbnąć przygotowany czysty mundurek siostrze. Bo my sobie same prasowałyśmy, siostra umiała i lubiła to robić a ja nie.
To wymagało sprytu i było ryzykowne, trzeba było mieć wszystko przygotowane, wejść do pokoju, założyć mundurek, wyjść do kuchni, torba na ramię, „zostańcie z Bogiem” i biegiem na dół. A w domu siostra w ryk, wiadomo. Matka w tego rodzaju spory się nie wtrącała, załatwiałyśmy to między sobą.
Wcale nie maszerowałyśmy do szkoły grzecznie razem w grupce bo przecież chodziłyśmy do innych klas i miałyśmy przyjaciół wśród rówieśników. Po siostrę przychodziła koleżanka, mieszkająca wysoko na górze w lesie i one za nic w świecie by ze mną nie szły bo miały swoje tajemnice. Ja za to musiałam chodzić po kolegę, które sam bał się przechodzić przez strumyk, nadrabiałam więc drogi i tak go prowadzałam rok czy dwa aż raz wpadłam na szatański pomysł, całą drogę straszyłam go opowieściami o duchach a potem zostawiłam go samego, uciekłam w głąb lasu, schowałam się za drzewo i huczałam. Ale beczał! Nie ma się co dziwić, był o cały miesiąc młodszy ode mnie i był jedynakiem, czyli przy mnie po prostu dzidziuś! Potem wystraszyłam go jeszcze raz, kiedy biliśmy się w szkole, ale to było dużo później, może w piątej albo szóstej klasie. Przywalił mi w głowę taką grubą książką, naprawdę bolało, aż mi się zrobiło ciemno w oczach, grzmotnęłam między ławkami jak długa twarzą w dół i udałam martwą. Udawałam dość skutecznie bo kolega uciekł ze szkoły myśląc, że zabił mnie naprawdę i resztę lekcji przesiedział w lesie. Wylazł  z lasu dopiero, gdy zobaczył, że idę po zajęciach do domu całkowicie żywa.
Ale odjechałam od tematu, a miało być o porannym zamieszaniu. To było tak – te dwie najmniejsze koniecznie chciały iść z nami, do tego stopnia, że ofiarowały się nawet nieść nam torbę, na szczęście matka krzyknęła na nie – wracać do łóżek w tej chwili – i wracały z bekiem (i często z moim zeszytem i paroma kredkami, które w zamieszaniu udało się im wyciągnąć z torby). W szkole otwierałam oczy szeroko ze zdumienia bo jak to, przecież odrobiłam lekcje i na pewno ten zeszyt włożyłam do torby, na pewno! A po powrocie do domu w zeszycie do fizyki czyjeś niewidzialne łapki narysowały kwiatuszki, misie i domki, ślicznie!
Ostatni akapit. Najczulej żegnała nas babcia. Przytulała każdą do siebie, głaskała po głowie i mówiła – idź z Bogiem, niech ci Matuchna dopomoże w nauce!  
Nie chcę Was martwić, ale dopiero opisałam drogę "tam".
"Z powrotem" będzie jeszcze dłuższe.

17 komentarzy:

  1. hej Klarko, uwielbiam Twoje wspomnienia, prosze o wiecej :) usciski, AniaNY

    OdpowiedzUsuń
  2. No to Twoja Mama to zuch Kobita! :) Naprawdę miałaś super wesołe dzieciństwo ;) A Mamie tylko pogratulować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no przecież to normalne, że wracało się ze szkoły dłużej niż się do niej szło :) Więc czekam jak Ty wracałaś ze szkoły Klarko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mi się przyjemnie zrobiło jak czytałem o tym trzaskającym drewnie, nie wiem czemu. Oczywiście czekam na powrót do domu.

    OdpowiedzUsuń
  5. nie dobraś byłaś :) kto to widział straszyć kolege! A placki na blacie tez jadlem ;)
    lipton

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam więc na "z powrotem" :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To sie fajnie wspomina ale patrzac doroslym okiem - wspolczuje twojej mamie, nie miala lekko. Napalic w piecu, przyniesc wody, naszykowac jedzenia dla szostki glodomorow a i pewnie pan malzonek tez musial dobrze zjesc, pewnie i zwierzaki do oporzadzenia, jakis zagonek do opieki, oprac ta cala bande(recznie albo co najwyzej we Frani). No i przez pol zycia albo ciezarna albo karmiaca. A teraz kobiety maja jedno dziecko i narzekaja ze to wyrzeczenie.

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barbaro - tata pracował w delegacji i przyjeżdżał raz w tygodniu, w sobotni wieczór, był gościem, przykro to mówić, ale po prostu nas nie znał i chyba tak zostało do dziś bo kiedy przeszedł na rentę to nas już w domu nie było. Mama musiała radzić sobie sama z pomocą teściów.

      Usuń
  8. piekne wspomnienia,wspaniala mama:)
    oj bylas lobuz;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Coś tu zakręcilam,że teraz wcale nie ma komentarza...
    Bardzo mi się podoba ten cykl :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlaczego wspomnienia zawsze są fajne ? :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam czytac Twe opowiesci z dziecinstwa..Rzeczywiscie Twoja mama to bohaterka- szescioro dzieci, i brak udogodnien- podziwiam! A z Ciebie psotnik byl wielki! Cudowne babcine blogoslawienstwo ...ja podobnie czynie obecnie, jak wyprawiam rano synka do szkoly:-) Pozdrawiam Klaro:-)

    OdpowiedzUsuń
  12. no i cieszę się bardzo że będzie dluższe :)
    jeanette

    OdpowiedzUsuń
  13. Umiesz dostrzec w tej przeszłości, oglądanej z dystansu, wiele dobrego. Ja byłam jedynaczką, więc moja mama miała przechlapane tylko przeze mnie, ale wcale nie byłam żadną księżniczką, tylko podobno bałaganiarą. Na swoim dopiero mi przeszło.

    OdpowiedzUsuń
  14. Uffff....rzeczywiście jako kilkulatka dostałam w najlepszą cz. mnie czyli stronę web skarboną wypełnioną monetami. Znowu w ...web.
    Wówczas kto by posądził słodkie dzieciaczki o czyny tak wyraźne.
    W fartuszku dokładnie jednym z zapałem biegałam- bo miał plisy i śliczny był. Nie lubiłam tych kołnierzyków mundurkowych , chyba że były to sukienki...
    Wówczas nie przywiązywałam takiej wagi biegając w jednym ubraniu...Wybieg jednak czułam. Unikając chłopaków. Z głową w chmurach....
    Na tyle ile dało się tworzyliśmy ten bezpieczny świat zamyśleń.
    Jedzenie? Mogło być istotne? Punktualny pies dostawał te tłuste kawałki. Nie był młodzieniaszkiem. A zawsze przemykał o konkretnej porze.
    I tak dotrwaliśmy.Do prawdy i tak odkładanej zbyt długo.
    (I Grimaldi)

    OdpowiedzUsuń
  15. nasze wspomnienia..piękne! a babci dotyk dłoni na głowie pamiętam jakby to było przed chwilą a nie minęło pół życia...Anette

    OdpowiedzUsuń
  16. I oby było jak najdłuższe.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz