sobota, 16 kwietnia 2011

historia pewnego zagapienia

Mój pierwszy tort robiłam na swoje siedemnaste urodziny, uroczystość była dość ważna bo miał do mnie pierwszy raz oficjalnie przyjechać chłopak poznany w wakacje. Nie śmiejcie się, pierwsza wizyta chłopaka w domu dziewczyny to było wielkie przeżycie bo co innego jak chłopak był z tej samej wsi albo z okolic a co innego jak z daleka, całkiem obcy. Presja była spora bo i mama i siostry niemiłosiernie ze mnie pokpiwały widząc, jak bardzo mi zależy aby wypaść jak najlepiej.
Tak z tydzień wcześniej już robiłam zamieszanie i to pewnie przez to ciągle słyszałam, co mu która powie i pokaże, oczywiście same brednie. Sześć dziewczyn w jednym domu, macie pojęcie? Im bardziej się starałam tym bardziej siostry mi dokuczały, na przykład mówiąc, że jak chłopak wejdzie to ściągną ze ściany święty obraz i każą mu pocałować ramę informując,  że taki mamy obyczaj w rodzinie, a potem wszyscy na kolana, gromnica na stół i modlitwa przed burzą. Modlitwa przed burzą zawsze jest aktualna bo nigdy nic nie wiadomo. A na obiad zrobimy kurze łapki w rosole i będziemy obgryzać i wrzucać pod stół kotom. Dobiła mnie najmłodsza siostrzyczka mówiąc – a ja mu powiem że mały kotek się zesrał pod łóżkiem!
Wreszcie babcia mnie uspokoiła – dziecko, on będzie wpatrzony w ciebie, nie przejmuj się, tylko ty jesteś dla niego ważna.
Żywność była na kartki, prawie wszystko to, co potrzebowałam na tort, było reglamentowane. Cukier, masło, mąka, czekolada, alkohol. Jakoś to zgromadziłam,  trochę wódki wysępiłam na praktyce, bufetowa mi wlała do butelki po syropie na kaszel, przepis na tort miałam z książki do technologii. Najtrudniejszy, nawet teraz robię go bardzo rzadko. Biszkopt ubijany na parze. Jaja z cukrem ubija się na parze tak długo, aż powstanie gęsta biała masa, potem się studzi cały czas ubijając i dopiero wówczas leciutko przesypuje się orzechami, mąką albo tym, z czym chcemy ciasto, np. makiem, kokosem. Miksera nie było, piekarnika nie było, był prodiż z grzałkami od góry. Stałam przy kuchni ubijając te jajka trzepaczką, trwało to naprawdę bardzo długo. Biszkopt się udał, wyrósł, upiekł się i wyglądał jak na  obrazku w książce. Krem należało zrobić na drugi dzień bo się świeże ciasto źle przecina. Pojechałam do szkoły cały czas myśląc wyłącznie o tym, że mi ten placek na pewno zeżrą, na pewno!
Ne zżarli. Krem się robi tak – pałką w makutrze utrzeć na puch masło, na parze ubić jaja z cukrem aż powstanie gęsty lukier, wystudzić, do masła dodawać po łyżeczce lukru cały czas ucierając. Potem się jeszcze dodaje alkohol i dodatki, ja miałam orzechy i czekoladę. Ubiłam jajka na parze i żeby się szybciej wystudziły, wyniosłam miskę na ganek, wróciłam do kuchni aby ucierać masło. Chciałam wszystko robić sama to robiłam. Kiedy masło było utarte, poszłam po ten lukier a tam czysta miska! Wylizana! A mówiłam, zamykać drzwi bo pies tylko czyha na takie okazje! Nie ma w domu ani cukru, ani jajek, trzeba było pilnować a nie wynosić psu. Rozpacz, no bo co to za tort bez kremu. Rozpuściłam tylko czekoladę i oblałam ten placek. O butelce po syropie w której była wódka całkiem zapomniałam, stała jakiś czas w kredensie aż ktoś sobie golnął myśląc, że to guajazyl, najobrzydliwszy z syropów na kaszel.
W sobotę dom był wypucowany, niezależnie od gości co sobotę w domu moich rodziców było generalne sprzątanie z myciem futryn, drzwi, przecieraniem obrazów i szorowaniem podłóg (ryżową szczotką, deska po desce, do białości!).
Może się spóźnił pociąg. Może nie zdążył na autobus. Może przyjedzie okazją. Czekanie jest nieznośne, do dziś najbardziej nie lubię czekać. Czekałam w sobotę, jeszcze w niedzielę miałam nadzieję, że przyjedzie. Nic z tego. Dopiero we wtorek dostałam telegram – wstrzymali przepustki, nie wiem, kiedy się zobaczymy.
Przepustki wstrzymali na kilkanaście miesięcy, bo to była późna jesień 1981 rok.
Nie spróbował wówczas mojego tortu ani  nie poznał moich nieznośnych sióstr. 
 Za jakiś czas się ze mną ożenił. Bo tak jak mówiła babcia -  był we mnie wpatrzony a ja w niego.

26 komentarzy:

  1. Jak ja lubię takie historie :)))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba lepiej sie czuję wśród osób dalszych, nie staram się nadzwyczaj, z kolei taka jestem ja.
    Często rezygnuję z makijażu, skakania na jednej nóżce, pieczenia-wole posłuchać tego co w. Nadal opornie mi to idzie, bo większość panów obstawia na przekór-zabiegi na piedestale.
    Chyba nawet byłabym zadowolona, gdyby "siostrzyczki"(nie mam) usiłowały rzucić cień. Poznałabym psychikę człowieka, jego umiejętności dyplomatyczne, inteligencję, umiejętnosć osądu.To niezwykle ważne.
    Będzie źle,a ja nie mam mozliwosći ośmiornicy, która czuwa nad każdym pomówieniem czy każdą szpileczką wycelowaną w to co kocham.Osobę trzeba nieco przygotować. Reszta to - dodatki.

    PS Cieszę się, że zdał egazmin z własnego wyboru i umiejętności przejrzenia pozoru. Świat nadal zafascynowany zepsuciem.A ja jako jdyne stadium tego faktu, oglądam "Przeminęło..." .

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaka na pozór romantyczna historia :)) Aż miło się czyta :)

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. No, a kto by się nie ożenił z taką co parę miesięcy wiernie czekała na przepustkę, zwłaszcza po takim zawodzie w związku z kolejną ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A już myślałem, że to klasyczne "przez żołądek do serca":)Tak... tamte czasy niejednemu w życiu namieszały. Jednak niezależnie od wszystkiego, najlepiej słuchać babci. Bo babcia jest obdarzona mądrością i trzeźwym spojrzeniem; widzi dużo więcej, niż oczy zagapione :)
    Przeczytałem z rozkoszą i zrobiło mi się ciepło. Na sercu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam i czytam, myślę: to już koniec, a tak ładnie się zapowiadało. Patrze, a tu jednak happy end, cieszę się - poprawiła mi Pani humor, dziękuję :)
    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  7. Historia piękna, a siostrzyczki iście diablice wcielone :)

    jeanette

    OdpowiedzUsuń
  8. Romantycznie, humor mam już lepszy do końca dnia ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Rewelacja, rewelacja Pani Klarko! :)))

    Po pierwsze, narobiłam sobie smaka na tort czekoladowy, albo jakikolwiek tort, byle by był z czekoladą właśnie.
    A po drugie, śliczna historia :)))
    Aż wiarę w facetów przywraca, bo w pierwszej chwili pomyślałam sobie 'a to cham, nie przyjechał!' :P

    Pozdrowienia i uściski! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. mrrrr, aż się cieplutko w tej chłodny wieczór robi... i buzia się uśmiecha... uwielbiam takie romantyczne historie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Siem wzruszyłam :)))
    A myślałam, że to historia o torcie :)!

    OdpowiedzUsuń
  12. Uporu to Ci nie brakował o co to nie.
    A tak jaką potrawę pierwszą zaserwowałaś temu kawalerowi? ;/

    OdpowiedzUsuń
  13. E.B.S nie pamiętam, tort zapamiętałam bo to były urodziny

    OdpowiedzUsuń
  14. Od pierwszych słów czułam że to się tak skończy ;) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Teraz wiem dlaczego jesteś normalna i dlaczego
    Cię czytam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Najpierw denerwowałam się czy tort wyjdzie, potem się zmartwiłam, ze nie przyjechał a na koniec się wzruszyłam :-))) Super!

    OdpowiedzUsuń
  17. Klarka,
    Wzruszyłam się czytając.
    Piękna historia i z jakim zakończeniem...
    i życzę Wam aby zawsze ona trwała

    OdpowiedzUsuń
  18. Przypomina mi moją młodość 😊

    OdpowiedzUsuń
  19. Coś podobnego, jednak okazało się że to "do grobowej deski"!!! A tort, wypisz wymaluj, taki, jaki do dziś robi moja mama.

    OdpowiedzUsuń
  20. Zjadłabym takiego tortu, oj zjadła... Szczególnie o północy smakowałby mi idealnie:)

    No! Porządny chłopak zna się na ludziach! :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Klarko,

    od jakiegoś czasu podczytuję Twój blog (i ten drugi też trochę ;) ), dziś postanowiłam poczytać go od początku - i proszę, takie historie!

    Wszystkie Twoje wspomnienia i relacje z praktyk i wczesnych prac czytam z największym zaciekawieniem, bo są jak najlepsza powieść sensacyjna - z odpowiednimi opisami i trzymająca w napięciu w odpowiednich miejscach (nawiasem mówiąc - czy można jeszcze gdzieś dostać Twoją książkę?).

    Ta opowieść sprawiła jednak, że oprócz śmiechów i uśmiechów na twarzy, miałam też łzy w oczach - łzy wzruszenia. Jeśli Ten, Co Się Z Tobą Ożenił, to Twój Luby, to gratuluję z całego serca i serdecznie ściskam Was Oboje!

    Pozdrawiam bardzo ciepło z dość ciepłego jeszcze Białegostoku i od dziś się deklaruję - będę wiernym czytelnikiem Klarki :)

    Pozdrawiam też innych odwiedzających :)

    Ewa

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz