czwartek, 8 grudnia 2011

te wstrętne kalorie

Długo nie miałam pojęcia, że jedzenie można przeliczać na kalorie, dopiero w średniej szkole miałam taki przedmiot „zasady żywienia” i tam należało się nauczyć regułki i tego przeliczania też, potem znów zapomniałam a raczej pamiętałam tyle, że to coś, za co Marta dostała dwóję. Ja nie byłam z tego pytana bo pewnie byłoby to samo.
To się wydaje nie do uwierzenia, ale w tamtych czasach żadna z moich koleżanek się nie odchudzała i nie była też żadna gruba, jadłyśmy wszystko co było nie zastanawiając się, ile to kalorii albo czy ma witaminy bo przecież ani kalorii ani witamin nie widać to nad czym się zastanawiać.
Pod koniec ciąży ważyłam 63 kg i wydawało mi się, że jestem gruba jak słoń ale nie przejmowałam się tym bo przecież byłam w ciąży.  Jadłam na okrągło biały ser, jajka  i kotlety mielone, nie dlatego, że mi ktoś kazał, czułam taką potrzebę i tym się kierowałam.
Lubię gotować i piec i zawsze było w domu jakieś ciasto, nawet jak nie miałam piekarnika to piekłam w takim okrągłym prodiżu. Ciasta na niedzielę były z kremem, z czekoladą, z bitą śmietaną, prawdziwą, ubijaną ze śmietanki 30%, nie żadne śnieżki czy puszki.
Raz w życiu kupiłam jakieś kluski czy pierogi w samochodzie, który rozwozi  gotowe mrożone jedzenie (ma ten samochód taki charakterystyczny sygnał) i po ugotowaniu wywaliłam je na kompost bo miały smak inny, niż oczekiwałam. Nigdy nie było w domu sosów ze słoika, puszek, torebek i  jedzenia w proszku. 
Przyznam się – w tym roku będąc w Gdańsku po skończonym forum miałam jeszcze dwie godziny do odjazdu pociągu, z hotelu byłam wymeldowana więc nie zostało nic tylko bagaż w rękę i na dworzec. Aby coś zjeść przed podróżą, poszłam do sieciówki, bo gdzie indziej z bagażem. Nie chodzi o to, co jadłam, ja się tam nawet nie umiałam zachować, co za dzicz ze mnie. Przyglądałam się, wróć, gapiłam się na innych ludzi bo nie wiedziałam nawet jak się tam coś zamawia, odbiera, czy i gdzie są sztućce itd. No ale szczęśliwie mam to doświadczenie za sobą, już wiem, jak tam jest.
Kilka lat temu przestałam piec te kaloryczne ciasta. Zauważcie, nie piszę już „pyszne” tylko kaloryczne. Zastąpiłam je lekkim ciastem z owocami. Przestałam też gotować kluski, kopytka, smażyć placki ziemniaczane, wlewać do zupy śmietanę, kupować boczek i przetapiać go na skwareczki do posypywania ruskich pierogów.
Nie lubię tej zdrowszej kuchni i wkurzam się czytając, że owoce też należy ograniczać bo owoce to cukier i od owoców się tyje więc są niezdrowe. Czyli przez trzydzieści lat trułam rodzinę ale za to jacy byliśmy szczęśliwi, nie wiedząc, co to kalorie!
Acha, żeby nie było – razem z mężem ważymy pewnie ze 130 kg.
Dopisane - ej no, to nie ja jestem tą grubszą częścią!

24 komentarze:

  1. To mi przypomina jak babcia mi i siostrze mówiła: Jedzcie ziemniaki, to warzywo, to nie tuczy! Niestety, to co było dobre dla chłopa przy pługu, nie koniecznie jest dobre dla informatyka przy biureczko cały dzień. Dlatego tradycyjne polskie jedzenie przygotowujemy/kupujemy rzadko, nie pieczemy, tylko kupujemy po kawałeczku na głowę, a i tak maż i tata z lekka nadwagą, ja się ratuję sportem.

    OdpowiedzUsuń
  2. eeee, jak nie boczek to i nie grochówka, nie fasolówka i wiele innych dań. Bez boczku to większośc zup mi nie smakuje :D

    A tak w ogóle... co jest zdrowe i nie szkodzi w ogóle nikomu?

    Znjdzie się choć tyle produktów by przeżyć jeden dzień?

    OdpowiedzUsuń
  3. A tu świeta za pasem...haha ile kalorii nam przybędzie??

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedzenie to par excellence trucizna. Wszyscy, którzy jedzą umierają. Jeszcze nikt tego nie przeżył!

    OdpowiedzUsuń
  5. Na pocieszenie Klarko - nie trułaś swojej rodziny, dawniej jedzenie było prawdziwe, pewnie także dlatego nie tuczyło tak jak teraz. Dziś - cóż- ewolucja nie nadąża za podażą tych wszystkich wypełniaczy, aromatów, rozmaitych E w pseudo pokarmach. I nawet garnki za 6 tysi nie poradzą...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedni tak maja, że jedzą wszystko i nie szkodzi im i nie tyją, a inni tylko popatrzą na smaczne (czyt. kaloryczne) jedzonko i już im zostaje w boczkach (co najmniej). Życie nie jest sprawiedliwe! ;)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Razem z mężem to OK. Gdybyś sama tyle ważyła, to ho ho ho!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie lubię sieciówek, zup w proszku i morożonych pierogów. Nie znaczy to jednak że nie jadam. Po prostu czasami nie ma wyjścia. Trzeba coś szybko wrzucic na ruszt i gonić dalej. Szczęściem to tylko czasami:)

    OdpowiedzUsuń
  9. aj tam, jak razem z mężem waży pani jakieś 130 kg to pozazdrościć :P ja ze swoim chłopakiem ważymy ze 140 z groszami :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Gdy zaczynałam swoją karierę w kuchni nieco ponad rok temu, miałam marzenie: gotować nowocześnie i zdrowo. Na marzeniach się skończyło;-)
    Choć najgorzej nie jest: ograniczyliśmy fast foody - praktycznie w ogóle ich nie jemy, pizzę robię po swojemu, za frytki mój mąż jest w stanie zrobić wszystko, więc zdrowie w tym wypadku poszło się paść do lasu. Poza tym jak najmniej: chipsów, coli i innych kolorowych napoi w butelce za 1,5zł
    Staram się też kupować jak najmniej gotowych dań - nie przekonuje mnie uśmiech rodziny w reklamie barszczu w proszku ani placków ziemniaczanych w torebce.
    Śmietanę zastąpiłam jogurtem a gotową sałatkę w słoiku własnej roboty buraczkami.
    Jemy (szczególnie ja) mnóstwo owoców. Gdy w ciągu dnia jestem głodna, sięgam właśnie po owoce.
    Jestem zdania, że jedzenie to nie tylko realizowanie jednej z podstawowych potrzeb, ale także P-R-Z-Y-J-E-M-N-O-Ś-Ć i jeśli gotowanie a potem jedzenie miałoby nie być dla mnie przyjemnością, to raczej nie byłoby z tym światem najlepiej. Trzeba znaleźć tylko złoty środek, np. mniej ziemniaków, więcej surówki; zielona herbata po posiłku; nieograniczanie się do soli a dodawanie do potraw ziół; urozmaicanie posiłków - nie można jeść non stop tego samego.
    Nad moją kuchnią wisi "wirtualny" napis '... bo kanapki z serem są nudne' i braku nudy w kuchni życzę i Tobie Klarko

    OdpowiedzUsuń
  11. I powinno być 'napojów' a nie napoi;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wiem co to przytyć,
    jem co chcę,
    ale nie jem chemii, konserwantów i fastfoodów,
    czyli gotowego jedzenia z puszki, folii...
    Jestem ciągle w ruchu, jak wstanę od komputera :-)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Zapomniałam napisać ,
    że nie wiem co to kalorie
    i nigdy ich nie liczę.
    Boczek też jem :-)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Niestety lubię pierogi,kluseczki i inne niezdrowe rzeczy, ale jem je nie tak często, że nie mam wyrzutów sumienia. Ale makaron robię z sosem zrobionym przeze mnie, a rosół gotuję 3 godziny i nie dodaję kostek rosołowych, ani sztucznych sosów.
    Miałam znajomego Leszka i ten Leszek, gdy chciałam go kiedyś poczęstować owocami odpowiedział "ze wszystkich owoców najbardziej lubię boczek" - no coś w tym jest chyba:).

    OdpowiedzUsuń
  15. Jedzenie i kuchnia też jest sexi...ale już trochę chyba mniej???Ja najbardziej lubię kolorowe Miskasy... w limitowanych torebkach, wszystko co dobre ma dużo kalorii i jest tuczące...a szkoda.
    MiauKotka

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie cierpię kalorii - ani liczyć, ani widzieć ich efekt na wadze. Ale niestety też od pewnego czasu musiałam nauczyć się jeść zupełnie inaczej, a nawet małe grzeszki potem odpracowuję.
    Rachunek jest prosty - jedno szaleństwo deserowe - co najmniej pół kilo do 1,5 kg na wadze, około 1,5 tygodnia na zgubienie.
    A że mnie to męczy, to już wolę pouważać :)
    Może jak znów kiedyś znajdę więcej czasu na regularny sport, będę sobie czasem mogła pojeść.
    Póki co sport wyczynowy, który uprawiam najczęściej to tłumaczenie na czas, więc i smaku ciasta prawie nie pamiętam.
    A to, które zjadłam wczoraj (jakieś 20g plus maleńki kieliszek żelu z owocami i dwa gryzki musu czekoladowego), kosztowało mnie 400 g na wadze w górę.
    Co robić, znów wracam do zdrowego żywienia :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Masz rację Klarko, nasza młodość przeminęła bez liczenia kalorii, w ogóle odchudzania się. A przecież w szkole, w klasie były grubaski, ale kto sie tym przejmował?
    Ja wciąż kalorii nie liczę. A kluchy, pierogi uwielbiam. Próbuję ograniczyć słodycze, ale nie z powodu tego, że tuczą
    , ale cukier, mąka biała jest w diecie przeciwnowotworowej niewskazana.
    Z jakim skutkiem?
    No dość mizernym, ale się staram, bo być może trzeciej szansy nie dostanę.
    Gotuję normalne, ale ja nigdy sosów mąką nie zaklepywałam.
    Nie wiem ile Osobisty waży, ale na pewno więcej niż w latach młodości ;)
    A moje cztery kilo więcej( 52+4) to żaden balast ;)
    Na pewno razem nie przekraczamy 130kg :)
    Tuśka w ciąży je wszystko, bez ograniczeń, tyje, ale jak ma po mamusi to szybko zrzuci ;)
    Kto by się tym przejmował ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Tamto dawne jedzenie było inne, proste, bez konserwantów, sztucznego tłuszczu, polepszaczy, spulchniaczy i aromatów.
    Ja pamietam, że na wsi ciągle się jadło ziemniaki z cebulą i kiszonką (kwasnym mlekiem), jaja od własnych kur, placki sodowe, chleb upieczony w domu i posmarowany smietaną (z cukrem) zebraną z mleka od krowy stojącej w oborze, masło własnoręcznie ubite, zupę szczawiową, piło się wodę ze studni z sokiem malinowym z malin uzbieranych w lesie, a konfitury jadło z czereśni i truskawek z własnego sadu i ogródka (wyhodowanych na gnojówce od tej własnej krowy z obory), kiełbasę z własnej świni, karmionej odpadkami z domu, trawą, sianem i kiszonymi liścmi buraków, rosół z domowego koguta smakował zupełnie inaczej niż ten z brojlera... wszystko co zjadaliśmy to były produkty wyhodowane lub zebrane na polu a nie kupione w sklepie.
    Te ze sklepu też gdzieś przecież rosną ale żeby nie chorowały spryskuje sie je pestycydami i fungicydami, żeby nie gniły w transporcie spryskuje się je konserwantami, a żeby były trwałe po przetworzeniu to nie tylko się je pasteryzuje ale dodaje się do nich mnóstwo chemicznych dodatków.
    Wydaje mi się, że to nie tłuszcz tak naprawdę nam szkodzi ale to, że się go spożywa z tą całą chemią i w połączeniu dopiero on nam się odkłada w takich ilościach na ciałku.
    Pracowało się fizycznie w polu, ciężej ale za to było to zdrowe, człowiek się ruszał cały a teraz to się tylko palcami rusza klepiąc w klawiaturę:) mnie to czasem tyłek boli od tego siedzenia.
    Człowiek się przyzwyczaj do wygody. Nie wiem czy ktoś chciałby się zamienić na takie proste i pracowite zycie jeżeli zasmakował już wygód współczesnej cywilizacji.
    U babci na wsi był tylko prąd. Drewniany wychodek za oborą, studnia zamiast wodociągów, gaz tylko z butli i tylko okazyjnie a tak wszystko się gotowało w piecu opalanym drewnem z lasu i jadło się to co się samemu zebrało.

    I tu masz te kalorie.

    OdpowiedzUsuń
  19. Mowicie/Piszecie o kaloriach i grubasach...
    zapraszam do mnie, na maloa wycieczke do duzego sklepu... Tutaj grubasy jezdza na wozkach-card'ach ,tych wozkach sklepowych bo nie maja siely lazikowac o pchac tych zakupow.

    Sama jestem wychow pierogowy, mielony, z ladami i duzym deserem.
    Kiedys nie bylo czasu na siedzenie w domu, po prostu. Teraz komputer...social network...balast slodyczy, ktore uwielbiam i ratunek w rowerze, jodze, basenie i salatkach. Miesa juz raczej nie adam, nie dla idei- dla hormonow, ktorymi tutaj jest wszystko pakowane.

    Polepszylo mi sie?...
    "wszystko co dobre, jest tuczace albo niemoralne" jak mawialam M. Monroe.

    Milego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  20. mariakc@interia.eu9 grudnia 2011 15:52

    Nagrabiłam w swoim życiu,tyle słodyczy,że nie uwiózłby tego żaden pociąg.Przyszedł czas opamiętania/lepiej póżno niż wcale/i od 2 lat walczę-wynik 16kg w dół,ale ta walka to krwawica:)).Pierwszy raz w życiu okazałam się konsekwentna- rano 40min na rowerze stacjonarnym,zero słodyczy i wieczorem 5km z kijami-najmniej 3 x w tygodniu.Chore serce inaczej pracuje,a radości jak dużo!!!.Objadanie się jest nałogiem jak alkoholizm ,narkotyki-walka z tym jest czymś koszmarnym.Nie jest prawdą usprawiedliwianie się,że zła przemiana materii,geny,choroby itd-mam chorobę Hashimoto i poradziłam.Owoców istotnie tylko 200g ,za to warzyw do woli i nie podjadać między posiłkami.Nie wierzcie w żadne diety cud,bo nie ma takich -tylko rozsądek i praca.Zazdroszczę/ale tak zdrowo/wszystkim,którzy nie mają problemu z tuszą,a wszystkim pozostałym życzę powodzenia we wzmaganiach.

    OdpowiedzUsuń
  21. Prawda? Jak to chore otocznie potrafi zmienić nam umysł w sito? Ja z braku czasu, mnóstwo zabierały mi spotkania z przyjaciółmi, nieraz utylizowałam obiady ...w WC. Do dzisiaj łakomstwo znikome.
    A miałam być ... gruba. Ha ha... jak to przepowiednia się nie sprawdziła.
    Fakt....polska kuchnia nie jest tą najlżejszą. Smaczne odkrywam z własnych doświadczeń. Smaczne tzn. umiejętnie skomponowane tak by wyciągnąć esencję jakościowo a nie ilościowo.
    PS Nie ma porównania między tym na bieżąco przygotowanym a sproszkowanym. Poza tym jest coś takiego jak zaufanie i renoma.To w kulinariach tak istotne jak w całej branży gastronomii.

    OdpowiedzUsuń
  22. A ja tam lubię skwareczki, i sernik z prawdziwego sera i na śmietanie - puszysty i wilgotny, a nie jakiś suchy, dietetyczny wiór. Takie proste, domowe jedzenie :) Podczas swoich wakacji w USA żywiłam się w większości ,,na mieście'' w tym ich amerykańskim fast foodzie i po 2 tygodniach obiecałam sobie, że nigdy więcej. A wagę łazienkową używam do ważenia walizki przed wyjazdem na lotnisko :)

    OdpowiedzUsuń
  23. a ja powiem tak - żyje się raz, a potem się tylko straszy, więc gdy mam ciężki dzień to nie boję się zjeść sobie porcji frytek na kolacje, bo jakbym miała zjeść kanapki to i tak humor miałabym wciąż wisielczy, a że to kaloryczne i niezdrowe? trudno, będę się martwić tym potem...
    jeanette

    OdpowiedzUsuń
  24. Szczęściara z Ciebie. Ja borykam się z nadwagą od 17 roku życia.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz