środa, 27 lipca 2011

o suchym chlebie byle u siebie

Dzieci szukają mieszkania do wynajęcia a mnie się przypomniało nasze pierwsze wynajęte mieszkanie. Garsoniera, całe 18m, czwarte piętro bez windy. Kto ma małe dziecko to rozumie, co to znaczy - wędrówka  z wózkiem tam i z powrotem co najmniej dwa razy dziennie. Zostawić się nie dało, o wózkowniach nikt nie słyszał.
Nasze, bo sama wynajmowałam wcześniej taki beznadziejny pokój u babci emerytki ale to było ekstremalne doświadczenie, a z rodziną to co innego. Przy dziecku wszystko jest inne. Na przykład pranie i gotowanie. Trzeba zwracać uwagę, na czym będzie się gotować i w czym prać. Ja wówczas miałam do dyspozycji dwupalnikową kuchenkę elektryczną, na której wszystko się albo przypalało, albo kipiało. I trzeba było stać i pilnować, włączać i wyłączać, i dlatego moje dziecko nie jadło grysiku z butelki jak inne dzieci w jego wieku. Gotowałam na tych dwóch palnikach różne rzeczy, ale grysiku się nie dało.
Pranie – była frania i w niej się prało. Gorzej było z suszeniem, bo nie było gdzie tego wieszać. Pieluchy, sterty pieluch, kaftaników, codziennie ze dwie godziny roboty przy samym praniu. Potem cudem kupiliśmy taką wirówkę do prania. Stawiało się ją na stołku, na gumowym nadmuchiwanym kółku i wirowało się, przytrzymując ją z całych sił, bo lubiła spadać. Ale i tak to mieszkanie było tylko  na pół roku i przenieśliśmy się do innego, gdzie było więcej  miejsca ale za to nie było łazienki, wody i centralnego ogrzewania. Za ścianą mieszkały cztery barany, dwie świnie i drób, bo domek był połączony z taką obórką. Mimo tych szalenie trudnych warunków dziecko mi tam rosło zdrowo i nie chorowało. Od rana do wieczora biegał z dziećmi właściciela po podwórku, jadł rosołki z kur mieszkających za ścianą, ziemniaki ukopane za domem, szybko nauczył się jeździć na rowerze i pływać, bo domek położony był prawie nad samym zalewem.
Za to mąż miał bardzo daleko do pracy, dojazd zajmował mu kilka godzin bo musiał się przesiadać.
Co braliśmy pod uwagę wynajmując dom? Najważniejsza była cena. Byliśmy młodzi, te wszystkie niewygody dało się wytrzymać. Teraz w żadnym z tych mieszkań nie spędziłabym godziny, a gdybym się musiała wprowadzić do takiej nory z dzieckiem, to bym tego nie zrobiła, coś bym wymyśliła. Ani bym nie pozwoliła tak mieszkać dzieciom!  

12 komentarzy:

  1. No tak... A teraz bez aquaparku się nie obejdzie. I chińskiej zupki. I pampersów. I... alergii (być może):)
    Teraz, ani...:)
    Teraz za to masz o czym pisać, Klarko:) I bardzo miło jest tu zajrzeć :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. nasz punkt widzenia zależy od punktu siedzenia oczywiście :)Pamiętam jak na 35m kwadratowych oczywiście mieszkaliśmy w 9 osób :) Tak, 9 osób. Moi rodzice, siostra i ja, siostra mojej mamy z mężem i dwójką dzieci i mama mojej mamy i jej siostry. I mieliśmy dwa pokoje, łazienkę i kuchnię. Dzieci miały kilka miesięcy najmłodsze, roczek, dwa lata i trzy. I człowiek sobie radził bo musiał. I zastanawiam się tylko jak oni dawali rade z rozmnażaniem...Wszak warunki do tego żadne... Pranie wisiało na sznurach rozwieszonych od balkonu w pokoju do przedpokoju, od kuchni do łazienki i znowu do pokoju.

    OdpowiedzUsuń
  3. To się robi wszystko z miłości:)bez tego ani rusz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przypomniałam sobie nasze pierwsze. "Komuna" całkiem obcych sobie osób w trzech pokojach ze wspólną łazienką i kuchnią. Kaflowy piec z jednej strony i grzybowy fresk z drugiej. Ale cieszyło nas jak nie wiem co, bo razem, bo w pewnym sensie na swoim :))) Kiedy oglądam zdjęcia z tamtego mieszkania to na wszystkich mamy banany na twarzach, znaczy było super ;) Ściskam Klarko!

    OdpowiedzUsuń
  5. W moim pierwszym mieszkaniu (tym rodzinnym z moimi rodzicami) nie było bieżącej wody, kibelek na dworze, nie mówiąc już o takich luksusach jak telefon, pralka czy coś. Prałyśmy z mamą w balii, często płukałyśmy na dworze, wszystko ręcznie, bo wywieszało się potem od razu na dworze na sznurkach i schło i pachniało! A zdrowa też wyrosłam :)
    Sama wspominam jako mój kąt nie pierwsze mieszkanie wspólne z ex, tylko dom po dziadkach.
    Była tylko woda - za to w każdym pokoju zlew (dom służył wcześniej dla letników):)
    Potem zrobiłam remont, urządziłam normalną łazienkę i prawie normalną kuchnię :)
    I poczułam się jak w domu...
    Miło jest czasem powspominać skąd człowiek przyszedł i dokąd doszedł! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak to jest, że na początkach życia człowiek godzi się na różne warunki byle tylko być "na własnym". U mnie pewnie też tak będzie już niedługo :)

    A przy okazji nominuję Cię do zabawy "One Lovely Blog Award": http://kuchenne-wedrowki.blogspot.com/2011/07/wyroznienia.html Jeśli byłaś już nominowana to potraktuj to jako fakt, że lubię zaglądać do Ciebie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Hihi, czwarte piętro w ciąży :D bez windy :D jeszcze lepiej niż z wózkiem, bo nie ma na kogo przerzucić ciężaru :D Frania, wychodek zewnętrzny, woda w wiadrach i miednica... Nie to co teraz - człowiek łatwo się rozpieszcza i nader cięzko mu wrócic do spartańskich warunków, choćby tylko na parę godzin wyłączyli prąd, zakręcili wodę, czy odcięli ogrzewanie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nasze pierwsze wspólne mieszkanie to jeden duży pokój przedzielony na dwa mniejsze:(
    pralka oczywiście frania i woda w studni, pieluszki z tetry....;-(
    a teraz sami zostaliśmy w m-4.
    Gdy przyjdą dzieci i wnuki to dopiero jest radocha:D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejku, jakbym o sobie czytała! 16m2, piec na wegiel, 2 palnikowa kuchenka elektryczna (jak juz sie dorobilam), 4 wysokie pietro i toaleta na podworzu. Pamietam, gdy zgasło mi zimą w piecu a nie umiałam jeszcze napalic (panienka z blokow)to siedziałysmy z coreczka pod dwiema kołdrami tak długo az wrocil moj maż i napalił. Ale to było moje własne 16 m i wreszcie nikt mi nie mogł niczego kazac. Mimo wszystko poczułam sie tam wreszcie bezpiecznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Z tym mazaniem po ścianach to wcale nie było tak, jak się wydaje! :D

    Moja Matka Własna sama wpadła na pomysł, żebym się artystycznie wyżyła, bo lubię pomykać z pędzlem, tylko zazwyczaj nie wychodzi z tego nic dobrego ;) Na drugi dzień ściany miały być malowane na niebiesko, więc wyżyłam się białą farbą, żeby nie przebijało. Pech chciał, że pędzel mi zasechł i nieszczęsne WKS było nabazgrane grubą warstwą farby - dlatego błękit nie pokrył ;) Malowane większym, miękkim pędzlem Visca el Barca i odcisk mej łapki ładnie się zamalowały ;)))

    OdpowiedzUsuń
  11. A jeśli chodzi o mieszkanie -
    ja to już zbyt wygodna jestem, niestety. Nie sypiam w namiotach i na kempingach tylko dlatego, że nie ma łazienki, z której w każdej chwili można skorzystać. Dla mnie łazienka to jednak podstawa - mogłabym mieszkać w maleńkim pokoiku z aneksem kuchennym, ale łazienka musi być!

    Pamiętam, jak strasznie krępowałam się wychodzić do łazienki u mojej 'cioci' na innym osiedlu - kibelek mieli na korytarzu, na półpiętrze, a ja byłam wypieszczoną pięciolatką i za nic w świecie nie załatwiłabym się, kiedy wokół słyszę głosy ludzi chodzących po korytarzu... Łazienka była oczywiście cywilizowana, ale ja zapamiętałam ten korytarz jako wielki, ciemny, z wysokimi drewnianymi schodami, u których szczytu stał i straszył ogromny KIBEL :D

    OdpowiedzUsuń
  12. nasze pierwsze wspolne mieszkanko tez 19m na czwratym pietrze (ale z winda i bez dziecka) a teraz?? a teraz sie byczymy w trzypokojowym domu z ogrodkiem ;)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz